NAGŁÓWEK/HTML1

L.A. Dreamers

INFORMACJE/HTML2

❤️‍🔥 Zachęcam do zapoznania się z postem i zapraszam do wspólnej zabawy!

❤️‍🔥 Marzyciele, Guardian Angel rozpocznie swoją fabularną funkcję w połowie maja, więc… Bądźcie czujni… 👁️

❤️‍🔥 Aby wejść na Group Chat, wystarczy zaakceptować otrzymane od Guardian Angel zaproszenie.

❤️‍🔥 Blog L.A. Dreamers został oficjalnie otwarty! Zapraszamy do zapisów ❤️

[KP]


Though no one can go back and make a brand new start
anyone can start from now and make a brand new ending


Alan Moore
36 lat | detektyw LAPD
Alan Moore, nieprzewidywalny, a zarazem niezwykle skuteczny, dołączył do Departamentu Policji Los Angeles w 2007 roku, podążając śladami swojego ojca. Od tamtego momentu konsekwentnie wspina się po szczeblach hierarchii, zdobywając uznanie i zaufanie kolegów oraz przełożonych. W 2015 roku awansował do rangi detektywa w wydziale antynarkotykowym, a pięć lat później, za wybitne zasługi, dostał przeniesienie do wydziału zabójstw. Praca na ulicach miasta była dla niego nie tylko wyzwaniem zawodowym, ale także osobistą misją, ponieważ w młodości był świadkiem tego, jak narkotyki kradły mu bliskich, kawałek po kawałku. Patrząc, jak jego brat tonie w nałogu, Moore czuł się bezsilny i zrozpaczony, nie będąc w stanie zapobiec tragedii, która rozgrywała się przed jego oczami. A to był tylko początek. Znajomi znikali z jego życia jak cień po zachodzie słońca, a każda stracona dusza podkopywała jego wiarę w sprawiedliwość i nadzieję na zmianę. Ta bolesna rzeczywistość była dla niego nie tylko osobistą tragedią, ale także motywacją do działania. Praca w wydziale antynarkotykowym stała się dla niego osobistym pojedynkiem z demonami przeszłości. Doprowadziło go to na skraj przepaści — w przypływie chwilowej słabości dokonał samosądu na mężczyźnie odpowiedzialnym za śmierć jego brata. Jego kariera stanęła wtedy pod znakiem zapytania, ostatecznie przeniesiono go do innego departamentu. Nieoficjalnie była to kara, oficjalnie cała sprawa została zamieciona pod dywan, musiał tylko zniknąć z oczu swojemu byłemu szefowi. Tym sposobem na początku 2020 roku znalazł się w wydziale zabójstw, co było dość przewrotne, bo na widok trupów zawsze chciało mu się rzygać. Niedługo potem rozpoczął się również najbardziej mroczny okresem w jego życiu, kiedy z dnia na dzień zaginęła jego młodsza siostra. Rok nieprzespanych nocy, tona wypalonych papierosów i niezliczona ilość wypitego alkoholu, gdzie każde zgłoszenie o znalezieniu ciała młodej kobiety, przyprawiało go o mdłości. Wszystko to odbiło się na jego zdrowiu i kondycji psychicznej. Jego twarz, zarysowana przez cienie przeszłości, nosi ślady bolesnych wspomnień, ale także determinację. Przez cały ten czas, stawanie twarzą w twarz z najciemniejszymi aspektami przestępczości było dla niego jedynym sposobem na uzyskanie sprawiedliwości dla tych, których stracił, i nadziei na zmianę dla przyszłych pokoleń. Moore każdego dnia przekracza granice własnego bezpieczeństwa w imię sprawiedliwości, jego umiejętność kamuflażu i intuicja sprawiają, że potrafi dotrzeć do najbardziej ukrytych ogniw przestępczej machiny, a umiejętność obserwacji oraz intuicja sprawiają, że potrafi dostrzec nawet najmniejsze detale, które prowadzą go do rozwiązania skomplikowanych zagadek kryminalnych. Jego życie prywatne jest nieco chaotyczne, pełne niespodzianek i zawiłości, które doskonale kontrastują z profesjonalizmem, jaki prezentuje na służbie. Wewnętrznie Moore jest natomiast człowiekiem pełnym pasji i zaangażowania, gotowym poświęcić się dla większego dobra. Pomimo trudności, z jakimi spotykał się na swojej drodze, nigdy nie stracił nadziei ani determinacji. Jest jednym z tych, których imię budzi respekt i zaufanie, choć wielu wypomina mu rodzinne koneksje — jego ojciec przez długi czas był bowiem Szefem Departamentu Policji Los Angeles.

FC: Hugo Philip

9 komentarzy:

  1. [A tak myślałam, że widziałam znajomy nick w zakładkach. Dzień dobry!^^ Musiałam trochę pogrzebać, aby Cię tutaj znaleźć. Bardzo ciekawy pan Ci wyszedł, jak zwykle zresztą. I widzę powiązanie z Amelia, której historia mnie już jakiś czas temu zaciekawiła. Będę wam ten wątek podglądać, bo strasznie ciekawa jestem tej historii. 🤭 Mam nadzieję, że dobrze będziesz się tutaj bawić i znajdziesz same ciekawe wątki. :) A jeśli nie masz mnie dość to zaproszę nieśmiało do Emory, bo ktoś taki jak Alan mógłby bardzo jej pomóc. :D
    Jeszcze raz udanej zabawy!^^]

    Emory F. & Elena H.
    Caden W. & Xavier C.

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć! Dobrze Cię widzieć i tutaj! Pan totalnie w Twoim klimacie, troszkę przypomina mi innego Alana, tak wytrwały i wciąż na posterunku :P
    Nie oszczędziłaś mu rys, strasznie facet dociążony przez życie. Podziwiam, że wciąż walczy! Widać że mimo tego co przeszedł, jest niezłomny!
    Gdybyś miała ochotę na wątek, zapraszam do Riley albo może mogłabym zaproponować coś nowego? :) odezwij się na czacie w wolnej chwili, wpadł mi do głowy pewien pomysł...:* udanej gry!]


    Riley Gray

    OdpowiedzUsuń
  3. Rosaline lubiła szybkie tempo swojego życia. Będąc w ciągłej podróży przez ostatnie lata zdążyła się przyzwyczaić do pędu, który wypełniał jej dzień. Do niekończącego się biegu od jednego miejsca do drugiego oraz ogromu i intensywności zdarzeń, które jej towarzyszyły. Miała poczucie, że nie zmarnowała ani jednej minuty swojego życia, a przy tym skutecznie rozpraszała myśli, nie pozwalając im błądzić po wspomnieniach, od których wolała trzymać się z daleka.
    Powroty były trudne. Nie ważne, ile razy musiała przez nie przebrnąć, wytrącały ją z równowagi. Zawsze.
    Los Angeles działało na blondynkę wręcz paraliżująco. Zapierało dech w piersiach i wywoływało lodowaty dreszcz wzdłuż kręgosłupa, mimo żaru lejącego się z nieba. Z jej serca ulatniał się spokój, który tak łatwo odnajdywała będąc w drodze, a zamiast niego pojawiało się nerwowe napięcie. Subtelny ucisk niepokój, który rozpalał się w żołądku niczym dawno zapomniany przyjaciel za każdym razem, kiedy jej stopy przekraczały granicę stanu. I roztargnienie, gdy myśli wyrywały się spod kontroli, goniąc wspomnienia i trawiąc wyblakłe kłamstwa.
    Rosaline wiedziała, że będzie potrzebowała czasu, żeby od nowa nauczyć się funkcjonować w rodzinnym mieście. Miała jednak wrażenie, że odkąd tylko pojawiła się na lotnisku LA International Airport tydzień wcześniej, życie postanowiło rzucać jej kłody pod nogi na każdym kroku — jak w zapętleniu, dzień po dniu, nic nie szło tak, jak to sobie zaplanowała.
    Miarka przebrała się w piątek, chociaż w żadnym wypadku nie był to piątek trzynastego. Deszcz bębniący uporczywie o szybę w sypialni obudził ją wczesnym porankiem i nie pozwolił ponownie zasnąć. A nie była to pierwsza nieprzespana noc, nie licząc potwornego jetlagu, i blondynka zaczynała odczuwać tego coraz dokuczliwsze konsekwencje w postaci bólów głowy. Wcale także nie pomógł fakt, że akurat tego poranka popsuł się termostat i zabrakło ciepłej wody pod prysznicem, a słoik z owsianką na wynos, który przygotowała poprzedniego wieczoru, roztrzaskał się w drobny mak jeszcze zanim zdążyła go spakować do plecaka. A gdyby tego było mało, najwyraźniej nagle stała się niewidzialna dla wszystkich kierowców taksówek, więc drogę do Broken Biscuit musiała pokonać pieszo. Bez parasola, oczywiście, modląc się w duchu, aby do wieczora ulewa się skończyła.
    Nie skończyła, a Rosaline pokusiła się nawet o stwierdzenie, że przemieniła się w ogromną nawałnicę. Błyskawica przecięła niebo, gdy pokonywała ostatnie kilka metrów dzielących ją od wejścia do budynku, gdzie znajdowało się jej mieszkanie, a grzmot zadudnił w uszach. Za duża o kilka rozmiarów kurtka przeciwdeszczowa, którą pożyczyła jej Josie przed wyjściem z kawiarni, przemokła doszczętnie i najwyraźniej nadano jej to miano dla żartu, bo zdecydowanie nie spełniała swojej roli.
    — To chyba jakieś żarty — mruknęła blondynka pod nosem, stojąc pod drzwiami swojego mieszkania i energicznie przegrzebując kieszenie w poszukiwaniu kluczy. Kałuża wody, z początku nieznaczna, powiększała się pod podeszwami jej adidasów z każdą mijającą minutą. — Proszę, nie dzisiaj… — stłumiony jęk bezradności wyrwał się spomiędzy jej warg, kiedy zrzuciła plecak z ramion i zaczęła przetrząsać jego zawartość.
    Czyżby wypadły? Nie, raczej nie. Może ich zapomniała? Przecież nie pamiętała, żeby gdziekolwiek wcześniej musiała je wyciągać. A może jednak? Może zostały za kontuarem w Broken Biscuit, zaraz obok niedopitej lemoniady i prywatnej komórki, którą podpięła do firmowej ładowarki?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rosaline westchnęła ciężko, przeklinając własną głupotę. Gdyby zostawiła w kawiarni tylko klucze miałaby szansę zadzwonić do brata, żeby przywiózł jej zapasowe, ale teraz, kiedy telefonu również przy sobie nie miała, opcje diametralnie się kurczyły. Mogła z powrotem wyjść w sam środek burzy i wrócić do pracy, licząc że Josie wciąż będzie się kręciła po kuchni, albo spróbować włamać się do własnego mieszkania.
      Nacisnęła na klamkę, nieco naiwnie licząc, że ta magicznie ustąpi, a kiedy tak się nie stało, szarpnęła nią mocniej. Powtórzyła tę czynność kilka razy – bezskutecznie, oczywiście – po czym zmieniła taktykę i wygrzebała z plecaka wsuwkę do włosów. Nie miała bladego pojęcia, co robi, kiedy wygięła jej końcówkę w łuk, próbując ukształtować ją w coś na kształt wytrychu, ale na filmach ten sposób zazwyczaj się sprawdzał, więc próbowała sobie wmówić, że i tym razem tak będzie. Wetknęła drucik w zamek i zaczęła majstrować przy nim w pełnym skupieniu, co jakiś czas nerwowym gestem naciskając klamkę.

      Rosie

      Usuń
  4. Muzyka była gęsta i ciężka. Wypełniała ciemne wnętrze Elysium, rozlewając się między tańczącymi na parkiecie ludźmi. Otulała ich rozgrzane ciała, sunęła po wilgotnej skórze, przelewała między palcami, wplątywała we włosy i osiadała na języku, kiedy ślina i narkotyki wędrowały z jednych ust do kolejnych. Dudniła w klatce piersiowej, tłukła się o żebra i przyspieszała bicie serca, a wszystko po to, by bez reszty pochłonąć umysł. Otulić go błogim zapomnieniem i rozproszyć kłębiące się w nim myśli. Omamić euforią. Porwać do zupełnie innego wymiaru.
    Szmaragdowe tęczówki Amelii, lśniące od rozproszonych po wnętrzu świateł, wodziły niespiesznie po twarzach ludzi tańczących na parkiecie. Nie patrzyła na nikogo konkretnego, nikogo nie szukała. Przyglądała się i chłonęła, po prostu. Chłonęła widok szerokich uśmiechów otulonych intensywnym kolorem szminki albo kilkudniowym zarostem. Chłonęła widok smukłych ciał ubranych w idealnie dopasowane kreacje albo wybierane w pośpiechu, luźne i niedbałe. Chłonęła widok muskających się dłoni i ust, pewnie i zachłannie albo nieśmiało i niepewnie. Chłonęła to wszystko, co straciła prawie dwa lata temu.
    W poprzednim życiu Amelia byłaby królową parkietu. Ubrana w krótką sukienkę z odsłoniętymi plecami, na które kaskadą spływała by burza kasztanowych loków, wyginała by się miękko w rytm muzyki. Czułaby ją każdą cząsteczką ciała i pozwoliła porwać bez reszty, wymieniając szerokie uśmiechy z przyjaciółmi.
    Ale jej poprzednie życie nie istniało. Skończyło się niespełna dwa lata temu, kiedy zniknęła na długie miesiące.
    Amelia nie miała ochoty na imprezę, kiedy późnym wieczorem wymykała się z domu tylnym wyjściem i wsiadała do samochodu Dylana, zaparkowanego na rogu ulicy. Potrzebowała jednak złapać oddech, bo coraz bardziej czuła, jak zatroskane spojrzenia ojca i jego bezustanny nadzór nad niemalże każdą minutą w ciągu jej dnia oraz tym, co robi i z kim, osaczają ją z każdej możliwej strony i zaciskają się na szyi niczym ciasna pętla. Wiedziała, że kierowała nim miłość i przejmujący strach, że jeśli tylko na ułamek sekundy straci córkę z oczu to po raz kolejny zniknie, tym razem może nawet już na zawsze. Wiedziała to i nie chciała go ranić. Wiedziała to, a jednak nie potrafiła tego znieść.
    Głośna muzyka pozwoliła Amelii zatrzymać się w chwili obecnej, tu i teraz. Odsunęła na bok lęk, który wypełniał jej serce odkąd cudem powróciła do domu i zagłuszyła pytania, które bezustannie tłukły się po głowie. Pozwoliła zapomnieć o pustce w pamięci, którą za wszelką cenę próbowała na próżno wypełnić. Na krótką chwilę, słodką i kojącą, mogła poczuć się jak dawna Amelia.
    I wtedy dostrzegła Alana. Twarz brata, skąpana w mętnym blasku klubowych świateł, wydawała się niczym wykuta z kamienia. Chłodna i ostra, co dodatkowo podkreślały mocno zaciśnięte wargi i ściągnięte brwi.
    Amelia poczuła, jak jej żołądek zaciska się w ciasny supeł z powodu wyrzutów sumienia, które dorwały ją w jednej chwili swoimi lepkimi mackami. Wyrzuty sumienia rozlały się gorzko na języku, poczucie zagubienia na nowo otuliło ją lodowatym szalem, a codzienność pełna wątpliwości i lęku spadła na nią niczym głaz. A między tym wszystkim pojawiło się pytanie: skąd wiedział, gdzie jej szukać?
    Głos Alana, mimo ogłuszającej muzyki, był stanowczy i ostry niczym brzytwa. Nie miał zamiaru pozwolić sobie na jakiekolwiek sprzeciw, wiedziała o tym, więc posłusznie wstała z sofy. Rzuciła przez ramię przepraszające spojrzenie w stronę Dylan’a, po czym wepchnęła dłonie głęboko w kieszenie skórzanej kurtki i bez słowa ruszyła w stronę wyjścia.
    Chłód nocnego powietrza podziałał na Amelię niczym kubeł zimnej wody, kiedy drzwi klubu zamknęły się za ich plecami. W jednej chwili głowę wypełniły myśli, serce ścisnął strach, a mięśnie napięły się niczym struny. Podążała za bratem dłuższą chwilę w ciszy, starając się przełknąć dławiącą gulę w gardle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — To nie była wina Dylana — kiedy brunetka w końcu się odezwała, jej głos był cichy i drżący w porównaniu do zgiełku panującego na ulicy. Odruchowo skuliła ramiona i pozwoliła twarzy skryć się nieznacznie za kasztanowymi pasmami rozwianych włosów. Zająknęła się, kiedy próbowała kontynuować: — On… Nie musiałeś… Dylan nic nie zrobił. Był trzeźwy. Cały czas pilnował, żebym była bezpieczna. Nie odstępował mnie na krok.
      Amelia zacisnęła wargi, kiedy nagła fala gniewu przetoczyła się przez jej kręgosłup. Dlaczego się tłumaczyła? Czy powinna, skoro przecież nie zrobiła nic złego? Czemu po raz kolejny musiała rozliczać się z każdego swojego kroku? Dlaczego czuła się jak więzień, bezustannie będąc pod nadzorem ojca i brata?
      — Skąd wiedziałeś, że tutaj jestem? — Amelia zapytała gniewnie, tonem zdecydowanie zbyt ostrym. Zwolniła kroku i wbiła spojrzenie zielonych oczu w sylwetkę brata. Pytania przetaczały się przez jej głowę z prędkością karabinu maszynowego. — Nie byłam w tym klubie nigdy wcześniej, nawet nie wiedziałam, o jego istnieniu. Nikomu nie mówiłam, dokąd idę… Nie mówiłam, że gdziekolwiek idę. A prawdopodobieństwo, że akurat będziesz miał szczęście i zgadniesz… — Amelia pokręciła głową, nawet nie dopuszczając do siebie możliwości, że pojawienie się Alana było zrządzeniem losu. Nie mogło być. Nie, kiedy całe życie wychowywało się wśród policjantów i słyszało się o najrozmaitszych sposobach namierzania. Nie, kiedy miało się do czynienia z detektywem LAPD. — Skąd wiedziałeś?

      siostrzyczka

      Usuń
  5. Całkowicie pochłonięta majsterkowaniem prowizorycznym wytrychem własnej roboty przy zamku do mieszkania, początkowo nie zauważyła mężczyzny nadchodzącego korytarzem. Stawiane przez niego kroki były miękkie i ciche, stłumione nerwowym wzdychaniem Rosaline kucającej na podłodze. Dostrzegła jego obecność dopiero w momencie, kiedy znalazł się bezpośrednio za jej plecami, a cisza korytarza została przecięta jego niskim głosem.
    Rosaline wzdrygnęła się zaskoczona, a wytrych wyślizgnął się jej z dłoni, raniąc nieznacznie opuszek palca. Syknęła cicho i odruchowo przyłożyła go do ust, jakby w magiczny sposób ich dotyk potrafił ukoić ból. Uniosła wzrok błękitnych tęczówek na twarz nieznajomego.
    — Oh… Nie, to nie… — Rosie zająknęła się, jednocześnie nieco niezdarnie podnosząc się z podłogi. Woda z przemoczonej kurtki zachlapała podłogę, powiększając już i tak sporych rozmiarów kałużę, po czym posłała mężczyźnie przepraszający uśmiech. — Żaden problem. Po prostu próbuje się włamać. — wyjaśniła lekkim tonem, zupełnie beztroskim, jednocześnie czubkiem palca stukając w drewnianą powłokę drzwi. Twarz nieznajomego jednak ani drgnęła i Rosie nagle zorientowała się, że jej niewinny żart mógł wcale nie brzmieć tak niewinnie, jak założyła. Tym bardziej, że żaden z mieszkańców kamienicy jej nie kojarzył, a większość zapewne myślała, że mieszkanie po prostu stoi puste i czeka na nowego właściciela. Uśmiech momentalnie zniknął z jej ust, a zastąpiony został przez zmieszanie i lęk, że mężczyzna będzie chciał wezwać policję. Na koniec dnia jeszcze tego jej brakowało, żeby tłumaczyć się na komisariacie.
    — Miałam na myśli… — Rosaline zająknęła się po raz kolejny, nerwowym gestem odgarniając mokre kosmyki miodowych włosów, które przykleiły się do jej opalonej twarzy. — Nie jestem złodziejką, absolutnie nie! To moje mieszkanie. Zapomniałam kluczy w pracy i pomyślałam… — wzruszyła lekko ramionami. — W sumie, sama nie wiem, co myślałam. Na filmach całe to czary mary z wytrychami wygląda dużo prościej. — delikatny rumieniec zakłopotania rozlał się po policzkach blondynki, kiedy próbowała wytrzymać badawcze spojrzenie mężczyzny. Nie zdradzało żadnych emocji, nie potrafiła odczytać z nich żadnych myśli, a to sprawiło, że resztka pewności siebie, jaką miała, wyparowała w ułamku sekundy.
    Rosaline poczuła, jak ciężar całego dnia osiada na jej barkach i bezlitośnie przygniata do ziemi. Była zmęczona i przemoczona, a wizja powrotu do mieszkania roztrzaskała się w drobny mak chwilę wcześniej z powodu jej własnego roztargnienia. Inaczej wyobrażała sobie swój powrót do Los Angeles. Zdecydowanie inaczej. Owszem, nie spodziewała się, że odnajdzie się w starym życiu od razu i z łatwością, ale miała nadzieję, że… No właśnie. Na co miała nadzieję? Czego się spodziewała po powrocie?
    — Jestem Rosie Donovan — przedstawiła się w końcu, mając głęboką nadzieję, że chociaż odrobinę rozwieje obawy nieznajomego co do swojej osoby. Wyciągnęła drobną, opaloną hawajskim słońcem dłoń w nieśmiałym geście w kierunku mężczyzny, a na jej ustach pojawił się delikatny, ciepły uśmiech. — Miałam nadzieję, że poznam swojego sąsiada w nieco bardziej sprzyjających warunkach. — Rosaline westchnęła z zakłopotaniem i lekkim skinieniem głowy wskazała mieszkanie na przeciwko, do którego zapewne zmierzał mężczyzna.

    zakłopotana sąsiadka

    OdpowiedzUsuń
  6. Siedziała na murku przed komisariatem i zastanawiała się, czy na pewno powinna wejść do środka. Gdyby tylko Colton wiedział, że znów tutaj przyszła, po raz kolejny zawraca głowę detektywowi Moore oberwałaby bardziej niż za odpyskowanie mu podczas ostatniej kolacji. Brunetka czuła, że jest jedyną osobą, której zależy na tym, aby dowiedzieć się prawdy. Wszyscy jakby zaakceptowali to, że sprawców nigdy się nie złapie, ale nie ona. Emory wierzyła, że kiedyś uda się rozwiązać tę sprawę, a odpowiedzialne za to osoby będą gnić w więzieniu. Właściwie to liczyła na to, że gdy już zostaną złapani to dostaną najwyższy wyrok z możliwych. Nie życzyła nikomu śmierci, zwłaszcza, że wiedziała, jak ona smakuje, ale w sprawie rodziców domagałaby się właśnie tego. Nawet jeśli wyrok nigdy miałby nie zostać wykonany, to sama świadomość jej wystarczy. Przynajmniej spodziewała się tego, że mroczna wizja przyszłości dla skazanego nie będzie niczym przyjemnym. Nie brała pod uwagę tego, że morderstwo jej rodziców może skończyć na kupce nierozwiązanych spraw, o których snuć będą teorie przez najbliższe lata. Pocieszała się tym, że zdarzały się sprawy, w których było mniej dowodów i zostały rozwiązane. Może wystarczyło być tylko cierpliwą? I tak, jak była w wielu kwestiach, tak nie potrafiła być teraz. Zbyt długo na to czekała, a nie zanosiło się na to, aby w najbliższym czasie cokolwiek miało się zmienić. Próbowała sobie też przypomnieć więcej szczegółów, skupiała się na tamtych wspomnieniach, jednak nic nowego sobie nie przypominała, a wspomnienia powoli robiły się wyblakłe, mieszały się i sama czasami gubiła się w tym co jest rzeczywistością, a co podsuniętymi przez wyobraźnię obrazami.
    Zeskoczyła z murka i pewnym siebie krokiem ruszyła w stronę wejścia. Bywała tu zdecydowanie za często, a część pracujących tu osób już ją kojarzyło. Niektórzy współczuli, inni się irytowali, że nie daje im spokoju. Przede wszystkim zainteresowana była rozmową z Alanem. Nie potrafiła w zrozumiały dla osób postronnych sposób wytłumaczyć ich relacji. Ona po prostu była, a on się na nią nie wkurzał, że ciągle mu przeszkadza. Nawet jeśli go irytowała to nigdy tego nie dał po sobie poznać. A miał pełne prawo się w końcu zirytować i powiedzieć jej, aby się odczepiła. Wpływ na tę znajomość z pewnością miało też to, że oboje widzieli się w swoich najgorszych chwilach. Pamiętała, że nie puściła jego dłoni po zejściu z poddasza przez przynajmniej dwie godziny, panikowała, kiedy gdzieś odchodził i z nieznanych nawet jej powodów, Moore stał się ważną osobą w tamtym czasie. I właściwie został ważny nawet trzy lata po tragedii.
    Znała rozkład tego komisariatu na pamięć. Spędziła tu o wiele więcej czasu niż powinna. Jeszcze kilka lat temu nie brała nawet pod uwagę tego, że mogłaby tu tak często się pojawiać. Nie miała w przeszłości powodów ku temu, aby tu być. Obecnie miała ich aż nazbyt wiele.
    — Dzień dobry ja do…
    — U siebie jest, jak zwykle. Nie spieprz mu humoru.
    Uniosła brew do góry słysząc taką odpowiedź od dyżurnego, ale nie zamierzała się wykłócać tylko grzecznie przeszła do zajmowanego przez Alana gabinetu. Nie mogła obiecać, że nie spieprzy mu humoru, bo najprawdopodobniej tak właśnie będzie, ale mogła się postarać nie wyprowadzić go z równowagi. Ostatnio tutaj jej nie było, więc nie miała go czym wnerwić. A nawet jeśli go drażniła to nie dał tego po sobie nigdy poznać. Był świetnym aktorem albo naprawdę Forbes nie działała mu na nerwy. Wolała chyba nie znać odpowiedzi na to pytanie i uznać, że nie jest dla niego jak wrzód na tyłku, który znosi tylko dlatego, żeby nie było jej przykro. Zapukała kilka razy do drzwi, a po uzyskaniu pozytywnej odpowiedzi nacisnęła klamkę i wślizgnęła się do środka.
    — Dzień dobry — przywitała się i delikatnie uśmiechnęła, choć był to raczej uśmiech z tych smutniejszych. — Mam pączki i pytania, jak zwykle.
    Wzruszyła nieco nerwowo ramionami i pudełko z pączkami postawiła na biurku, a tyłek posadziła na krześle przed nim.
    — Masz czas?

    Emory

    OdpowiedzUsuń
  7. Słuchała w milczeniu. Słowa sączyły się spomiędzy warg Alana, twarde i chłodne, przepełnione irytacją, a z każdym kolejnym w jej umyśle pojawiało się coraz więcej sprzeczności. Gniew mieszał z poczuciem winy, buzował w żyłach i sprawiał, że krew dudniła w uszach. Rozczarowanie, gorzkim posmakiem osiadajce na języku, przeplatało się z poczuciem bezradności i zagubieniem, skoro nawet wśród bliskich osób nie mogła liczyć na odrobinę zaufania. A to wszystko otulał smutek, który zwalił się na jej serce niczym głaz, i chłodna, przejmująca do szpiku kości pustka.
    Amelia zacisnęła wargi w wąską linię i uniosła na twarz brata wzrok, który teraz był bez wyrazu. Wytrzymała jego spojrzenie, kiedy otwierał drzwi samochodu, jednak nawet nie drgnęła. Spojrzenie czekoladowych tęczówek pociemniało jeszcze bardziej, kiedy przeniosła je na telefon trzymany przez Alana w dłoni.
    Wszystko stało się jasne. Tak, jak się spodziewała, pojawienie się Alana w klubie wcale nie było zbiegiem okoliczności. Mimo, iż domyślała się, że jej lokalizację zdobył dzięki jakiemuś programowi szpiegującemu zainstalowanemu w jej własnym telefonie, nagle poczuła bolesne ukłucie w sercu. Poczuła się zdradzona. Oszukana. Ufała mu, zawsze i bezgranicznie. Nigdy nie miała przed nim sekretów i mieć ich nie chciała, tym bardziej od czasu jej zaginięcia, więc wystarczyło, żeby napisał do niej jeden sms, a bez chwili wahania wysłałaby mu adres. Nie zrobił tego jednak. Wolał potraktować ją jak pierwszą lepszą uciekinierkę, niż własną siostrę.
    Amelia chciała się zdenerwować. Chciała poczuć wściekłość, taką samą, jak przed momentem, gorącą i buzującą w żyłach. Chciała wpaść w furię, rzucać obelgami pod adresem brata, cisnąć mu telefon pod nogi i powiedzieć słowa, które na pewno poszłyby mu w pięty. Chciała krzyczeć z rozgoryczenia i bezsilności, z niesprawiedliwości, z poczucia smutku i pustki, która otuliła jej serce przeszywającym chłodem. Jej wargi jednak nie drgnęły. Usta się nie otwarły, a struny głosowe nie wydały żadnego dźwięku.
    W milczeniu pokonała odległość, która dzieliła ją od Alana, po czym zatrzymała się o krok od niego. Musiała zadrzeć głowę, żeby spojrzeć mu w twarz, a kiedy to zrobiła, w jej oczach lśniły łzy. Łzy rozczarowania. Łzy samotności i zagubienia. Łzy niemocy. Zacisnęła dłonie w pięści, z całej siły wbijając paznokcie w skórę, by opanować tłoczące się w jej wnętrzu emocje.
    — Czy odkąd wróciłam chociaż raz pomyślałeś… — głos Amelii był cichy i beznamiętny, kiedy w końcu odezwała się drżącym szeptem. Pustym wzrokiem bez wyrazu wpatrywała się w tęczówki brata. — Żeby potraktować mnie jak siostrę? Jak tą samą Amelię, którą była przed dwoma laty, zanim razem z uwięziliście mnie w klatce? — zapytała. Głos się jej załamał, więc przełknęła ślinę i dodała tonem, który nagle ociekał lękiem, gęstym i lepkim, tłumionym długo na dnie żołądka: — W pieprzonej klatce, w której jestem sama z pustką w głowie, której nie potrafię zapełnić.
    Wsiadła do samochodu, nie dodając nic więcej.

    A.

    OdpowiedzUsuń