NAGŁÓWEK/HTML1

L.A. Dreamers

INFORMACJE/HTML2

❤️‍🔥 Na blogu pojawiła się lista obecności!

❤️‍🔥 Kilka punktów regulaminu uległo zmianie (zaznaczenie kolorem), zapraszamy do zapoznania się z treścią!

❤️‍🔥 Zapraszamy do zapisów! 👁️

If I was you, I'd wanna be me too

Laurent Blanchard
ur. 31.10.1999 r. w Paryżu Syn prawnika oraz projektantki mody, mieszanka meksykańsko - francuskiej krwi Młodszy dyrektor w firmie dziadka, która jest jednym z największych na świecie producentów produktów luksusowych POWIĄZANIA INSTAGRAM
ON
Jest idealnym przykładem tego, że można być jednocześnie czarną owcą i ukochanym dzieckiem w rodzinie. Jako jedyny mężczyzna w gronie swojego rodzeństwa, zawsze był na uprzywilejowanej pozycji, zwłaszcza że urodził się kilkanaście minut przed swoją siostrą, będąc tym samym pierworodnym synem – dumą swojego dziadka i ojca. Już od najmłodszych lat wiedział, że to on będzie kiedyś na szczycie hierarchii rodzinnej firmy i nijak mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, chętnie z tego korzystał.
Niepokorny, nieprzewidywalny, często pakuje się w kłopoty, ale nigdy nie ponosi przy tym żadnych większych konsekwencji. Miłośnik adrenaliny, lubi żyć w ciągłym stresie, a szybka jazda samochodem czy udział w nielegalnych wyścigach nie są mu obce. Balansuje na granicy życia i śmierci, czym często doprowadza członków swojej rodziny do szaleństwa i granicy zawału. Do miasta aniołów przyleciał kilka miesięcy temu. Planował spędzić tutaj góra dwa tygodnie, jednak życie na wybrzeżu i aura, jaka panuje wokół tego miasta, spodobały mu się na tyle, że ukochane siostrzyczki muszą jednak dłużej znosić jego obecność. Wie, że jest przystojny, kocha blask fleszy równie mocno, jak kamera uwielbia jego. Jest przez to twarzą najnowszej kolekcji luksusowej odzieży sygnowanej rodzinnym nazwiskiem, którą promuje aktualnie w Stanach Zjednoczonych, łącząc przyjemne z pożytecznym. Uwielbia kobiety, sport, adrenalinę, kobiety, Los Angeles, kobiety, a przede wszystkim samego siebie.
ODAUTORSKO
Witam się z kolejnym panem, dziękuję Czerwonej Pandzie i Małejmorderczyni za inspirację do stworzenia postaci. Tak, nie umiem inaczej, niż w takich dupków, jeśli jednak nie macie tych moich mend dość, zapraszam do wspólnego pisania. Mail do kontaktu: szwedzkafanka@gmail.com, buźki użycza cudowny Evans Nikopoulos. Zakładki "Instagram" i "Powiązania" w budowie, pojawią się pewnie uzupłenione na dniach :)
code by EMME

30 komentarzy:

  1. [Śliczny dupek z niego. Mam nadzieję, że się nie pozabijają ♥️]
    ukochana bliźniaczka 🤣

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, braciszku! 💜 Zróbmy dramę!]

    lil sister

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć! Jest cudownie dupkowaty. Lubimy śledzić szalone poczynania innych postaci, więc mam nadzieję, że adrenaliny Wam nie zabraknie! Jeśli masz czas i ochotę to ja chętnie wkręcę nasze postaci we wspólną sesję zdjęciową jako ambasadorów marki, skoro oboje tak lubią ekskluzywne rzeczy. A kto wie, może media się zainteresują ich wspólną kawką w przerwie i bum, mamy nowe ploteczki na mieście?
    Jeśli brzmi Ci to ciekawie, to odezwę się na maila :) Ściskamy!]

    Chris

    OdpowiedzUsuń
  4. Biegnij, Lia, biegnij. Uciekaj!
    Noc była nieprzenikniona. Mrok pulsował dookoła drobnej sylwetki Amelii, idealnie synchronizując się z ogłuszającym szumem krwi w uszach, kiedy chwiejnie stawiała kolejne kroki bosymi stopami. Ciemność mieniła się przed jej czekoladowymi tęczówkami najróżniejszymi odcieniami czerni, rozmazywała i załamywała pod nienaturalnym kątem, przyprawiała o zawroty głowy, niemalże całkowicie zniekształcając pole widzenia i utrudniając koordynację. Poruszała się po omacku, potykając o własne stopy, a kiedy obraz zaczynał mocniej wirować przed jej oczami, upadała na ziemię, ranią kolana i dłonie na ostrych kamieniach.
    Narkotyki, które wepchnięto jej do gardła, zaczynały działać.
    Nie wiedziała, gdzie jest. Nie wiedziała, w którą stronę powinna pójść. Głowa pulsowała bólem tak przejmującym, że zagłuszał wszelkie myśli, a w klatce piersiowej płonął żywy ogień. Nie wiedziała, jak długo już biegła. Nie wiedziała, jak daleko uciekła. Czy wystarczająco? Nie chciała obejrzeć się przez ramię w obawie, że do reszty straci orientację i utknie tu, gdzie jest, albo gorzej – pobiegnie w stronę, skąd uciekała.
    W oddali rozbłysło światło, zapierając Amelii dech w piersi. Z początku biała smuga była ledwie widoczna i sprawiała wrażenie jedynie ulotnego przewidzenia, jednak z każdym kolejnym krokiem stawała się coraz bardziej wyraźna. Światło zadrżało w oddali, najpierw nieruchomo, po czym zaczęło się przemieszczać w kierunku prostopadłym do tego, w którym biegła brunetka. Samochód.
    Biegnij, Lia, biegnij…
    Amelia z trudem zmusiła zamglony umysł do skupienia. Ból mięśni stał się nie do zniesienia, kiedy przyspieszyła niezdarnie, więc skupiła się na kroku. Jednym po drugim, raz za razem, byle dotrzeć do drogi. Ciemność otulająca bose stopy falowała niebezpiecznie, zupełnie jakby za moment miał je pochłonąć, jednak właśnie w niej brunetka odnalazła rytm. Jeden za drugim. Krok za krokiem.
    Amelia wypadła na ulicę, prosto w snop jasnego światła nadjeżdżającego samochodu. Blask reflektorów oślepił ją całkowicie, a pisk hamujących na rozgrzanym asfalcie opon rozdarł powietrze i wdarł się do uszu dziewczyny tak gwałtownie, że w ułamku sekundy straciła orientację w przestrzeni. Mimo kilku niezdarnych i chwiejnych kroków w tył, które próbowała zrobić, uderzyła w maskę samochodu z impetem, który wycisnął całe powietrze z jej płuc. Zdławiony jęk wyrwał się spomiędzy jej warg, kiedy przetoczyła się na drugą stronę i z głuchym łoskotem upadła na plecy, na ziemię zaraz obok drzwi kierowcy. Usilnie walcząc o złapanie oddechu nie usłyszała otwierających się drzwi samochodu ani kroków zaraz przy uchu. Nie usłyszała męskiego głosu wykrzykującego wiązankę siarczystych przekleństw ani nie poczuła silnej dłoni szarpiącej jej ramię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczyła jednak twarz. Ciemne włosy na tle oliwkowej skóry. Jasne oczy lśniące w blasku wciąż zapalonych reflektorów. I właśnie tego spojrzenia się uchwyciła. Ze wszystkich sił, jakie w niej zostały.
      — Nie pozwól im mnie złapać… — zdławiony szept wyrwał się spomiędzy zakrwawionych warg Amelii, kiedy bezwiednie oplotła chude, poranione palce na nadgarstku nieznajomego i zacisnęła kurczowo.
      A zaraz potem zamknęła oczy i pozwoliła, by ciemność w końcu ją dopadła.


      Ostatnie sześć miesięcy były dla Amelii koszmarem. Z rodzaju tych najgorszych, przejmujących do szpiku kości, z których nie można się obudzić. Jej dni wypełniały wizyty w szpitalu, badania psychologiczne i psychiatryczne oraz niekończące się terapie. Przesłuchania, na których raz za razem powtarzała to samo ku rozczarowaniu wszystkich, przeglądanie zdjęć podejrzanych i ofiar, gdzie każdy wydawał się jej znajomym i nieznajomym jednocześnie, czy wizyty u brata pod byle pretekstem z jego strony, żeby po prostu mógł na własne oczy zobaczyć, że żyje i wszystko z nią w porządku. Ostatecznie miała wrażenie, że bywała w budynku centralnego biura departamentu policji w Los Angeles zdecydowanie częściej, niż we własnym domu.
      Upalne popołudnie z wolna zmieniało się w upalny wieczór, kiedy za Amelią zamknęły się drzwi komisariatu. Gorące powietrze w ułamku sekundy otuliło jej schłodzoną od klimatyzacji skórę, wywołując subtelny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Odetchnęła głęboko i przymknęła powieki.
      Amelia już dawno przestała czuć rozczarowanie po wizytach u policyjnego psychiatry. Kiedyś, na samym początku, chodziła do niego pełna nadziei na odnalezienie zagubionych wspomnień, a kiedy luka w jej pamięci wciąż pozostawała tak samo ogromna, ogarniało ją poczucie winy. Głębokie, sięgające aż do szpiku kości. Obwiniała się, że mogła dać z siebie więcej, mogła pracować ciężej. Mogła zrobić coś więcej. Ale co konkretnie? Nie wiedziała. I po miesiącach porażek, przełykania ich gorzkiego smaku raz po raz, w końcu dała za wygraną.
      Kolejne westchnienie wyrwało się spomiędzy warg Amelii, kiedy dostrzegła samochód brata zaparkowany kilka metrów dalej, gdy beznamiętnym wzrokiem rozglądała się dookoła. Nie miała ochoty się z nim spotkać. Wiedziała, że wszystko, co robił od czasu jej powrotu, robił tylko i wyłącznie w trosce o nią i jej bezpieczeństwo. Coraz bardziej jednak czuła, jak ta bezustanna troska i kontrola zabiera jej oddech. Osacza z każdej możliwej strony i zaciska się na szyi, coraz ciaśniej i ciaśniej. A im dłużej to trwało tym mocniej pragnęła znów zniknąć.
      Zbiegła po schodach, nie mając zamiaru czekać na brata. Przemknęła przez parking, klucząc między samochodami i trawnikami, po czym skręciła w jedną z bocznych uliczek. Wbiegła na ulicę nie rozglądając się, dlatego lśniącą czernią karoserię nadjeżdżającego samochodu zobaczyła w momencie, kiedy było już za późno. Pisk opon hamujących na rozgrzanym asfalcie do złudzenia przypominający ten sprzed pół roku zawibrował w jej uszach, przywołując paraliżujący wręcz dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Błysk białych świateł oślepił ją na krótki moment. W ułamku sekundy wspomnienia wieczoru z przeszłości zlały się z teraźniejszością, w której Amelia zacisnęła powieki, przygotowując się na uderzenie. Krew szumiała w skroniach, mięśnie spięły się gwałtownie, a serce niemal eksplodowało w piersi.
      Uderzenie jednak nie nastąpiło. Zderzak samochodu zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów od jej sylwetki, hamując w ostatniej chwili.
      Amelia oparła roztrzęsione dłonie o lśniącą maskę samochodu, próbując złapać oddech. Ledwo stała na drżących nogach.

      A.

      Usuń
  5. [Cześć! Nadrabiam powoli zaległości i przyszłam się ładnie przywitać. Ja mam słabość do niegrzecznych panów, a od zawsze marzy mi się wątek z motywem nielegalnych wyścigów (zapewne pochłaniam zbyt dużo podobnych książek). Dlatego jeśli Nala jakoś skusi Cię swoją osobą, serdecznie zapraszam.
    Poza tym życzę dużo weny z kolejną postacią oraz miłej zabawy, oby chłop dobrze się bawił w Los Angeles.]

    Nalani

    OdpowiedzUsuń
  6. [cześć! już wcześniej gdzieś mi śmignął znajomy nick tutaj, a widzę, że się rozkręcasz :D podziwiam za wenę, szaleństwo!
    zdecydowanie pan wyszedł ci jak rasowy dupek, pewny siebie, uprzywilejowany, lubiący kierować sytuacją. coś czuję, że lubisz ten typ ;> na pewno wątków Ci nie zabraknie, więc z mojej strony pozostaje życzyć Ci dużo wolnego czasu na przelanie wszystkich szalonych pomysłów w komentarze <3 dobrej zabawy z nim i resztą zgrai! :)]

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  7. Życie Daphne zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
    Nie była już tą dziewczyną, która chodzi w ubraniach od projektantów, nie była tą laską, którą znają wszyscy i każdy chce nią być. Zniknęła z powierzchni ziemi prawie pięć lat temu, kiedy dowiedziała się o ciąży. Ciąży, której początkowo nawet nie chciała. W głębi duszy wiedziała, że nie nadaje się na matkę, że powinna była się posłuchać swojej, kiedy kazała jej pozbyć się ciąży. Nie dawała swojej córce tego, na co zasługiwała. Chciałaby dać jej życie, które miała sama. Nieograniczone pieniądze, ogromny dom, w którym by się wychowywała, dodatkowe zajęcia od małego. Tymczasem czasami nie było jej stać na to, aby zapłacić w pełni za przedszkole. Czasami miała ochotę to wszystko rzucić w cholerę, zostawić ją przy straży pożarnej i zniknąć. Zapaść się pod ziemię, udawać, że nie istnieje i nigdy więcej nie wracać do tego miejsca. Po takich myślach pojawiały się od razu wyrzuty sumienia. Ta mała istotka jej ufała. Ufnie przytulała się każdego wieczoru, aby powiedzieć dobranoc czy poprosić o opowiedzenie bajki. Przybiegała z płaczem, kiedy nawiedzały ją nieprzyjemne sny. Nosiła ją pod sercem przez dziewięć miesięcy. Dla tej małej, nieznajomej istotki porzuciła całe swoje dotychczasowe życie, bo czuła w głębi, że robi dobrze. Nigdy nie miała konserwatywnych poglądów, nie tak, jak jej rodzice. Nieraz zdarzało się, że na drugi dzień musiała brać tabletkę po, trzymała koleżanki za rękę w klinice. Jednak, jeśli chodziło o nią samą, to kiedy pod koniec dwa tysiące dziewiętnastego dowiedziała się, że jest w ciąży nie potrafiła się jej pozbyć. Choć być może wtedy dalej miałaby swoje życie. Rodzinę, rodziców oraz rodzeństwo, dziadków i kuzynostwo. Przyjaciółki i koleżanki, aczkolwiek raczej było jasne, że żadna z tych osób nie była bliska Daphne, skoro od czterech lat nie mogła na nikogo liczyć. Zaryzykowała wszystkim dla tej małej istotki i absolutnie niczego nie żałowała. Nie miała teraz najłatwiej, ale miała Skylę. I to jej wystarczyło. Więcej mieć nie musiała.
    Były tylko we dwie i musiały sobie radzić. Nie próbowała się nawet kontaktować z Laurentem. Miała swoje powody, a przede wszystkim mogła przewidzieć, jaka byłaby jego reakcja na wieść o ciąży. Jego też by się nie posłuchała i również by jej nie usunęła. Zniknęła z portali społecznościowych, nikt w zasadzie poza jej rodzicami i rodziną nie wiedział, że Daphne wpadła. Unikała miejsc, w których mogłaby wpaść na starych znajomych. Tak było po prostu lepiej. I na całe szczęście też media nie rozpisywały się o niej. Daphne Bower po prostu przestała istnieć.
    Do końca zmiany miała jeszcze lekko ponad godzinę. Nie mogła się doczekać, bo to była pierwsza zmiana, którą kończyła tak wcześnie. Na tyle wcześnie, że nie musiała lecieć na złamanie karku, aby odebrać Skylę z przedszkola. Chodziła między stolikami, pozbierała z nich brudne naczynia, które odniosła na kuchnię. Nie miała pojęcia, że ten dzień może się skończyć źle.
    Zagapiła się, kiedy szła przed siebie, a mężczyzna dosłownie przednią wyrósł. Wpadła na kogoś, nie od razu rozpoznając z kim ma do czynienia.
    — Przepra… — Urwała jednak w momencie, kiedy znajomy głos z francuskim akcentem do niej dotarł, a potem zadarła głowę do góry i ją zamurowało. — Laurent.
    Poczuła się nagle bardzo mała. Ile dałaby, aby teraz zniknąć. Zrobić się niewidzialną. Mieli się już nigdy nie zobaczyć. Nigdy. Tylko, że cholera, restauracja robiła się coraz bardziej popularna i było bardziej niż prawdopodobne, że w końcu pojawią się tu jej starzy znajomi.
    — Ja… Właściwie, to… ja. — Jak miała się przyznać, że tu pracuje? Miała chęć stąd wybiec i nie zwracać uwagi na to, że może zostać bez roboty. — Nie mogę, przepraszam. Jestem zajęta.

    Daph

    OdpowiedzUsuń
  8. Nie wiedziała po kim Laurent jest takim dupkiem. Owszem, kochała go, był jej bratem, na dodatek bliźniakiem, ale znacznie lepiej czuła się z myślą, że nie ma go w Los Angeles, tylko siedzi na tyłku w Europie i to tam jest o nim głośno. Był dupkiem, wiedział to każdy kto go znał, a on nie miał zamiaru się zmienić, ani trochę. Jego charakter czasami był znacznie trudniejszy od charakteru Octavii – ona przynajmniej zawsze starała się jakoś dostosować do sytuacji, była bardziej empatyczna, jednak też potrafiła pokazać, na co ją stać, gdy coś jej nie pasowało.
    Rodzinna impreza, jedna z wielu, które uwielbiała urządzać ich babcia, była wręcz idealnym momentem, w którym Laurent mógł się pojawić. Jego osoba jak zawsze, wywołała poruszenie, okrzyki radości, tysiące uścisków i wzruszenie, szczególnie ze strony ich ukochanej babci. Octavia za to podeszła do tego dość… neutralnie. Rzuciła mu jedynie pobłażliwy uśmiech, kiedy stanął tuż przed nią, znacząco górując nad swoją młodszą siostrą.
    — Jak zawsze, wiesz kiedy zwrócić na siebie największą uwagę — powiedziała, przytulając Laurenta na powitanie. Naprawdę, nie mógł sobie wybrać bardziej idealnego momentu. Gdzieś mignęła jej postać babci, która zakończyła rozmowę z jedną z ciotek, i już kierowała się w ich stronę. Octavia wiedziała, że już za moment będzie świadkiem tego, jak ich babcia szlocha ze wzruszenia, że jej ukochany wnuczek w końcu pojawił się w mieście.
    — Ty się za nami stęskniłeś? Laurent, nie oszukujmy się, ale to zdecydowanie nie w Twoim stylu — zaśmiała się, może nieco zbyt ironicznie. Nie, tęsknota zdecydowanie nie była w stylu jej brata. Znała go doskonale, dzielili ze sobą zdecydowanie zbyt wiele rzeczy, oraz zbyt wiele rzeczy ich łączyło. Posiadali tą dziwną, specyficzną więź, która łączyła bliźniaki. Octavia wiedziała, że raczej za jego przybyciem do domu musiało coś stać, ale też nie miała zamiaru wypytywać, o co tak dokładnie chodziło.
    — Laurent, kochanie! — krzyk babci wręcz wrył się w jej głowę. Octavia zwróciła spojrzenie w stronę starszej kobiety, która szybkim krokiem kierowała się w ich stronę, a już po chwili zamknęła swojego wnuka w uścisku, mamrocząc pod nosem hiszpańskie słowa. Scenka ta sprawiła, że Octavia wywróciła oczami, upijając niewielki łyk drinka, który trzymała w dłoni. Był kwaśny, dokładnie taki, jak lubiła najbardziej.
    — Udusisz go, babciu. Chociaż, jakoś chyba za bardzo bym nie cierpiała z tego powodu — powiedziała, przez co wręcz została zabita spojrzeniem, które posłała jej Rosa. Octavia zachichotała pod nosem, zupełnie nic sobie z tego nie robiąc, a chwilę potem znów spojrzała na Laurenta.
    — Weź drinka i chodź na taras. Musimy nadrobić ten stracony czas i poopowiadać sobie wszystko — powiedziała. Jej oczy błysnęły. We wnętrzu jej niewielkim torebki znajdował się joint, którego właśnie chciała zapalić z bratem, wiedząc, że ten jej nie odmówi.
    ukochana siostrzyczka

    OdpowiedzUsuń
  9. Miała ogromną ochotę stąd uciec. Na zaplecze. Z budynku. Gdziekolwiek. Nie bez powodu unikała miejsc, w których mogła trafić na starych znajomych. Fakt, że nikt przez te wszystkie lata nie zainteresował się jej zniknięciem mówił naprawdę wiele. Przecież znalezienie jej wcale nie byłoby takie trudne. Wciąż była w mieście. Tylko w innej części. Tym bardziej nie spodziewała się, że spotka Laurenta, którego przecież nawet nie było w Ameryce. Był we Francji i tam powinien zostać. W zupełności wystarczyło jej, że pewna dziewczynka odziedziczyła po nim pewne cechy i każdego dnia przypominała jej o swoim ojcu. Daphne ostatnie czego chciała to trafić na niego. Było lepiej, kiedy nie mieli ze sobą kontaktu. Lubiła go, naprawdę i właśnie z tego powodu nie chciała mu psuć życia. Znała go również na tyle, aby wiedzieć, że nie byłby wizją ojcostwa zachwycony. Oszczędziła mu zbędnego problemu, z którym sama się zajmowała.
    — Naprawdę nie mogę — ciągnęła dalej. Przecież na co dzień nie wstydziła się swojego życia, więc dlaczego tak bardzo teraz starała się, aby o niczym się nie dowiedział? Nogi miała niczym z waty, a jednocześnie czuła, że są przytwierdzone do podłogi i tak łatwo się z miejsca nie ruszy. Szczerość nigdy nie była mocną stroną blondynki. Kłamała, odkąd nauczyła się mówić. Na ładne oczy dostawała to, o co tylko poprosiła. Nie powinna mieć problemu z tym, aby teraz skłamać Laurentowi, a jednak… Nie potrafiła. Zresztą, gdyby powiedziała mu prawdę to by nie zrozumiał. Wiedziała o tym, bo sama będąc na jego miejscu nie potrafiłaby w to uwierzyć. Cała jej historia brzmiała absurdalnie, nie pasowała do charakteru, który Laurent znał. Pięć lat temu była zadziorną nastolatką, która interesowała się tylko szybkimi relacjami, drogimi torebkami i wyjazdami w ekskluzywne miejsca. Obecnie jej codzienność kręciła się wokół Skyli, przyszykowania jej do szkoły i pójściem do pracy. Była… zwyczajna. I może przyzwyczaiła się do tego – w miarę – to tęskniła czasami za beztroskim czasem, gdy miała wszystkie materialne rzeczy, o jakich tylko mogłaby pomarzyć.
    — Cały czas byłam w Los Angeles — przyznała. To akurat nie była tajemnica. Nic nie było tajemnicą. — Nie byłam w sekcie, mam się dobrze, ale naprawdę nie mogę. Przynajmniej nie przez najbliższą godzinę., bo tutaj pracuję. I nie mogę tak po prostu siadać z gośćmi. Nawet jeśli bardzo tego chcę.
    Powiedziała to wszystko na jednym wydechu. Była zaskoczona, że nie zorientował się po ubiorze, że pasuje bardziej do kelnerów niż do bycia klientem. Miała co prawda na sobie czarny top z długim rękawem oraz czarne jeansy, nic specjalnego, choć jak na jej dawne standardy to był to nudny i nijaki zestaw. Dalej tak twierdziła, ale nie mogła przecież nosić czego tylko chciała w pracy.
    — Kończę za godzinę. Jeśli nie wstydzisz się mnie, możemy porozmawiać potem.
    Nie oczekiwała, że będzie tego chciał. Właściwie to spodziewała się pogardliwego spojrzenia czy upokorzenia. Nie dlatego, że brała go za złą osobę. Sama by tak zrobiła, a w pewnym momencie życia byli jak ulepieni z jednej gliny. Potrafili wyśmiewać, szydzić.
    — I tak, dalej podajemy najlepsze owoce morza w czwartki — dodała starając się ze wszystkich sił, aby głos się jej nie załamał.

    naprawdę nie mogę

    OdpowiedzUsuń
  10. Raczej nikt z kim się przyjaźniła w przeszłości nie uwierzyłby, że Daphne pracowała w restauracji, w której kiedyś wszyscy się dobrze bawili. Daphne przecież miała odziedziczyć fortunę po rodzicach, a przy okazji rozwijać karierę jako zawzięta prawniczka. Taki był plan, który popsuła ciąża. Ciąża, o której nie chciała Laurentowi mówić. Nawet jeśli ze zwykłej przyzwoitości powinna, ale nie chciała psuć mu życia ani dokładać zmartwień czy nawet świadomości, że po tym świecie chodzi jego dziecko. Może nie zawsze pilnowali tego, aby się zabezpieczyć w dodatkowy sposób. Daphne, odkąd skończyła piętnaście lat była na tabletkach, a potem przerzuciła się na inną formę, bo zupełnie nie miała głowy do brania tabletek każdego dnia. Ale to zawiodło. Nie powiedziała nikomu kto jest ojcem. To była jej mała tajemnica, którą chciała zachować dla siebie i zostawić głęboko zakopaną.
    — Nie mają problemów, a ja nie przegrałam zakładu, Laurie — odpowiedziała, dopiero pod koniec łapiąc się na tym, jak go nazwała. Robiła to często, kiedy byli razem, a raczej, kiedy spędzali razem czas, bo oficjalnie parą przecież nigdy nie zostali. Nawet jeśli był moment, że Daphne tego chciała, ale te chwile były spowodowane przywiązaniem do niego i czasem, który razem spędzali. I było to też nieważne. — To jest… bardziej skomplikowane.
    Nie protestowała, kiedy powiedział, że załatwi jej wolne. Mogła, ale co by to dało? Była też zresztą pewna, że zostawi za sobą spory rachunek, który wynagrodzi im to, że blondynka skończyła godzinę przed czasem. Czasami żałowała, że nie ma już takich wpływów, aby robić to, na co ma ochotę. Kiedy wchodziła do sklepu czy restauracji wszyscy nad nią skakali, robili maślane oczy i czekali, aż wyjmie czarną kartę ojca, którą zapłaci za nowe ubrania, obiad czy cokolwiek innego, a przy okazji zostawi napiwek, który był niemal równowartością rachunku. Minęło jednak tak wiele czasu, kiedy ostatni raz tak robiła, że zdążyła zapomnieć o tym, jakie to jest uczucie. Raczej miłe, ale to już nie pasowało do Daphne, którą była.
    — Musiałam przerwać na drugim roku — odparła cicho, niemal ze wstydem. Pamiętała przecież jak opowiadała mu co będzie robiła, kiedy skończy studia i jak już nie może się tego doczekać, a teraz ledwo opłacała przedszkole Skyli, a nie mogła odebrać córce edukacji. Na prywatną opiekunkę tym bardziej nie miała pieniędzy. Nawet, gdyby miała z czego odłożyć to i tak nie pokryłaby w całości kosztów swojej nauki. To było zbyt kosztowne, a takich kwot od wieków już na oczy nie widziała.
    Przeprosiła go na chwilę. Przebrała się w swoje ubrania, które już bardziej do niej pasowały. Mimo, że nie miały metki z Chanel czy Prady, to wyglądały porządnie. Jedną rzecz, której nie straciła to był styl i nawet z największej szmaty, którą znalazła w sklepie potrafiła zrobić coś porządnego. Rozpuściła też włosy, które przeczesała parę razy i spryskała lakierem, aby nie stawały na wszystkie strony. Szybko się odświeżyła i wróciła na salę, ale już nie jako kelnerka. Domyślała się, że miał wiele pytań, ale nie była pewna na ile z nich będzie mogła mu odpowiedzieć.
    — Mogę mieć prośbę? — Spytała, kiedy w końcu zajęła miejsce przy stoliku. Czuła się dziwnie będąc tu jako gość, a nie obsługa. — Mógłbyś nie mówić nikomu, że mnie tu widziałeś? Nie mam z nikim już kontaktu i wolałabym, aby tak zostało. To dla mnie ważne.
    Wierzyła, że w imię ich starej znajomości będzie w stanie to dla niej zrobić. Zwłaszcza, że rozstali się z zgodzie, a między nimi nigdy nie było źle. Znali układ, dobra zabawa, jeszcze lepszy seks i zero zobowiązań. Żadnych kłótni o innych partnerów, żadnego wymagania od siebie, aby zachowywać się, jak w związku i oboje z tej umowy się wywiązywali.
    — Lepiej powiedz mi co robiłeś przez ten czas. Jestem pewna, że nie marnowałeś czasu.

    Daph

    OdpowiedzUsuń
  11. Daphne mogła wykorzystać nawet swoje media społecznościowe, aby zarabiać, ale nie chciała. Chciała utrzymać Skylę w tajemnicy przed światem, który tylko by ją zniszczył. Nie chciała jej pokazywać w internecie, więc od czterech lat jej Instagram był wyłączony. Nie miała już po co z niego korzystać, a liczba obserwatorów każdego dnia malała, choć wciąż były to imponujące liczby. Wystarczyło, że zalogowałaby się na nowo. Wrzuciła parę fotek i zainteresowanie pojawiłoby się raz dwa. Tylko z sobie znanego powodu tego nie zrobiła. Potrafiła malować, robiła to dobrze. Gdyby zaczęła nagrywać filmiki z makijażami odbiłaby się jakoś od dna. Czasami o tym myślała, ale wtedy znów zaczęłaby być córką znanych osób, paparazzi na nowo zaczęliby za nią łazić, a stare koleżanki się odzywać. Nie chciała tego. Nawet spodobało się jej to życie w spokoju, choć teraz brakowało jej pieniędzy to i tak było dobrze. Nie żyła w nędzy przecież.
    — Nic mi nie jest, jestem zdrowa i… Małe nieporozumienie z rodzicami. Odcięli mnie od kasy, zostawili na lodzie. Znasz mnie, nie jestem jedną z tych, które płaczą. Jakoś sobie daję radę.
    Wątpiła, że taka odpowiedź będzie dla niego satysfakcjonująca. Znała go i będzie drążył temat dalej. Co takiego w końcu musiała zrobić, że ojciec ją całkiem odciął? Jeszcze ojciec, jak ojciec, ale matka? Z nią zawsze miała lepszy kontakt, ale nawet w takiej sytuacji nie stanęła po jej stronie, a była pierwsza do tego, aby wyrzucić Daphne za drzwi i pozbawić ją wszystkiego. Zostawili jej kilka tysięcy na koncie, aby jakoś sobie poradziła na początku, ale te pieniądze zniknęły momentalnie. Kto by się spodziewał, że poród w publicznym szpitalu może kosztować kilkadziesiąt tysięcy?
    — Jakbyś nie zauważył większość naszych znajomych to były osoby, które liczyły na dobre ćpanie. Nikt się nawet nie zorientował, że mnie nie ma. Ale to dobrze, nie narzekam, naprawdę. Jest w porządku, ja się czuję dobrze i… tak chyba po prostu miało być. — Wzruszyła ramionami. Na początku tego żałowała, ale w końcu przestała się przejmować. Jej całym światem była teraz Skyla, która była najważniejsza. Nie zamieniłaby jej na nic innego, a już zwłaszcza na znajomych, którzy byli… cóż, jacy byli. — Dziękuję, to naprawdę dużo dla mnie znaczy.
    Ufała, że zatrzyma to dla siebie. Brała też pod uwagę to, że niedługo reszta może wiedzieć, ale nie od Laurenta. To była kwestia czasu, aż się tutaj pojawią i przyjdą. Zwłaszcza, że restauracja wracała do łask, więc istniała szansa, że przyjdą i tutaj świętować jakieś swoje sukcesy czy cokolwiek innego.
    Daphne naprawdę starała się nie mówić mu prawdy. Tej pełnej, bo zacząłby zadawać pytania czyje to dziecko, a chyba lepiej było, aby zostało to jej małą tajemnicą. Zawsze mogła skłamać, że nie wie i pewnie jakiegoś przypadkowego faceta. Lub znajomego ojca i to go tak rozwścieczyło, że ją wygnał z domu. Problem polegał tylko na tym, że Skyla wyglądała jak mała kopia Blancharda. Miała pewne cechy po Daphne, ale to geny Laurenta przeważały. Nie trzeba byłoby robić żadnych testów na ojcostwo, bo te było widoczne gołym okiem.
    — Nie potrzebuję pomocy. Naprawdę. Wiem, jak to wygląda, ale jest w porządku. Nie będę kłamała, że łatwo, bo tak nie jest, ale daję sobie radę. Nie masz się czym martwić.

    No przecież wszystko jest w porządku...

    OdpowiedzUsuń
  12. Rodzina Daphne nadawała się tylko do zdjęć.
    Ojciec był konserwatywnym człowiekiem, który uważał wszystko za złe; nienawidził wszystkich, ale szczególnie emigrantów, każdej osoby związanej z LGBTQ+, równych płac, darmowej opieki zdrowotnej, osób o innym kolorze skóry niż biały, osób bez amerykańskiego obywatelstwa, które tylko powinno się dziedziczyć, a nie zdobywać czy przyjeżdżać, aby tu urodzić dziecko, zwierząt, kobiet i lista tak na dobrą sprawę nie miała końca. Mimo jego przekonań Daphne nie była wychowywana pod kloszem ani zamykana. Miała wolną rękę i mogła robić co tylko chciała, byle nie było o niej głośno. Więc zgrywała uroczą córkę, która zawsze słucha się ojca, chodzi grzecznie do szkoły, z której przynosiła same celujące oceny, dostała się na świetne studia i miała zostać prawniczką, ale zaszła w ciąże i tej jednej rzeczy ojciec nie mógł jej wybaczyć. Splamiła nazwisko rodowe, okazała się dziwką, która tylko rozkłada przed kolejnymi facetami nogi i stała się warta mniej niż papierek po cukierku. Została z niczym, pozostawiona sama sobie.
    — Nie zgodziłam się z nimi w jednej kwestii, której oni nie mogli zaakceptować — wyjaśniła. Ciągle omijała powiedzenie mu prawdy. Jak miała to zrobić? Hej, tak właściwie to wiesz co, mamy córkę i odcięli mnie, bo nie chciałam dokonać aborcji, a poza tym jest spoko? Miała ogromną chęć stąd uciec, ale znalazłby ją momentalnie, gdyby to zrobiła, więc siedziała na tyłku i zamierzała z nim zjeść obiad. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak głodna jest. Nie jadła nic od wczoraj właściwie. — W porządku, na chwilę o tym zapomnę. Niech będzie kulbin prażony w maśle, szparagi z risotto i lampka czerwonego wina.
    Po wypowiedzeniu tych słów poczuła się trochę, jak dawna Daphne. Ta, która na pamięć znała menu z ulubionych restauracji, a wino zawsze dobierała bezbłędnie do dania, które właśnie zamówiła. Naprawdę za tym tęskniła, ale nie chciała rezygnować z tego, co już miała. Wiedziała, jak cena byłaby do powrotu, ale tej nigdy nie byłaby gotowa zapłacić. Rodzice chcieli idealną córkę, a nią mogłaby zostać wtedy, gdyby wróciła do domu bez zbędnego balastu.
    — Nawet jeśli ci powiem, to i tak mi nie uwierzysz. Poza tym, czy to ważne? — Spytała wymijająco. Mógłby odpuścić, ale zbyt dobrze go znała i wiedziała, że tego nie zrobi. Miał swoje sposoby na to, aby wyciągać informacje z ludzi, a Daphne… Daphne często mu ulegała. Tylko teraz nie chodziło o to, aby przyćpali przed zjechaniem na nartach z górki. Myślała o swojej córce, którą chciała chronić przed tym światem. I o Laurencie, który ojcem być nie chciał. Uwielbiała go, był cudownym przyjacielem i kochankiem, ale znała go na tyle dobrze, aby wiedzieć, że na ojca się nie nadawał. To nie był jego świat. Sądziła, że robi mu tym przysługę. — Okej, masz mnie. Nie lubię tego życia. Właściwie, nienawidzę. Ale przyzwyczaiłam się. To zdumiewające do czego człowiek może się przyzwyczaić, gdy zostanie do tego zmuszony. Ale nie mogę do tego wrócić. Podjęłam decyzję i jej nie zmienię. To moje zmartwienie, nie twoje. Nie zadręczaj się, nie do twarzy ci z tym.
    Puściła mu oczko. Cały czas podtrzymując wesołą, żartobliwą atmosferę. W środku chciała wyć. Przyznać się do wszystkiego, ale co dobrego by to przyniosło? Byłby wściekły, że to przed nim ukryła. Nawet, jeśli nie chciałby mieć z Skylą czy z nią cokolwiek wspólnego. Niby wiedziała, że zasługiwał, aby o tym wiedzieć, ale jakaś część blondynki nie potrafiła się przekonać do tego, aby mu o tym powiedzieć,
    — Doceniam to, naprawdę. I dziękuję, za troskę. Ale naprawdę sobie radzę. W miarę. To nie jest to samo, co miałam, ale nie jest też najgorzej. Jest… inaczej, ale w pewien sposób wyszło mi to na dobre. Inaczej zaczęłam patrzeć na świat, wiesz? I chyba nie chciałabym znów być tamtą Daphne. Dobra, chciałabym, ale tylko finansową niezależność. Reszta… to już nie mój świat.

    Doceniam, bardzo. Pinky promise

    OdpowiedzUsuń
  13. Kłamała. Nienawidziła tego życia, ciągłego liczenia pieniędzy i zastanawiania się czy zapłacić za przedszkole, czynsz czy może coś jeszcze innego. Czasami naprawdę ledwo ciągnęła, chociaż powtarzała sobie, że dopóki ma za co kupić dla Skyli nowe rzeczy i ugotować obiad to wcale nie jest źle. Prawda była taka, że miała na wyciągnięcie ręki pieniądze, bo wystarczyło wrócić na Instagrama, ale nie była gotowa na to, aby wyznać prawdę i dlaczego zniknęła, ani przyznać się, jakie życie teraz prowadzi. Wiele osób pewnie z tego powodu by się cieszyło, ot bogata dziewczynka spadła na samo dno i teraz żyje, jak przeciętny Amerykanin. Mogła albo zostać przyjęta dobrze lub przeciągnięta po dnie, a nie była już na tyle odporna, aby dać się na pożarcie hienom w internecie.
    — Oboje mamy rzeczy, o których nie chcemy rozmawiać. To jedna z tych rzeczy. To co zrobiłam nie pasowało do obrazu katolickiej rodziny, tyle. Nie chciałam się zgodzić na ich warunki, więc mnie zostawili samą. To była moja decyzja. Mogłam zostać, ale nie chciałam.
    Naprawdę starała się unikać mówienia o tym, że ma dziecko i to z nim. Nie wątpiła, że prędzej czy później wyjdzie na jaw, że została mamą, ale chciała ten moment odłożyć w czasie. Widziała go pierwszy raz od w zasadzie pięciu lat, zniknął jeszcze zanim dowiedziała się, że jest w ciąży i jednocześnie był ostatnią osobą, z którą spała i jedyną w tamtym czasie. Było jasne kto jest ojcem dziecka, a nie była gotowa na to, aby powiedzieć mu prawdę. Zresztą, miała też nadzieję, że jego pobyt w Los Angeles będzie krótki, a on wróci do Francji czy znajdzie inne miejsce, w którym będzie dobrze się czuł, a o niej zapomni. Tak byłoby najlepiej dla wszystkich. Zwłaszcza dla niej. Tak, Skyla zasługiwała na to, aby mieć ojca. I coraz częściej zaczynała zadawać pytania kto nim jest, gdzie jest i czy kiedyś ją odwiedzi, a Daphne nie wiedziała już co ma jej mówić. Nie chciała kłamać, ale złapała się na tym, że wytworzyła wokół siebie sieć kłamstw i coraz bardziej w nią wchodziła.
    — Pewne rzeczy musze zatrzymać dla siebie. Jestem pewna, że ty też nie wszystkim chciałbyś się ze mną dzielić. Doceniam to Laurent, ale nie mogę… nie mogę cię w to wprowadzić, przepraszam.
    Sięgnęła po kieliszek wina, który właściwie opróżniła w parę chwil. Była zmęczona, przebodźcowana i nie zapowiadało się na to, aby to był koniec. Wiedziała, że będzie drążył, ale musiała w końcu powiedzieć dość. Chyba byłoby łatwiej, gdyby chodziła naćpana, bo wtedy odesłaliby ją na przymusowy odwyk, który opuściłaby dopiero, gdy nie stanowiłaby dla siebie zagrożenia, ale miała dziecko. Zrobiła coś niewybaczalnego i nie mogła się jej pozbyć, aby zadowolić rodziców. Poprosiła kelnera, który był jej znajomym z pracy o jeszcze jedną lampkę wina. Było jej głupio, że muszą ją obsługiwać.
    — Nie chcę się pokłócić. Proszę, zrozum, że nie mogę ci o wszystkim powiedzieć. Może… może kiedyś, ale nie jestem gotowa teraz. — Dodała i westchnęła. Kiedyś może nadejdzie moment, aby opowiedziała mu o wszystkim, ale teraz? Nie, zdecydowanie nie. Wziął ją z zaskoczenia, pojawił się nagle i sprawił, że cały świat się przewrócił do góry nogami. Miała ochotę uciec, ale niegrzecznie byłoby wyjść bez skończenia posiłku. — Czemu wróciłeś? Myślałam, że nie masz ochoty opuszczać Paryża. I na jak długo tu jesteś?

    Nic dobrego z tego nie wyjdzie

    OdpowiedzUsuń
  14. Nie chciała drążyć dłużej już tego tematu. Doceniała pomoc, ale miała dość tłumaczenia się i wirowania wokół prawdy, której przecież mu nie powie. Jak mogłaby? Już dawno ustaliła, że nigdy mu nie powie i tak miało zostać. Zresztą, wróci niedługo do Paryża, a im kontakt znów się urwie. Takiej wersji się trzymała. Znała go i wiedziała, że żadne miejsce nie zatrzyma go na długo. Raczej wręcz przeciwnie, ciągnęło go do świata, który stał przed nim otworem. Mógł wszystko, więc dlaczego miałby się zatrzymać tylko w Los Angeles? Paryż też zresztą bardziej do niego pasował.
    — Nie, po prostu to coś co muszę zachować dla siebie. Tyle.
    Uznała, że temat jest już zakończony. Nie zamierzała go dalej ciągnąć, a jeśli naprawdę dobrze ją znał to wiedział, że przy kolejnym pytaniu stąd po prostu wyjdzie. I tak musiała wyjść niedługo, aby zdążyć odebrać Skylę. Dojechać do mieszkania, przebrać się i może przygotować dla niej coś na obiad, a potem po nią pojedzie. Jeszcze nie wiedziała, ale miała trochę czasu zanim będzie musiała zadecydować. Przedszkole było do szóstej, więc miała jeszcze sporo czasu, ale gdy tylko miała możliwość to odbierała Skylę wcześniej, bo chciała zwyczajnie z nią spędzić czas, a nie było potrzeby, żeby siedziała tak długo w przedszkolu, gdy mogły ten czas spędzić razem.
    — Wiesz co, to było po prostu wredne. Zawsze ubierałam się dobrze, ale z jedzeniem się zgodzę. Jest paskudne — zaśmiała się. Jeśli w czymś Ameryka była słaba to jedzenie. Nie mieli tak naprawdę żadnych typowo swoich dań, jak inne kraje, ale to nie przeszkadzało im w tym, aby podkradać pomysły od innych i ubarwiać je na swój sposób. Daphne od zawsze była fanką włoskiej i francuskiej kuchni. Uwielbiała różnego rodzaju sosy do makaronów, a francuska zupa cebulowa była jej ulubioną potrawą w zimę, gdy akurat spędzała swój wolny czas w Alpach. Tylko teraz, cóż, niezbyt miała do tego okazję. — No to zdradź tajemnicę, jaka marka cię wzięła na wyłączność?
    Jak nigdy zazdrościła mu kolejnych kontraktów i życia, które niegdyś było jej. Nie wierzyła, że kiedyś znów tak będzie. Z bólem, ale jednak była już pogodzona. Ale Laurentowi życzyła jak najlepiej i miała nadzieję, że poukłada mu się dobrze, ale z tego co słyszała to tak właśnie było. Nic dziwnego, zawsze potrafił sobie poradzić i zarobić na siebie. Wcale nie potrzebował pomocy od innych, bo sam radził sobie świetnie.
    — Wiem, wiele o tobie wiem. — To był poniekąd powód, dlaczego mu nie powiedziała. Ryzykował, ale nie jeśli chodziło o ustatkowanie się. Pamiętała, jak reagowali, gdy jakaś ich koleżanka wpadła. I lepiej było, aby nie wiedział. Dla niego, dla niej i dla Skyli.
    Talerze niedługo później były już puste, tak samo, jak i jej kieliszek po winie. Ale na kolejny nie mogła sobie pozwolić. Dawno nie piła, a nie mogła pojawić się po dziecko pod wpływem alkoholu. Miała się już odezwać, kiedy jej telefon zaczął dzwonić. Widząc nazwę przedszkola, do którego uczęszczała Skyla poczuła nieprzyjemny dreszcz. Jakby podświadomie wiedziała, że coś się stało.
    — Przepraszam, muszę odebrać. — Mruknęła. Chciała odejść, ale odpowiedzenie na ten telefon nie mogło czekać i nawet nie dbała o to, że może usłyszy zdanie, którego nie powinien. — Tak? … Przy telefonie, tak…. Co? — Kolejne słowa, które usłyszała sprawiły, że pobladła. — Już jadę. Gdzie? General Medical Centre? Dobrze, tak. Będę tam tak szybko, jak to możliwe. Dziękuję. — Jeszcze rozmawiając zerwała się z miejsca. — Przepraszam, muszę iść. Odpłacę ci za ten obiad.
    Jak nigdy żałowała, że nie ma samochodu i musi czekać na ubera, którego aplikację już otwierała na telefonie. Z nerwów telefon spadł jej na podłogę. Zaklęła pod nosem schylając się po komórkę, ale Laurent był szybszy i wręczył jej go.
    — Dzięki. Naprawdę przepraszam.

    masz okazję pomóc

    OdpowiedzUsuń
  15. — Wierzę, że byś chciał — zaśmiała się. Dawno z nikim nie spała, nie miała potrzeby. Parę razy umówiła się na randkę, która miała szczęśliwe zakończenie, ale nic z tego i tak nie było. Od dawna była skupiona na Skyli i nie brała pod uwagę żadnych facetów, bo i dlaczego miałaby? Nie miała potrzeby, a gdy chodziło o jej córkę nie miała zaufania do nikogo, kogo nie znała dłużej. Zresztą, Skyla też skutecznie odstraszała każdego kto ewentualnie byłby zainteresowany. I Daphne z tego powodu jakoś nieszczególnie ubolewała. Z Laurentem na pewno byłoby inaczej, ale gdyby poszła z nim do łóżka, a nie miałaby oporów, to byłoby zwyczajnie złe. Patrząc na to, że cały czas mu kłamała teraz. I nie zamierzała przestać.
    Dobry nastrój prysł jednak w momencie, kiedy otrzymała telefon z przedszkola. Postawił ją na równe nogi i sprawił, że zapomniała o tym, o czym rozmawiali. Jeszcze chwilę szukała wolnego ubera, ale szybko do niej dotarło, że to nie będzie takie łatwe, a słowa Laurenta dotarły do niej z pewnym opóźnieniem. Cholera, cholera. Nie chciała przyjmować tej pomocy, a jednocześnie wiedziała, że wyjścia już nie ma i musi się zgodzić.
    — Nie, ja… Muszę się dostać do tego szpitala. Szybko. Tyle.
    Starała się jakoś trzymać, bo tak naprawdę zbyt wiele szczegółów nie znała. Wiedziała tyle, że zabierają małą do szpitala, bo upadła i to dosyć niefortunnie. Zresztą, nawet najmniejszy wypadek warto było sprawdzić u lekarza, szczególnie, gdy chodziło o tak małe dzieci. Nie chciała przyjąć początkowo jego oferty, ale ostatecznie wiedziała, że nie znajdzie żadnej lepszej. Ubera faktycznie miał być dopiero za piętnaście minut, a nie mogła tyle czekać. Musiała dostać się do córki. Była sama, co prawda z opiekunką, którą dobrze znała, ale to przecież nie było to samo co mama, prawda? Liczyła też, że Laurent nie będzie zadawał zbyt wielu pytań i nie będzie chciał wiedzieć do kogo ani tym bardziej po co ją. Była mu pewnie winna jakiekolwiek wyjaśnienia, ale nie czuła się na to gotowa i wątpiła, że dałaby radę teraz jakoś sensownie to wytłumaczyć. Nie myślała też zresztą o tym, jak to będzie wyglądało. Teraz to nie było ważne.
    Milczała przez całą drogę. Analizowała każde słowo, które powiedziała jej kierownicza przedszkola. Martwiła się o córkę, o to, co się faktycznie stało i czy to coś poważniejszego czy tylko niegroźne stłuczenie, które kosztowało je obie dużo stresu. Pod szpital faktycznie dojechali w niecałe dwadzieścia minut. Niemal odetchnęła z ulgą, kiedy dostrzegła nazwę szpitala.
    — Dziękuję. Obiecuję, że się jeszcze odezwę — powiedziała. Chciała go zbyć i liczyła, że stąd odjedzie, a jednocześnie nie miała czasu też, aby stać i się z nim długo żegnać. Zanim wysiadła z samochodu musnęła policzek bruneta. — Do zobaczenia.
    To w końcu było jasne, że jeszcze kiedyś się spotkają. Uśmiechnęła się do niego słabo i wysiadła zatrzaskując za sobą drzwi. Drogę do środka właściwie pokonała prawie biegiem, nie oglądając się za siebie i nie myśląc już o tym, że może uderzy mu do głowy, aby za nią wejść do środka. Niemal od razu w recepcji zażądała informacji o córce. Z irytacją oglądała, jak recepcjonistka wpisuje podane przez Daphne dane do komputera.
    — Och, tak. Została przewieziona jakieś dziesięć minut temu. Znajdzie ją pani w pokoju numer jedenaście.
    Niemal od razu ruszyła we wskazanym kierunku. Mijała innych pacjentów, lekarzy, aż w końcu weszła do pokoju, o którym mówiła recepcjonistka. Z ulgą dostrzegła siedzącą na leżance córkę w otoczeniu pielęgniarki i kierowniczki przedszkola.
    — Cześć, księżniczko. — Od razu od niej podeszła i ujęła jej twarzyczkę w dłonie, a na główce złożyła czuły pocałunek. — Co się stało?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Skyla i Beth bawiły się na zjeżdżalni, kiedy Skyla zdecydowała się z niej zeskoczyć. Niestety, upadła na stopę. Lekarz jeszcze nie przyszedł.
      Jedna stópka dziewczynki była bez buta, spuchnięta i sina. To nie wskazywało na nic dobrego. Daphne usiadła ostrożnie obok Skyli, aby ją do siebie przytulić. Dziewczynka była małomówna i wciąż trochę płakała, kiedy przytulała się do blondynki. Daphne miała wiele pytań, ale najpierw musiała poczekać na lekarza, któremu się najwyraźniej nie spieszyło.
      Opiekunka z przedszkola nie miała tu nic więcej do roboty. Po krótkiej rozmowie pożegnała się z Daphne, prosząc o informacje o Skyli i wyszła z pomieszczenia. Wychodząc uchyliła szerzej drzwi, dzięki czemu bez problemu każda przechodząca obok osoba mogła dostrzec siedzącą na łóżku Daphne, która wtulała w siebie małą, ciemnowłosą dziewczynkę.

      no to ten, cześć tato?

      Usuń
  16. Daphne przesuwała powoli dłonią po długich włosach dziewczynki. Od pielęgniarki dowiedziała się, że dostała coś na ból, ale na lekarza jeszcze będą musiały niestety poczekać. Znała te procedury. Czasami to mogło ciągnąć się w nieskończoność. Była gotowa na to, że spędzą tutaj kilka dobrych godzin zanim ktoś właściwie się pojawi. Najważniejsze było jednak to, że chyba nie groziło małej nic poważnego i był to uraz stopy, która raczej nie była złamana. Jednak mimo wszystko, Daphne i tak się zamartwiała. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby cokolwiek stało się jej córce. Nie miała pretensji do nikogo z przedszkola. Wypadki się zdarzały, ale nie sądziła, że zdarzą się akurat jej córce.
    — Dlaczego skoczyłaś ze zjeżdżalni? — spytała. Potrzebowała jakiejś odpowiedzi i wyjaśnienia w tej całej sytuacji. Była dość rozsądną dziewczynką, ale przecież wypadki się zdarzały. I dzieci wpadały na głupie pomysły. Wiedziała, o której zjeżdżalni mówiła opiekunka. Nie była zbyt duża, ale wysokość wystarczająca, żeby zrobić sobie krzywdę i jak widać wystarczyło.
    — Chciałam skoczyć wysoko — odpowiedziała cicho pociągając nosem. Daphne westchnęła bezgłośnie. Mogła się spodziewać takiej prostej odpowiedzi, która jednocześnie nic nie wyjaśniała. Dla Skyli to było proste. Chciała skoczyć, więc to zrobiła. Na co komu były dodatkowe szczegóły, prawda? Musiała się taką odpowiedzią zadowolić, więcej przecież od niej nie wyciągnie. Zwłaszcza, że była zmęczona i prawie zasypiała jej w ramionach. Może to i lepiej, aby trochę się przespała niż siedziała i się nudziła.
    Skupiła się na małej tak bardzo, że w pierwszej chwili nie zwróciła uwagi na to, że nie są tutaj już same. Gwałtownie poderwała głowę do góry, kiedy usłyszała głos Laurenta. Kurwa. Nie powinien tu przychodzić, iść za nią. Miał stąd odjechać i zapomnieć, że cokolwiek się działo. Skyla również spojrzała z zaciekawieniem w stronę mężczyzny. Nawet, gdyby chciała to nie umiałaby ukryć podobieństwa między tą dwójką. Zwłaszcza oczy, miała takie same jak Laurent co często doprowadziło Daphne do szaleństwa.
    — Powinieneś. — Odpowiedziała krótko. Zacisnęła usta odwracając wzrok. Nie mógł sobie wybrać gorszego momentu, aby za nią pójść. To była jej wina, gdyby się uparła, że pojedzie taksówką nie byłoby go tutaj teraz. Daphne miała wrażenie, że wszystko na raz zaczęło się sypać. Właściwie nawet nie miała wrażenia. Tak po prostu było. — Możesz tak nie mówić, proszę? Nie chcę, żeby później to powtarzała. — Poprosiła cicho. Tego i tak nie uniknie, ale jeśli nie musiała to nie wystawiała jej niepotrzebnie na przekleństwa. Nie mówiła mu też kim Skyla jest, ale coś czuła, że dziewczynka ją zaraz w tym wyprzedzi. I właściwie wcale się nie pomyliła.
    — Mamo, kto to? — spytała cicho przenosząc wzrok z Laurenta na Daphne. Bower powoli wypuściła powietrze z płuc. I tyle, koniec. Chciała to zatrzymać dłużej w tajemnicy, właściwie to chciała na zawsze to trzymać w tajemnicy.
    — To stary znajomy, kochanie. Nie martw się tym.
    Przesłoniła jej twarzyczkę dłonią. Niby w opiekuńczym geście, ale w rzeczywistości nie chciała, aby zbyt długo się jej przyglądał i zaczął wyciągać jeszcze jakieś wnioski. Mogła pogodzić się z tym, że wie o istnieniu Skyli, ale nie musiał wiedzieć, że jest jego. Wiedziała, że tym samym odmawia jego rodzinie brania udziału w życiu małej i być może, gdyby chociaż im powiedziała to miałaby jakieś wsparcie, ale była zbyt uparta na to, aby prosić się o cokolwiek.

    cóż...

    OdpowiedzUsuń
  17. Wiedziała, że to jest szokująca informacja. Nie była ona najłatwiejsza i w zasadzie wcale się nie dziwiła, że zareagował właśnie w taki sposób. Wolałaby jednak mieć jakąkolwiek kontrolę nad tym, kto i co wie o jej życiu. Przynajmniej miała tę pewność, że zachowa to dla siebie. Laurent mimo wszystko nie był jednym z tych, którzy biegali z językiem do gazet czy znajomych. Przez całe lata ich znajomości powierzyła mu naprawdę wiele sekretów, które nigdy nie ujrzały światła dziennego. Miała więc pewność, że i to zachowa dla siebie, jednak mimo wszystko to było coś innego. To była jego córka, czy o tym wiedział czy nie. Zachowanie takiej informacji nie mogło być proste. Doskonale o tym wiedziała. I zdawała sobie sprawę z tego, jak ogromny to byłby skandal, gdyby jednak się dowiedział i gdy jego rodzina się dowie. Nie wątpiła, że będą chcieli potwierdzenia, ale Daphne nie chciała od nich niczego. Nawet złamanego centa. I jeśli to wszystko jakoś wyjdzie na jaw, to chciała, aby każdy o tym wiedział.
    — Nikomu nie mówiłam. I planuję, aby tak zostało. Nie chcę, aby ktokolwiek się nade mną użalał czy próbował zarobić na mojej córce. — Odpowiedziała spokojnie. Potrafiła się domyślić, jak niektóre jej koleżanki mogłyby zareagować. Biedna, Daphne, która wpadła i straciła cały swój dorobek. Paparazzi również zaczęłoby za nią łazić, a tak miała święty spokój. Dla większego spokoju pewnie powinna była przeprowadzić się do innego miasta, ale ledwo wiązała koniec z końcem tutaj. W innym miejscu byłoby równie tak ciężko. Gdzie by nie poszła to byłoby coś nie w porządku, taka była prawda.
    — Też się tym zaskoczyłam — przyznała. To nie było tak, że planowała zostać mamą, bo nie chciała tego. Przynajmniej nie od razu, bo jednak w przyszłości tego chciała. Mieć rodzinę, ale najpierw planowała się wyszaleć, skończyć studia i zacząć pracę, a dopiero potem układać sobie życie. — Nie mogłam tego zrobić, kiedy się dowiedziałam. Po prostu… Nie mogłam. Nie spodobało im się to, więc jestem teraz tutaj. To cała historia, a z mediów społecznościowych zniknęłam, bo nie chciałam, aby ktokolwiek wiedział. A gdybym dalej była aktywna to w końcu ktoś by mnie z nią zobaczył. Tego nie chciałam.
    Chciałaby mu powiedzieć. Byli przecież przyjaciółmi i ufali sobie z naprawdę wieloma rzeczami. Mówili sobie o wszystkim i o niczym jednocześnie. Posiadali na swój temat wiedzę, która mogłaby zniszczyć ich reputację. Laurent teraz znał jej największy sekret, który ukrywała przed światem. Całe popołudnie starała się trzymać to z dala, a prawda wyszła na jaw szybciej niż miała na to ochotę. Gdyby to w pełni od niej zależało nie dopuściłaby do tego, aby się dowiedział. Tyle, że nie miała już wpływu na nic, co się działo.
    Daphne nie zdążyła odezwać się znów, bo do środka weszła wysoka kobieta.
    — Jestem doktor Miller. Ty musisz być Skyla, racja? — zwróciła się do dziewczynki. Krótko omiotła wzrokiem Daphne oraz Laurenta. — Państwo to rodzice, jak mniemam?
    Miała ochotę teraz przekląć. Naprawdę? Wszyscy się uwzięli?
    — Nie. Jestem tylko ja, to mój przyjaciel. — Poprawiła szybko kobietę licząc na to, że temat już dalej ciągnięty nie będzie.
    — Racja. Słyszałam, że upadłaś, tak? — Dziewczynka skinęła głową na pytanie, niezbyt się odzywając. — Mogę obejrzeć nogę? Obiecuję, że będę delikatna. Nic nie poczujesz.
    Ogólne badanie trwało przez chwilę. Daphne zeszła z łóżka, aby kobieta mogła spokojnie zbadać dziewczynkę. Stała z boku ze skrzyżowanymi rękami na piersi, nie spuszczając z dziewczynki wzroku nawet na moment.
    — Wygląda mi to na skręcenie kostki, ale trzeba będzie wykonać RTG i USG. To może trochę potrwać. Nie mogę powiedzieć, ile to potrwa. Proszę cierpliwie czekać, a jeśli coś będzie trzeba to należy wezwać pielęgniarkę.
    Daphne podziękowała cicho i wróciła na swoje miejsce, znów przytulając do siebie Skylę, która mocno się w nią wtuliła.
    — Zamierzasz tu zostać? — spytała ostrożnie zerkając na Laurenta. Nie był typem, który lubił dzieci, od zawsze o tym wiedziała i czuła, że cała ta sytuacja jest dla niego niekomfortowa.

    poznaj swojego bombelka

    OdpowiedzUsuń
  18. Trochę źle rozegrała w przeszłości swoje karty, ale nie chciała nikomu sprawiać problemów. Rodzicom, Laurentowi ani znajomym. Uznała, że usunięcie się w cień będzie najlepszą opcją, a przede wszystkim najzdrowszą. Może, gdyby tylko odeszła od rodziców, ale pokazała światu, że ma córeczkę to byłoby inaczej. W końcu nie byłaby pierwszą samotną matką ani tym bardziej pierwszą nastolatką, która zaszła w ciąże. Gorzej z tym, że wszyscy chcieliby wiedzieć kto jest ojcem, ale jakoś ten fakt sprawnie ukrywała przed wszystkimi. Afera byłaby ogromna i czuła, że jeszcze może być, a jej szczęście w końcu zniknie i świat dowie się o jej małych kłamstwach, ale akurat nie chciała o tym myśleć teraz.
    — Wiem, dziękuję. — Powiedziała cicho. Potrzebowała to usłyszeć. I akurat w to nie wątpiła. Laurent bywał chujem, ale nigdy w stosunku do niej czy do osób, na których mu zależało. Poniekąd właśnie teraz miała wyrzuty sumienia, że to wszystko przed nim ukrywała i udawała. Mogła mu powiedzieć, miała okazję, ale szpital to było naprawdę słabe miejsce. Zresztą, po porodzie wpisała, że ojciec jest nieznany i tak miało zostać. Nieznany. Bezpieczniej było dla niej i dla Skyli, a Laurent mógł żyć swoim życiem bez jakichkolwiek dodatkowych obowiązków, na które się nie decydował. — Nie ma ojca. Jestem jedynym prawnym opiekunem, nie ma potrzeby, aby po kogoś jechać ani dzwonić. — Dodała. Zadzwonisz sam do siebie? Ta myśl była tak absurdalna, że aż chciało się jej śmiać.
    — A ja mam dziesiątkę pacjentów, którzy również czekają na swoją kolej. To nie fast food, a jeśli coś się pani nie podoba to może pan opuścić to miejsce lub wezwę ochronę — powiedziała kobieta stanowczym, nieznoszącym sprzeciwu tonem głosu.
    — Laurent, proszę. Poczekam, ona i tak zaraz zaśnie. Jest w porządku. — Wtrąciła się. Nie chciała żadnych kłótni. Byli w szpitalu, a nie w prywatnej klinice. Gdyby mogła to oczywiście zabrałaby dziewczynkę od razu tam, ale nie było jej akurat na to stać.
    Cicho westchnęła, przytulając policzek do głowy dziewczynki. Kostka była mocno napuchnięta i sina. O wiele bardziej niż by się jej to podobało, ale ufała, że lekarze tu naprawdę porządnie zajmą się jej córką. Nie miała przecież wyboru i musiała zaufać personelowi, który tutaj był. Nie chciała żadnych awantur, ale znała też Laurenta na tyle, aby wiedzieć, że nie odpuści. Tylko liczyła, że nie będzie w nastroju, aby się z kimkolwiek dalej kłócić.
    — To miłe, ale jak powiedziała, to może zająć parę godzin. Nie chcę cię tu zatrzymywać. Zwłaszcza, że nie masz powodu, aby tutaj być. Jestem dużą dziewczynką, poradzę sobie z tym sama — zapewniła, ale nie ważne, ile razy to powie on i tak jej przecież do końca nie uwierzy. A nawet jeśli jej wierzył to pewnie nie chciał zostawić jej samej. Co było poniekąd miłe, że w ten sposób do niej podchodził.
    Ostrożnie zdjęła z siebie jeansową kurtkę, aby przykryć nią dziewczynkę. Nie oczekiwała luksusów. Luksusem było to, że mała dostała własne łóżko i nie musiała z nią siedzieć na korytarzu. Zastanawiała się tylko, ile to łóżko w szpitalu będzie kosztowało i badania, które były przed małą, ale to nie było jakoś szczególnie ważne. Poradzi sobie przecież. Dawała tak długo radę to i z tym również sobie poradzi.

    no trochę jest niezręcznie

    OdpowiedzUsuń
  19. Z początku myślała, aby usunąć. To była tak naprawdę najrozsądniejsza decyzja, ale coś nie pozwoliło na to blondynce. Doskonale pamiętała, że dowiedziała się w około ósmym tygodniu. Wciąż było na tyle wcześnie, aby się problemu pozbyć i miała tę opcję, ale nie potrafiła. Zawsze się pilnowała, aby nie doszło do takiej sytuacji, a jak się okazało nawet to nie uchroniło jej przed nieplanowaną ciążą. I to w dodatku z facetem, z którym zajść nie powinna. Laurent był świetnym przyjacielem i kochankiem, ale oboje dobrze wiedzieli, że nic więcej z tego nigdy by nie było. Nadawali na podobnych falach i na dłuższą metę nie daliby rady w związku. Znudziliby się sobą i monotonnością, a przynajmniej tamta Daphne taka była. Obecna niezbyt myślała o związkach, chociaż czasami po cichu zwyczajnie marzył się jej ktoś z kim mogłaby dzielić codzienne problemy, a wieczorem mieć się do kogo przytulić. Mieć kogoś kto mógłby ją pocieszyć, pomóc w obowiązkach i zabrać połowę ciężaru, który na sobie nosiła. Tylko boleśnie zdawała sobie sprawę, że jest w tym sama i nikt tak naprawdę nie pojawi się nagle, aby odmienić na dobre jej życie o sto osiemdziesiąt stopni. Chcąc nie chcąc, ale musiała się z tym pogodzić.
    — Nie wszystko da się zrozumieć. Ja tego też nie rozumiem, ale nie żałuję, okej? I zrobiłabym to jeszcze raz, gdybym musiała. — Odpowiedziała stanowczo. Może nie chodziła już na Fashion Week w Paryżu, Mediolanie czy Nowym Jorku, nie dostawała PR’owych paczek od luksusowych marek, a swojego Bentley’a musiała zamienić na komunikację miejską, ale absolutnie niczego nie żałowała. Skyla była tego warta. Żałowała jedynie tego, że nie może dać jej takiego życia, jakie sama miała, gdy była dzieckiem. Mimo to starała się ze wszystkich sił dać jej tak dobre dzieciństwo, jak to tylko było możliwe. I sądziła, że wychodzi jej to całkiem nieźle.
    — Nie mogę za nią zapłacić, a nie mogę pozwolić, żebyś wydawał tyle pieniędzy — powiedziała, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że jest na przegranej pozycji. Nie pozwolił jej oddać za obiad i tym bardziej nie pozwoliłby oddać za klinikę. Walczyła też jednocześnie ze sobą, bo może to właśnie był idealny moment, żeby mu powiedzieć. Tyle, że nie umiała się przełamać i wolała zostawić tę informację dla siebie. W oficjalnej wersji ojca nie było, nie wiedziała kto nim jest ani gdzie się podziewa, tego musiała się trzymać.
    Przez chwilę się wahała, nie wiedząc czy powinna mu pozwolić czy powiedzieć dobitnie, aby sobie poszedł, ale ostatecznie przegrała tę walkę, którą toczyła wewnątrz siebie. Zsunęła się z łóżka. Skyla jeszcze nie przysnęła. Obserwowała za to z zaciekawieniem Laurenta i nie broniła się przed tym, aby wziął ją na ręce. Zawiesiła swoje małe rączki na jego szyi i ufanie przytuliła się. Ten widok złapał Daphne za serce. Może nawet, gdyby nie był obecnym ojcem to z pewnością wniósłby wiele do życia dziewczynki.
    — Wypiszę ją i przekażę, że pójdziemy prywatnie — powiedziała. Nie mogła wyjść bez informowania kogokolwiek. Zostawiła informację na recepcji, podając dane miejsca, do którego się mieli udać, bo akurat dobrze wiedziała, o jakim miejscu mówił Laurent. Schowała dokumenty do torebki, a kiedy się odwróciła napotkała bruneta. Widząc ich tak razem jeszcze bardziej dostrzegała podobieństwo. To było niesamowite, nawet wręcz dziwne. Był to obraz, który nigdy miał się nie ziścić, a tymczasem był tutaj. Nawet jeśli nieświadomy swojej roli.

    prowadź

    OdpowiedzUsuń
  20. Kiedy przyszło co do czego, okazało się, że Daphne nie potrafi nikomu zaufać na tyle, aby przyznać się do ciąży. Była wcześniej bardzo blisko z Octavią, ale nie wyobrażała sobie, że mogłaby jej się do tego przyznać. Sądziła, że robi dobrze zostawiając wszystkich za sobą. Stałaby się ofiarą plotek, których mogła w tamtym czasie nie znieść. Była na nie odporna, bo hejt nieraz wylewał się na nią w internecie, chociaż przez większość casu Daphne starała się nie wychodzić ze swojej roli grzecznej i ułożonej dziewczynki. Jedynie przy przyjaciołach pozwalała sobie na więcej. Tylko tamtej Daphne już nie było, a była zupełnie nowa – bardziej odpowiedzialna, skupiona na zapewnieniu dziecku dobrego i szczęśliwego życia niż na samej sobie. O swoich potrzebach myślała dopiero na końcu i dziwiła się, że przyszło jej to z taką łatwością. Był czas, kiedy stawiała siebie na pierwszym miejscu, a dla innych go już zwyczajnie nie wystarczało.
    Domyślała się, że pokrycie kosztów wizyty w klinice to właściwie nic w porównaniu do innych, niezbędnych wydatków, które robił zapewne każdego dnia. Sama w przeszłości nie mrugnęłaby okiem na takie kwoty, a teraz na ich widok zwyczajnie w świecie robiło się blondynce słabo. Zastanawiała się czasami, czy naprawdę sobie na takie życie zasłużyła. Z dala od rzeczy, do których była przyzwyczajona i walcząca o to, aby przetrwać jakoś kolejne dni.
    — Usłyszałam, żebym się więcej nie pokazywała im na oczy, dopóki ją mam. Próbowałam, kiedy miała pół roku i skończony rok. Za pierwszym razem nie chcieli na nią nawet spojrzeć czy mnie wysłuchać, a za drugim ochroniarz mi powiedział, że mnie nie znają i co najwyżej może mi dać dwadzieścia dolców, abym się odczepiła — mruknęła. Nie przyjechała wtedy, aby błagać o pieniądze. Miała dwadzieścia lat, małe dziecko i była przerażona. Chciała przynajmniej usłyszeć, że sobie poradzi lub że może zmienili zdanie i może na nich liczyć. Zamiast tego były oblegi i wyrzucenie jej na próg, znowu, jakby była niechcianym szczeniakiem. Chociaż, wydawało się jej, że szczeniaka potraktowaliby lepiej.
    Pokręciła przecząco głową w odpowiedzi.
    — Nie teraz — odparła. Nie czuła się gotowa na to, aby nawet myśleć o powrocie do tamtej Daphne czy odezwaniu się do kogokolwiek. Miała wyrzuty sumienia, że tak zniknęła, ale nie zamierzała za to przepraszać. Była zdania, że miała dobry powód, aby zniknąć. — Zresztą, nikt szczególnie nie tęsknił. Gdyby tak było, już dawno ktoś by się odezwał. Wszyscy są zajęci swoim życiem i uwierz mi, raczej niewiele osób byłoby zainteresowane taką… nowiną.
    Widziała jego minę, gdy zorientował się, że Skyla jest jej. I nie mogła mu się dziwić, właściwie nawet to tego nie robiła. Nie wrzucała go też do kategorii wyjechał i zapomniał, bo mieli zupełnie inną relację, która polegała głównie na spotykaniu się, kiedy Laurent akurat był w LA lub ona w Paryżu lub gdy spotkali się gdzieś na świecie. Nie obiecywali sobie, że będą ze sobą na dobre i na złe, chociaż jakby nie patrzeć to Laurent pojawił się w gorszym okresie.
    Wirowała wśród sieci kłamstw, których tylko przybywało. Nie chciała nawet myśleć, jak zareaguje, gdyby przypadkiem prawda wyszła na jaw. Dlatego wiedziała, że nie mogła dopuścić do kolejnego spotkania. Mimo, że naprawdę za nim tęskniła.
    — Gdzie jedziemy, mamo? — Usłyszała za sobą cichy głosik. Blondynka odwróciła się do tyłu, aby spojrzeć na Skylę, która siedziała wyjątkowo cicho. Chyba nie powinna prowadzić tej rozmowy akurat przy niej. Czuła, że mała będzie znów zadawała wiele pytań.
    — Do lekarza, który szybciej sprawdzi twoją nóżkę i wrócimy do domu, dobrze? Marble już na ciebie czeka i nie może się doczekać, aż wrócisz. — Uśmiechnęła się do niej delikatnie i wyciągnęła rękę, aby dziewczynka mogła za nią złapać. Może powinna była z nią usiąść z tyłu, a by czuła chociaż trochę pewniej.

    ciekawe co powiesz, jak wyjdzie, że to twoje...

    OdpowiedzUsuń
  21. — Więcej już nie zamierzam.
    Dość się już upokorzyła, gdy pojawiła się tam dwa razy. Naiwnie sądziła, że może im przeszło i będą chcieli się jakoś dogadać, ale to najwyraźniej było niemożliwe do zrealizowania. Kolejny raz prosić już nie planowała ani tym bardziej nie chciała. Szczególnie, że nie chciała, aby Skyla musiała przez to ponownie przechodzić. Była zbyt mała, aby pamiętać tamte wizyty, ale, gdyby znów ją tam zabrała zadawałaby jeszcze więcej pytań. A miała ich naprawdę wiele. Nie mogła jeszcze do końca pojąć, dlaczego nie ma dziadków tak, jak inne dzieci w przedszkolu i nie rozumiała, że kiedy dzieci szykują laurki dla babci i dziadka, ona robi dla mamy. Daphne była tak naprawdę jej jedyną rodziną. I to poniekąd była jej wina, bo przecież miała dziadków. Zdawała sobie sprawę z tego, jak blisko jest ze sobą rodzina Laurenta i nawet jeśli wyszedłby z tego skandal, to nie miała wątpliwości, że pokochaliby Skylę. Tylko teraz zdawało się, że jest już za późno na to, aby informować o dodatkowym członku rodziny. Poza tym, zwyczajnie w świecie się bała. W przeciwieństwie do nich nie miała żadnych możliwości, już nie i gdyby jednak nie okazali się tak w porządku, jak sądziła, że mogą być to co stałoby im na przeszkodzie, aby odebrać jej Skylę? Mogliby łatwo udowodnić, że będą lepszą rodziną. Daphne może jej nie zaniedbywała, dawała z siebie naprawdę wszystko i starała się, aby mała była szczęśliwa, ale to mogło nie być wystarczające, gdyby mierzyła się z wpływowymi ludźmi. Nie chciała myśleć tymi kategoriami, ale musiała być ostrożna w tym co robi i mówi, aby przypadkiem czegoś nie palnąć i nie doprowadzić o katastrofy.
    — Nie jest ze szkła, nie pęknie tak łatwo — odpowiedziała z delikatnym uśmiechem. W snach nie spodziewała się, że znajdą się w takiej sytuacji. Laurenta miało w jej życiu już nie być. Nie widzieli się od wielu lat, nie mieli już tych samych znajomych i tak powinno zostać. W głowie blondynki ich drogi już nigdy by się nie skrzyżowały, a teraz niósł jej córkę do prywatnej kliniki. Nie, niósł ich córkę. Gdyby tylko wiedział, cała ta sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. — Uważaj tylko na nogę — poprosiła, ale przemawiało przez nią zmartwiony rodzic, a nie obawa, że Laurent mógłby o niej zapomnieć i przypadkowo coś zrobić. Posłała dziewczynce pokrzepiający uśmiech. Wciąż nie mogła wyjść z podziwu, że mała tak ufnie pozwalała mu się brać na ręce i nie marudziła ani nie prosiła, żeby to Daph jednak ją niosła. Nie lgnęła do nieznajomych, ale może widząc, że blondynka czuje się dobrze przy nim, ona również się tak czuła? Lub, co gorsza, wyczuwała, że w rzeczywistości Laurent nie jest tylko kolegą mamy, który pomaga im w kryzysowej sytuacji.
    — Laurent — jęknęła cicho, gdy kolejne przekleństwo opuściło jego usta. Nie uchroniłaby córki przed takimi słowami, ale mogła to ograniczyć. — Proszę, uważaj co mówisz.
    — Co znaczy pieprzyć? — spytała dziewczynka i wyraźnie pytanie było skierowane do bruneta, bo to na niego patrzyła wyczekując odpowiedzi.
    Daphne musiała się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Nie zamierzała jednak wystawić go na próbę i czekać, aż jakoś będzie starał się wybrnąć z tej sytuacji. To przecież nie był jego obowiązek.
    — To brzydkie słowo, którego nie używamy. To znaczy… Różne rzeczy. Jak na przykład to, że czegoś nie zrobisz. — Odpowiedziała, trochę wymijająco, ale Skyla zdecydowanie była za mała, aby opowiadać jej o takich rzeczach. — Można też tak powiedzieć, kiedy chcesz na przykład więcej pieprzu w zupie. — Dodała licząc na to, że bardziej zainteresuje ją temat jedzenia niż tłumaczenia na czym polegają brzydkie słowa. Była jednak pewna, że w najbliższym czasie dzieci w przedszkolu zaczną używać nowego słowa i to będzie wina jej córki.
    — Ale tak, gdyby sytuacja była inna i pewnie właśnie tam teraz byśmy byli — dodała zerkając na bruneta. Tylko, że teraz to była jedynie miła myśl. Nie mogła zostawić córki, a jemu wakacje w towarzystwie czterolatki się nie uśmiechały. Poza tym, to byłoby już za dużo i utrzymanie w sekrecie kim jest jej ojciec byłoby jeszcze trudniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  22. Jakoś nie potrafiła wyobrazić sobie, że zostawia Skylę pod opieką kogoś nieznajomego. Miała jedną sąsiadkę, starszą panią, która czasami opiekowała się dziewczynką, gdy Daphne pracowała przez noc lub do późnych godzin miała zmianę. Dawała sobie jakoś jednak radę bez opiekunek, chociaż było ciężko, ale prywatna opieka wyniosłaby ją więcej niż żłobek czy później przedszkole. Poza tym, rzadko myślała o sobie. Cieszyła się, gdy miała godzinę na to, aby iść i podciąć włosy u fryzjerki, która nie była co prawda tą fryzjerką, do której chodziła od wieków, a raczej mniej znaną i biorącą dwadzieścia dolców za podcięcie końcówek, a nie dwieście za to, że tylko na włosy spojrzy. Zmieniła swoje standardy i bardzo brakowało jej tego poprzedniego życia, ale cena za powrót do niego była zbyt wysoka.
    — Nie ma sprawy — odparła. To był jednak mimo wszystko jej obowiązek, aby o takich rzeczach jej mówić, a nie jego. Byłby może jego, gdyby znał prawdę, ale ta miała zostać głęboko pogrzebana. Daphne na pewno nie zamierzała niczego zdradzać. To zmieniłoby zbyt wiele i nie była gotowa na takie zmiany, a jednocześnie chyba ich nie chciała. Wcale nie było jej dobrze tak, brakowało jej naprawdę wielu rzeczy, ale była gotowa zagryźć zęby. — Nie, nie dołączają. Myślisz, że nie popełniam błędów? Do tej pory się uczę i wątpię, że nadejdzie kiedyś taki czas, że się nauczę jak o nią dbać — westchnęła. Wiele by dała, aby ktoś pokazał jej dokładnie co ma robić. W jaki sposób zajmować się dzieckiem i to takim małym. Nie zliczy, ile razy płakała, gdy Skyla płakała, bo była głodna, coś ją bolało, a Daphne nie mogła zrozumieć, dlaczego nie przestaje płakać. — Nie wiem, jak się zachowywać. Staram się tylko nie mieć czterolatki, która rzuca na lewo i prawo przekleństwami. Reszta przychodzi z czasem.
    — Nie, nie zadbasz, Laurent. To tak działa, kiedy jesteś zwykłym obywatelem, a nie… kiedyś powiedziałabym nami, ale teraz tylko tobą. W klinice masz lekarza na wyłączność, a tam… jednego na dwudziestu, jak nie więcej pacjentów. — Wyjaśniła. Naprawdę nie chciała, aby ta kobieta straciła pracę. Rozumiała jego frustrację i być może sama w przeszłości zareagowałaby podobnie. Obecnie miała inny pogląd na świat i chciała, aby trochę to zrozumiał. — W McDonaldzie może nie, ale byliśmy w In’N’Out parę razy — przypomniała. To było jej ulubione miejsce na kacowe jedzenie. Częściej niż rzadziej po imprezach tam właśnie lądowali, a Daphne nie przejmując się kaloriami jadła obrzydliwie kaloryczne burgery ociekające serem z każdej możliwej strony. Co późnej często skutkowało długimi i wyczerpującymi treningami i głodówką, ale każdy w końcu miał jakieś problemy, prawda?
    Zmarszczyła czoło słysząc jego pytania. Wiedziała, że nie spławi go tak łatwo, ale… mieli spędzić razem noc? Jasne, jakaś część blondynki pragnęła dotyku, czułości i trochę uwagi, ale nie mogła sobie przecież na to pozwolić. Nie teraz, nie kiedy jej córka była w takim stanie i przecież nie zaprosi go do siebie. Może nie mieszkała w najgorszej dzielnicy, a mieszkanie było w porządku, ale to jednak nie były jego standardy ani nic do czego był przyzwyczajony. Zapewne mieszkanie było wielkości jego łazienki lub garderoby.
    — Zwykle przesypia już noce, ale przychodzi czasem w nocy. Albo mnie woła, a dziś prawdopodobnie będzie. Ale mógłbyś zostać, może na lampkę wina albo dwie.
    Sama właściwie nie wierzyła w to, co mówi. Chciała się go pozbyć, odkąd go zobaczyła, a sama jeszcze go zapraszała i proponowała, aby został? Trzymanie się od niego z daleka i ukrywanie prawdy naprawdę wychodziło jej coraz lepiej.
    — Załatwmy lekarza, okej? Potem pomyślimy co dalej — dodała prędko, licząc chyba na to, że może puści jej propozycję mimo uszu i zapomni o całej sprawie.

    zabawmy się w cierpliwość

    OdpowiedzUsuń
  23. Daphne była blisko tego, aby nie tylko przewrócić oczami, ale zrobić Laurentowi za tekst o oddaniu młodej krzywdę. Jeśli chodziło o dziewczynkę była od niemal samego początku zdecydowana, że ja zatrzyma. Bez względu na konsekwencje i trzymała się tego zdania niemal pięć lat później. Może straciła swoje dotychczasowe życie, status, pieniądze i masę znajomych, przywilejów, ale zyskała córkę, która nauczyła ja naprawdę wiele. O wiele więcej niż można było przypuszczać. Dziewczynka była teraz naprawdę całym jej światem i właściwie jedyna osoba, na której Daphne zależało. Oczywiście, teraz pojawił się również Laurent, ale przecież nie mogła pozwolić mu na to, aby wszedł na dobre do jej życia. Miała świadomość, że nie pozbędzie się go szybko, ale też raczej nie powinno mu przyjść do głowy, że to on mógłby być ojcem Skyli. Nie zaczął namiętnie liczyć, ile minęło od ich ostatniego razu I być może nawet tego nie pamiętał. Dla Daphne tak było lepiej, aby został tym fajnym wujkiem, który pojawi się raz na parę lat.
    Różnica w traktowanie pacjenta była ogromną. Niw czekali właściwie dłużej niż pięć minut, aż ktoś się zajął Skylą. Pielęgniarka najpierw sprawdziła jej ogólny stan zdrowia, a jeszcze w trakcie przyszedł lekarz. Nie obyło się bez chwilowego płaczu, który był spowodowany zmęczeniem, bólem i ogólna niechęcią do tego, aby ktokolwiek dotykał jej uszkodzonej kostki. Ostatecznie po wykonaniu wszystkich potrzebnych badań okazało się, że Skyla miała skręcenie II stopnia, które wymagało założenia pół gipsu. Skyla była uziemiona na przynajmniej miesiąc w domu, co oznaczało, że Daphne jest uziemiona. Starała się nie martwić za bardzo, bo przynajmniej z tego wszystkiego odszedł jej koszt wizyty w szpitalu i za wszystkie badania. Chociaż i tak czuła się źle z myślą, że Laurent za wszystko zapłacił. Nie kłóciła się, bo i tak nie wygrałaby z nim tej walki. Skyla była pod koniec zadowolona, że dostała różowy gips i pozwolenie od lekarza, aby udekorować go naklejkami i rysunkami, a Daphne zapewnienie, że mała szybko wróci do zdrowia i nakaz, aby przyprowadzać ją na fizjoterapie, która – oczywiście – z góry została zapłacona.
    Z westchnięciem otworzyła drzwi, które prowadziły do mieszkania blondynki. Miała za sobą Laurenta, który trzymał uwieszona na nim i śpiącą Skylę.
    - Wezmę ją i położę – powiedziała, kiedy weszła dalej z małego, dość ciasnego korytarza, który prowadził do salonu złączonego z kuchnią. – Zaraz wrócę – dodała cicho, kiedy odebrała od niego dziewczynkę. Zniknęła za drzwiami i spędziła tam parę minut, zdejmując z małej ubranie, aby było jej wygodniej spać.
    Na Laurenta z blatu kuchennego patrzyła się za to czarno-biała kotka, która uważnie śledziła każdy jeden jego ruch. Parę minut później przyszła Daphne, która wyglądała na zmęczona i właściwie taka właśnie była.
    - Dziękuję, za wszystko. Za klinikę i odwiezienie tutaj – powiedziała zerkając na bruneta. Jego obecność w mieszkaniu była czymś ciężkim do zniesienia. – Nie będę marudzić, że dałabym sobie radę sama, ale naprawdę nie musiałeś tego robić.
    Domyślała się, że dla niego to nie był żaden wydatek, ale właśnie zaoszczędził jej wydania kilkudziesięciu tysięcy, których zwyczajnie nie miała.

    to jak z tym winem?

    OdpowiedzUsuń
  24. Upewniła się, że Skyla miała dobre ubezpieczenie, które w jakiś sposób odciążyłoby blondynkę, gdyby coś się wydarzyło, ale wraz nie pokrywało ono wszystkich kosztów i podobnie byłoby teraz, nawet, gdyby wypłacili jakąś kwotę to duża jej część musiałaby zostać pokryta przez Bower. Czuła się źle przyjmując taką pomoc od Laurenta, ale nie miała też sił na to, aby się z nim wykłócać czy chociażby wspominać o tym, że odda mu jakiekolwiek pieniądze za pomoc. I tak by ich nie przyjął w końcu.
    Właściwie to nie marzyła o niczym innym, jak o wzięciu gorącej kąpieli i padnięciu do łóżka, ale nie chciała i nie zamierzała wyganiać Laurenta. To była miła odmiana. Porozmawiać z kimś, kto znał ją dokładnie taką, jaka była kiedyś. Miał teraz okazję do tego, aby zobaczyć jaka jest obecnie. I nie była przekonana, że na pewno polubi ją w takiej wersji. Obecnie Daphne nie była tą wesołą dziewczyną, która w jednej chwili mogła wskoczyć w samolot i znaleźć się na Bahamach, a dzień później była w Mediolanie na pokazie mody. Nie wlewała w siebie chorej ilości alkoholu, nie brała niczego. Ciężko pracowała za psie pieniądze, aby opłacić jakoś czynsz, rachunki i zapłacić za milion innych rzeczy, których potrzebowała do tego, aby przeżyć jakoś spokojnie miesiąc.
    — Mój barek ostatnio nie wygląda zachwycająco, ale nie zrezygnowałam z dobrego wina — odparła. Czasami zwyczajnie potrzebowała wrócić do starych smaków, a nie piła dużych ilości, więc butelka spokojnie starczała jej na dłuższy czas. Wykłócać się z nim jednak nie zamierzała, skoro zdążył już zamówić. Nawet nie zorientowała się, kiedy zostało dostarczone, ale chyba musiała się przyzwyczaić do tego, że po prostu Laurent ma swoje sposoby. Odebrała od niego kieliszek z winem i nie czekając na wzniesienie jakiegokolwiek toastu, upiła parę mniejszych łyków. — Zdecydowanie tego po dziś potrzebowałam — westchnęła. Jeszcze nie wiedziała, jak zorganizuje opiekę dla małej, aby mogła iść do pracy, czy weźmie wolne, ale za co wtedy będą żyć? Miała wiele rzeczy, które musiała sobie przemyśleć.
    — Nie zmieniłabym niczego. Mógłbyś próbować, ale od momentu, kiedy zobaczyłam dwie kreski na teście wiedziałam, że nie usunę ciąży. — Odpowiedziała. Wierzyła, że on wierzył, że by mu się to udało, ale Daphne była przekonana, że nikomu nie udałoby się sprawić, aby zmieniła zdanie. Chociaż on mógłby ją do tego namówić. Zwłaszcza, gdyby wiedział, że to jest jego córka. — Wiem, że według ciebie popełniłam błąd. I może tak jest, ale nie czuję, aby tak było. Zawsze wiedziałam, że będę miała dzieci. Tylko… Sądziłam, że będę wtedy miała męża i karierę.
    Opadła na kanapę podciągając nogi pod siebie. Nie minęło nawet pięć minut, kiedy Marble z blatu kuchennego przybiegła do niej i wpakowała się na kolana blondynki głośno mrucząc i domagając się pieszczot. Nie miała ich w końcu cały dzień, nic dziwnego, że teraz tak lgnęła do kogoś.
    W idealnym świecie mogłaby zachować ciążę i swój status, ale nie żyła w bajce. Miała wybór, którego dokonała i z którego była zadowolona. Może została odcięta od luksusów, ale to nie było teraz nawet już ważne. To słowo miało teraz zupełnie inne znaczenie w jej słowniku.
    — Ale dziękuję, za dzisiaj. Naprawdę wiele dla mnie znaczy.

    i co dalej?

    OdpowiedzUsuń
  25. Wiedziała, że Laurent jej nie rozumie i nie wymagała od niego tego, aby zrozumiał dlaczego podjęła taką, a nie inną decyzję. Daphne była w pełni świadoma tego, że odrzuciła całe swoje życie dla dziecka i zrobiłaby to bez wahania po raz kolejny. Nie potrzebowała, aby ktokolwiek wytykał jej, że być może popełniła błąd. Błędem byłoby, gdyby posłuchała się innych. Te ostatnie lata dały jej naprawdę wiele do myślenia i owszem, tęskniła za luksusem, który zapewniały jej pieniądze ojca, ale zdała sobie również sprawę z tego, że nie są one jedynym źródłem szczęścia.
    — Właściwie, nie miałabym nic przeciwko temu, żebyś został. Chyba przyda mi się rozmowa z kimś dorosłym — westchnęła. Z jednej strony chciała go wykopać, bo mógł rozwiązać się jej język, a tego nie chciała, a z drugiej naprawdę potrzebowała teraz mieć obok kogoś, kto ją znał i może nie rozumiał w obecnej sytuacji, ale będzie blisko. Pokazał jej dziś, że może na niego liczyć i szczerze mówiąc, miała wyrzuty sumienia, że tyle przed nim ukrywa. Była przekonana, że postępuje dobrze, ale znalazła się teraz zbyt głęboko w kłamstwach, aby z nich się wygrzebać. Powtarzała sobie też, że Laurent pewnie niedługo stąd wyjedzie, a poza tym, jego reakcja na wieści z jej życia wiele mówiła. Nie chciał dzieci, nie był na nie gotów, zresztą, czy ktokolwiek jest? Daphne nie była i z całą pewnością teraz również nie czuła się gotowa na macierzyństwo.
    — Nie, nie mam i nie mówiłam jej — odpowiedziała. Była z nią kiedyś blisko, chyba można uznać, że były przyjaciółkami, ale kiedy Daphne dowiedziała się o ciąży zrezygnowała z kontaktu z kimkolwiek. Widziała, że Octavia próbowała się z nią parę razy skontaktować, ale nigdy nie odpisała na żadną wiadomość. Cały czas przekonywała się, że naprawdę nikogo nie potrzebuje. Dziś miała żywy dowód na to, jak miło było kogoś obok mieć, a wiedziała, że Octavia z pewnością mogłaby jej pomóc ze wszystkim. Tylko problem leżał w tym, że była jego siostrą, a nie chciała ryzykować, że dziewczyna czegokolwiek by się dowiedziała. To nie wchodziło po prostu w grę.
    Westchnęła bezgłośnie, a głowę oparła o jego ramię. Zawsze czuła się przy nim komfortowo, nawet teraz, kiedy cała wręcz dygotała z przerażenia, że jakimś cudem dojdzie do tego, że Skyla może być jego dzieckiem. Ale nawet o to nie zapytał, więc nie brał pod uwagę, że to z nim zaliczyła wpadkę i chyba powinna się o to cieszyć.
    — Wiem, że masz rację — przyznała. Czuła, że może się z tego powodu dobrze poczuć. Chciałaby mieć możliwość, aby rozważyć wyjazd z nim. Potrzebowała tego, a Laurent mógł jej to dać. Nawet w tej chwili, tylko… Bała się. Tak zwyczajnie w świecie. — Nie zostawiłam jej samej, odkąd się urodziła. Nie licząc tych kilku godzin, jak jestem w pracy, a ona w przedszkolu. Nie wiem, czy umiałabym skupić się na czymkolwiek, gdyby była daleko. A ty nie potrzebujesz histeryczki, która martwi się o dziecko i nie potrafi dobrze bawić.
    Dla niej było jasne, że nie jest teraz odpowiednią towarzyszką. Cały czas zastanawiałaby się, gdzie jej córka jest, co teraz robi czy ma odpowiednie towarzystwo i nie dzieje się jej krzywda. Była wciąż mała, a nie za bardzo miała zaufane towarzystwo, u którego mogłaby ją zostawić.
    — Podoba mi się pomysł, ale nie chcę jej zostawiać. Wiem, że tego nie rozumiesz i nie oczekuję, że zrozumiesz. A ja sobie poradzę, jakoś. Dość mi dziś pomogłeś.
    Myślami, mimo wszystko, przechadzała się już po białej, piaszczystej plaży czy jadła homara w cholernie drogiej restauracji, wkładała nowe, mieniące się w świetle sukienki, ale nie mogła przecież porzucić Skyli, aby przez chwilę poczuć się sobą. Podjęła decyzję, z którą musiała żyć i uświadomić sobie, że nie bez powodu poświęciła siebie dla tej małej istotki.

    musisz mnie bardziej przekonać ;>

    OdpowiedzUsuń
  26. Jej życie było teraz zupełnie inne. Mniej przyjemne, ale wciąż potrafiła znaleźć w nim naprawdę wiele szczęścia. Tym szczęściem była przede wszystkim Skyla, a reszta nie miała już większego znaczenia. Dawała sobie radę. Raz lepiej, a raz gorzej i jakoś przetrwała te pięć lat. Kolejne lata również przeżyje. Nie ważne, jak źle miałoby nie być. Nie liczyła naiwnie na to, że w końcu coś się odmieni. Mogło się odmienić, ale Daphne musiałaby wrócić na media społecznościowe, a jakaś jej część chyba poniekąd wstydziła się tego, jak jej życie się potoczyło. I bała się, że jeśli przypadkiem zdjęcie jej córki znalazłoby się w internecie ludzie mogliby dostrzec podobieństwo między nią, a Laurentem, którego – całe szczęście – on sam zdawał się nie zauważać. Lub wypierał z siebie tę możliwość. Cokolwiek to było, była wdzięczna, że nie zaczął zadawać więcej niewygodnych pyta. Czuła się źle z tym, że ukrywa przed nim prawdę, a z drugiej strony wydawało się jej, że jest już za późno, aby go wtajemniczyć. O całe pięć lat.
    — Laurent Blanchard jest jedyny w swoim rodzaju. Drugiego takiego nie znajdę — zaśmiała się. Fakt, miewała ciężkich klientów, którzy teraz działali jej na nerwy, a w przeszłości sama zdawało się, że taką klientką była. Teraz wiedziała, jak uporczywe to jest oraz że wcale nie czyni jej lepszą, jeśli wydrze się na kogoś kto stara się tylko zarobić. Pomyłki się zdarzały, a unoszenie się w niczym nie pomagało. — Ale jest w porządku. Nie idealnie, ale… Znośnie. Nie wiem, jak mam ci to inaczej wyjaśnić. Nie wrócę do życia na takim poziomie, jak wtedy.
    Westchnęła cicho, bo zdała sobie sprawę, że Laurent już jej tak na dobrą sprawę nie zna. Nie była tą samą Daphne, którą znał i z którą spędzał czas. Była kimś zupełnie innym. Z masą innych priorytetów. To już nie było polecenie na fashion week do Mediolanu czy Paryża. Zachcianka angielskiej herbaty, więc na weekend poleciała do Londynu. Jej priorytetem była Skyla, jej bezpieczeństwo i zdrowie, które teraz zaniedbała.
    — Nie zostawię jej teraz, Laurent. Nie, kiedy jest w takim stanie — powiedziała. Lekarz mówił, że to mogło się goić sześć tygodniu, a prawdę mówiąc nie była pewna, czy chciało mu się tyle czekać, aż Skyla poczuje się lepiej i będzie mogła wrócić do przedszkola. Daphne nie mogła zrobić sobie też wolnego w pracy, a te jakoś będzie musiała wziąć, żeby zająć się córką. Szczególnie, że nie miała nikogo kto mógłby z nią zostać przez kilkanaście godzin dziennie w domu, kiedy ona wyszłaby do pracy, a na opiekunkę nie było jej stać. Miała dylemat, którego nie wiedziała, jak rozwiązać.
    Westchnęła cicho, kiedy poczuła jego dłoń na swoim policzku. Minęło już tyle czasu, odkąd ktoś dbał o nią, że zapomniała, jak to jest i poniekąd bała się dopuścić go do siebie. Jak miała to zrobić, kiedy już nie wiedziała, jak?
    — Może później, dobrze? Potrzebuje mnie, a nie najlepszych nianiek. Jak zagoi się noga, przemyślę to.
    Wcale nie chciała go zbywać, ale żadna siła nie zabierze jej teraz z Los Angeles od małej. Absolutnie nic jej nie odciągnie. Nie ważne, jak atrakcyjna oferta będzie. Daphne zamierzała zostać tutaj. Przymknęła na moment oczy, a kiedy je otworzyła napotkała wzrok Laurenta i mogła przysiąc, że znów tonie w jego oczach. Dokładnie tak, jak wiele razy w przeszłości.

    więcej tego romantyzmu

    OdpowiedzUsuń
  27. Daphne utknęła w tym życiu pięć lat temu. Początki nie były łatwe. Nagle z milionów na koncie miała kilkadziesiąt dolarów, musiała nauczyć się, jak przeżyć i wcale jej się to nie podobało. Dalej to nie było wymarzone życie. Jednak jakoś poradziła sobie z tym wszystkim. Z tą niemalże skrajną biedą, której doświadczyła. Teraz było już lepiej. Może nie miała milionów ani nawet tysięcy, ale jakoś sobie radziła. Przede wszystkim miała nadzieję, że Skyla ma dobre życie. Może pozbawione setek zajęć dodatkowych i domu z basenem, ale… Ale chyba było w porządku, prawda? Było normalne. Kiedy o tym myślała chciała po prostu wyć. Z bezsilności i irytacji, że do tego wszystkiego doszło.
    Nawet nie próbowałaby go zmieniać. Laurent był idealny taki, jaki był. Miał wiele wad, o czym przecież doskonale wiedział, ale jeśli poznało się go bliżej to dostrzec można było masę zalet. Daphne dziś widziała przede wszystkim zalety. Bez mrugnięcia okiem zabrał ją do szpitala, zapłacił za leczenie Skyli, chociaż nie musiał. Nie oczekiwał, że mu odda ani że ten dobry uczynek sprawi, że nagle będzie na liście grzecznych chłopców. Pomógł, bo była w potrzebie i jeśli jednego była pewna, to tego, że Laurent dla osób, na których mu zależy zrobi dosłownie wszystko. I teraz fakt, że go okłamywała bolał jeszcze bardziej. Może należało mu powiedzieć od razu. Może wtedy nie byłby przekonany, a może nigdy nie byłby przekonany i próbowałby ją namówić do usunięcia, a może byłby weekendowym ojcem, który wpada raz na jakiś czas.
    Zaśmiała się po jego kolejnych słowach i schowała twarz w dłoń.
    — Miałam cesarkę, nic mi nie rozjechało — mruknęła, choć nie była pewna, dlaczego się dzieli z nim tą informacją. Prawda była też taka, że jej życie w tym temacie było… Nieistniejące. To nie tak, że Laurent był ostatnią osobą, z którą Daphne spała, bo nie był. — Wiesz, posiadanie dziecka działa trochę jak spray na komary. Odstrasza może większość, ale zostaną te najpodlejsze, z którymi nie chcesz mieć nic wspólnego — westchnęła wzruszając ramionami. — Ale nie spotykam się ostatnio z nikim. Nie mam na to czasu — powiedziała. Nie musiał przecież wiedzieć, że ma dwie prace i rano po odprowadzeniu dziewczynki sprząta, a popołudnia i wieczory spędza w restauracji. Teraz, kiedy myślała o tym, jak wyglądało jej życie wcześniej, a jak wygląda obecnie to było jej naprawdę przykro. Straciła materialne rzeczy i może zyskała teraz cudowną córkę, ale nie czuła się w pełni usatysfakcjonowana ze swoim życiem. — A co, piszesz się na ochotnika, który rozbuja moje życie erotyczne?
    Właściwie, nie powinna się była pytać. Zrobiłby to. Tu i teraz. I Daphne wcale nie była taka pewna, czy chce sobie i jemu tego odmawiać.
    Oczywiście, że wizja wyjazdu była kusząca. Cholernie kusząca i… Cholera, chciała się zgodzić. Miała wciąż jednak myśl, że co jeśli pójdzie coś nie tak. Co jeśli wyda się, że Skyla jest jego córką? Musiała być ostrożna, a spędzanie czasu w jego towarzystwie aż prosiło się o kłopoty. Upiła wino, a potem wzięła jeszcze jeden łyk i kolejny. I dopiła do końca. Poważnie zastanawiała się nad tym, czy jechać. Plaża, słońce, drinki, basen, gorący Latynos, Laurent… Tyle opcji. Kiedy ostatni raz była na wakacjach?
    — Jesteś pewien? — spytała po chwili. Łamała się. Bardzo się łamała i z jednej strony nie chciała, a z drugiej nie miała na sobie już tyle czasu bikini, że należało to zmienić. W środku mimo wszystko wciąż była rozpieszczoną gówniarą, która lubiła ładne rzeczy i gorący seks z przystojnym brunetem, który właśnie oferował jej wakacje życia. — Niczego mi nie wytyrała. Nie widziałeś mnie nago od dawna. Wyglądam w zasadzie lepiej niż przedtem.
    Nieskromnie, ale tak twierdziła. Zgubiła już wszystkie dodatkowe kilogramy, które nazbierała w ciąży i ku przestrodze wszystkich, dalej miała ciało modelki.

    chyba wolimy Francuzów od Latynosów

    OdpowiedzUsuń
  28. Cholernie się bała, że ciąża na dobre zniszczy jej ciało. Daphne jednak nie tylko miała dobre geny, ale lata treningów oraz diety zadziałały cuda. Nie było żadnej wiszącej skóry, dodatkowych kilogramów czy rozstępów. Wyglądała świetnie i nie zamierzała udawać, że jest inaczej czy być fałszywie skromną. Miała oczy oraz lustra; była wciąż gorąca i patrząc nikt by nie pomyślał, że ma czteroletnią córkę. Kiedy poznawała kogoś nowego zwykle byli zaskoczeniu słysząc, że kobieta ma dziecko. Nie musieli tego mówić na głos, ale takie rzeczy po prostu się czuło, a w dodatku zdradzał ich wzrok. Ten zaskoczony i niepewny, jakby się czegoś bali.
    — Jesteś czasami paskudny — westchnęła i przewróciła oczami. Zdążyła już zapomnieć, jaki Laurent bywa na co dzień. Myślała o nim często przez ten czas, jednak nie w takich kategoriach. Blondynka sądziła, że ich drogi się więcej nie zetną. Tymczasem siedział w jej wynajmowanym mieszkaniu, pił z nią wino, a w dodatku spędził pół dnia z nią i Skylą, ale nie miał wciąż pojęcia, że ta mała, urocza dziewczynka jest jego. I nigdy miał się nie dowiedzieć. To był sekret, który Daphne zamierzała zabrać ze sobą do grobu i nigdy nie wypuszczać.
    Jednak teraz, na tę parę chwil, chciała zapomnieć o swojej skomplikowanej przeszłości. O tym, jak mu w żywe oczy kłamała i wykorzystywała. Szczególnie, że wystarczyło lekkie muśnięcie ust, aby umysł blondynki zaszedł mgłą, a jedyną myślą był dotyk Laurenta. Jęknęła cicho, kiedy jego usta naparły na niej i bez wahania odwzajemniła pocałunek, a palce wsunęła między miękkie, czarne kosmyki. Mogli nie widzieć się parę lat, ale pewne rzeczy w końcu się nie zmieniały. Nie zaprotestowała, kiedy zdejmował jej koszulkę. Pod nią miała jedynie różowy, koronkowy stanik z wszytymi motylkami. Sama sięgnęła rękami do tyłu, aby go rozpiąć. Przez chwilę pojawiła się myśl, że co jeśli zacznie ją oceniać czy nie spodoba mu się, jednak wystarczyło, aby blondynka spojrzała mu w oczy i dostrzegła coś na wzór uwielbienia, a te myśli prędko odeszły na bok.
    — Mówiłam, że ciąża nic nie zmieniła — westchnęła cicho, nieszczególnie skupiając się jednak na jego słowach, a bardziej na gestach. Wstała, aby sprawnie zsunąć z siebie jeansy, które zostawiła na podłodze. Przesunęła dłońmi po nagim torsie Laurenta, muskając wargami jego szyję i linię żuchwy. W tym momencie czuła się dokładnie tak, jak w czasach, kiedy bez opamiętania zrywali z siebie ubrania w nastoletnim szale, napędzani pożądaniem i hormonami. Minęło zaledwie parę lat, a zmieniło się tak wiele. Ona się zmieniła. Zadrżała w jego ramionach, gdy poczuła dłoń młodego mężczyzny między swoimi udami. Jęknęła głośno, szarpiąc za jego włosy. Miała wrażenie, że jest wrażliwsza na dotyk niż wcześniej. Minęło tyle czasu… Prawie zapomniała, jakie to jest uczucie być dotykaną przez kogoś, kto wie co robi. Przesunęła dłonie na jego brzuch do spodni, które zaczęła rozpinać. Musiała chwilę powalczyć z paskiem, ale i z tym udało się jej uporać.
    — Sypialnia — mruknęła. Nie miała nic przeciwko, aby zostali tutaj, ale kanapa wcale nie była duża, a na łóżku mieli znacznie większe możliwości. Poza tym, szczerze wątpiła, że na jednym razie się skończy. Potrzebowała go dziś, w bardzo egoistyczny sposób, ale potrzebowała, żeby został przy niej – lub w niej – tak długo, jak to tylko będzie możliwe. Oplotła uda bruneta nogami, gdy podniósł się wraz z nią z kanapy. Nie dała mu zbytnio szansy na to, aby coś powiedział, bo zaraz złączyła ich usta w kolejnym pocałunku niemal miażdżąc mu usta.

    🤭❤️‍🔥

    OdpowiedzUsuń