NAGŁÓWEK/HTML1

L.A. Dreamers

INFORMACJE/HTML2

❤️‍🔥 Porządki po liście obecności zrobione!

❤️‍🔥 Lista obecności dobiegła końca. Karty autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały przeniesione do archiwum. Autorzy mają czas do 7.09 na zgłoszenie chęci dalszego współtworzenia bloga, po tym czasie zostaną usunięci z grona autorów.

❤️‍🔥 Kilka punktów regulaminu uległo zmianie (zaznaczenie kolorem), zapraszamy do zapoznania się z treścią!

❤️‍🔥 Zapraszamy do zapisów! 👁️

If I was you, I'd wanna be me too

Laurent Blanchard
ur. 31.10.1999 r. w Paryżu Syn prawnika oraz projektantki mody, mieszanka meksykańsko - francuskiej krwi Młodszy dyrektor w firmie dziadka, która jest jednym z największych na świecie producentów produktów luksusowych POWIĄZANIA INSTAGRAM
ON
Jest idealnym przykładem tego, że można być jednocześnie czarną owcą i ukochanym dzieckiem w rodzinie. Jako jedyny mężczyzna w gronie swojego rodzeństwa, zawsze był na uprzywilejowanej pozycji, zwłaszcza że urodził się kilkanaście minut przed swoją siostrą, będąc tym samym pierworodnym synem – dumą swojego dziadka i ojca. Już od najmłodszych lat wiedział, że to on będzie kiedyś na szczycie hierarchii rodzinnej firmy i nijak mu to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, chętnie z tego korzystał.
Niepokorny, nieprzewidywalny, często pakuje się w kłopoty, ale nigdy nie ponosi przy tym żadnych większych konsekwencji. Miłośnik adrenaliny, lubi żyć w ciągłym stresie, a szybka jazda samochodem czy udział w nielegalnych wyścigach nie są mu obce. Balansuje na granicy życia i śmierci, czym często doprowadza członków swojej rodziny do szaleństwa i granicy zawału. Do miasta aniołów przyleciał kilka miesięcy temu. Planował spędzić tutaj góra dwa tygodnie, jednak życie na wybrzeżu i aura, jaka panuje wokół tego miasta, spodobały mu się na tyle, że ukochane siostrzyczki muszą jednak dłużej znosić jego obecność. Wie, że jest przystojny, kocha blask fleszy równie mocno, jak kamera uwielbia jego. Jest przez to twarzą najnowszej kolekcji luksusowej odzieży sygnowanej rodzinnym nazwiskiem, którą promuje aktualnie w Stanach Zjednoczonych, łącząc przyjemne z pożytecznym. Uwielbia kobiety, sport, adrenalinę, kobiety, Los Angeles, kobiety, a przede wszystkim samego siebie.
ODAUTORSKO
Witam się z kolejnym panem, dziękuję Czerwonej Pandzie i Małejmorderczyni za inspirację do stworzenia postaci. Tak, nie umiem inaczej, niż w takich dupków, jeśli jednak nie macie tych moich mend dość, zapraszam do wspólnego pisania. Mail do kontaktu: szwedzkafanka@gmail.com, buźki użycza cudowny Evans Nikopoulos. Zakładki "Instagram" i "Powiązania" w budowie, pojawią się pewnie uzupłenione na dniach :)
code by EMME

8 komentarzy:

  1. [Śliczny dupek z niego. Mam nadzieję, że się nie pozabijają ♥️]
    ukochana bliźniaczka 🤣

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć, braciszku! 💜 Zróbmy dramę!]

    lil sister

    OdpowiedzUsuń
  3. [Cześć! Jest cudownie dupkowaty. Lubimy śledzić szalone poczynania innych postaci, więc mam nadzieję, że adrenaliny Wam nie zabraknie! Jeśli masz czas i ochotę to ja chętnie wkręcę nasze postaci we wspólną sesję zdjęciową jako ambasadorów marki, skoro oboje tak lubią ekskluzywne rzeczy. A kto wie, może media się zainteresują ich wspólną kawką w przerwie i bum, mamy nowe ploteczki na mieście?
    Jeśli brzmi Ci to ciekawie, to odezwę się na maila :) Ściskamy!]

    Chris

    OdpowiedzUsuń
  4. Biegnij, Lia, biegnij. Uciekaj!
    Noc była nieprzenikniona. Mrok pulsował dookoła drobnej sylwetki Amelii, idealnie synchronizując się z ogłuszającym szumem krwi w uszach, kiedy chwiejnie stawiała kolejne kroki bosymi stopami. Ciemność mieniła się przed jej czekoladowymi tęczówkami najróżniejszymi odcieniami czerni, rozmazywała i załamywała pod nienaturalnym kątem, przyprawiała o zawroty głowy, niemalże całkowicie zniekształcając pole widzenia i utrudniając koordynację. Poruszała się po omacku, potykając o własne stopy, a kiedy obraz zaczynał mocniej wirować przed jej oczami, upadała na ziemię, ranią kolana i dłonie na ostrych kamieniach.
    Narkotyki, które wepchnięto jej do gardła, zaczynały działać.
    Nie wiedziała, gdzie jest. Nie wiedziała, w którą stronę powinna pójść. Głowa pulsowała bólem tak przejmującym, że zagłuszał wszelkie myśli, a w klatce piersiowej płonął żywy ogień. Nie wiedziała, jak długo już biegła. Nie wiedziała, jak daleko uciekła. Czy wystarczająco? Nie chciała obejrzeć się przez ramię w obawie, że do reszty straci orientację i utknie tu, gdzie jest, albo gorzej – pobiegnie w stronę, skąd uciekała.
    W oddali rozbłysło światło, zapierając Amelii dech w piersi. Z początku biała smuga była ledwie widoczna i sprawiała wrażenie jedynie ulotnego przewidzenia, jednak z każdym kolejnym krokiem stawała się coraz bardziej wyraźna. Światło zadrżało w oddali, najpierw nieruchomo, po czym zaczęło się przemieszczać w kierunku prostopadłym do tego, w którym biegła brunetka. Samochód.
    Biegnij, Lia, biegnij…
    Amelia z trudem zmusiła zamglony umysł do skupienia. Ból mięśni stał się nie do zniesienia, kiedy przyspieszyła niezdarnie, więc skupiła się na kroku. Jednym po drugim, raz za razem, byle dotrzeć do drogi. Ciemność otulająca bose stopy falowała niebezpiecznie, zupełnie jakby za moment miał je pochłonąć, jednak właśnie w niej brunetka odnalazła rytm. Jeden za drugim. Krok za krokiem.
    Amelia wypadła na ulicę, prosto w snop jasnego światła nadjeżdżającego samochodu. Blask reflektorów oślepił ją całkowicie, a pisk hamujących na rozgrzanym asfalcie opon rozdarł powietrze i wdarł się do uszu dziewczyny tak gwałtownie, że w ułamku sekundy straciła orientację w przestrzeni. Mimo kilku niezdarnych i chwiejnych kroków w tył, które próbowała zrobić, uderzyła w maskę samochodu z impetem, który wycisnął całe powietrze z jej płuc. Zdławiony jęk wyrwał się spomiędzy jej warg, kiedy przetoczyła się na drugą stronę i z głuchym łoskotem upadła na plecy, na ziemię zaraz obok drzwi kierowcy. Usilnie walcząc o złapanie oddechu nie usłyszała otwierających się drzwi samochodu ani kroków zaraz przy uchu. Nie usłyszała męskiego głosu wykrzykującego wiązankę siarczystych przekleństw ani nie poczuła silnej dłoni szarpiącej jej ramię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zobaczyła jednak twarz. Ciemne włosy na tle oliwkowej skóry. Jasne oczy lśniące w blasku wciąż zapalonych reflektorów. I właśnie tego spojrzenia się uchwyciła. Ze wszystkich sił, jakie w niej zostały.
      — Nie pozwól im mnie złapać… — zdławiony szept wyrwał się spomiędzy zakrwawionych warg Amelii, kiedy bezwiednie oplotła chude, poranione palce na nadgarstku nieznajomego i zacisnęła kurczowo.
      A zaraz potem zamknęła oczy i pozwoliła, by ciemność w końcu ją dopadła.


      Ostatnie sześć miesięcy były dla Amelii koszmarem. Z rodzaju tych najgorszych, przejmujących do szpiku kości, z których nie można się obudzić. Jej dni wypełniały wizyty w szpitalu, badania psychologiczne i psychiatryczne oraz niekończące się terapie. Przesłuchania, na których raz za razem powtarzała to samo ku rozczarowaniu wszystkich, przeglądanie zdjęć podejrzanych i ofiar, gdzie każdy wydawał się jej znajomym i nieznajomym jednocześnie, czy wizyty u brata pod byle pretekstem z jego strony, żeby po prostu mógł na własne oczy zobaczyć, że żyje i wszystko z nią w porządku. Ostatecznie miała wrażenie, że bywała w budynku centralnego biura departamentu policji w Los Angeles zdecydowanie częściej, niż we własnym domu.
      Upalne popołudnie z wolna zmieniało się w upalny wieczór, kiedy za Amelią zamknęły się drzwi komisariatu. Gorące powietrze w ułamku sekundy otuliło jej schłodzoną od klimatyzacji skórę, wywołując subtelny dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Odetchnęła głęboko i przymknęła powieki.
      Amelia już dawno przestała czuć rozczarowanie po wizytach u policyjnego psychiatry. Kiedyś, na samym początku, chodziła do niego pełna nadziei na odnalezienie zagubionych wspomnień, a kiedy luka w jej pamięci wciąż pozostawała tak samo ogromna, ogarniało ją poczucie winy. Głębokie, sięgające aż do szpiku kości. Obwiniała się, że mogła dać z siebie więcej, mogła pracować ciężej. Mogła zrobić coś więcej. Ale co konkretnie? Nie wiedziała. I po miesiącach porażek, przełykania ich gorzkiego smaku raz po raz, w końcu dała za wygraną.
      Kolejne westchnienie wyrwało się spomiędzy warg Amelii, kiedy dostrzegła samochód brata zaparkowany kilka metrów dalej, gdy beznamiętnym wzrokiem rozglądała się dookoła. Nie miała ochoty się z nim spotkać. Wiedziała, że wszystko, co robił od czasu jej powrotu, robił tylko i wyłącznie w trosce o nią i jej bezpieczeństwo. Coraz bardziej jednak czuła, jak ta bezustanna troska i kontrola zabiera jej oddech. Osacza z każdej możliwej strony i zaciska się na szyi, coraz ciaśniej i ciaśniej. A im dłużej to trwało tym mocniej pragnęła znów zniknąć.
      Zbiegła po schodach, nie mając zamiaru czekać na brata. Przemknęła przez parking, klucząc między samochodami i trawnikami, po czym skręciła w jedną z bocznych uliczek. Wbiegła na ulicę nie rozglądając się, dlatego lśniącą czernią karoserię nadjeżdżającego samochodu zobaczyła w momencie, kiedy było już za późno. Pisk opon hamujących na rozgrzanym asfalcie do złudzenia przypominający ten sprzed pół roku zawibrował w jej uszach, przywołując paraliżujący wręcz dreszcz wzdłuż kręgosłupa. Błysk białych świateł oślepił ją na krótki moment. W ułamku sekundy wspomnienia wieczoru z przeszłości zlały się z teraźniejszością, w której Amelia zacisnęła powieki, przygotowując się na uderzenie. Krew szumiała w skroniach, mięśnie spięły się gwałtownie, a serce niemal eksplodowało w piersi.
      Uderzenie jednak nie nastąpiło. Zderzak samochodu zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów od jej sylwetki, hamując w ostatniej chwili.
      Amelia oparła roztrzęsione dłonie o lśniącą maskę samochodu, próbując złapać oddech. Ledwo stała na drżących nogach.

      A.

      Usuń
  5. [Cześć! Nadrabiam powoli zaległości i przyszłam się ładnie przywitać. Ja mam słabość do niegrzecznych panów, a od zawsze marzy mi się wątek z motywem nielegalnych wyścigów (zapewne pochłaniam zbyt dużo podobnych książek). Dlatego jeśli Nala jakoś skusi Cię swoją osobą, serdecznie zapraszam.
    Poza tym życzę dużo weny z kolejną postacią oraz miłej zabawy, oby chłop dobrze się bawił w Los Angeles.]

    Nalani

    OdpowiedzUsuń
  6. [cześć! już wcześniej gdzieś mi śmignął znajomy nick tutaj, a widzę, że się rozkręcasz :D podziwiam za wenę, szaleństwo!
    zdecydowanie pan wyszedł ci jak rasowy dupek, pewny siebie, uprzywilejowany, lubiący kierować sytuacją. coś czuję, że lubisz ten typ ;> na pewno wątków Ci nie zabraknie, więc z mojej strony pozostaje życzyć Ci dużo wolnego czasu na przelanie wszystkich szalonych pomysłów w komentarze <3 dobrej zabawy z nim i resztą zgrai! :)]

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  7. Życie Daphne zmieniło się o sto osiemdziesiąt stopni.
    Nie była już tą dziewczyną, która chodzi w ubraniach od projektantów, nie była tą laską, którą znają wszyscy i każdy chce nią być. Zniknęła z powierzchni ziemi prawie pięć lat temu, kiedy dowiedziała się o ciąży. Ciąży, której początkowo nawet nie chciała. W głębi duszy wiedziała, że nie nadaje się na matkę, że powinna była się posłuchać swojej, kiedy kazała jej pozbyć się ciąży. Nie dawała swojej córce tego, na co zasługiwała. Chciałaby dać jej życie, które miała sama. Nieograniczone pieniądze, ogromny dom, w którym by się wychowywała, dodatkowe zajęcia od małego. Tymczasem czasami nie było jej stać na to, aby zapłacić w pełni za przedszkole. Czasami miała ochotę to wszystko rzucić w cholerę, zostawić ją przy straży pożarnej i zniknąć. Zapaść się pod ziemię, udawać, że nie istnieje i nigdy więcej nie wracać do tego miejsca. Po takich myślach pojawiały się od razu wyrzuty sumienia. Ta mała istotka jej ufała. Ufnie przytulała się każdego wieczoru, aby powiedzieć dobranoc czy poprosić o opowiedzenie bajki. Przybiegała z płaczem, kiedy nawiedzały ją nieprzyjemne sny. Nosiła ją pod sercem przez dziewięć miesięcy. Dla tej małej, nieznajomej istotki porzuciła całe swoje dotychczasowe życie, bo czuła w głębi, że robi dobrze. Nigdy nie miała konserwatywnych poglądów, nie tak, jak jej rodzice. Nieraz zdarzało się, że na drugi dzień musiała brać tabletkę po, trzymała koleżanki za rękę w klinice. Jednak, jeśli chodziło o nią samą, to kiedy pod koniec dwa tysiące dziewiętnastego dowiedziała się, że jest w ciąży nie potrafiła się jej pozbyć. Choć być może wtedy dalej miałaby swoje życie. Rodzinę, rodziców oraz rodzeństwo, dziadków i kuzynostwo. Przyjaciółki i koleżanki, aczkolwiek raczej było jasne, że żadna z tych osób nie była bliska Daphne, skoro od czterech lat nie mogła na nikogo liczyć. Zaryzykowała wszystkim dla tej małej istotki i absolutnie niczego nie żałowała. Nie miała teraz najłatwiej, ale miała Skylę. I to jej wystarczyło. Więcej mieć nie musiała.
    Były tylko we dwie i musiały sobie radzić. Nie próbowała się nawet kontaktować z Laurentem. Miała swoje powody, a przede wszystkim mogła przewidzieć, jaka byłaby jego reakcja na wieść o ciąży. Jego też by się nie posłuchała i również by jej nie usunęła. Zniknęła z portali społecznościowych, nikt w zasadzie poza jej rodzicami i rodziną nie wiedział, że Daphne wpadła. Unikała miejsc, w których mogłaby wpaść na starych znajomych. Tak było po prostu lepiej. I na całe szczęście też media nie rozpisywały się o niej. Daphne Bower po prostu przestała istnieć.
    Do końca zmiany miała jeszcze lekko ponad godzinę. Nie mogła się doczekać, bo to była pierwsza zmiana, którą kończyła tak wcześnie. Na tyle wcześnie, że nie musiała lecieć na złamanie karku, aby odebrać Skylę z przedszkola. Chodziła między stolikami, pozbierała z nich brudne naczynia, które odniosła na kuchnię. Nie miała pojęcia, że ten dzień może się skończyć źle.
    Zagapiła się, kiedy szła przed siebie, a mężczyzna dosłownie przednią wyrósł. Wpadła na kogoś, nie od razu rozpoznając z kim ma do czynienia.
    — Przepra… — Urwała jednak w momencie, kiedy znajomy głos z francuskim akcentem do niej dotarł, a potem zadarła głowę do góry i ją zamurowało. — Laurent.
    Poczuła się nagle bardzo mała. Ile dałaby, aby teraz zniknąć. Zrobić się niewidzialną. Mieli się już nigdy nie zobaczyć. Nigdy. Tylko, że cholera, restauracja robiła się coraz bardziej popularna i było bardziej niż prawdopodobne, że w końcu pojawią się tu jej starzy znajomi.
    — Ja… Właściwie, to… ja. — Jak miała się przyznać, że tu pracuje? Miała chęć stąd wybiec i nie zwracać uwagi na to, że może zostać bez roboty. — Nie mogę, przepraszam. Jestem zajęta.

    Daph

    OdpowiedzUsuń