Wiedziała, że zwróciła jego uwagę swoim zaangażowaniem. Determinacją. Wiedziała, dlaczego zaczęła tańczyć. Wiedziała, że ma przed sobą jeden cel. Dążyła do niego za wszelką cenę. On był dodatkowym wsparciem, motywatorem. Sprawiał, że gdy czuła na sobie jego spojrzenie, chciała być jeszcze lepsza, wyjątkowa. Chciała słyszeć pochowały z jego ust. Uwielbiała je. Tak samo, jak uwielbiała słuchać, gdy opieprzał pozostałe baletnice. Gdy rzucał kąśliwe uwagi, gdy wyśmiewał i jawnie pokazywał, że nie rozumiał, jakim cudem dostały się do NBS, podkreślając na każdym kroku, że powinny brać przykład z niej, z Mercy Leclerc.
Czuła się wtedy już jak wygrana.
I wszystko legło w gruzach.
Jeden wieczór.
Jeden nieostrożny ruch.
Jeden pijany kierowca.
Liczyła wtedy na niego.
Ale jego już nie było.
Już nikt nie miał brać przykładu z Mercy Leclerc.
Mercy Leclerc stała się chodzącą porażką. Przykładem na to, jak łatwo można wszystko stracić. Spadanie w dół nie było przyjemne. Bolało. Zwłaszcza, gdy człowiek, którego brała jako pewniak, okazał się nie być już nią zainteresowany. Jakby wraz z brakiem możliwości tańczenia, przestała być w jakikolwiek sposób dobra, wystarczająca, jakby... przestała dla niego istnieć. W zasadzie, przestała istnieć dla wszystkich. Dlatego musiała zniknąć. Musiała zacząć wszystko od początku, z daleka od niego.
_____
wyborowealoe@gmail.com
fc: Katya Miro
Caleb… Potrafił nad sobą panować. Najczęściej nie chciał tego robić, miał wszystko w swoim życiu za bardzo w dupie, żeby się przejmować ewentualnymi konsekwencjami, z którymi i tak miał sobie poradzić jego ojciec, ale ostatecznie umiał kontrolować swoje brutalne zapędy.
OdpowiedzUsuńJak robił to teraz. Jego twarz przestała wyrażać cokolwiek, po prostu stał tuż obok Mercy i gapił się na nieproszonego gościa. Ze spojrzenia tego piździelca niewiele sobie robił, miał taką wprawę w przyszpilaniu ludzi własnym wzrokiem, że jakiekolwiek próby odwzajemnienia się tym samym nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Chociaż fakt, chciał kolesiowi przypierdolić. W twarz. Krzesłem.
— Więc ręce są ci bardzo potrzebne — powiedział głosem tak pustym, że równie dobrze mógłby należeć do trupa. — Byłaby wielka szkoda, gdybyś je stracił, wjeżdżając na pole minowe. Albo coś — dodał, a na jego usta wpłynął powolny uśmiech. Byłby w stanie coś takiego zorganizować. Ojciec miał wystarczająco dużo znajomości wszędzie, nie byłoby trudno dotrzeć do armii, a bratobójczy ogień… Nie było nic, czego ludzie nie byliby zdolni zrobić za pieniądze. Może i Caleb był młody, ale widział w swoim życiu wystarczająco dużo gówna, żeby być swojego założenia pewnym.
— A co takiego zgubiłeś, Logan? I w jakich okolicznościach? Może wszyscy powinniśmy tego poszukać — odezwał się ponownie. Widział, co Mercy próbowała zrobić. Niedoczekanie. Zresztą lepiej dla niej, żeby w mieszkaniu znajdowała się jakaś osoba trzecia. Biorąc pod uwagę, co wyobrażał sobie Whitmore powinna raczej uciekać, a nie chcieć zostawać z nim sam na sam. Musiał ochłonąć, bo aktualnie nie mógł zagwarantować, że wyszłaby z tego bez szwanku.
Ale z drugiej strony jak miał to zrobić, gdy nie mógł w żaden sposób się wyżyć? Chociaż… Był jeden sposób. Ale wówczas musiałby dotknąć Mercy. Bo do głowy przychodziło mu jedynie tak ostre, brutalne rżnięcie, że po jego zakończeniu brunetka będzie płakać i błagać o życie.
— Och, skoro Mercy tak twierdzi, z pewnością musi tak być. Przyjemnych wakacji, Logan — powiedział, machając mu na pożegnanie. Nie dotknął typa, był zbyt inteligentny, żeby wdawać się w jakieś rękoczyny z kolesiem, którego nie znał, na którego nie miał żadnych haków, by ewentualnie zamknąć mu mordę. Dlatego zrobił coś innego. — My mamy lepsze zajęcia niż szukanie… Cokolwiek tam zgubiłeś — rzucił jeszcze, zanim złapał Mercy za kark i przyciągnął ją do siebie, rozbijając usta o jej wargi w agresywnym, brutalnym wręcz pocałunku.
😶
— Na misjach różnie bywa — odpowiedział, uśmiechając się kącikiem ust. — Czasami medycy też z nich nie wracają — dodał, żeby nie było wątpliwości, co miał na myśli. Zawoalowana groźba była jego ulubionym rodzajem groźby. Z jednej strony dokładnie przekazywał, że może coś komuś zrobić, a z drugiej nie była to jawna groźba, która mogłaby go postawić w negatywnym świetle. Bo może był agresywnym skurwielem, ale również na tyle inteligentnym, żeby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi.
OdpowiedzUsuńNie skomentował w żaden sposób słów Logana, po prostu na niego patrzył, nie mogąc się doczekać, aż koleś w końcu pójdzie po rozum do głowy i się wycofa, bo nie był pewien, jak długo jeszcze wytrzyma. Jedyną reakcją Caleba na tę dziwną deklarację było uniesienie brwi, a zaraz potem przestał się skupiać na tym, co przybysz ma do powiedzenia.
Również zerknął kątem oka na Logana, a kiedy ten w końcu zrozumiał, że czas się ewakuować, Cal wyciągnął wolną rękę i trzasnął za nim drzwiami.
Przez cały czas nie przestawał pożerać ust Mercy. Wpijał się w nie, wpychał język między jej wargi i przyciskał ją do siebie, nie pozwalając wycofać nawet kilka centymetrów. Nie zareagował, kiedy się odezwała, po prostu naparł na nią, przyciskając drobne ciało do drzwi. Jej głos w tym momencie działał na niego jak płachta na byka, pocałował ją więc jeszcze mocniej. A kiedy i to nic nie dało, oderwał się od niej z warknięciem.
— Zamknij się — wycedził i złapał ją mocno za biodra, obracając tyłem do siebie. Przywarł do jej pleców, nie pozwalając, żeby odsunęła się od drzwi. — Myślałem o tobie codziennie — warknął i szarpnął za narzutę, zrywając ją z jej ciała. — Przez całe jebane pół roku nie było dnia, żebym na ciebie nie patrzył, żebym się nie zastanawiał co robisz, żebym nie chciał znowu słyszeć, jak jęczysz moje imię… — mówił dalej, zsuwając z siebie bokserki. — A ty rżnęłaś się z jakimś palantem. Zakładam, że wcale nie tak dawno temu. Pewnie tego wieczoru, kiedy wylądowałem na jebanej imprezie charytatywnej, inaczej bym wiedział — ostatnie słowa wycedził, chwytając ją za biodra i ciągnąc do siebie, żeby je wypięła. W następnej sekundzie napluł na dłoń i rozprowadził ślinę po swoim penisie, po czym wsunął się sprawnym, szybkim ruchem w cipkę Mer. — Pożałujesz tego. Będziesz błagać, żebym przestał. A kiedy skończę, nie będziesz pamiętał o istnieniu żadnego innego faceta. Od dziś istnieję dla ciebie tylko ja — warknął prosto do jej ucha i szarpnął biodrami, żeby wbić się w nią ponownie. A potem znowu i znowu. Wgryzł się w jej ramię, mocno. Do krwi. Zrobił to po to, żeby ją naznaczyć. — Rozumiemy się? — syknął i przejechał językiem po świeżej ranie, zlizując z niej kropelki krwi.
👿
Podobało mu się, że mu się poddawała. Gdyby teraz zaczęła się stawiać, niewykluczone, że zrobiłby jej krzywdę. To znaczy prawdopodobnie już ją robił, ale Caleb miał tak poprzestawiane w głowie, że nawet nie zdawał sobie z tego sprawy. Rżnął ją szybko i mocno, dociskając do drzwi swoim ciałem i nie pozwalając się ruszyć. A ten jęk bólu, który jej się wyrwał, tylko bardziej go nakręcił.
OdpowiedzUsuń— Grzeczna dziewczynka — szepnął, zanim zaczął składać lekkie pocałunki wokół śladu swoich zębów na jej skórze.
Sprawa Logana została załatwiona. Nie tak, jak by sobie tego życzył, bo nie mógł dostać go we własne mordercze ręce, ale postarał się, żeby uprzykrzyć życie panu chirurgowi. Póki nie dostał informacji, że wszystko jest na dobrej drodze, nie potrafił się ogarnąć. Był bardziej nerwowy i agresywny niż zwykle i nie umiał się na niczym skupić. Po rozwiązaniu sprawy stał się znacznie spokojniejszy, dzięki czemu mógł zająć się następną, znacznie ważniejszą.
Musiał naprawić nogę Mercy. Nie było takiej furtki, której nie otworzyłyby pieniądze ojca. A musiał ich użyć dość sporo, żeby sprowadzić najlepszego ortopedę, jakiego udało mu się znaleźć, z pieprzonej Australii. Miał zjawić się w LA w tym tygodniu, żeby przejrzeć dokumentację medyczną kobiety, zbadać ją i ustalić plan działania z amerykańskimi lekarzami, jeśli uraz rzeczywiście będzie do wyleczenia. Musiał tylko upewnić się, że Mer się nie rozmyśliła i naprawdę da temu szansę, a nie miał ku temu okazji przez cały poranek, choć wykorzystał całe dwie lekcje angielskiego, którymi zaczynał dziś dzień, żeby gapić się na nią intensywniej niż zwykle. Wychodząc z klasy, zarzucił plecak na ramię i puścił jej oczko, uśmiechając się przy tym kącikiem ust.
Wiedział, kiedy miała okienko. On nie miał, ale trudno. To nie tak, że ktoś ośmieli się oblać go za nieobecności. Znał jej zwyczaje, więc wiedział, gdzie się na nią zaczaić. Przy wejściu do szkoły. Wślizgnął się we wnękę między pierwszym rzędem szafek a ścianą tuż obok drzwi. Czekał cierpliwie, aż obiekt jego obsesji wróci ze świeżą kawą. Słysząc charakterystyczny dźwięk towarzyszący otwieraniu dużych drzwi, zerknął w bok, upewniając się, że to na pewno ona, po czym jego ręka wystrzeliła w bok, chwytając ją mocno za łokieć. Pociągnął ją w swoją stronę, przekładając jedną dłoń z łokcia na usta, żeby je zasłonić, a drugą w ostatniej chwili ratując kubek przed upadkiem na podłogę. Przycisnął plecy Mercy do swojej piersi, a kiedy odstawił kawę na szafkę, objął ją ramieniem w pasie.
— Dzień dobry, maleńka — wymruczał do jej ucha, powoli opuszczając rękę z jej ust. — Bardzo się spieszysz, czy znajdziesz dla mnie chwilę? — szepnął.
😏
Caleb nie był idiotą. Wciąż nie wykluczał, że Mer uległa mu tylko po to, żeby uśpić jego czujność, więc miała rację, dalej ją obserwował. Teraz był jednak w tych swoich obserwacjach znacznie śmielszy, bowiem… Zaczął włamywać się do jej mieszkania. Nie miał pojęcia, czy jest w ogóle tego świadoma, starał się nie zostawiać po sobie żadnych śladów, ale czasami nie wytrzymywał przyglądania się jej pogrążonej w śnie twarzy i podchodził, żeby jej dotknąć. Delikatnie, by się przypadkiem nie obudziła, ale zwyczajnie nie potrafił sobie odmówić.
OdpowiedzUsuńMożna powiedzieć, że jego obsesja pogłębiała się z każdym dniem i chyba przekroczył już punkt bez powrotu. Nie potrafił myśleć o nikim innym, więc stał się jeszcze bardziej wredny i opryskliwy dla wszystkich dookoła.
Oprócz niej.
Handler obrywał podwójnie, bo Whitmore widział, jak nauczyciel traktuje swoją asystentkę. I wychodził z założenia, że jest jedyną osobą, która może ją w jakikolwiek sposób poniżać, w dodatku tylko w łóżku. Szczerze mówiąc, chciał jak najszybciej naprawić jej nogę, żeby mogła rzucić tę robotę i zająć się tym, co najbardziej kochała. Przecież i tak za miesiąc kończył szkołę, nie musiał na siłę jej tu trzymać, żeby się codziennie widywali. W tej kwestii radził sobie bowiem całkiem nieźle bez szkoły.
— Panie Whitmore — powtórzył cicho, mrucząc wprost do jej ucha. — Podoba mi się, panno Leclerc. Możesz mnie tak nazywać częściej. Na przykład, kiedy będziesz przede mną klęczeć — szepnął na tyle cicho, żeby nikt go nie usłyszał i musnął wargami jej szyję. — Świetnie, więc wybiorę się na pani okienko — stwierdził. — Spokojnie, skarbie. Wiesz, że jestem ostrożny — dodał, zanim przygryzł lekko płatek jej ucha, a potem się odsunął. Sięgnął ponad jej głową po kawę, którą wcześniej postawił na szafkach i podał ją brunetce z łobuzerskim uśmieszkiem. Wyszedł z wnęki i gestem pokazał, że ma poprowadzić go do klasy, żeby mogli swobodnie porozmawiać. I naprawdę miał na myśli rozmowę, a nie namawianie jej na szybki numerek. Wprawdzie tym drugim również by nie pogardził, ale to musiało zaczekać, miał bowiem ważniejsze wieści do przekazania.
Nie odzywał się przez całą drogę do sali. Nie chciał tego robić na korytarzu, dlatego zaczekał, aż znajdą się w zamkniętym pomieszczeniu. Wówczas zatrzasnął za nimi drzwi i zamknął je na klucz, nie odrywając wzroku od Mercy.
— Co robisz w środę, tak mniej więcej koło trzeciej? — zapytał bez żadnych wstępów. Ruszył w stronę kobiety, stopniowo zmniejszając między nimi dystans, ostatecznie stanął jednak po przeciwnej stronie biurka, w innym wypadku za bardzo by go kusiło dotykanie jej. Najpierw ważne sprawy, potem pieprzenie. Zmarszczył jednak brwi i splótł ramiona na klatce piersiowej, uważnie przyglądając się Mer. — Dlaczego wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha?
C
Chciał już skończyć tę pieprzoną szkołę i przestać się ukrywać. Wkurwiało go to, że nie mógł przyprzeć jej do ściany na środku korytarza i pocałować, aby każdy miał świadomość, że Mercy Leclerc należy wyłącznie do niego. Zdawał sobie jednak sprawę, że na szali było zbyt wiele i o ile jemu nikt nic by nie zrobił, tak Mer musiałaby się pożegnać z pracą, której może nie kochała, ale z której z pewnością się utrzymywała. Był egoistą i mógłby to zrobić, nie zwracając uwagi na konsekwencje, ale chciał, żeby jego kobieta była szczęśliwa. Żeby go nie znienawidziła.
OdpowiedzUsuń— Uwielbiam, kiedy wypowiadasz moje imię — mruknął jedynie, kolejny raz tego dnia puszczając jej oczko. Bo naprawdę to uwielbiał. Od kiedy zgadła, kto kryje się za maską, kochał słyszeć swoje imię w jej ustach. Najlepiej, gdy je wykrzykiwała, ledwo łapiąc oddech po intensywnym orgazmie. Wyobraził to sobie, gdy szedł za nią do klasy i mimowolnie oblizał wargi, mierząc spojrzeniem jej sylwetkę. Musiał się skupić.
— Dlaczego? Boisz się zostać ze mną sam na sam, maleńka? — spytał z rozbawieniem, chociaż to chyba nie był żart. Był mordercą, prawda? A wtedy w jej mieszkaniu, gdy dowiedział się o Loganie… Prawdopodobnie przegiął. Sam to widział, jednak nie był na tyle samoświadomy, żeby przeprosić. Po prostu przeszedł nad tym do porządku dziennego, będąc przekonanym, że Mercy również to zrobiła. Choć teraz gdy tak jej się przyglądał, dostrzegał, że chyba nieszczególnie. — Nie chcę, żeby ktoś usłyszał naszą rozmowę, Mer — wyjaśnił nieco poważniej. Czy podejrzewał, że ona podejrzewała, że on o czymś wiedział? Nie. Pomijając to, że zajął się po swojemu samym Loganem, temat między nimi stał się zamknięty. Dla Caleba, bo dla Mercy najwyraźniej nie. Dobrze, że nie zdawał sobie z tego sprawy.
— Okej, więc gdybym ci powiedział, że o trzeciej mamy spotkanie w downtown, nie miałabyś nic przeciwko, tak? — upewnił się, w myślach obliczając, czy dadzą radę dotrzeć na miejsce w pół godziny. Teoretycznie, jeśli nie będzie korków. Albo uda mu się namówić brunetkę na jazdę motocyklem…
Zmarszczył brwi, przyglądając jej się uważnie. Lubił jej śmiech, ale ten, który teraz usłyszał, nie był w żadnym stopniu przyjemnym dźwiękiem. Niedobrze. Nie podobało mu się jej zachowanie. Zachowywała się tak po tym, jak nakryła go całego we krwi Marcusa, co musiało oznaczać, że znowu się go bała. Kurwa.
— Kłamiesz — stwierdził jedynie bez zbędnych emocji. — Nie wiem, co przede mną ukrywasz, ale prędzej czy później się dowiem — dodał i obszedł biurko, zbliżając się do niej. Dzięki temu, że był znacznie wyższy i szerszy, bez problemu zasłaniał ją przed czyimiś ewentualnymi wścibskimi oczami. Uniósł dłoń i ujął dwoma palcami jej podbródek, żeby na niego spojrzała. — Co się stało? — zapytał, wbijając wzrok w jej oczy. — Powiem ci, jeśli ty mi powiesz.
C
Wywrócił oczami na jej słowa, bo przecież dobrze wiedzieli, że on nie był zwykłym uczniem i zdecydowanie nie szedł do niej po to, żeby porozmawiać o swoim eseju. Którego zresztą nie oddał, bo wyjebane w szkołę miał już wcześniej, a teraz, gdy powoli zbliżał się do jej ukończenia, tym bardziej mu nie zależało.
OdpowiedzUsuń— Dobrze, panno Leclerc — mruknął i sięgnął za siebie, by ponownie przekręcić klucz i tym samym otworzyć drzwi. Nie podobało mu się to, ale w tej kwestii musiał przyznać jej rację. Bycie sam na sam w klasie, w dodatku zamknięci, mogło wyglądać podejrzanie. Jeszcze tylko miesiąc. Miesiąc tej tortury, ukrywania się, a potem będą mogli robić, co im się żywnie podoba. — Nie będziesz miała kłopotów. Wiesz, że bym cię nie naraził — powiedział, przyglądając jej się uważnie. — Nikt nie usłyszy — powtórzył za nią.
Uśmiechnął się tajemniczo i skinął głową wyraźnie z siebie zadowolony. Przynajmniej przez chwilę, bo potem przestało mu się podobać to, co ujrzał w jej twarzy. Coś się wydarzyło, a on nie wiedział co. Nienawidził czegoś nie wiedzieć. Zwłaszcza, gdy chodziło o nią.
— Po prostu mi powiedz, maleńka — powiedział cicho, uprzednio zmniejszając między nimi dystans. Wpatrywał się w jej jasne oczy, próbując odgadnąć, o co mogło chodzić. I zastanawiając się, czy w ogóle mu powie.
Nie tego się spodziewał, jeśli miał być szczery. Właściwie liczył, że koleś szukał sobie tylko pretekstu, żeby się z nią zobaczyć, że nie było żadnego nieśmiertelnika, że może… Pojawił się u niej, ale ostatecznie wypieprzyła go na zbity pysk i nic między nimi nie zaszło. Jakaś jego część wiedziała, że to gówno prawda, ale chciał w to wierzyć. Bo nie wyobrażał sobie, by ktoś poza samym Calebem jej dotknął po tym, jak ją naznaczył ich pierwszej wspólnej nocy. Że ona nie chciała, żeby ktoś inny jej dotykał.
A potem przypomniał sobie, że Logan już nie istnieje. W najgorszym wypadku został rozwalony na strzępy, w najlepszym jego ciało uległo tak poważnemu uszkodzeniu, że do końca życia nie będzie w stanie samodzielnie funkcjonować. Nie wiedział, nie interesował się tym, wiedział jedynie, że sprawa została załatwiona. I choć wciąż nie podobało mu się, że ktoś inny dotykał jego Mercy, po co miał się przejmować kolesiem, który nie miał żadnego znaczenia?
— Wyrzuć to — mruknął jedynie i nachylił się, żeby musnąć wargami jej czoło, a potem objąć drobne ciało ramionami i ją do siebie przytulić. — On nie ma znaczenia. W końcu jesteś ze mną, prawda, kochanie? Należysz wyłącznie do mnie — szepnął do jej ucha. Pokręcił lekko głową, pozbywając się niechcianych myśli i odsunął się, wypuszczając brunetkę ze swojego uścisku. Zrobił to kurewsko niechętnie, ale miała rację, w każdej chwili ktoś mógł tutaj wejść. Nie potrzebowali więcej komplikacji, ich sytuacja była już wystarczająco trudna.
— Masz całą dokumentację medyczną, jeśli chodzi o twoją nogę?
😏
— Jeszcze miesiąc. Tylko miesiąc i zrobimy co tylko zechcemy — westchnął. Może brzmiał odrobinę ckliwie, ale naprawdę nie mógł się tego doczekać. Chciał, żeby cały świat wiedział, że Mercy należy wyłącznie do niego. Żeby nie pojawił się więcej żaden Logan, który mógłby im to spierdolić. — Zaraz po rozdaniu dyplomów zabieram cię na randkę — oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu. Czy planował to od samego początku? Owszem. Czy to miała być jedyna w jego życiu randka, na którą zamierzał kogokolwiek zaprosić? Tak. Czy miała być najlepszą randką w historii randek i jakiekolwiek romantyczne szmiry mogły się schować? Wielce prawdopodobne.
OdpowiedzUsuńCzuł, jak jej ramiona w jednej chwili się spięły, a w następnej rozluźniły i przycisnął ją do siebie nieco mocniej, opierając policzek na czubku jej głowy.
— Wtedy… Wiem, że… Przegiąłem. Ale byłem zły, bo… Przez cały ten czas nie mogłem o tobie zapomnieć, a ty tak po prostu to zrobiłaś i pieprzyłaś się z kimś innym. Nie skrzywdzę cię więcej. Ale ty też mnie nie krzywdź — szepnął. Nie potrafił jej przeprosić. Nie był osobą, która przepraszała kogokolwiek i kiedykolwiek. Ale wiedział, że źle wtedy zrobił, że ją skrzywdził. Nie chciał, żeby się go bała. To wszystko by między nimi zepsuło. I tak prawie ją stracił po zabiciu Marcusa, z trudem przecież zdołał ją przekonać, że nie spotka jej ten sam los. I naprawdę nie spotka. Nie wyobrażał sobie, że miałby ją stracić.
— A dla mnie tylko ty — szepnął, zerkając w dół na jej twarz. Przesunął dłońmi po jej plecach d górę i w dół, zatrzymując je ostatecznie na lędźwiach. — Mogę wpaść wieczorem — dodał i uśmiechnął się kącikiem ust, zanim wypuścił ją ze swoich ramion.
Kiwnął głową i oparł się pośladkami o krawędź biurka, obserwując, jak Mer wyjmuje potrzebne rzeczy. Zasłonił jej swoim ciałem jedną z szuflad i po cichu liczył, że czegoś będzie z niej potrzebowała, bo chciał się z nią trochę podroczyć. Splótł ramiona na klatce piersiowej, a nogi w kostkach i rozsiadł się wygodniej. Często naruszał przestrzeń osobistą nauczycieli, a szkołę traktował jak swoją własność, nikogo więc nie powinno zdziwić, że znalazł się w takiej pozycji, nawet jeśli ktoś zajrzałby teraz do klasy.
— Musisz mi ją dać — powiedział i uśmiechnął się z wyraźnym zadowoleniem. — Sprawdziłem go. Jest najlepszy. Opisałem twoją sytuację, twierdzi, że da radę, ale musi przejrzeć dokumenty i ustalić plan działania. Dopiero wtedy cię zbada. Dzisiaj mam mu wszystko dostarczyć, w środę chciałby się z tobą zobaczyć. Twierdzi, że tyle czasu mu wystarczy. Ma stworzyć zespół z czołowych amerykańskich ortopedów. Powiedziałem, że ma zrobić wszystko, żebyś mogła jeszcze zatańczyć i on chce zrobić wszystko, Mer — wyjaśnił i przechylił lekko głowę, wpatrując się w nią uważnie. — Wszystko teraz zależy od ciebie, maleńka.
🤭
— Masz na myśli studia? — upewnił się i westchnął ciężko, zerkając w kierunku okna, jakby miał tam znaleźć odpowiedź. Nigdy o tym nie rozmawiali. Wcześniej Caleb miał swoje plany, ale od kiedy Mercy pojawiła się w jego życiu… Cóż, uległy one dość sporej zmianie. Wcześniej chciał wyjechać. Złożył więc papiery do kilku uczelni położonych na wschodnim wybrzeżu. Wyników w nauce nie miał najlepszych, ale dostał stypendium sportowe. — Dostałem się na NYU. Ale mógłbym zrobić sobie rok przerwy. Zaczekać na ciebie. A potem moglibyśmy wyjechać. Gdziekolwiek — powiedział, spoglądając na nią tak, jakby nie widział innej opcji. Bo nie widział. Od kiedy pierwszy raz ją ujrzał i wdarła się w jego myśli, nie wyobrażał sobie spędzenia bez niej choćby kilku dni. Wzięło go. Naprawdę ostro go wzięło. Nigdy wcześniej nie czuł czegoś takiego. — Wszystko już zaplanowałem. Wszystkie romansidła się przy tym chowają — stwierdził, posyłając jej zarozumiały uśmieszek.
OdpowiedzUsuńZnieruchomiał, gdy zaczęła mówić i opuścił wzrok, by odwzajemnić spojrzenie.
— Powiedz. Niczego przede mną nie ukrywaj. Inaczej to nie będzie działać — mruknął z nieznaną nawet samemu sobie czułością i ułożył dłoń na jej policzku, głaszcząc kciukiem ciepłą skórę. Drugą ręką wciąż ją obejmował, przedłużając odrobinę ten moment. — Wiem. A nawet jeśli, jakoś sobie z tym poradzimy. Chcę, żeby było w porządku. Żebyś… Była szczęśliwa — wyznał, przełykając ciężko ślinę. Pierwszy raz w życiu pozwolił sobie na taką otwartość.
— Będę o ósmej — uśmiechnął się kącikiem ust, nie odrywając od niej wzroku. Jego uśmiech poszerzył się nieznacznie, kiedy dostrzegł, że Mer sięga w kierunku jego nogi. Poruszył nią, trącając udem jej palce.
— Naprawdę? Muszę? — zapytał wyzywająco. — Jak bardzo chcesz się do niej dostać? — przechylił lekko głowę, lustrując ją od stóp do głów swoimi ciemnymi oczami, które błysnęły łobuzersko. To była gówniarska zagrywka, ale chciał jej pokazać, że ma też odrobinę bardziej przystępną stronę. Przystępną dla niej, oczywiście, bo nikomu innemu by się taki nie pokazał.
— Mówiłem, że znajdę najlepszego — zauważył, wzruszając ramionami. Po chwili westchnął i skinął głową. Tak naprawdę zadał facetowi to samo pytanie. Miał mu w końcu powierzyć osobę, która była jego obsesją. — Twierdzi, że skoro chodzisz, nie jest tak źle, jak mogłoby się wydawać. Oczywiście musi się ze wszystkim zapoznać, ale jest pewien, że zdoła to naprawić. Byłoby gorzej, gdyby noga była zupełnie niesprawna, ale przecież chodzisz, prawda? Masz w niej czucie, więc… — urwał i zerknął za siebie, by zobaczyć przez okienko w drzwiach, czy nikt się nie zbliża, a kiedy nikogo nie dostrzegł, chwycił brunetkę za dłoń i ścisnął jej palce. — Przecież obiecałem, że nie pozwolę, żebyś usłyszała odmowę. I dotrzymam słowa. Jeszcze będziesz tańczyć, maleńka, zobaczysz.
C
— Nic nie stracę — powiedział, zerkając prosto w jej oczy. I naprawdę tak uważał. Jeśli wyjechałby, gdy ona będzie przechodzić rehabilitację. Jedyne co by stracił, to czas z nią. A tego sobie nie wyobrażał. Uśmiechnął się lekko na jej następne słowa i mruknął z aprobatą. — Tak będzie fair. Ale możesz mieć bardzo wygórowane oczekiwania, spełnię każde — puścił jej oczko, nie zagłębiając się w temat. Nie czuł się dobrze z… Jak to ująć? Romantyzmem? Chyba to odpowiednie słowo. Wstydził się tego, że był w stanie dla kobiety tak się postarać i zmięknąć. Czuł się jak jakaś ciota, która przeszła przeszczep osobowości i sama sobie ucięła jaja, wciskając je w ręce Mer. I z jednej strony niesamowicie go to wkurwiało, a z drugiej całkiem lubił to uczucie. W ogóle czucie czegokolwiek samo w sobie, bo nigdy wcześniej tego nie doświadczył. To znaczy odczuwał złość, nienawiść… Właściwie same negatywne emocje, nigdy pozytywnych, przynajmniej w kontakcie z innymi ludźmi.
OdpowiedzUsuńPokręcił lekko głową. To znaczy… Czuł, że wtedy przegiął, ale nie sądził, że ją skrzywdził. Przynajmniej do teraz, bo widział jak zesztywniała. Zagryzł dolną wargę i odetchnął głęboko, układając sobie w głowie jej słowa. Nie był taki. To znaczy był. Był zły. Bez mrugnięcia okiem potrafił zabić, o czym wiedział już wcześniej, jeszcze przed pozbawieniem życia Marcusa. Ale nie gwałcił. Gwałt był dla niego granicą nie do przekroczenia, resztką głosu rozsądku, sumieniem przypominającym mu, że ma coś takiego jak dusza.
— Nie wiedziałem. Ja… Myślałem, że nie masz nic przeciwko. Byłem zły i… Nie chciałem. Nie zrobiłbym tego, gdybym wiedział, że tego nie chcesz… — mówił cicho, wbijając wzrok w podłogę. Czuł się jak skarcony chłopiec. A nigdy czegoś takiego nie doświadczył. Było mu głupio. — Przepraszam, Mer. Nie chciałem cię skrzywdzić — wyznał, a potem uniósł na nią błyszczące spojrzenie. Dobrze było to słyszeć. Chciał, żeby o nim pamiętała, żeby nie potrafiła wyrzucić go ze swojej głowy, tak jak on nie potrafił wyrzucić jej. — Cały czas byłem, tylko mnie nie widziałaś — mruknął, pozwalając sobie na lekki uśmiech.
— Nie. Potrzebuję znacznie więcej — wymruczał, puszczając jej oczko i rozsiadając się jeszcze wygodniej, wciąż bez udostępnienia jej szuflady. Więcej nie mógł teraz zrobić, w końcu byli w szkole, ale podobało mu się to, że może cokolwiek. Gdyby ktoś teraz wszedł, nie dostrzegłby niczego niestosownego. Właściwie to zachowanie było bardzo grzeczne jak na Caleba.
— Uwierzysz — odpowiedział pewny swojego zdania, ściskając mocniej jej dłoń. — W środę o trzeciej we wszystko uwierzysz, obiecuję — powiedział i w tym samym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Cofnął dłoń i zerknął za siebie. — Nie widzisz, kurwa, że zajęte? — warknął do jakiejś piegowatej uczennicy, która zatrzymała się w progu z otwartymi ustami, przytulając do siebie książki.
— Och, ja… Przepraszam, nie wiedziałam, że jest pani zajęta. To ja przyjdę później — wyrzuciła z siebie na wydechu i zaczęła się wycofywać, ale Caleb westchnął ciężko. I tak musiał iść na lekcję.
— Czekaj, zostań. Ja i tak już tutaj kończyłem — zwrócił się do dziewczyny, a następnie zerknął na Mer. — Ósma — szepnął i puścił jej oczko, po czym z ponurym wyrazem twarzy wstał i udał się do wyjścia.
C
— Nie ma takiego uniwersum, w którym chciałbym, żeby tak wyglądał nasz związek — odpowiedział, marszcząc brwi. Nie zamierzał jednak kontynuować tej dyskusji, prawda była taka, że on podjął już decyzję. Był w stanie zrobić sobie przerwę. To nie byłaby taka znowu nowość, ojciec nie mógłby się czepiać. Wprawdzie położenie rąk na funduszu powierniczym przesunęłoby się o rok, bo miał uzyskać do niego dostęp wraz z rozpoczęciem studiów, ale mógł to przeżyć, w końcu i tak korzystał z pieniędzy staruszka, a ten nie wyglądał, jakby mu to przeszkadzało. Caleb znalazł się w o tyle lepszej sytuacji, że przestał być najgorszym, nic niewartym śmieciem w rodzinie, co oznaczało, że stary przymykał oko na lżejsze występki swojego syna.
OdpowiedzUsuń— Nie zrobię. Nie skrzywdzę cię — powiedział cicho, spoglądając na nią spod rzęs. Zerknął za siebie, a widząc, że teren jest czysty, uniósł do ust jej dłoń i musnął wargami drobne palce. — Ty też mi tego nie rób. Ja… Kiedy go zobaczyłem… I wyobraziłem sobie was razem… Poczułem taką… Złość — wyrzucił z siebie i odetchnął głęboko, zaciskając dłonie w pięści. Pokręcił lekko głową. — Nie rozumiem, co się ze mną dzieje, Mer. Wiem tylko, że nie potrafię trzymać się od ciebie z daleka — wyznał, ponownie opuszczając głowę. Po chwili jednak zerknął w górę i uśmiechnął się kącikiem ust. — Chciałem się zabawić — przyznał, wzruszając ramionami. — Nie podobało ci się to? — zapytał i przechylił głowę lekko w bok.
— Przekonania, maleńka. Mogłabyś mnie przekonać do ruszenia się — stwierdził, odchylając się do tyłu i opierając się za plecami na rękach. Uśmiechnął się szerzej, a czując jej delikatny dotyk, przesunął nogę w bok i trącił ją kolanem w udo.
— Panno Leclerc, przypominam, że mam je w dupie — odpowiedział z tym samym wrednym wyrazem twarzy, który rezerwował dla nauczycieli. Wysunął język i złapał kolczyk między zęby, unosząc wyzywająco brwi. — Do widzenia — rzucił zadowolony i opuścił klasę.
Kilka minut po ósmej zapukał do drzwi mieszkania Mer i oparł się ramieniem o framugę, czekając, aż mu otworzy. Nie zamierzał spędzić u niej dużo czasu, przynajmniej nie teraz. Jego plan na ten wieczór obejmował coś zupełnie innego. Zabranie dokumentacji, owszem, ale kiedy wyszedł ze szkoły, wpadł mu do głowy pewien pomysł. Po ich dzisiejszej rozmowie był dość rozbity i czuł, że… Że musi po prostu coś zrobić.
Dlatego przyszedł przygotowany. Miał na sobie ciemne spodnie, a kaptur czarnej bluzy naciągnął głęboko tak, że widać spod niego było tylko jego usta. Dla Mer również miał jedną ze swoich bluz, również ciemną, taką, która z pewnością ukryje jej sylwetkę i włosy.
— Cześć — rzucił, gdy drzwi się otworzyły. Wszedł do środka, zrzucił kaptur i uśmiechnął się kącikiem ust. — Nie mogłem się doczekać, aż będę mógł to zrobić — powiedział, ujmując jej twarz w dłonie, po czym wpił się chciwie w jej wargi, wydając z siebie niski, pełny zadowolenia pomruk.
😌
[Hej, cześć! Co do tego, ile Octi wraz z rodzinką mieszkała we Francji, to zakładałam, że było to gdzieś do 19 roku życia, a potem już na stałe przenieśli się do Stanów. No i pytanie — oczywiście, że mam ochotę na wątek!😄]
OdpowiedzUsuńOctavia
Miało być do 10 a nie 19 roku życia 😂
UsuńZacisnął wargi w wąską linię i odetchnął głęboko, opuszczając głowę. To nie był najlepszy moment, żeby jej powiedzieć, że wiedział, iż Logan nie będzie już stanowił problemu. I tak się go bała, nie chciał, żeby przestraszyła się jeszcze bardziej, bo nie był idiotą i wiedział, że wówczas na pewno by ją stracił. Dlatego w końcu na nią spojrzał, kręcąc głową.
OdpowiedzUsuń— To przeszłość, tak? Sama mówiłaś, że to nikt. Wierzę ci — powiedział cicho i musnął wargami opuszki jej palców. — Nie zrobię. Postaram się… Panować nad złością. Nie chcę cię stracić. Ani skrzywdzić. Chcę twojego szczęścia — wyznał, powoli rozluźniając dłoń, gdy zaczęła ją delikatnie masować. Obrócił rękę i ujął jej palce w swoje, przyglądając się im przez chwilę. Była taka drobna i delikatna w porównaniu z nim. — Nie. Nigdy mnie to nie interesowało. Mówiłem ci, że… Tylko przy tobie czuję rzeczy — mruknął, krzywiąc się lekko. Czuł się z tym słaby, ale nie potrafił tego zwalczyć. A próbował. Naprawdę, kurwa, próbował. Do samych walentynek każdego dnia walczył z własną obsesją i przegrywał z kretesem. Aż w końcu przestał walczyć i wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej. — Wydawało mi się to zabawne — uśmiechnął się rozbrajająco.
Poruszył zawadiacko brwiami i zsunął ręce po ciele brunetki, po czym złapał ją pod pośladkami i podniósł, zmuszając tym samym, żeby objęła nogami jego biodra. Mógłby teraz przycisnąć ją do ściany i zerżnąć, to byłoby cholernie proste, ale stłumił w sobie tę chęć, bo miał na ten wieczór zupełnie inne plany.
— Och, jak bardzo mi przykro — westchnął teatralnie i chwycił zębami jej dolną wargę, ciągnąc za nią lekko. — Masz okienko też w piątek, prawda? Wpadnę się przywitać — wymruczał, puszczając jej oczko z łobuzerskim uśmieszkiem. Pocałował ją jeszcze raz, tym razem krócej, a kiedy się od siebie odsunęli i zadała pytanie, pokręcił lekko głową. — Obejdzie się. Zresztą i tak tu nie zostajemy. Zabieram cię gdzieś — oznajmił i opuścił ją na podłogę. — Spokojnie, pożyczyłem samochód kuzyna. No i jestem przygotowany — sięgnął za pasek spodni, za którym miał wetkniętą ciemną bluzę. Bez żadnych emblematów, zwykły szary materiał z kapturem. Od dawna jej nie nosił, bo zrobiła się za mała, od kiedy nabrał masy mięśniowej w trzeciej klasie, ale wciąż była wystarczająco duża, żeby dla Mercy robić za sukienkę. — Ubierz jakieś wygodne spodnie i buty. I zwiąż włosy, żeby je schować pod kapturem. Tam, gdzie jedziemy nikt nas nie rozpozna, ale jeszcze musimy się tam dostać — polecił, obracając ją do siebie tyłem i popychając lekko w stronę sypialni. — Gdzie masz dokumenty? Zaniosę je do samochodu i po ciebie wrócę, bo jeśli zaczniesz się przy mnie rozbierać… — urwał, żeby sama sobie dokończyła tę myśl i korzystając z tego, że nie oddaliła się jeszcze aż tak bardzo, klepnął ją w pośladek z łobuzerskim uśmieszkiem.
😏
Uśmiechnął się jedynie łobuzersko, a jego dłonie zacisnęły się mocniej na jej pośladkach. Wystarczyłoby tak niewiele, żeby znowu ją na sobie poczuć. Tylko zsunąć spodnie, może rozerwać jej bieliznę, gdyby był naprawdę niecierpliwy, a potem mógłby się w nią wbić i na chwilę zapomnieć o całym świecie. Miał wrażenie, że ona myśli o tym samym, po czuł jej ciepło na swoim podbrzuszu, gdy tak trzymał ją w ramionach.
OdpowiedzUsuń— Uwielbiam, kiedy wypowiadasz moje imię — wymruczał, zanim jego język ponownie zanurzył się w jej ustach w krótkim, ale chciwym pocałunku. — Jakbyś miała coś do powiedzenia w tej kwestii, maleńka — zaśmiał się chrapliwie tuż przed odstawieniem jej na podłogę. Nie, nie mógł teraz dać się porwać chwili. Plan był inny. Chciał robić z nią również inne rzeczy, a nie tylko się pieprzyć. To było dziwne i zdecydowanie niepokojące, bo Cal nigdy nie chciał spędzać czasu z innymi ludźmi, nawet z takimi, którzy teoretycznie byli mu bliscy, ale z nią było inaczej. Zupełnie inaczej.
— Tak. Załóż te czarne koronkowe majtki, bo planuję zdjąć je z ciebie zębami — błysnął krótkim uśmiechem, po czym skinął głową i obrócił się, puszczając jej jeszcze oczko. Wziął dokumenty i zaniósł je do samochodu, po drodze nie mogąc się oprzeć i zaglądając w kilka pierwszych stron. Wyglądało na to, że lekarze faktycznie wierzyli, iż nic nie da się zrobić. Ale to nie byli najlepsi specjaliści świata, dlatego Cal pokładał wielką nadzieję w ortopedzie, którego ściągnął do Stanów. Planował podrzucić mu dokumentację wczesnym rankiem, żeby miał czas się z nią należycie zapoznać, ale Whitmore miał dobre przeczucia. Co było śmieszne, bo on nie wierzył w takie rzeczy.
Zamknął auto i wrócił na górę akurat w chwili, gdy Mercy opuściła sypialnię. Splótł ręce na klatce piersiowej, oparł się ramieniem o ścianę i zmierzył ją uważnym spojrzeniem, ostatecznie kiwając głową z aprobatą. Brakowało jednak jednej rzeczy, która mogła jej się przydać, więc sięgnął do kieszeni i wyjął z niej dwie opaski uciskowe — jedną na kostkę, drugą na kolano. Wiedział, że miała problemy z bieganiem, nie mógł wykluczyć, że z chodzeniem również.
— Załóż to. Czeka nas długa wędrówka, więc lepiej, żebyś dobrze zabezpieczyła nogę — podsunął, podając jej materiały. — W razie czego cię zaniosę — dodał szybko, uśmiechając się kącikiem ust. Na jej ciekawość zacmokał z dezaprobatą i pokręcił głową. — Za dużo byś chciała wiedzieć, kochanie — stwierdził mrukliwie. Wyciągnął w jej kierunku dłoń i narzucił na głowę kaptur. — Chodź, musimy zdążyć wrócić do rana — powiedział wciąż z tym samym uśmieszkiem na twarzy.
🤭
— Ja chcę tylko omówić swoją pracę, panno Leclerc — odpowiedział wciąż z tym samym uśmieszkiem, ale chwilę później skinął głową z ciężkim westchnieniem. — Miesiąc — powtórzył i jeszcze raz wycisnął pocałunek na jej lekko nabrzmiałych wargach. Gdyby tylko wiedziała, jak wiele samokontroli kosztowało go to, żeby w miejscach publicznych trzymać się od niej z daleka…
OdpowiedzUsuń— Czarne. Koronkowe. Tylko tyle potrzebuję — wymruczał, puszczając jej oczko i z trudem powstrzymując się przed lubieżnym oblizaniem swoich ust.
Z rękami skrzyżowanymi na klatce piersiowej, wciąż nie odrywał od brunetki nieprzeniknionego spojrzenia. Zwykle lubił doprowadzać w ten sposób ludzi do szału, ale w jej przypadku nie taki był jego cel. On po prostu nie potrafił oderwać od niej wzroku na dłużej niż kilka chwil, gdy przebywali w tym samym pomieszczeniu. Gdyby był mniej inteligentny, z pewnością zawaliłby przez to angielski i nawet pieniądze ojca by go nie uratowały, bo całą swoją uwagę podczas lekcji poświęcał Mer.
— A ty wiesz, że nie masz szans czegokolwiek ze mnie wyciągnąć — zauważył, posyłając jej arogancki uśmieszek. — Pomyślałbym o nich nawet, gdybyśmy szli na zwykły spacer. Wiem, że masz kłopoty z chodzeniem, a to ma być przyjemność, a nie tortura — wzruszył lekko ramionami. Niemal poczuł się głupio, gdy nie ujęła jego dłoni od razu. Niemal. Bo Caleb nie doświadczał tego typu emocji. Jednak i tak przez jego ciało przeszła fala czegoś dziwnego, kiedy w końcu splotła ze sobą ich palce.
— Nie zabraniam ci zadawać pytań. Po prostu nie uzyskasz na nie odpowiedzi — wzruszył lekko ramionami. Po zajęciu miejsc odpalił samochód i zrzucił kaptur. Szyby były przyciemniane, poza tym Caden rzadko używał tego auta, więc raczej nikogo nie powinno zainteresować. — Nie mogę? No to patrz. Właśnie cię wyciągnąłem, jedziesz ze mną, chociaż nie masz pojęcia, gdzie i nawet nie musiałem za bardzo cię namawiać — zauważył, zerkając na nią z ukosa. Po chwili zastanowienia oparł dłoń na jej udzie, tuż nad kolanem i zaczął stukać w nie palcami w sobie tylko znanym rytmie.
— Często co robię? — dopytał, przenosząc spojrzenie z powrotem na drogę. Była zbyt zatłoczona, żeby poruszać się w tempie, w jakim rzeczywiście miał ochotę jechać. — Masz na myśli podchody? Raz w roku, dzień po rozpoczęciu roku szkolnego. Walentynki to nie był mój pomysł, ktoś postanowił go sobie pożyczyć. Pojawiłem się tam jako łowca, żeby ją znaleźć. Ale zobaczyłem ciebie i pokrzyżowałaś mi plany — uśmiechnął się lekko, zwalniając przed czerwonym światłem. — Wpadłem na to razem z kumplem przed rozpoczęciem pierwszej klasy. Chcieliśmy wyrobić sobie pozycję, zadbaliśmy o to, żeby ludzie wiedzieli, że za maskami jesteśmy my, ale żeby bali się to przyznać. Podoba im się bezkarność, więc nikt nie chce tego psuć — wyjaśnił i spojrzał na nią. — Co ty właściwie robiłaś tam w walentynki?
😌
— Możliwe. Ale nikt nie śmie zwrócić mu uwagi — stwierdził, puszczając jej oczko z łobuzerskim uśmieszkiem. Aż za dobrze wiedział, że to on rządzi nauczycielami, nie nauczyciele nim. Mógł wszystko, nic nie było w stanie mu zaszkodzić. Gdyby chciał zerżnąć Mer w klasie podczas lekcji, również nie spotkałyby go za to żadne konsekwencje. Nie robił tylko dlatego, że nie chciał, by to ona miała jakiekolwiek problemy. Bo nikt nigdy nie powiedział, że bezkarność obejmowała również ludzi, z którymi się zadawał. A ojciec nie wyciągnąłby jej z kłopotów, gdyby przyszło co do czego. Dla staruszka znaczenie miał tylko jego syn. A raczej reputacja, którą ów syn mógłby zmieszać z błotem.
OdpowiedzUsuń— Przeżyjesz. Dzięki temu niespodzianka będzie fajniejsza — odpowiedział, nie mając zamiaru udzielać jej jakichkolwiek informacji. Nie mógł ryzykować, że ucieknie, bo to, co planował zrobić, mogło być niebezpieczne. Nie w sensie niebezpieczeństwa czyhającego na ich zdrowie, ale zdecydowanie mogliby mieć problemy, jeśli nie ewakuują się wystarczająco szybko. Dlatego musieli wrócić przed świtem. I zachowywać się jak najciszej.
— Uwielbiasz mnie za to — wymruczał, ponownie uśmiechając się kącikiem ust. Ścisnął nieco mocniej jej udo i przesunął dłoń wyżej, wodząc palcami po materiale spodni. Nie mógł wyrzucić z głowy tego, jak łatwo byłoby jej teraz dotknąć. Wystarczyłoby wsunąć rękę pod gumkę dresów i dać jej przedsmak tego, co czekało ją niedługo.
— Jasne. Ćwicz, przyda ci się. Ale zamierzam cię przekonywać do swoich racji wszelkimi dostępnymi sposobami — dla potwierdzenia swoich słów zaczął skubać palcami jej ubranie.
— Tak. I o władzę. Zapewniam im rozrywkę i bezkarność, nie pozwolą mnie ruszyć. Gdyby nauczyciele chcieli coś zrobić, zaczęłaby się mała anarchia. A chyba nie muszę mówić, jak wysokie jest czesne i kto straciłby pracę — wyjaśnił. Tak, tą jedną nocą nie tylko wyrobił sobie pozycję, ale też ją ugruntował. Chłopcy z młodszych roczników niemal zabijali się wzajemnie, walcząc, kto zajmie miejsce Caleba, gdy on skończy szkołę. Nie żeby go to jakoś szczególnie obchodziło, po prostu świetnie się bawił, wodząc ich wszystkich za nos.
— Liczyłaś, że na mnie trafisz? — jego usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu. — Czujesz się samotna? — powtórzył, zerkając na dziewczynę z ukosa. Mruknął pod nosem w zamyśleniu, nieco przyspieszając, gdy korek lekko się przerzedził. — Od jak dawna tu mieszkasz? Dlaczego nie masz żadnych znajomych? Wiem, że jestem dość absorbujący ostatnimi czasy, ale wcześniej też raczej siedziałaś w domu — zauważył. Wyminął kilka samochodów, nawet nie zdejmując dłoni z uda Mer i wduszając mocniej gaz. Auto przyspieszyło, a Caleb poczuł znajomy wyrzut adrenaliny. — Wygląda na to, że zniknęła — podjął ponownie. Od dawna nie dostał żadnego powiadomienia o nowym poście, a strona wyglądała na martwą.
C
Caden raczej nie wpychał się w cudze życie, bo sam nie lubił, kiedy ktoś interesował się jego. Jednak ciotka Adele nie dawała mu spokoju już od dobrych kilku dni. Przede wszystkim, nie wiedział, że Mercy jest w Los Angeles. Nie widział jej od dawna, właściwie to nawet nie mieli ze sobą jakiegoś szczególnego kontaktu. Jasne, fajnie spędzało się w jej towarzystwie czas i nie mógł zaprzeczyć, że ona sama w sobie była fajna, ale sądził, że ciotka Adele tylko dla zabawy ich pcha ku sobie. Temat ucichł, kiedy Caden poszedł siedzieć i całe szczęście, bo gdyby cioteczka ciągnęła temat dalej to nie skończyłoby się to najlepiej.
OdpowiedzUsuńDo tego tygodnia myślał, że ma święty spokój. Wszystko się zmieniło, kiedy cioteczka zaczęła do niego wydzwaniać. Pierwszych kilku telefonów nie odebrał, kolejne odrzucił, ale kobieta się nie poddawała i chłopak w końcu odebrał podirytowany jej uporem. Nie miał nic przeciwko, ale Chryste, była u niego dopiero czwarta rano, a u kobiety dziewięć godzin później. To było wręcz nieludzkie. Po wysłuchaniu jednak wszystkiego, co miała mu do powiedzenia obiecał, że postara się pomóc. W zasadzie to nie wiedział co takiego mógłby zrobić, bo sama wiadomość może nie wystarczyć, ale chciał mieć to z głowy. Jeśli dobrze kojarzył to Mercy była w końcu pełnoletnia i mogła robić to, na co tylko miała ochotę, a już na pewno nie musiała się nikomu tłumaczyć. Wolał jednak poczekać z wiadomością, bo obudzony w środku nocy nie ogarniał, jak ma na imię, a napisanie sensownej wiadomości nie wchodziło w ogóle w grę.
Przebudził się dobre dziesięć godzin później. Uwielbiał leniwe dni, kiedy nie musiał robić absolutnie nic. I początkowo zupełnie wyleciało mu z głowy, że o czwartej rano rozmawiał z ciotką. Dopiero po odblokowaniu telefonu i zobaczeniu, że wszedł na Instagrama dziewczyny zaczęło mu się przypominać o co został poproszony. Właściwie to nie spodziewał się żadnej odpowiedzi, ale odezwać się faktycznie nie zaszkodziło. Wszedł więc w wiadomości, a ostatnia była od dziewczyny sprzed niemal trzech lat. Cóż, nie byłaby ostatnią, którą tak zignorował, ale to przecież nie była już jego wina, że go zgarnęli.
Od: Caden
Do: Mercy
Siema, sorry, że się nie odzywałem, ale mnie przymknęli lol ⛓️🧑 ciotka truje mi dupę o ciebie. Daj znać, że żyjesz i się odwali.
I wysłano.
Chwilę jeszcze się patrzył na ekran z ciekawości, bo mogło się okazać, że dziewczyna będzie aktywna, ale kiedy do minuty nic się nie zmieniło wyszedł z konwersacji i zajął się ogarnianiem. Miał dziś parę spraw, które chciał załatwić. Wskoczył pod prysznic, gdzie spędził może z czterdzieści minut. Leciała mu playlista ze starociami, a wtedy ciężko było mu się skupić na tym, co faktycznie miał robić. Śpiewał, nucił i kręcił się pod prysznicem przez co schodziło mu się z wyjściem spod niego dwa razy dłużej. Smooth Operator leciało mu trzy razy i tylko dlatego, że zapomniał przełączyć go po raz czwarty. Kiedy w końcu wyszedł spod prysznica sprawdził nowe wiadomości, ale nic jeszcze nie było. Do końca był pozytywnie nastawiony, że nic się nie stało, a wszyscy dookoła panikują. Dziewczyna pewnie się dobrze bawiła czy coś. Historia, którą sprzedała mu Adele nie brzmiała najlepiej, ale Caden jakoś wolał wierzyć w to, że Mercy korzystała z uroków młodości, a Los Angeles w końcu miało naprawdę wiele ciekawych rzeczy do zaoferowania.
Caden
— Dostałaś podpowiedź. Kazałem ci ubrać sportowe rzeczy i powiedziałem, że czeka nas długi spacer. Równie dobrze mogłem przerzucić cię sobie przez ramię i zanieść do samochodu bez informowania o czymkolwiek. O i zawiązać ci oczy. Następnym razem to zrobię. To będzie taki nasz mały powrót do korzeni — uśmiechnął się łobuzersko, zerkając na dziewczynę z ukosa.
OdpowiedzUsuń— A nie uwielbiasz? — spytał, mrużąc lekko oczy i ściskając nieco mocniej jej nogę, ale nie na tyle, żeby sprawić jej ból. Nie był głupi. Wiedział, że prawdopodobnie Mercy jest daleka od uwielbienia względem niego, że pewnie dopuszczała go do siebie, bo wciąż przemawiał przez nią strach, ale… Tak bardzo chciał, żeby to się zmieniło. Żeby po prostu go zaakceptowała i chciała z nim być ze swojej własnej woli, a nie dlatego, że obawiała się skrzywdzenia. Właśnie dlatego wcześniej się pokajał. Nie chciał być dla niej potworem. A na pewno nie takim, za jakiego mogła go uważać po tym, co stało się po wizycie Logana.
Nieważne.
— Sprawię, że zaczniesz — szepnął, posyłając brunetce połowiczny uśmiech, a następnie wzruszył ramionami. Nie było sensu zaprzeczać, tak właśnie funkcjonował. Zawsze i wszędzie musiał rządzić, inaczej czuł się tak, jakby ktoś odrąbał mu rękę. — A co najbardziej przyda mi się przy moim sposobie bycia? Dostałem się na prawo — mruknął. — I zamierzam je skończyć. Nie ma znaczenia kiedy, ale to mój plan na przyszłość. Jeśli mam żyć tak jak chcę, muszę wiedzieć, w jakich granicach mogę to robić — wyjaśnił.
— Handler to kretyn. Uwielbia dręczyć innych. Pewnie w szkole był futbolistą, któremu nie wyszło w życiu i teraz na wszystkich się za to wyżywa. Mogę się postarać, żeby go wywalili, jeśli chcesz — powiedział i uśmiechnął się kącikiem ust, jednak jej mruknięcia nie skomentował. Obserwował ją nawet kiedy nie wiedziała, że czaił się gdzieś w pobliżu, więc wiedział, że była raczej samotnicą i rzadko wychodziła z domu. Jemu to pasowało, przynajmniej nie musiał być zazdrosny o jakichś palantów, ale… Może przydałoby jej się kilka koleżanek. — Skoro tak twierdzisz — rzucił na odczepnego.
— Pytasz, czy kogoś zabiłem? — parsknął. — Nie, nie mam z tym nic wspólnego. Zresztą oboje wiemy, że nie mam pojęcia, kim ona jest. Lub była, nie wiem, co się wydarzyło — wzruszył ramionami. Prowadził pewnie i przyspieszał z każdą sekundą, choć nie jechał na tyle szybko, żeby doprowadzić do wypadku. Gdyby był sam, sprawa miałaby się inaczej. Ale Mer musiała żyć, być cała i zdrowa. — Boisz się, maleńka? — zapytał mrukliwie i roześmiał się cicho, ale odrobinę zwolnił. Wciąż nie trzymał się przepisów, ale przynajmniej nie przyspieszał.
— Jesteśmy — oznajmił, gdy jakiś czas później zatrzymał się przed wysokim ogrodzeniem otaczającym wzgórze. Stanął z tyłu, żeby kamery nie uchwyciły ani auta, ani tym bardziej ich. — Dasz radę przeskoczyć, jeśli cię złapię?
cal
— Zawsze byłaś taka czepialska, czy to cecha, którą zyskuje się po dwudziestce? — wywrócił oczami, ale nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu cisnącego mu się na usta. To było takie… Normalne. Caleb nie przywykł do tego, że przebywanie z kimś, rozmawianie może być łatwe. A z Mercy, choć wciąż z nią pogrywał, cała reszta wydawała się prosta. Nawet jeśli nie było idealnie i to głównie przez niego samego.
OdpowiedzUsuń— Sprytny unik — odparł i ścisnął mocniej jej nogę z połowicznym uśmiechem. — Miałaś taką magiczną chwilę w swoim życiu? Ktoś cię kiedyś uwielbiał? — spytał, a zaraz potem uświadomił sobie, kim, do cholery, jest i co zrobił. Na jej miejscu nie odpowiedziałby sobie na takie pytanie. — To nie jest żadne podchwytliwe pytanie, żeby cię ukarać. Po prostu jestem ciekawy — dodał, zerkając na nią z ukosa.
— Wiem. Potrafię się przykładać. Po prostu nie widzę potrzeby, żeby to robić w prywatnym liceum, w którym oceny nie mają żadnego znaczenia, bo pieniądze moich rodziców są znacznie cenniejsze — wzruszył ramionami. — Jeśli widziałaś moje wyniki SAT, a nie wierzę, że ich nie sprawdziłaś, to dobrze wiesz, na co mnie stać. Nie zapłaciłem nikomu za napisanie egzaminów, sam je zdałem, polegając na swojej wiedzy. Po prostu wiem, kiedy warto się starać — dodał.
— Moja dziewczynka — wymruczał z zadowoleniem, wodząc palcami po jej nodze, choć wciąż trzymał się bezpiecznych rejonów. Jeszcze nie. Chciał najpierw dotrzeć do celu.
— Cieszy mnie to — westchnął, a zaraz potem zrobił to ponownie. — Więc może w drodze powrotnej ty będziesz prowadzić. Wtedy będziesz bać się mniej? — spytał całkiem szczerze zaciekawiony. — Mógłbym pomóc ci z tym lękiem. Miałbym kilka pomysłów, w jaki sposób to zrobić — dodał, powstrzymując się przed ponownym zerknięciem na nią.
Roześmiał się, ale nie skomentował jej słów w żaden sposób, bo tak naprawdę się nie myliła. Wkroczenie na teren prowadzący po zboczu góry było nielegalne, ale Caleb nie pierwszy raz miał przeskoczyć przez ten płot. Nawet gdyby ktoś go złapał, nie było niczego, czego nie dałoby się załatwić pieniędzmi. W najgorszym przypadku czekała ich mała przebieżka do samochodu, ale był w na tyle dobrej kondycji, że dałby radę nawet z Mer na plecach.
— Nie martw się, złapię cię — puścił jej oczko i przeszedł do bagażnika, z którego wyjął dość sporych rozmiarów plecak. Zarzucił go na ramiona, po czym zamknął auto i podszedł do płotu. Wspiął się na niego i przeskoczył bez większych problemów, lądując na ugiętych nogach. Wyprostował się i obrócił przodem do ogrodzenia, czekając z wyciągniętymi rękami. — Złapię cię. Nie dam ci się zranić, obiecuję — powiedział z uśmiechem.
😌
— Powiedzmy, że wierzę w tę szczerość — burknął pod nosem, nie ciągnąc tematu. Przynajmniej nie w kwestii siebie samego. Bo naprawdę zamierzał kiedyś doprowadzić do tego, że zacznie go uwielbiać. Jeszcze nie wiedział, jak to zrobi. Domyślał się, że będzie musiał zmienić w sobie parę rzeczy, ale musiał to… Cóż, rozkminić. Zastanowić się, ułożyć plan i wprowadzić go w życie.
OdpowiedzUsuńZmarszczył lekko brwi, słuchając jej. Przechylił głowę najpierw na jedną, potem na drugą stronę, strzelając karkiem. Czy on ją uwielbiał? Nie wiedział. Nie potrafił zdefiniować tego, co do niej czuł. Zdawał sobie sprawę, że ma niezdrową obsesję na jej punkcie, ale czy mógł powiedzieć, że darzył ją uwielbieniem?
Nie wyobrażał sobie sytuacji, w której miałby postawić kogoś ponad nią w swojej hierarchii. Budziła w nim emocje, których dotychczas nie znał. Nie miał pojęcia, dlaczego akurat ona. Co takiego w sobie miała, że od tamtej nocy nie potrafił o niej zapomnieć. Ale było to coś, co jego zdaniem stawiało ją na piedestale.
Cóż, chyba więc odpowiedź na pytanie, które sobie zadał, nasuwała się sama.
— Ja cię uwielbiam — odezwał się cicho, nieco nawet… Niepewnie. To kompletnie do niego nie pasowało, czuł się cholernie nieswojo, ale to było właśnie to wyjście ze swojej strefy komfortu, do którego musiał się posunąć, żeby Mercy była jego. Żeby chciała być jego. — Po prostu chcę — wzruszył ramionami, bo akurat na tak zadane pytanie nie umiał jej merytorycznie odpowiedzieć. — Lubię, kiedy się szczerze uśmiechasz. Jeśli będziesz nieszczęśliwa, nie będziesz się uśmiechać — wyjaśnił po swojemu i zerknął na brunetkę krótko. — Nie przestałaś przecież tańczyć z własnej woli, prawda? Wypadek ci to uniemożliwił. Gdybym ja uszkodził nogę i nie mógł grać w koszykówkę, chciałbym wrócić do tego za wszelką cenę, bo tylko na boisku czuję się dobrze. Skoro to była twoja pasja i nie chciałaś się z nią rozstawać… — urwał, żeby resztę dopowiedziała sobie sama.
— Często przesadzam z prędkością — uśmiechnął się kącikiem ust i ponownie uniósł i opuścił ramiona. — Jeśli ci powiem, nie zgodzisz się. Wygląda na to, że po prostu będziesz musiała mi zaufać — mruknął i poklepał ją po nodze.
Obserwował uważnie jej zbliżającą się do ziemi sylwetkę i złapał ją w swoje ramiona, nie pozwalając na zderzenie z ziemią. Objął brunetkę w pasie i powoli odstawił ją przed sobą, z połowicznym uśmieszkiem patrząc w jej jasne oczy.
— Staram się nie łamać obietnic — mruknął i korzystając z tego, że wyciągnęła się w stronę jego twarzy, uniósł jedną rękę i chwycił ją za brodę, obracając lekko jej głowę, żeby ich usta spotkały się w krótkim pocałunku. — Nie możemy używać latarek, więc spacer zajmie trochę więcej czasu. Powinniśmy ruszać — powiedział cicho, trącając nosem jej nos. Chwycił ją za dłoń i splótł ze sobą ich palce, powoli idąc w dół zbocza. Nie było żadnej ścieżki, więc lawirował między krzakami i zaroślami, żeby dotrzeć na sam dół, a następnie zacząć się wspinać w kierunku napisu. — Wszystko okej? Noga nie boli? — zapytał, zerkając na Mer.
c
Choć zerknął na nią krótko, bo nie chciał stracić panowania nad autem, widział jej wzrok. Nie potrafił jednak go rozszyfrować. Bo był w tym zbyt nowy, zbyt świeży. Nie wiedział co sam czuł, nie umiał tego nazwać (no może poza tym, że ją uwielbiał; skoro stała się centrum jego wszechświata, ewidentnie musiał ją uwielbiać, choć nie znał tego uczucia, towarzyszyło mu pierwszy raz), więc tym bardziej nie umiał określić, co widział w jej oczach.
OdpowiedzUsuńA potem się odezwała i wbił spojrzenie w ciemną jezdnię, nie mając pojęcia, jak na to zareagować. Jak reagowaliby normalni ludzie? Pewnie podziękowaliby za takie słowa.
Ale Caleb Whitmore nie był normalny. A Mercy doskonale o tym wiedziała.
— Słyszałem na swój temat różne rzeczy, ale na pewno nikt nie określiłby mnie mianem cudownego — stwierdził, uśmiechając się kącikiem ust, po czym chwycił ją za dłoń, splótł ze sobą ich palce i podniósł rękę i złożył lekki pocałunek na kostkach brunetki. — Ale dla ciebie chciałbym taki być — powiedział cicho.
— Zastanowię się — westchnął ciężko i parsknął krótkim śmiechem. Rzadko się śmiał, zwłaszcza szczerze, ale przy Mercy nie miał tego problemu. — To akurat jest logiczne. Skoro boisz się aut i szybkiej jazdy, nie zgodzisz się na nic, co zaproponuję, a będzie z tym związane. Więc najlepiej będzie, jeśli po prostu nie spytam cię o zdanie i zrealizuję swoje pomysły. Jesteś ze mną bezpieczna, maleńka — urwał, a na jego usta wpłynął łobuzerski uśmiech. — Cóż, względnie. Twój zgrabny tyłek nie jest bezpieczny, za bardzo lubię dawać ci klapsy — wyszczerzył zęby.
— To dobrze — mruknął i odwrócił głowę, żeby móc patrzeć uważnie pod nogi. Nie spodziewał się żadnych jadowitych węży ani nic w tym stylu, ale wolał, żeby Mer o nic się nie potknęła tuż przed konsultacją z lekarzem, który miał uratować jej nogę. Może powinien ją zanieść? Ale wtedy musiałby iść wolniej, a musieli wyjść stąd najpóźniej o świcie…
— Wiesz, że nie wolno tu wchodzić, tak? — odpowiedział pytaniem, rzucając jej szybkie spojrzenie przez ramię, ale szybko wrócił do patrzenia w ziemię i stawiania kolejnych kroków. — Oczywiście zdarzają się tacy jak ja, którzy decydują się przeskoczyć ten płot, ale to wciąż niewielki odsetek. Chciałbym, żebyś zobaczyła LA z perspektywy tego napisu, bo to coś… Niepowtarzalnego. Chciałbym, żebyś zapamiętała, że byłaś tu ze mną. Że jedliśmy tutaj najlepszą pizzę w Hollywood i piliśmy ciepłe wino, bo trochę leżało w tym plecaku — wyjaśnił. To, co zaplanował, chyba było romantyczne, prawda? Tak mu się przynajmniej wydawało…
— Hm? — mruknął, czując jej uścisk na swojej ręce i również się zatrzymał, obracając się przodem do dziewczyny. Zaczął nasłuchiwać, rozglądając się. — Nie, nic nie słyszę — odezwał się w końcu, marszcząc brwi. — Może jakiś kamień się osunął i spadł na dół?
c
Jego usta powoli rozciągnęły się w uśmiechu, ale uśmiechnął się do siebie, nie do Mer. Bo to znaczyło, że jego plan działał. Że może zaczynał wkupiać się w jej łaski, a na tym mu zależało. Żeby coś do niego poczuła, żeby mógł czuć, iż ta kobieta w pełni do niego należy. Nie ze strachu przed nim, a właśnie dlatego, że będzie go pragnąć. Że stanie się jej całym światem.
OdpowiedzUsuń— Jedno z nas musi — zauważył, posyłając jej łobuzerski uśmieszek. — Ćwicz, zachęcam. Ale myślę, że w jeśli o mnie chodzi, ona niewiele ci da. Po prostu zrobię, co będę uważał za słuszne. W tym przypadku nie potrzebuję twojej zgody — odpowiedział i roześmiał się, dostrzegając jej wywrócenie oczami.
A potem ponownie, słysząc jej słowa i czując mocniejszy uścisk na swojej dłoni.
— Och, skarbie, to nie jest randka. Gdyby nią była, mdlałabyś z wrażenia, a przecież słyszę, że za mną idziesz i masz się dobrze — stwierdził, zerkając na nią przez ramię. W ciemności nie mogła dostrzec, że uśmiechał się pod nosem, ale podejrzewał, że mogła się tego domyślać. — Chciałem po prostu cię gdzieś zabrać. Lubię spędzać z tobą czas nie tylko na pieprzeniu — dodał nieco ciszej. Gdyby Caleb nie był Calebem, można by powiedzieć, że odezwał się nawet nieco niepewnie. Ale Caleb Whitmore nie bywał niepewny. Może czasem trochę zagubiony, ale nie niepewny.
Cieszył się, że pomyślał o opaskach. Znaczy nie wiedział, czy bez nich wspinaczka nie szłaby im tak sprawnie, ale cieszył się, że nie musiał tego sprawdzać. W każdym razie przy napisie znaleźli się dość szybko, znacznie szybciej niż zakładał, ale to akurat dobrze, bo dzięki temu mieli więcej czasu dla siebie.
Ziemia za literami znajdowała się znacznie bliżej prętów, więc bez problemu można było się na nie wspiąć. Wybrał Y i zatrzymał się za nim, po czym zdjął plecak z ramion, ale tylko po to, żeby wyjąć z niego koc. Sięgnął do swego rodzaju półki, którą tworzyło rusztowanie i rozłożył materiał, a następnie pomógł dziewczynie wejść na literę. Szybko znalazł się obok niej i postawił plecak przy ściance. Na jedzenie i picie mieli dużo czasu, chciał dać Mer chwilę, żeby po prostu… Chłonęła widok.
A ten zapierał dech w piersiach. Jeśli Caleb czymś by się zachwycał, to właśnie siedzeniem na napisie i podziwianiem rozciągającego się w oddali Los Angeles.
Zerknął na Mer, ale coś mu się nie podobało. Choć siedzieli obok siebie, był zbyt daleko, dlatego podniósł się i przesunął, żeby usadowić się za nią. Jego nogi zwisały z litery po obu stronach jej nóg, a ramionami objął jej sylwetkę, opierając brodę na jej ramieniu.
— Jak ci się podoba? — szepnął z ustami przy jej uchu.
😌
— Przecież mówiłem, że nasza pierwsza randka rozwali ci mózg — przypomniał i uśmiechnął się kącikiem ust, zadowolony z tego, że zrobił na niej takie wrażenie, a jego zdaniem to naprawdę nie była randka. Chciał po prostu zrobić coś, co powszechnie uznaje się za miłe. Zrehabilitować się w jej oczach po tym, jak przyznała, że ją skrzywdził. Bo nie to było jego zamiarem. Pragnął ją ukarać, naznaczyć, uświadomić, że należy wyłącznie do niego, ale nie skrzywdzić.
OdpowiedzUsuńRoześmiał się, cały czas idąc przed nią i kręcąc lekko głową z rozbawieniem. Podobało mu się to, że nagle stała się taka wesoła i zaczęła się z nim droczyć. Musiał przyznać, że taka Mer robiła na nim jeszcze większe wrażenie.
Zerknął na nią przez ramię, dostrzegając ten uśmiech i widząc, że wyraźnie go prowokowała. A on nie miał nic przeciwko temu, żeby tej prowokacji ulec. Dlatego, nie puszczając jej dłoni, zatrzymał się nagle i obrócił przodem do niej, pociągając ją za rękę i tym samym sprawiając, że zderzyła się z jego torsem. Oplótł jednym ramieniem jej talię, a palcami drugiej ręki zaczesał za ucho kosmyk jej ciemnych włosów. Oddychał głęboko jej zapachem, przez chwilę milcząc.
— Mercy, naprawdę cię lubię — powtórzył jej słowa niskim, mrukliwym głosem, a przy każdym wypowiadanym słowie jego dolna warga delikatnie muskała jej czoło. — Teraz twoja kolej, maleńka. Caleb, ja też naprawdę cię lubię — przedrzeźnił ją i nachylił się, żeby przesunąć nosem po jej policzku. — No, śmiało, spróbuj. To nie boli — szepnął, owiewając gorącym oddechem chłodną od wieczornego powietrza skórę.
Czując, że drży, objął ją mocniej ramionami, przyciskając do swojego ciała. Opierał brodę na jej ramieniu, próbując zobaczyć rozciągającą się przed nimi panoramę jej oczami, jakby sam również znalazł się tu pierwszy raz. To było jego bezpieczne miejsce. Tylko tutaj potrafił być w pełni sobą. I pragnął, żeby to właśnie Mercy go takim zobaczyła. Nikt inny, właśnie ona.
— Cieszy mnie to — szepnął, muskając ustami zgłębienie jej szyi. Wzruszył ramionami, przykładając policzek do policzka brunetki. — Gdy czuję, że świat mnie przytłacza i potrzebuję pobyć sam — przyznał, spoglądając w przestrzeń. — Lubię leżeć na H i patrzeć w niebo. Uspokaja mnie to — dodał. Uśmiechnął się i przytulił ją mocniej, splatając dłonie na jej brzuchu. — To może być też twoje miejsce, jeśli chcesz — zaproponował. — Mam nadzieję, że kiedy przyjdziemy tu następnym razem, będziesz już bez stabilizatorów.
❤️🔥
[Z czystym sumieniem mogę powiedzieć: tak, akurat Marie będzie miała w życiu szczęście. 💛]
OdpowiedzUsuń— Dobrze, że nie masz nic do powiedzenia w tej kwestii. Po prostu tam ci znać, kiedy i jak masz się przygotować — odpowiedział tonem, który nie pozostawiał zbytnio miejsca na dyskusję. Bo on już zaplanował sobie pewne rzeczy i zamierzał plan zrealizować. Chciał się wykazać, choć sam nie wiedział, dlaczego aż tak bardzo zależało mu na tym, żeby była z tej randki zadowolona.
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się kącikiem ust, zadowolony z reakcji jej ciała. Pochylił nieco głowę, a kiedy brunetka wypowiedziała słowa, które sam przed chwilą kazał jej powiedzieć, zawisł z ustami tuż nad jej wargami, muskając oddechem pogrążoną w ciemności twarz.
— Od tego już niewielki krok do przyznania, że mnie uwielbiasz — szepnął, składając przelotny pocałunek w kąciku jej ust i jeszcze przez chwilę przytrzymując ją przy sobie. — Tym lepiej dla mnie — roześmiał się, ponawiając wędrówkę.
— Wielu rzeczy o mnie nie wiesz — powiedział cicho, przymykając powieki. — Zawsze byłem inny, a mojemu ojcu się to nie podobało. Jako dzieciak się tym przejmowałem. Wiecznie porównywał mnie do idealnego kuzynostwa, a ja nigdy nie sprostałem jego oczekiwaniom, więc po prostu przestałem się starać. Co nie znaczy, że mi odpuścił. Przychodzę tutaj, kiedy chcę od niego odpocząć. I obmyślić, co dalej mam robić — wyznał. Przez cały czas wodził dłońmi po brzuchu Mercy, niewidzącym wzrokiem wpatrując się w przestrzeń. Nikomu wcześniej o tym nie mówił, choć to nie tak, że wszyscy dookoła niego byli nieświadomi. Po prostu myśleli, że w żaden sposób się to na nim nie odbija, skoro i tak robił co chciał. Niestety czasami nawet on czuł się przytłoczony.
Słuchał uważnie cichego głosu Mercy, zastanawiając się, co sam zrobiłby na jej miejscu, gdyby stracił możliwość grania w koszykówkę.
— Nie skończyłaś — powiedział, ciaśniej obejmując ją ramionami. — Jeszcze zatańczysz. I będziesz w tym tak dobra, że tamci będą mogli ci tylko zazdrościć. Nie pozwolę, żebyś przeżyła kolejne rozczarowanie, jasne? — znowu pochylił głowę i pocałował jej odsłoniętą szyję. — Nie rzucam słów na wiatr — szepnął i odchylił się lekko, żeby sięgnąć po plecak, który oparł o ściankę. Wyjął z niego otwarte wcześniej białe wino z wetkniętym z powrotem korkiem i dwa polowe kieliszki, które napełnił. Wsunął butelkę z powrotem do plecaka i podał jeden z kieliszków dziewczynie, ponownie obejmując ją od tyłu, tym razem jednym ramieniem. Drugą dłoń wyciągnął, żeby stuknąć swoim kieliszkiem o jej kieliszek. — Za rok o tej porze będziesz tutaj siedzieć w pełni sprawna. A potem razem zatańczymy pod napisem. I wszystko będzie w porządku — wymruczał w jej skórę i złożył lekki pocałunek na chłodnym od nocnego powietrza policzku Mer.
Caden nigdy nie ukrywał tego, że siedział w więzieniu. Przede wszystkim; wszyscy o tym wiedzieli, bo to nie była żadna tajemnica. Jego ojciec nawet nie próbował z tego zrobić tajemnicy, bo nie było większego sensu. Wszystkie większe gazety w Stanach się o tym rozpisywały, niektóre dzienniki we Francji również, ale tam rodzina Cadena aż tak nie była znana. Kariera jego starych rozwijała się tutaj, w Kalifornii i innych stanach, to tutaj nazwisko Whitmore coś znaczyło i było rozpoznawalne. Francja była od zabaw z ładnymi Francuzkami, picia nieograniczonej ilości wina i wylegiwania się na plażach w Saint-Tropez. W Los Angeles musiał czasami zachowywać się nieco poważniej, ale nie zawsze miało to miejsce. Szczególnie ostatnio tak nie było, poprawił się dopiero, kiedy wyszedł z więzienia, bo nie chciał tam znów trafić. Te dwa lata w zupełności mu wystarczyły, a w dodatku sprawiły, że tyłek nieco mu stwardniał. Przeżył tam sporo, a o niczym nie chciał rozmawiać i kisił wszystkie wspomnienia w sobie. Uważał, że powinien się od tego odciąć raz, a dobrze i zapomnieć, że kiedykolwiek znalazł się w takim miejscu. Zaczynał w końcu teraz zupełnie nowe życie, które miało być lepsze niż te poprzednie. Chciał się poprawić, pokazać, że jednak nie jest skończonym kretynem, który nic w życiu nie osiągnie. Chwilowo nikt w to nie wierzył, nawet on sam, ale miał szczerą nadzieję, że niedługo to się zmieni. W końcu, póki co, prowadził się naprawdę dobrze. Porządnie można nawet powiedzieć. Nie imprezował aż tak wiele, jak kiedyś. Chodził na zajęcia, pisał prace na zaliczenie i całą resztę rzeczy również robił. Nie było aż tak źle. Matka wciąż widziała go jako nieudacznika, ale jej zaimponować akurat nie chciał. Mało kto jej imponował, wszyscy zawsze wszystko robili źle, a ona była tą najlepszą. I to zastanawiało Cadena, co jego ojciec robi z taką kobietą, jak ona, ale w końcu to nie była jego sprawa i się nie wtrącał. I tak rzadko bywał w rodzinnym domu.
OdpowiedzUsuńOtrzymując wiadomość zwrotną od Mercy spojrzał na telefon, a kąciki jego ust lekko drgnęły ku górze. Zawsze ją lubił, ba bardzo nawet lubił i trochę żałował, że ich kontakt się urwał, ale mogli go w końcu teraz odnowić. Naciskać na nią na pewno nie zamierzał, bo to akurat nie miało sensu i wiedział po sobie, że naciskanie na kogoś nigdy nie kończyło się dobrze.
Od: Caden
Do: Mercy
Jak cię zamkną to będę wysyłał ci paczki. Obiecuję, ciężko bez nich przetrwać. 😒 Przynajmniej wciągnęli mnie, a nie randoma. Co nabroiłaś? 😉
Wysłał wiadomość z lekkim uśmiechem na twarzy. Może głupkowatym. Nie sądził, że akurat z nią odnowi kontakt. To było zaskakujące, ale nawet przyjemne. Nie czuł się oceniany, choć miała w zasadzie pełne prawo, aby go oceniać za jego wygłupy. Ale tym się mógł przejmować później. Nim zdążył wyjść z rozmowy dostał kolejną wiadomość. Akurat o pobycie w więzieniu nie lubił opowiadać, ale wszystko zawsze obracał w żart i podobnie było teraz.
Od: Caden
Do: Mercy
Lepiej, aby się nie schylał po mydło pod prysznicem. Może zaboleć. A poza tym to mają chujowe żarcie i codziennie pobudki o 5. Nie polecam ogólnie doświadczenia. 2/10
więźniarka👽
Kąciki jego ust drgnęły, ale ostatecznie nie rozciągnęły się w uśmiechu. Nie lubił o sobie opowiadać. Nie chciał też, żeby ktokolwiek bliżej go poznawał.
OdpowiedzUsuńKtokolwiek poza Mercy, bo przed nią jakaś jego część pragnęła się odsłonić. Nie na tyle, żeby dać jej broń wycelowaną w jego głowę, gdyby w którymś momencie chciała go zranić, ale na tyle, by miała poczucie, że choć trochę się przed nią otworzył. Nie wiedział po co mu to wszystko było, ale poszedł za tym pragnieniem.
Wzruszył obojętnie ramionami, bo on podchodził do całej sprawy zupełnie inaczej.
— Nie chodzi o to, że chciałbym, żeby mnie docenił. Chciałbym, żeby po prostu dał mi spokój i niczego ode mnie nie wymagał. Nie chcę spełniać jego chorych ambicji i wiem, że nigdy tego nie zrobię. On też to wie. Więc chodzi mi po prostu o spokój. Nic więcej — wyjaśnił. — Muszę wytrzymać do końca liceum, potem dostanę dostęp do funduszu powierniczego i więcej nie będziemy musieli się oglądać — mruknął, tym razem lekko się uśmiechając. Może to, że zależało mu wyłącznie na pieniądzach ojca nie świadczyło o nim najlepiej, ale w sumie… Czy kiedykolwiek przejmował się tym, jak coś o nim świadczyło? Nieszczególnie i nie zamierzał tego stanu rzeczy zmieniać.
— Na zasadzie uwierzę jak zobaczę, tak? — mruknął, przesuwając nosem po jej szyi. — Zatańczysz dla mnie kiedyś? — szepnął i musnął wargami ciepłą skórę.
— Moglibyśmy — przyznał i dopił resztę alkoholu ze swojego kieliszka, po czym odłożył go do plecaka. Podobał mu się ten pomysł. Nie miał nic przeciwko temu, żeby jak najszybciej wprowadzić go w życie, dlatego odebrał również kieliszek Mer i go odstawił, po czym podniósł się i zszedł z litery. Zaczekał, aż brunetka zrobi to samo, w tym czasie wyjmując telefon, włączając nagrywanie i ustawiając go tak, żeby się nie przewrócił. Potem z lekkim uśmieszkiem podszedł do dziewczyny i ujął jej dłonie w swoje. — Daleko mi do profesjonalnego tancerza — ostrzegł, powoli układając sobie drobne ręce na swoim karku. Delikatnie przesunął palcami po całych ramionach Mer i powędrował nimi w dół, do jej pośladków, za które złapał mocno i podniósł ją sprawnym ruchem. Musiała objąć go nogami w pasie i właśnie o to mu chodziło. — Ale nie o to chodzi, prawda? — szepnął, kiedy ich twarze znalazły się na tej samej wysokości. Zaczął lekko kołysać się do muzyki, którą słyszał wyłącznie w swojej głowie, nie wypuszczając Mercy ze swojego uścisku. — Mogłabyś otworzyć własną szkołę tańca. Pomógłbym ci — odezwał się cicho, trącając nosem jej nos.
😇
Prychnął cicho, bo wciąż wydawało mu się, że dziewczyna nie bardzo go rozumie. Albo tak bardzo chciała dostrzec w nim normalnego człowieka z normalnymi emocjami i uczuciami, że nie dopuszczała do siebie, iż Calebowi naprawdę daleko było do normalności.
OdpowiedzUsuń— Nie. Chciałbym, żeby po prostu się ode mnie odpieprzył. Nie zależy mi na tym, co sobie o mnie myśli albo kogo we mnie widzi. Lub nie widzi. To jego problem — uściślił, wzruszając ramionami. Roześmiał się gorzko i jedynie pokręcił głową. Nie chodziło o to, co zrobił mu ojciec, a raczej o to, co on zrobił ojcu. Biorąc jednak pod uwagę, co już o nim wiedziała, raczej nie powinien zdradzać jej więcej informacji. To była jedna z tych stanowiących wycelowaną w jego głowę broń, której Mercy mogła użyć, żeby zniszczyć jego życie. Nie ufał jej na tyle, by powierzyć tego rodzaju sekret. — Nic, czym musiałabyś zaprzątać swoją śliczną główkę, maleńka — szepnął i złożył kolejny pocałunek na jej szyi.
— Zatańczysz — powtórzył za brunetką i odwzajemnił pocałunek, układając dłoń na jej gardle. — W pierwszej kolejności dla mnie, potem jakoś przeżyję resztę świata — mruknął, co kilka słów muskając ponownie jej wargi i patrząc prosto w jasne oczy.
— Na razie — poprawił i wzruszył obojętnie ramionami, jakby nie wziął jej właśnie na ręce, żeby się nie nadwyrężała. — Przecież tańczymy — zauważył, wciąż lekko się poruszając. Może nie byłoby tak źle, gdyby ją postawił i powoli obrócił… — Dziękuję. Usłyszeć taki komplement od baletnicy… — uśmiechnął się i powoli, ostrożnie odstawił ją na ziemię, jednak nie pozwolił jej się odsunąć. Opierał dłonie na jej biodrach, kołysząc się nieznacznie. — Hm? — mruknął i w tym samym momencie złapał ją za rękę, po czym obrócił i przyciągnął do siebie z powrotem. Oparł swoje czoło na czole brunetki, spoglądając prosto w jej oczy. — Zrobiłbym dla ciebie wszystko i dobrze o tym wiesz — szepnął i oplótł ją ramieniem w pasie, unosząc ponownie tak, żeby objęła go nogami i wpił się w jej wargi, znacznie pogłębiając pocałunek. Drugą ręką powędrował do jej pośladka i ścisnął go mocno. Wystarczyło tak niewiele, by krew zaczęła krążyć szybciej w jego żyłach i spływać poniżej pasa. Nic nie mógł na to poradzić, Mercy po prostu tak na niego działała. Zanim zdążył się zorientować, zbliżył się ponownie do litery i przycisnął plecy dziewczyny do rusztowania, nie odrywając się od jej ust. — Zamiast tej pizzy chciałbym zjeść na kolację ciebie. Tutaj. Teraz — wyszeptał, przenosząc się z pocałunkami niżej, na szyję brunetki. — Będziesz grzeczną dziewczynką i mi na to pozwolisz? — spytał, przygryzając płatek jej ucha.
😏
— Jasne — skinął głową, ale bardziej dla świętego spokoju, bo nie planował o niczym jej mówić. Nie ufał jej. Owszem, miał na jej punkcie obsesję, ale do swoich sekretów podchodził bardzo zdroworozsądkowo. Zdradzenie ich komukolwiek za dużo by go kosztowało. I tak nie mógł mieć pewności, czy kiedyś jego ojciec nie stwierdzi, że warto usadzić swojego syneczka i powiedzieć komuś o tym, co wydarzyło się dziesięć lat temu. Choć wtedy musiałby ujawnić swój udział, a to nie skończyłoby się dobrze dla jego politycznej kariery… — Będziesz — uśmiechnął się, bo był tego pewien. Nie zamierzał nigdy pozwolić na to, żeby od niego odeszła.
OdpowiedzUsuńJego uśmiech nieznacznie się poszerzył, gdy wyczuł pod palcami szaleńczy puls. Kręciło ją to, prawda? Wiedział, że tak. Inaczej nie pozwalałaby się brutalnie rżnąć aż do bólu. Zacisnął więc lekko dłoń i pogładził kciukiem pulsującą tętnicę, patrząc na twarz brunetki swoimi pociemniałymi oczami.
— Wiem. I co z tym zrobisz? — mruknął zaczepnie, zanim ją postawił. Po obrocie miał ochotę odchylić ją do tyłu, ale nie wiedział, jak zareaguje noga, więc sobie darował. — Nie nadwyrężasz, jeśli sam to proponuję. Chcę, żebyś była szczęśliwa — powtórzył po raz kolejny, nim zmiażdżył jej usta swoimi w chciwym pocałunku.
— Cudownie — szepnął i zamruczał z uznaniem, kiedy jej biodra się poruszyły. Oderwał się od szyi, którą dotychczas całował i ponownie postawił Mer na ziemi. — Daj znać, jeśli noga zacznie boleć — powiedział cicho i musnął przelotnie jej wargi, po czym sprawnym ruchem obrócił ją tyłem do siebie i naparł torsem na jej plecy, żeby się pochyliła. Złapał jej dłonie i umieścił je na rusztowaniu. — Nie puszczaj. Nie chcemy, żebyś się uszkodziła, prawda, maleńka? — wyszeptał do jej ucha i wyprostował się, opierając ręce na jej biodrach. Przez chwilę podziwiał jej drobną sylwetkę. Była zdana tylko na niego i to tak cholernie go kręciło… — Uwielbiam cię — oznajmił niskim, schrypniętym głosem i wymierzył klapsa w wypięte pośladki. Przyklęknął za dziewczyną i powoli, nieznośnie powoli, zsunął z niej dresowe spodnie wraz z bielizną i zatrzymał je na wysokości kolan. — Myślałem o tym od samego rana — sapnął i chwycił ją w miejscu, gdzie uda przechodziły w pośladki, po czym przycisnął twarz do jej cipki i zlizał wilgoć, która zdążyła się na niej pojawić. Odsunął się nieznacznie i wymierzył klapsa prosto w łechtaczkę. Uśmiechnął się z satysfakcją, kiedy głośne plaśnięcie dotarło do jego uszu. Dmuchnął zimnym powietrzem, żeby złagodzić ból i ponownie się przysunął, tym razem, żeby zacząć pieścić ją językiem i ssać.
🥵
— Jak bardzo ładnie? Bo nie wiem, czy to na mnie zadziała — wymruczał, odwzajemniając lekki uśmiech i trącając nosem jej nos. Kolejny raz złapał się na myśleniu, że to, co właśnie robili, było takie… Normalne, zwyczajne. Jakby byli zwykłą parą, jakby on był całkowicie zdrowy na umyśle, jakby ona nie miała żadnych problemów ze sprawnością… To było takie dziwne, a jednocześnie bardzo dobre. Po raz pierwszy od dłuższego czasu jego mózg przestał pracować na pełnych obrotach. Chciał tak częściej. Pragnął mieć Mercy przy sobie przez cały czas…
OdpowiedzUsuń— A podobno apetyt rośnie w miarę jedzenia — mruknął i musnął jej wargi swoimi.
— Grzeczna dziewczynka — szepnął prosto do jej ucha, przesuwając rękami po jej żebrach i talii, gdy wciąż przyciskał swój tors do jej pleców. Choć wcześniej podobało mu się to, że miała na sobie jego bluzę, teraz miał ochotę zedrzeć z niej materiał, żeby widzieć jej ciało. Ostatecznie tego nie zrobił, uznając, że na to jeszcze przyjdzie czas. Aktualnie chciał po prostu ją poczuć.
— Ktoś tu jest niecierpliwy, hm? — odezwał się niskim głosem i wymierzył kolejnego klapsa w jej pośladek, tym razem mocniejszego. A potem jeszcze następnego już w nagą skórę, zostawiając po sobie czerwony odcisk dłoni.
— Miałaś rację, to jest magiczna chwila — roześmiał się cicho z ustami przy jej cipce. Lizał ją, ssał i podgryzał, co jakiś czas wsuwając język w jej wnętrze, żeby skontrolować, jak bliska orgazmu była. — Bo nie chodziło. Ale pieprzenie cię to naprawdę miły dodatek — mruknął i objął wargami nabrzmiałą łechtaczkę, ssąc ją mocno. W tym czasie sięgnął rękami do swoich spodni i opuścił je lekko wraz z bokserkami, uwalniając twardego do bólu penisa. Złapał go dłonią u podstawy i zaczekał, aż cipka Mer zacznie się rytmicznie zaciskać. Wówczas gwałtownie się podniósł i wbił się w nią mocno sprawnym ruchem, z uśmiechem i cichym jękiem wsuwając się od razu do samego końca. Ponownie nachylił się nad jej plecami, dysząc ciężko. Czekał, aż jej mięśnie trochę się rozluźnią, żeby zacząć się poruszać. Złapał jedną ręką jej biodro, a drugą nakrył jej dłoń, którą trzymała się rusztowania. — Mógłbym w tobie zamieszkać. Po naszej pierwszej oficjalnej randce zamierzam się do ciebie wprosić i przez tydzień ani na chwilę nie zostawiać twojej cipki w spokoju — wyszeptał i przygryzł płatek jej ucha. Zsunął dłoń po jej biodrze i sięgnął do przodu, odnajdując palcami łechtaczkę. — Dojdź dla mnie, maleńka — nakazał, poruszając biodrami w tym samym rytmie, w którym jego palce pocierały jej wrażliwy punkt.
😈
— Ze szczegółami byłoby wspaniale — wymruczał niskim, lekko schrypniętym głosem i schylił się, żeby przygryźć jej brodę, a zaraz potem pocałować ugryzione miejsce. I jeszcze raz, delikatniej. Bo dziś chciał być dla niej delikatny. Właściwie mógłby taki być cały czas. Tylko dla niej. Gdyby to sprawiło, że chętniej rzuciłaby się w jego ramiona i zapomniała o całej reszcie świata…
OdpowiedzUsuńUśmiechnął się do siebie i zamruczał z uznaniem, czując jej palce w swoich włosach. Zacisnął dłoń na jej pośladku, po czym wymierzył kolejnego klapsa, tym razem znacznie mocniejszego od poprzednich. Dźwięk skóry uderzającej o skórę sprawił, że Caleb nie mógł już dłużej czekać. Dobrze więc, że zaczęła dochodzić, bo właśnie o to mu chodziło.
— Uwielbiam, kiedy dla mnie krzyczysz — wydyszał do ucha brunetki i zgodnie z jej życzeniem nie przestał się poruszać. Wchodził w nią mocno, do samego końca, choć się nie spieszył. Właściwie chyba pierwszy raz nie nadał ich zbliżeniu dzikiego rytmu, który by ich wykończył. Rozkoszował się każdym wykonanym pchnięciem i każdym skurczem jej wnętrza wokół swojego penisa. — Caleb. Masz wymawiać tylko moje imię, kiedy masz w sobie mojego kutasa — warknął do ucha Mercy, a wraz jej orgazmem wymierzył uderzenie w jej łechtaczkę. Czując, że zaczyna się rozluźniać, tą samą dłonią, którą dotychczas dodatkowo ją stymulował, sięgnął do jej szyi, wyprostował się i pociągnął ją za sobą, sprawiając, że jej plecy uderzyły o jego tors. Jego penis wysunął się ze środka i wylądował między jej pośladkami.
— Wtedy będę wiedział, że jesteś tylko moja i stanę się całkiem znośny — wyszeptał, zaciskając palce na jej szyi i lekko ją przyduszając. Nie na tyle, żeby ją skrzywdzić, ale na tyle, żeby trochę zakręciło jej się w głowie. — Na kolana, kochanie. Chcę dojść w twoich ustach — mruknął i obrócił ją przodem do siebie. Nie był krótkodystansowcem, ale dziś wyjątkowo mocno jej pragnął i nie zamierzał hamować swojego spełnienia. Kiedy uklękła, zebrał jej włosy w kucyk i ściskając je mocno jedną ręką, drugą złapał u podstawy swojego twardego kutasa i nakierował go na jej usta, w które wszedł tak samo, jak wcześniej w jej cipkę: mocno i na tyle głęboko, że uderzył w tylną ściankę jej gardła. Poruszył się kilka razy, dysząc ciężko i nie odrywając spojrzenia od jasnych oczu Mercy, po czym z gardłowym jękiem znieruchomiał, dochodząc w jej ustach, dokładnie tak jak chciał. Po kilku chwilach chwycił ją za ramiona i podniósł, znowu oplatając rękami jej talię i zmuszając, by objęła go nogami w pasie, a zaraz potem gwałtownie wpił się w jej wargi, mrucząc z uznaniem, gdy smak jej soków na jego języku zmieszał się ze smakiem jego nasienia na jej języku. Odsunął się dopiero, kiedy zabrakło mu tchu. — Uwielbiam cię — szepnął, trącając nosem jej nos.
🫠
— Miesiąc — powtórzył za nią i uśmiechnął się, czując jej zęby na swojej skórze. Odrzucił głowę do tyłu i jęknął, ale był to jęk bólu zmieszanego z przyjemnością. Zacisnął palce na jej pośladkach z taką siłą, że z pewnością miał zostawić po sobie siniaki i zagryzł dolną wargę, w sekundę znowu twardniejąc. — Mam nadzieję, że jesteś gotowa na drugą rundę, mała pijawko — wymruczał i uniósł ją za tyłek, po czym wbił się ponownie w jej mokrą cipkę, poruszając się dziko i mocno, jakby jeden orgazm wcale go nie zaspokoił.
OdpowiedzUsuńTo był najtrudniejszy miesiąc w jego życiu. Spędzał z Mer każdą noc, czy była tego świadoma, czy też nie. Kiedy jednak była świadoma, zabierał ją na wycieczki, których uparcie nie chciał nazywać randkami. Pokazywał jej miejsca, których nie mogła znać, nie mieszkając w LA od zawsze. Wybierał jak najbardziej ustronne, gdzie bez przeszkód mógł trzymać ją za rękę, przyciskać do siebie, całować, a nie raz i nie dwa pieprzyć do utraty tchu.
To wciąż jednak było za mało. Ilekroć widział ją na szkolnych korytarzach, chciał przyciągnąć ją do siebie i pokazać wszystkim, że Mercy Leclerc należy wyłącznie do niego. Powstrzymywał się tylko dlatego, że nie chciał robić jej problemów. Bo gdyby ich narobił, z pewnością wszystko by się posypało i nie mógłby jej mieć dla siebie.
To nie powstrzymywało go jednak przed intensywnym wpatrywaniem się w nią i posyłaniem uśmiechów, które kryły w sobie bardzo niegrzeczne obietnice.
Choć wiedział, że z tym akurat również będzie musiał się wstrzymać. Lekarz, jak słusznie Caleb zakładał, zakwalifikował Mer do operacji, która miała się odbyć tuż po rozpoczęciu wakacji. Odłożył więc na bok nie tylko swoje nieposkromione libido, ale też randkę, którą jej obiecał. Najpierw musiała wyzdrowieć. Nie widział innej opcji.
Korzystając z tego, że nie musieli się już ukrywać, przez cały pobyt w szpitalu trwał przy jej łóżku i trzymał ją za rękę. Czasami prowadził wózek, na którym musiała się poruszać przez pierwsze dni, a czasami po prostu brał ją na ręce, wynosił na taras na dachu szpitala i sadzał ją sobie na kolanach. Można pokusić się o stwierdzenie, że był troskliwy. Na tyle, na ile ktoś taki jak on mógłby się o kogoś troszczyć.
Kiedy w końcu opuściła szpital, również przy niej był. Nie pytając o zdanie, niejako wprowadził się do niej, żeby cały czas mieć ją na oku. Pomagał jej stawiać pierwsze kroki, zawoził ją na rehabilitację i z uśmiechem przyglądał się ćwiczeniom, które miały nie tylko postawić ją na nogi, ale również umożliwić taniec. Wiedział, że czeka ją jeszcze długa droga, ale wierzył, że się uda. Musiało się udać.
Jako że położył już ręce na funduszu powierniczym i właściwie topił się w hajsie, postanowił zrobić Mer niespodziankę. Nie wiedział czy jej się spodoba, ale musiał spróbować. W samochodzie obwiązał jej oczy krawatem i nie pozwolił go zdjąć nawet, gdy byli już na miejscu. Wysiadł, obszedł auto i wziął ją na ręce w stylu pana młodego przenoszącego swoją świeżo upieczoną żonę przez próg. Drzwi do domu, który niedawno kupił, były otwarte, zadbał o to wcześniej, wystarczyło je tylko pchnąć. Nie pokazał jej jednak powoli urządzanej przestrzeni, w której wcześniej nie była, w pierwszej kolejności chciał jej zaprezentować inne pomieszczenie. Pomieszczenie specjalnie dla niej. Dom był wyposażony w ogromną siłownię, którą Caleb zdążył już podzielić na dwie części. Jedna z nich pełniła swoją poprzednią funkcję, natomiast druga zmieniła się diametralnie. Na jego polecenie wybito jedną ścianę i w jej miejscu znalazło się przeszklenie, na trzech pozostałych ścianach natomiast zawieszono lustra, a przez ich środek biegł drążek. Na podłodze pojawił się drewniany parkiet, a pod oknem wygodny szezlong. Dla Caleba oczywiście.
Postawił brunetkę na ziemi, korzystając z tego, że mogła już sama stać i zdjął z jej oczu krawat. Objął ją od tyłu ramionami i przylgnął do jej pleców.
— Jak ci się podoba? — spytał cicho.
🩰
Trudno powiedzieć, co do Mercy czuł Caleb. Z pewnością był uzależniony od jej obecności. Świrował, gdy nie widzieli się zbyt długo, przez cały czas chciał wiedzieć gdzie jest, czy jest bezpieczna, czy dobrze się czuje… Nie znał pojęcia miłości. Jego mózg nie działał tak, jak mózgi innych ludzi. Nie potrafił nazwać swoich uczuć i emocji. Rozpoznawał wściekłość, bo towarzyszyła mu cały czas. Rozpoznawał też rozbawienie, bo inni go śmieszyli. Ale miłości nie rozpoznałby nawet, gdyby walnęła go prosto w twarz. Możliwe, że nie był nawet do niej zdolny.
OdpowiedzUsuńAle nawet jeśli tak właśnie było, to nie zmieniało faktu, że Mer stanęła się centrum jego świata. Poświęcał jej każdą wolną chwilę i właściwie taki stan rzeczy mu pasował. Co prawda oznaczało to, że nie mógł pilnować osobiście postępów w remoncie, ale może teraz, gdy w końcu pokaże jej dom, to się zmieni. Może będzie chciała tu przebywać, może część urządzi po swojemu, bo jeśli czegoś w swoim życiu był absolutnie pewien, to tego, że Mercy Leclerc już się od niego nie uwolni i zamieszka w tym domu jeszcze zanim założy jej na palec obrączkę. Najlepiej już, ale wiedział, że obecne warunki nie nadają się do zamieszkania. Wprawdzie ściany i podłogi były gotowe, ale żadne pomieszczenie nie było umeblowane. Nie powinno to długo zająć, jednak mimo wszystko musiał odłożyć plany na przeniesienie tu ich rzeczy w czasie.
— Nie muszę, ale chcę — odpowiedział, wzruszając ramionami. Uśmiechnął się, gdy się w niego wtuliła i miarowym krokiem pokonywał kolejne metry, żeby znaleźć się w sali baletowej wybudowanej specjalnie dla niej.
Po odstawieniu brunetki wciąż trzymał ją przy sobie, bo choć lekarz powiedział, że powinna zacząć chodzić, Caleb był przewrażliwiony na tym punkcie. Nie chciał, żeby się przewróciła i zaprzepaściła nie tylko swoje postępy, ale też szansę na odzyskanie tego, co ją definiowało. Obiecał jej przecież, że zatańczy. I obietnicy zamierzał dotrzymać.
Zagryzł dolną wargę, ponownie się uśmiechając. Był z siebie zadowolony. Cholernie zadowolony.
Upewniwszy się, że Mer stoi stabilnie, a w razie czego niedaleko siebie ma drążek, za który w każdej chwili mogła złapać, odsunął się i obszedł ją, po czym ruszył w kierunku leżanki. Usiadł na niej i podparł się za plecami na rękach, wpatrując się w kobietę, która owinęła go sobie wokół palca.
— To, maleńka, jest twoja sala ćwiczeń — odezwał się, nie odrywając od niej intensywnego spojrzenia. Przechylił głowę lekko w bok. — Kiedy lekarz da ci zielone światło, możesz tu tańczyć. To jest wersja demo, o balecie wiem tyle, że musi być parkiet, lustra i drążki, resztę urządź tak jak zechcesz. Nikt nie będzie ci tu przeszkadzał. Całe pomieszczenie należy wyłącznie do ciebie.
😌
Uniósł brew, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi Mercy. Nie przypuszczał, że mogłaby myśleć, że już założył dla niej szkołę baletową. Wierzył w nią, ale nie chciał być huraoptymistą i już inwestować w coś takiego, podczas gdy ledwo zaczynała stawiać nieco pewniejsze kroki bez kul, a rehabilitacja wciąż trwała. Owszem, pragnął, żeby spełniała swoje marzenia, żeby była w stanie otworzyć tę szkołę, ale nie teraz.
OdpowiedzUsuń— Czego nie zrobiłem? — spytał więc, przechylając głowę lekko w bok, zaciekawiony jej procesem myślowym. — Pewnie zrobiłem, ale musisz sprecyzować, co masz na myśli — dodał po chwili. Dopiero po kolejnych słowach padających z jej ust w końcu zrozumiał, a na jego wargach zaigrał uśmieszek. Nie odezwał się jednak, w dalszym ciągu słuchał tego, co miała do powiedzenia, a jego uśmiech stawał się coraz bardziej głupkowaty.
— Dasz mi teraz coś powiedzieć? — odezwał się w końcu, gdy skończyła mówić. Przesunął się lekko w tył na siedzeniu i rozszerzył nogi tak, żeby usiadła między nimi. Zoperowaną nogę delikatnym ruchem przełożył przez swoje udo, żeby leżała pod odpowiednim kątem. Dopiero wówczas objął brunetkę w pasie i splótł palce na jej boku. Takie gesty stały się dla niego naturalne. Kiedyś nie wyobrażał sobie nieustannie pragnąć czyjegoś dotyku, ale kiedy był z Mer, chciał dotykać ją cały czas.
— Nie daję ci w prezencie szkoły. Przynajmniej jeszcze nie. Wciąż zdrowiejesz, minie jeszcze trochę czasu, zanim będziesz mogła tańczyć, więc zaczekam. To… — urwał i odchylił głowę, rozglądając się po pomieszczeniu. — To twoja sala, w której ty możesz trenować. Niekoniecznie taniec, możesz też się rehabilitować. Za ścianą jest siłownia, z której też możesz korzystać. W zasadzie każde pomieszczenie tutaj stoi dla ciebie otworem — wyjaśnił. — Kupiłem dom. Remontuję go. To pierwsze pomieszczenie, które jest w pełni gotowe i wystarczy, że umeblujesz je według swojego uznania. Albo przerobisz, masz całkowitą dowolność, bo należy do ciebie — dodał i ponownie się uśmiechnął. Przymknął powieki, gdy oparła swoje czoło o jego. Nic nie odpowiedział na jej wyznanie. Nie wiedział, co miałby odpowiedzieć. Bo nie miał pojęcia, czy to, co czuł, miało jakąkolwiek nazwę. Wiedział jedynie, że miał obsesję na jej punkcie.
Nachylił się więc i wpił w jej wargi z powolnym, ale głębokim, namiętnym pocałunkiem. Chwycił dłonią jej kark i przytrzymał przy sobie, odsuwając się dopiero, gdy zabrakło mu tchu, choć nawet wtedy nie miał na to najmniejszej ochoty.
— Chcesz pozwiedzać? — odezwał się schrypniętym głosem, zerkając na jej twarz z niewielkiej odległości.
🫠
— Szkoda, że nie masz wyjścia — mruknął i posłał jej kolejny łobuzerski uśmieszek, zanim zaczął wyjaśniać, co takiego zrobił. Nie kupił tego domu z założeniem, że będzie mieszkał tutaj sam, wręcz przeciwnie. Pragnął, żeby Mer wprowadziła się razem z nim. Cóż, pewnie zrobił to nie po kolei, raczej powinien to z nią ustalić, wybrać dom wspólnie, ale Caleb nie przejmował się rzeczami, które powinien robić. Robił to, na co miał ochotę, nie biorąc pod uwagę zdania innych ludzi. Nawet Mercy, choć zajmowała obecnie w jego życiu wyjątkowe miejsce i liczył się z nią na tyle, na ile ktoś taki jak on mógł to robić.
OdpowiedzUsuńUniósł brwi, nie odpowiadając na jej pytanie. Na kolejne jednak przechylił głowę w bok, a kącik jego ust drgnął w połowicznym uśmiechu.
— Dlaczego miałbym tak nie postanowić? Przecież marzysz o tym, żeby tańczyć, prawda? Nie twierdzę, że nie byłoby świetnie, gdybyś robiła to w kuchni albo w sypialni, ale w sali do ćwiczeń przynajmniej będziesz mogła w pełni trenować tak jak chcesz — zauważył. Ułożył dłoń na jej policzku i pogładził skórę kciukiem. — Musiałem. Skoro ja mam w naszym domu boisko, ty powinnaś mieć w nim salę baletową — stwierdził. Przesunął rękę na jej kark i wplótł palce w ciemne włosy, przytrzymując ją przy sobie podczas pocałunku, którego nie zamierzał zbyt szybko kończyć. W końcu jednak musiał to zrobić, ale nawet wtedy nie odsunął się od razu, najpierw oparł czoło na jej czole, oddychając głęboko ich wspólnym zapachem.
— Gdy skończymy. Ekipa przygotowuje podłogi i ściany, żebyśmy mieli mniej roboty z urządzaniem — poprawił i zanim zdążyła się podnieść, złapał ją w swoje objęcia tak jak wcześniej i ruszył do drzwi prowadzących do długiego korytarza. — Przeznaczenie pomieszczeń możemy w każdej chwili zmienić. Poza kuchnią, łazienkami i jedną sypialnią, ale je też urządzimy po swojemu. Tylko gościnna łazienka ma płytki, do tej przy sypialni możesz wybrać jakie chcesz — mówił, idąc korytarzem. Siłownia i sala były w zasadzie oddzielnym budynkiem połączonym z głównym domem. Z kolei sam dom, a właściwie nowoczesna willa była znacznie większa. W stylu nowoczesnej stodoły, bo Caleb zawsze miał słabość do spoglądania w bezkresną ciemność nocami, potrzebował więc dużo przeszkleń. Korytarz prowadził do przedsionka, a ten z kolei zmieniał się w ogromną otwartą przestrzeń z antresolą, wyjściem na taras z wielkim ogrodem i basenem i widokiem na niewielki las znajdujący się nieopodal. Sufit nad antresolą również był częściowo przeszklony, o tej porze dnia dom był więc bardzo jasny. Dookoła nie było sąsiadów, Caleb wybrał miejsce z daleka od zgiełku Los Angeles. Najbliższy dom znajdował się kilometr stąd, a miasto pozostawało daleko w tyle.
Ostrożnie odstawił dziewczynę w miejscu, w którym w założeniu powinna znajdować się kuchnia i objął ją od tyłu tak jak wcześniej w sali baletowej.
— Co myślisz? — szepnął do jej ucha.
🏡
— Muszę dawać ujście wkurzeniu. Poza tym po prostu lubię grać. Więc tak, mam tutaj boisko — odpowiedział, przyglądając jej się uważnie. Miał wrażenie, że coś jest nie tak. Jakby nagle zrzedła jej mina, jakby nie była zadowolona z tego co mówił i pokazywał. Biorąc jednak pod uwagę jego zaburzoną ocenę emocji innych ludzi, nie drążył tematu. Tak po prostu, dla świętego spokoju nie ruszał i nie rozgrzebywał w żaden sposób.
OdpowiedzUsuńOpowiadał więc dalej, nie przejmując się zbytnio zmarszczonymi brwiami na jej twarzy. Dopiero, kiedy z jej ust padło słowo ale ponownie skupił na niej spojrzenie.
I nie rozumiał. Naprawdę nie rozumiał jej problemu. To znaczy… Dlaczego miałaby nie chcieć pięknego domu, który kupił specjalnie dla nich? Domu, w którym miała miejsce wyłącznie dla siebie, który mogła urządzić tak, jak sobie tylko wymarzy…
— Nie rozumiem — powiedział na głos i tym razem to on zmarszczył brwi, przyglądając się brunetce. Zerkał na nią, to znowu na otwartą przestrzeń rozciągającą się dookoła nich. — To była niespodzianka. Gdybym powiedział ci wcześniej, nie byłoby niespodzianki — zauważył. — Nie podoba ci się? Mam kupić inny, w jakimś innym miejscu? — dopytywał, próbując połączyć kropki. Skoro twierdziła, że był piękny, dlaczego była niezadowolona? — Ale ja nie chcę dzielić kosztów. Stać mnie na to, żebyś ty nie musiała za nic płacić. I to przecież nie tak, że jesteśmy ze sobą krótko, tylko oficjalnie. Znamy się prawie rok — odpowiedział, wciąż nie rozumiejąc. — Dlaczego… Dlaczego cały czas podkreślasz to, że kupiłem go dla nas? Przecież to oczywiste, tak? Jesteśmy ze sobą, powiedziałem ci kiedyś, że zostaniesz moją żoną, a ty nie zaprzeczyłaś. To chyba znaczy, że ślub i tak dalej to tylko formalność, nie? — dodał, a jego ramiona gwałtownie opadły, gdy wypuścił z płuc powietrze. — Mówię ci to cały czas. Jesteś moja. I zawsze będziesz. Nie ma możliwości, żebym kiedykolwiek pozwolił ci odejść. Myślałem, że to jasne — mruknął i odsunął się nieznacznie, z trudem wypuszczając ją ze swoich objęć, bo nie chciał się wycofywać, jednak musiał, żeby jasno myśleć. A nie mógł tego robić, gdy jej zapach i ciepło mąciły mu w głowie.
— Czego ode mnie oczekujesz, Mer? Co mam zrobić? Myślałem, że się ucieszysz, że ci się spodoba… Możemy wybrać coś innego, jeśli chcesz. Razem. Po prostu… Zawsze podobały ci się niespodzianki, które dla ciebie miałem, nie rozumiem… Nie rozumiem — powiedział, nerwowym ruchem przeczesując palcami swoje ciemne włosy. Był zagubiony. A kiedy Caleb był zagubiony, zwykle narastała w nim złość. Bo chciał rozumieć, chciał wiedzieć, co sobie myślała, ale nie potrafił i to cholernie go frustrowało. Żeby więc nie zrobić niczego głupiego, co mogłoby ją skrzywdzić jak poprzednim razem, odszedł w stronę okna tarasowego i splótł ramiona na piersi. Wpatrywał się w Mercy bez choćby mrugnięcia okiem i układał sobie wszystko w głowie, ale nieszczególnie mu to wychodziło.
😶
— Dlaczego? Dlaczego nie powinno być niespodzianką, skoro chciałem zrobić ci niespodziankę? — zapytał, bo jej słowa niczego nie rozjaśniły. Im dłużej mówiła, tym mocniej marszczył brwi, bo naprawdę, do cholery, niczego nie rozumiał. Był inteligentny, cholernie, ale nie w sensie emocjonalnym. Tak naprawdę jego inteligencja emocjonalna była tak bardzo nierozwinięta, że dziwne, iż w ogóle jako tako funkcjonował w społeczeństwie. Fakt, coraz lepiej radził sobie z nazywaniem własnych emocji, ale zrozumienie, o co mogło chodzić drugiej osobie… Przerastało go to. Choć nigdy by się do tego nie przyznał.
OdpowiedzUsuń— Ale… Skoro nie chcesz tego domu, to mogę kupić inny, który ci się spodoba. Dlaczego miałbym tego nie zrobić? — odezwał się cicho. Czuł się jak dzieciak, który zgubił się w lesie i nie potrafił znaleźć drogi powrotnej do domu. To było za trudne. Życie było za trudne. Rozumienie innych było za trudne. Udawanie, że jest normalny było za trudne. — Przecież nie jesteś moją utrzymanką. Nie płacę twoich rachunków, nie kupuję ci jedzenia… Sama się utrzymujesz. Ja po prostu… Chcę cię uszczęśliwić. Zawsze jesteś szczęśliwa, kiedy robię ci niespodzianki — mówił dalej, ale zamilkł, gdy zaczęła… Krzyczeć? Piszczeć? Oskarżać go o coś? Boże, to było tak kurewsko skomplikowane. Otworzył usta, ale szybko je zamknął, bo nie wiedział nawet, co mógłby na to wszystko odpowiedzieć.
— No… Tak. Tak jak ja należę do ciebie. Jestem twój. Przecież to jasne — odezwał się, bo akurat na pierwsze pytanie wiedział, jak odpowiedzieć. Na kolejne jednak… — Ja… — urwał i zastygł z rozchylonymi wargami. Co do niej czuł? To było bardzo dobre pytanie, na które również nie znał odpowiedzi. Ewidentnie coś, ale nie potrafił tego nazwać. Bo ze wszystkich uczuć i emocji umiał nazwać jedynie gniew i nienawiść. I to po latach treningu. To wszystko, co miał z Mer… Było dla niego zupełnie nowe. Nigdy wcześniej nikt nie obudził w nim czegoś takiego. Nikt nie sprawił, że chciałby zrobić wszystko, żeby tylko ta osoba mogła spełniać swoje marzenia i być szczęśliwa. Nigdy nie chciał mieć nikogo przy sobie, nigdy nie chciał nikogo nieustannie dotykać…
— Ja… — zaczął ponownie i pociągnął za kosmyk swoich włosów. Odsunął się, gdy poczuł jej dłonie na swoich rękach i szybkim krokiem odszedł w kierunku ściany. Przeczesywał ciemne kosmyki, nie zdając sobie sprawy z tego, że je wyrywa. Boleśnie. — Przestań! Dlaczego zadajesz te wszystkie pytania? Dlaczego… Dlaczego to, że kupiłem dla nas dom, jest takim wielkim problemem? Przecież i tak właściwie ze sobą mieszkamy, czy to jakaś różnica, czy będziemy u ciebie, czy tutaj? — wyrzucał z siebie nerwowo. Ponownie obrócił się w jej stronę i zagryzł wargi. Mógł albo iść w zaparte, albo przyznać się do słabości. Przed nikim innym by się nie odsłonił. Ale to była Mer. Mer obiecała, że mu pomoże. Dawno temu powiedziała, że pomoże mu poczuć rzeczy i je zrozumieć. — Ja nie wiem, Mercy… Nie jestem pewien… To… Dla mnie to nie jest tak proste jak dla ciebie. Wiem, że nigdy nie chcę się z tobą rozstawać. Chcę, żebyś była szczęśliwa. Chcę, żebyś nosiła obrączkę, którą ci założę. Chcę codziennie rano widzieć cię obok siebie w łóżku. Nie wystarczy ci to?
🙊
Patrzył na nią i próbował zrozumieć, naprawdę. Po prostu nie potrafił. Kiedy ucieszyła się z sali treningowej, był przekonany, że po pokazaniu jej reszty domu będzie już tylko lepiej.
OdpowiedzUsuńA tymczasem ona twierdziła, że nie robi się takich niespodzianek. A on nie miał pojęcia, dlaczego niby nie. Przecież nie zmuszał jej, by zamieszkała z nim już, teraz, natychmiast. Proponował jedynie, żeby urządziła dom po swojemu i zamieszkała tu, gdy remont dobiegnie końca. Zresztą myślał, że sprawa między nimi jest jasna. Byli ze sobą, mieszkanie razem było kolejnym logicznym krokiem w tej relacji.
Choć Caleb chyba się w tym założeniu pomylił.
— Nie o to chodzi. Po prostu… Mogę sprzedać ten i kupić taki, który sama wybierzesz — powiedział ze zmarszczonymi brwiami. Nie podobała mu się ta rozmowa. Ani trochę. — Właśnie. Mam osiemnaście lat, jestem dorosły — mruknął, zaciskając dłonie w pięści. Co ona w ogóle mówiła? Dlaczego zakładała, że cokolwiek między nimi miałoby nie wyjść? — Co ma pójść między nami nie tak? Przecież wszystko jest w porządku. Jest nam ze sobą dobrze, tak? — uniósł brwi pytająco. Wypuścił powietrze z płuc i niemal się uśmiechnął na jej kolejne słowa. Niemal, bo ta rozmowa za mocno go frustrowała, żeby rzeczywiście pozwolił sobie na uśmiech. — Właśnie taka jest idea niespodzianek. Robić to, czego ktoś się nie spodziewa — zauważył.
Wzruszył ramionami.
— Jeśli zarobki ci na to pozwolą — odpowiedział bez większych emocji.
Tak bardzo nie rozumiał, jakim cudem dotarli do tego momentu, do tej rozmowy… Nie rozumiał też, czego Mer od niego oczekiwała. To znaczy… Nie był kretynem, wiedział, że w związkach nadchodzi taki moment, w którym ludzie wyznają sobie uczucia. Problem w tym, że on swojego nie potrafił zdefiniować. A może i potrafił, nie miał pojęcia. Wiedział natomiast, że nie chce o tym rozmawiać, ale ona wciąż naciskała, wciąż się do niego zbliżała, gdy on nie potrafił sobie teraz poradzić z jej dotykiem. Nie potrafił sobie poradzić ze wszystkim, co się teraz wokół niego działo. W głowie miał prawdziwy chaos, dłonie mu drżały, a skalp zaczynał boleć od tego, z jaką siłą ciągnął za własne włosy. Nie mógł oddychać. Nie mógł, kurwa, oddychać. Jakby z domu nagle wyssano cały tlen. Jego skórę pokrył zimny pot, a całe ciało zaczęło mrowić.
— Dlaczego nie podoba ci się to co robię? Dlaczego nie chcesz tego domu? Dlaczego… Ja… Ja nie wiem, jak mam… Nie… — krztusił się własnymi słowami, drżąc lekko. Ostatnim, co poczuł, były ramiona Mercy oplatające jego ciało.
Drżenie ustało, jakby ktoś nagle go wyłączył. Przymknął powieki i wziął głęboki oddech, a potem wypuścił powietrze z cichym, niskim pomrukiem. Przechylił głowę na jedną i na drugą stronę, strzelając karkiem. Pół roku. Tyle czasu minęło, od kiedy ostatnim razem Caleb uwolnił tę część siebie. Nie pozwalał sobie na to często. Od kiedy Leclerc pojawiła się w jego życiu, praktycznie w ogóle nie dochodził do głosu.
— Wolałbym robić inne rzeczy i nie mają one nic wspólnego z przytulaniem — odezwał się mrukliwie. Chwycił jej włosy tuż nad karkiem i siłą odchylił jej głowę, żeby spojrzeć prosto w jasne oczy. — No cześć. Dawno się nie widzieliśmy, księżniczko — uśmiechnął się kącikiem ust.
🎭
— Przecież i tak mieszkamy razem. Pomyślałem, że fajnie będzie mieć więcej miejsca. I urządzić wszystko tak, żeby odpowiadało nam obojgu. I bez sąsiadów z każdej strony, żebyśmy mogli być w pełni sobą. Nie rozumiem, dlaczego to taki wielki problem… — powiedział, a w zasadzie bardziej… Cóż, warknął. Ta rozmowa tak kurewsko go frustrowała, że zaczynał rozważać, czy rzeczywiście nie zacząć tego pierdolić. Nie podobało mu się wprawdzie, że Mercy miałaby nie być w pełni jego. Że mieliby mieszkać oddzielnie lub wciąż kisić się w jej mieszkaniu, które dla Caleba wychowanego w luksusie było zdecydowanie zbyt małe. Nie odstąpił od swojego zdania tylko dlatego, że Caleb Whitmore nie był człowiekiem idącym na jakiekolwiek kompromisy. A tym bardziej ustępującym w czymkolwiek.
OdpowiedzUsuń— I to jest jakiś wielki problem? — uniósł brwi. Finanse nie były w żadnym stopniu jego problemem. Miał wystarczająco dużo kasy, żeby utrzymywać ich oboje przez całe życie i przy tym nie oszczędzać. Nie twierdził, że chciał to robić. Zakładał, że kiedy Mer wróci do tańca zacznie robić jakąś karierę i będzie ją stać na to, by choć częściowo dzielili koszty. — Z pensji nauczycielskiej na pewno nie. Ale nie chcesz tego robić do końca życia, tak? Chciałaś tańczyć, sama tak mówiłaś — zauważył. Szczerze mówiąc, zaczynał się gubić w tej rozmowie. Nie przywykł do tego, że ktoś mu się stawia, że cokolwiek nie idzie po jego myśli. Że poruszają tematy, których poruszać nie chciał.
Zwłaszcza te dotyczące uczuć. Uczuć, których Caleb nie rozumiał, nie potrafił nazwać i z pewnością nie odczuwał tak, jak odczuwała je Mercy. Nie potrzebował opinii psychiatry, żeby wiedzieć, iż nie jest normalny. Jego mózg był uszkodzony. Bardziej niż wydawało się jakiemukolwiek lekarzowi. Były rzeczy, do których nie przyznawał się przed nikim, a ojciec do tej pory nie wiedział, co tak naprawdę się wydarzyło, mimo że zatuszował całą sprawę. W stosunku do innych zachowywał się tak, że nie zauważali różnicy. Obie jego osobowości były w gruncie rzeczy dość do siebie podobne, choć to ta druga przejmowała kontrolę, gdy działo się coś emocjonalnego, coś wstrząsającego, z czym nie potrafił sobie poradzić.
Jednak dla Mercy był inny. Był wersją Caleba, której świat nie znał. Jego alter ego zdawało sobie z tego sprawę, problem w tym, że miało w dupie rzeczy, na których zależało głównej osobowości. Pomijając to, że Caleb przeżył właśnie swego rodzaju wstrząs, prawdopodobnie Drugi pojawił się z czystej złośliwości przy Mer, zamiast zaczekać na jakiś bardziej dogodny moment.
— Wybacz, maleńka, ale to całe pieprzenie o uczuciach to nie jest moja bajka. Powinnaś zaczekać, aż twój chłoptaś wróci — uśmiechnął się łobuzersko kącikiem ust, a po chwili westchnął, wywracając oczami. Słyszał go w swojej głowie. Bardzo wyraźnie. Pewnie powinien dopuścić go z powrotem, ale tak dawno nie było mu dane się zabawić… Od kiedy Cal zszedł się z tą swoją panienką, strasznie zdziadział. Dobra była co prawda, ale ile można. — Jeśli nie chcesz się pieprzyć, lepiej mnie puść. Mogę sobie znaleźć lepsze rzeczy do roboty niż słuchanie waszych kłótni.
😈
Od: Caden
OdpowiedzUsuńDo: Mercy
To groźba? Bo jeśli tak, to przypominam, one są karalne. Nie chcesz sobie dokładać dodatkowych zarzutów.
Brzmi jak coś co mógłbym zrobić nie. Tzn, nie że tańczyłbym w balecie, bo chyba prędzej się połamię, ale coś głupiego, to zdecydowanie brzmi jak ja.
Skoro mogą cię za to przymknąć to lepiej nie pisz. Kiedyś się może zgadamy i zdradzisz mi swoje grzeszki.
Caden był znany z robienia głupich, nieprzemyślanych rzeczy. W zasadzie robił je przez całe swoje życie, a potem cierpiał z powodu konsekwencji. Prawdę mówiąc miał nadzieję, że teraz przez dłuższy czas uda mu się być nieco spokojniejszym. Naprawdę chciał pokazać się od jak najlepszej strony, ale martwił się, że nie będzie potrafił. Zawsze ciągnęło go do głupot. Był gotów postawić na nogi wszystkich swoich kumpli, aby towarzyszyli mu w czymś debilnym. Po wyjściu z więzienia się wycofał. Ciągle ktoś miał na niego oko, ciągle ktoś patrzył mu na ręce, a warunkiem wyjścia wcześniej było dobre zachowanie. Poszedł więc na studia, a właściwie na nie wrócił, mieszkał i prowadził w miarę odpowiedzialny tryb życia. Trochę za dużo pił w swoim własnym towarzystwie, ale nie ćpał. Na szczęście, bo ćpanie to i tak było ostatnie co chciałby robić. Miał za sobą parę przygód, ale nigdy jakoś szczególnie go do tego nie ciągnęło, więc nie pakował się w to gówno z własnej woli. Ot, zapalił zioło od czasu do czasu, ale nic, poza tym. Zresztą, to wcale nie było przecież takie złe, prawda? Przynajmniej nie wciągał kresek, nie robił innych głupich rzeczy. Był czysty. Miał może zabrudzone kartotekę, ale to nie było z kolei aż tak poważne, aby ludzie nie dali mu szansy na normlane życie. Zresztą, z pieniędzmi jego rodziny Caden mógł naprawdę wszystko i mógł robić to, na co tylko miał ochotę. Ojciec miał chwilowego focha, ale ostatecznie i tak mu dawał kasę, pomagał i zapewniał, że może na niego liczyć, a młody Whitmore nie był głupi, aby z tego nie skorzystać. I wykorzystywał to, gdy tylko miał ku temu okazję.
Zerknął na telefon, kiedy ten znów zawibrował.
Od: Caden
Do: Mercy
Lepiej, abyś nie łamała prawa. Chyba, że babki traktują łagodniej, ale podobno macie tam tak samo przejebane, jak my. Przynajmniej tam każdy równy, nie?
Dobra, mogę przekazać, że żyjesz. Ale się raczej nie odczepią. Wydaje mi się, że wszyscy byli nastawieni na to, że cię przyprowadzę za rączkę do domu xd spoko, nie zamierzam. Ale będą pewnie mi truć tyłek dalej, żeby cię sprowadzić.
Caden tego nie mógł zrozumieć. W końcu Mercy była już dorosła i jakby nie patrzeć, to mogła robić to na co tylko miała ochotę. Wcale nie musiała się nikogo słuchać. Co prawda nie wiedział, jak wyglądają jej relacje rodzinne, ale wydawało mu się, że skoro nie jest dzieckiem to raczej ma prawo do tego, aby podejmować własne decyzje. Mówił tak, jakby sam przez ostatnie miesiące nie robił tego, co mu nakazano. Z tym, że jego sytuacja wyglądała też zupełnie inaczej. Nie chciał znów trafić za kratki, nie chciał znów przez to wszystko przechodzić, więc był grzeczny. Pokaże, że można mu zaufać, a potem każdy się odwali i będzie miał święty sposób. Nie zamierzał co prawda znów włamywać się do cudzych domów, ale nie planował też żyć jakby nie miał żadnej osobowości i charakteru. Teraz tylko musiał przystopować.
Od: Caden
Do: Mercy
Wiedzą, dlatego chyba mnie o to proszą. Słowo harcerza (nie byłem harcerzem) jak czegoś się o tobie dowiem to im nie przekażę. Też bym nie chciał, aby starzy włazili mi w dupę.
Jakbyś wolała pogadać twarzą w twarz to wbijaj, mam dużo alkoholu do wypicia.
Dopisał jeszcze swój adres, bo jeśli miała chęć, to niech wpadnie. Nie robiło mu to większej różnicy, a towarzystwo Mercy zawsze, z tego co pamiętał, było spoko.
Caden
To, co słyszał teraz z jej ust podobało mu się znacznie bardziej, problem jednak w tym, że biorąc pod uwagę, jak wcześniej przebiegała ta rozmowa, nie wierzył w tak nagłą zmianę zdania ze strony Mer. Wpadał w paranoję? Możliwe. Ale nie był idiotą. Nie radził sobie emocjonalnie, a jego mózg odmawiał w tej kwestii posłuszeństwa, ale we wszystkich innych dziedzinach radził sobie naprawdę nieźle.
OdpowiedzUsuń— Dlaczego ci nie wierzę? — rzucił, marszcząc brwi. — Wiem, że nie jestem dobry w te klocki, ale wydaje mi się, że zaczynam ogarniać. Próbujesz się dostosować, mam rację? Udajesz, że ci to pasuje, żebym nie był zły, bo się mnie boisz, tak? — warknął. Z jednej strony niby rozumiał, a z drugiej cholernie go to przytłaczało. Umysł miał ściśnięty, jakby ktoś wepchnął go w pułapkę bez możliwości wyjścia.
To właśnie dlatego uciekł. Tak było łatwiej, prawda? Pozwolić Drugiemu przejąć stery ich zachowania i mieć usprawiedliwienie dla wszystkiego, czego się kiedykolwiek dopuścił. Nie, żeby miał jakiekolwiek wyrzuty sumienia. Albo żeby ktokolwiek wiedział o istnieniu Drugiego…
Choć akurat to ostatnie zdanie chyba nie było już prawdą. Drugi ewidentnie chciał się przedstawić, choć nawet nie miał cholernego imienia. Caleb przez długi czas się łudził, że Drugi po prostu zniknie, w jakiś sposób w niego wsiąknie, ale on wciąż wracał. Ostatnio rzadziej, ale wybrał sobie chyba najgorszy możliwy moment na kolejne pojawienie się.
— Chyba jest twoim chłoptasiem, tak? Chociaż nie słyszałem, żebyście kiedykolwiek jakoś to nazwali, ale po tym, co widziałem, raczej można go tak nazwać — powiedział z nienaturalnie szerokim uśmiechem. Który poszerzył się jeszcze trochę, gdy brunet dostrzegł, jak Mer zaczęła się cofać. — To zabawne, jak reagują ludzie, kiedy się boją. Wiesz, że nie jesteś w stanie uciec, ledwo chodzisz, a chłoptaś wszędzie cię nosi, ale i tak próbujesz. A nawet gdybyś pobiegła, oczywiście rozpierdalając sobie nogę na nowo, w promieniu trzech mil nie ma żywej duszy. Calebowi zależało na prywatności. Ciekawe. Myślisz, że chodziło tylko o to, jak głośno krzyczysz, kiedy cię rżniemy? A może planuje mieć na sumieniu więcej Marcusów? Ewentualnie jest jeszcze opcja, że spodobała mu się zabawa w podchody tak samo jak mnie i chce na ciebie polować nocami — zastanawiał się na głos, powoli stawiając kolejne kroki i metodycznie się do niej zbliżając. — Swoją drogą, biorąc pod uwagę jego tendencję do zazdrości, nie zrobił ci awantury o to, ile razy się ze mną rżnęłaś? Wiem, że jesteśmy w tym samym ciele, ale on nie uznaje mojego istnienia, dlatego jestem ciekawy — mówił dalej, a w tym czasie ich ciała niemal się ze sobą zetknęły, kiedy zapędził ją w kozi róg. Przestrzeń może i była otwarta, ale nie w jadalni, gdzie z jednej strony była jedynie ściana, a z drugiej okno. Mer nie miała żadnej drogi ucieczki, a to napawało Drugiego ogromną satysfakcją. — Boisz się mnie, maleńka? — szepnął, opierając ręce o ścianę po obu stronach jej głowy i nachylając się tak, by ich twarze znalazły się na tej samej wysokości.
😏
Przechylił głowę najpierw na jedną, potem na drugą stronę, spoglądając w sufit i zastanawiając się, jak wiele nie tyle może, co chce jej powiedzieć. Fakt, chciał się ujawnić. Zmęczyło go to, że Caleb uparcie coraz rzadziej pozwalał mu dojść do głosu. Nie chciał jednak, by Mercy miała pełną świadomość tego, jak wyglądała relacja obu osobowości.
OdpowiedzUsuń— I tak, i nie. Ja wiem o nim więcej niż on o mnie — wyjaśnił nieco enigmatycznie, przenosząc spojrzenie z powrotem na dziewczynę i uśmiechając się sardonicznie.
Uśmiech jedynie się poszerzył, gdy zaczęła zadawać kolejne pytania. Miał ochotę trącić ją palcem w nos i powiedzieć, jaka z niej mądra, dzielna dziewczynka. W sumie… Dlaczego miałby tego nie zrobić?
— Brawo, jesteś znacznie bystrzejsza niż zakładałem. Caleb miał niezłego nosa — przyznał, a jego oczy niezdrowo rozbłysły. Pamiętał tamten moment. Pamiętał, jak przyciskał ją do drzwi i rżnął bez opamiętania jej cipkę, która była znacznie suchsza niż zwykle. Wówczas mu to nie przeszkadzało. Gdyby za bardzo ją poobcierał, użyłby jej krwi jako lubrykantu. Bo taki był z niego pojebany skurwiel. — Spędziliśmy razem całkiem sporo czasu, prawda? W sumie jestem bardzo ciekawy, którego z nas wolisz. Swojego chłoptasia, który nie potrafi udźwignąć kłótni, czy może mnie — zastanowił się na głos. — Swoją drogą, to twoje zagranie z Loganem było bardzo nie fair, maleńka. Należała ci się za to kara — stwierdził, tracąc z twarzy uśmiech. Caleb był wystarczająco wkurzony za tę akcję Mer, by bez problemu go dopuścić, natomiast Drugi… Drugi był zaślepiony furią. Caleb był jedyną osobą, z którą mógł się dzielić tym, co uważał za swoje. I to tylko dlatego, że tkwili w jednym ciele i nie miał innego wyjścia.
Prychnął głośno i wywrócił oczami.
— Jaka w tym zabawa? Ledwo się ruszasz. Nie stanowisz żadnego wyzwania. Możemy zagrać w podchody, kiedy wrócisz do pełnej sprawności — odpowiedział, mierząc ją spojrzeniem. Przechylił głowę w bok i uniósł brew. A potem jego dłoń wystrzeliła w górę i chwycił ją za gardło, przyciskając do ściany. Nie zrobił tego na tyle mocno, żeby nie mogła oddychać, ale wystarczająco, by miała z tym lekkie trudności. Uwielbiał ją podduszać. I robić fizyczną krzywdę. Nic nie kręciło go tak bardzo jak strach w jej oczach. I to, że gryzła się w język, by nie zacząć błagać, żeby ją puścił, bo wiedziała, że tym mogłaby jedynie mocniej go wkurwić. — Masz mnie za idiotę, Mercy? Nie pozwolę ci odejść. Ani ja, ani on. Żaden z nas. Im szybciej to zrozumiesz, tym lepiej dla ciebie, maleńka — powiedział cicho, ale stanowczo. Zacisnął na chwilę wargi i powoli wypuścił powietrze z płuc, zastanawiając się, co ma odpowiedzieć. — Nie mam imienia — przyznał w końcu zgodnie z prawdą. — Caleb uważa, że gdyby mi je nadał, musiałby zaakceptować, że jestem oddzielnym bytem, a nie częścią niego — wyjaśnił. — Jeśli chcesz, możesz mnie nazwać — dodał, posyłając jej połowiczny uśmieszek i rozluźniając uścisk dłoni na jej szyi.
😈
— Będziesz. Bo jesteś moją grzeczną dziewczynką — wymruczał, pochylając głowę w jej stronę. Oparł jedną rękę o ścianę obok głowy brunetki i uśmiechnął się szeroko, niczym szaleniec. — Zawsze robisz to, czego od ciebie oczekuję, więc teraz nie będzie inaczej. Wiesz, co się dzieje, kiedy mi się sprzeciwiasz. Chyba nie chcesz, żeby to się powtórzyło, prawda? — spytał cicho, chociaż chciał, tak bardzo chciał, żeby mu się sprzeciwiła, żeby zaczęła z nim walczyć… Wówczas mógłby zrobić to, czego pragnął najbardziej: ukarać ją. I to nie w sposób, który ostatecznie okazałby się dla niej przyjemny, o nie. Chciał ją czuć tak jak wtedy. Bezbronną. Przestraszoną. Walczącą o to, żeby go w siebie nie wpuścić, choć on i tak zrobiłby z nią wszystko czego pragnął. I miał w dupie to, co myślał o tym Caleb: że w ten sposób ją przestraszą i w końcu ucieknie. Drugi rzadko przejmował się konsekwencjami.
OdpowiedzUsuńNie, właściwie w ogóle się nimi nie przejmował.
— Naprawdę? Bo jestem przekonany, że powiedziałem ci, że należysz do mnie. Powiedz mi, czy to pozostawia jakiekolwiek wątpliwości? — spytał, przechylając głowę w bok.
Trzymał ją mocno, nie pozwalając na to, żeby się wyrwała. Czuł, że zaczyna go to nakręcać. Jego penis twardniał powoli, napierając na materiał spodni i robiło mu się coraz cieplej. Im głośniej krzyczała, im bardziej się wyrywała, tym trudniej było mu utrzymać nad sobą kontrolę i nie zerwać z niej ciuchów. Westchnął z rozczarowaniem, kiedy przestała.
— Bardzo szybko się poddajesz, wiesz? Nie podoba mi się to, musimy nad tym popracować. Nie lubię dostawać wszystkiego na tacy, wolę polować. Dyscyplinować — oznajmił i wyprostował się, puszczając jej szyję, choć wciąż trzymał ją w pułapce własnego ciała. Spoglądał w jej jasne oczy, zastanawiając się, co zrobi w następnej kolejności.
I bardzo, ale to bardzo go rozczarowała.
— Ja pierdolę, serio? Od razu jęczysz za nim? Nie możesz mi nawet wymyślić głupiego imienia, bo tylko Caleb i Caleb? — warknął i odsunął się o kilka kroków. Ale ona się nie zamykała. Wciąż powtarzała to imię. Imię, którego Drugi z całego serca nienawidził, bo to przez niego nie mógł mieć pełnej kontroli. — Zamknij się — wycedził, kręcąc głową. Zbliżył się ponownie. — Zamknij się! — wrzasnął i wycelował pięścią w ścianę. Zapomniał, że nie lubił odczuwać bólu, wolał go zadawać. I to był jego błąd. Ból był ostatnią rzeczą, jaką poczuł.
— Kurwa — jęknął, bo uderzył tak mocno, że pulsowanie natychmiast eksplodowało w jego dłoni. — Idiota. Debil jebany. Co za kretyn — wymamrotał, próbując wyprostować palce, ale nic z tego nie wyszło. Opuścił rękę i potrząsnął nią, podnosząc wzrok na stojącą przed nim Mer. Przestraszoną. Zacisnął wargi w wąską linię i uniósł drugą rękę, żeby delikatnie złapać kciukiem i palcem wskazującym jej brodę. — Nic ci nie jest? Nic ci nie zrobił? — spytał cicho.
🙊
— Och, naprawdę? A może mówisz tak, żeby nie urazić swojego chłoptasia, bo tak naprawdę wolisz mnie? — uśmiechnął się okrutnie, patrząc na nią z góry tak, jakby doskonale wiedział, że tak właśnie było i wygrał, nawet jeśli Mercy nie chciała tego przyznać przed samą sobą. Nie żeby jej uczucia jakoś szczególnie go obchodziły, nie. Po prostu chciał tego, co miał Caleb. Chciał jego życia. Chciał je przejąć. Chciał wygrać. Nie być w końcu Drugim, tylko tym, który ma kontrolę.
OdpowiedzUsuń— Źle. Mam być tylko ja — warknął, czując, że zaczyna tracić cierpliwość do tej dziewczyny. A kiedy powiedziała, że nie zasługiwał na imię… Pragnął zacisnąć ręce na jej szyi i dusić tak długo, aż pod nim zwiotczeje. Uderzać jej głową o ścianę lub podłogę i zobaczyć krew.
Ale był głupi i na tyle lekkomyślny, że wyżył się na czymś innym i otworzył Calebowi furtkę do przejęcia kontroli. Mógł jedynie drzeć się we własnej głowie i walić w metaforyczne ściany umysłu, ale nie potrafił wydostać się na powierzchnię, a Caleb chętnie z tego korzystał, upychając go gdzieś głęboko.
Skinął głową i zacisnął zęby, czując, że znowu narasta w nim wściekłość, ale tym razem na siebie. A także zrezygnowanie. Bo gdyby nie chciał jej zrobić niespodzianki, Drugi by się nie pojawił. Nie wiedział, jak zabić część swojego umysłu, ale miał ochotę to zrobić, gdy uświadomił sobie, że tamten idiota mógł odstraszyć Mer. A biorąc pod uwagę, na jak spiętą wyglądała, najprawdopodobniej to właśnie zrobił.
— Skrzywdził cię? — zapytał, odsuwając się nieco, żeby zmierzyć ją spojrzeniem. Nie widział żadnych obrażeń, czuł natomiast, że jemu samemu coś jest. Spojrzał na swoją dłoń, która zaczęła puchnąć, ale dopatrzył się śladów białego tynku w zadrapaniach, a nie jej krwi. — Zawiozę cię do domu — oznajmił głosem wypranym z emocji, ignorując wzmiankę o tym, że miał ją informować o takich rzeczach. Takiej możliwości nie było, bo wówczas musiałby przyznać przed samą sobą, że Drugi istnieje, a to nie wchodziło w grę.
Podszedł z powrotem do Mer i wziął ją w swoje ramiona, wiedząc, że nie powinna się jeszcze nadwyrężać. Nie patrząc na jej twarz, ruszył w kierunku wyjścia z domu, a drzwi zamknął za nimi kopnięciem. Chwilę później postawił ją przed drzwiami pasażera.
— Wrócę na jakiś czas do siebie. Porozmawiamy, jak ochłoniesz — oznajmił, nie pytając jej o zdanie. Nie wspomniał o Drugim, nie wspomniał o domu, który ewidentnie okazał się nietrafionym pomysłem, nie wspomniał też o tym, że za kilka dni wróci do jej mieszkania. Jakby to wszystko się nie wydarzyło, jakby miał odwieźć ją po spacerze albo po wizycie u lekarza.
😶
To, że dał jej odsapnąć, wcale nie znaczyło, że tak naprawdę nie był blisko. Nieustannie ją obserwował. Po pierwsze dlatego, że nie potrafił już funkcjonować bez jej obecności, choćby dalekiej, nie bezpośredniej. A po drugie… Musiał mieć pewność, że nikomu nie powie o jego… Przypadłości.
OdpowiedzUsuńŚledzi ją nieustannie, gdy wychodziła, a w nocy włamywał się do jej mieszkania, używając klucza, którego jej nie oddał, siadał pod ścianą i patrzył. Po prostu na nią patrzył, myśląc. Rozważał nawet ulotnienie się z jej życia. Żeby mogła odzyskać swój spokój. Szybko jednak porzucił tę myśl. Nie poradziłby sobie z tym. I zabiłby każdego, kto ośmieliłby się ją dotknąć. Logan wprawdzie jeszcze żył, ale bycia warzywem Caleb nie zaliczyłby do kategorii satysfakcjonującego, pełnego życia. Każdy następny skończyłby tak samo lub gorzej.
Taka opcja nie wchodziła więc w grę. Nie wiedział jedynie, w jaki sposób to wszystko naprawić. I to tak, żeby wciąż go chciała z własnej woli. Żeby mu się poddała. Żeby wciąż go kochała. Czy on też ją kochał? Biorąc pod uwagę, jak kurewsko trudno było mu poradzić sobie z byciem z dala od niej, bardzo możliwe.
W końcu podjął więc decyzję. Chciał pojawić się w jej mieszkaniu i powiedzieć to, co chciała od niego usłyszeć tamtego dnia, a on nie potrafił tego z siebie wydusić. Zaparkował po przeciwnej stronie ulicy z przyzwyczajenia, zawsze to robił, by nie dostrzegła jego samochodu i już miał wysiąść, kiedy ją zobaczył. Opuściła kamienicę z plecakiem na ramionach i ruszyła chodnikiem, chyba w stronę sklepu. Zawsze do niego chodziła, bo był blisko.
Ale kiedy minęła witrynę, Caleb odpalił auto, czując w kościach, że coś jest nie tak. Wyjechał z parkingu i ruszył za nią, zastanawiając się, co mogła kombinować. Kiedy zniknęła w wejściu do metra, zaparkował na poboczu i wyjął telefon. Nie był kretynem, kiedy spała, włączył w jej urządzeniu udostępnianie lokalizacji. Włożył komórkę w uchwyt i podążył ulicami, pod którymi biegła jedna z nitek. Zatrzymywał się przed każdym przystankiem i patrzył, czy kropka na ekranie się przesunie. W końcu doczekał się tego momentu.
I połączył kropki. Dworzec autobusowy. Chciała uciec. Chciała od niego uciec. Chciała mu zwiać!
Wściekłość sprawiła, że zaczął widzieć w odcieniach czerwieni. I to była jego wściekłość, nie Drugiego. Drugi musiał się, kurwa, zamknąć, bo to przez nieco Caleb mógł stracić Mercy.
Trzasnął drzwiami tak mocno, że niemal zbił okno i poszedł w kierunku dworca. Kropka na ekranie wiele ułatwiała, dzięki niej szybko odnalazł dziewczynę. O tej porze budynek był dość pusty, a nawet gdyby, ludzka znieczulica była po stronie Caleba. Nikt nie chciał się wpieprzać w czyjeś sprawy. Nikt nie chciał pomagać kobietom wpychanym do najbliższej łazienki przez wysokich, umięśnionych brunetów o spojrzeniu psychopaty.
— Wybierasz się gdzieś? — spytał spokojnie, przypierając ją do zamkniętych drzwi i opierając na nich rękę, żeby nie mogła ich otworzyć i wybiec. Patrzył na nią z góry, lodowato, jakby w jego ciele nie szalała burza.
💀
Starał się trzymać nerwy na wodzy, choć nie było to łatwe, zwłaszcza, że nie miał pojęcia, na kogo jest bardziej wściekły: na siebie, że nie powiedział jej o Drugim i nie zjawił się w jej mieszkaniu wcześniej, żeby zapobiec jej małej wycieczce na dworzec, czy na nią za to, że nie dała mu szansy i nawet… I nawet się nie pożegnała, tylko chciała tak po prostu spierdolić. Jakaś jego część, bardzo malutka część, wiedziała, że powinien jej na to pozwolić. Ale ta inna, dominująca w tej chwili, podszeptywała mu, żeby dla zasady zapobiegł tej ucieczce.
OdpowiedzUsuńPoza tym czuł, że nie potrafiłby bez niej funkcjonować. Oczywiście to była gówno prawda, wystarczyłoby wrócić do swojej wcześniej rutyny sprzed zobaczenia jej podczas podchodów, ale tamten etap dla Caleba już nie istniał. Mer go sobą wymazała.
Przyglądał jej się spokojnie, choć o drzwi opierał się z dość dużą siłą, w razie, gdyby przyszło jej do głowy, żeby spróbować uciec. Przechylił lekko głowę, słuchając jej słów i… Cóż, nie rozumiejąc ich. Wiedział o istnieniu drugiego, właściwie całkiem sporo wiedzieli o sobie nawzajem, ale poza tym, że miał świadomość jego wyjścia na powierzchnię podczas zwiedzenia domu, nie miał pojęcia, o czym rozmawiał z Mercy.
— Dlaczego miałabyś wymyślać mi imię? Co jest nie tak z moim? — spytał, mrużąc lekko oczy. I wówczas zrozumiał. Drugi chciał się poczuć prawdziwą osobą, a nie tylko cząstką Caleba. Oddzielnym bytem. Caleb mu tego odmawiał, więc kazał Mer wybrać imię. Przebiegły kutas. — To ja, Mercy. Jestem spokojny, więc nasz koleżka na razie się nie pojawi — dodał i oparł się o drzwi ramieniem, stając obok brunetki. Zasłaniał swoim ciałem klamkę i nie odrywał od kobiety wzroku. — Okej, w takim razie powiedz, dokąd chciałaś uciec, a potem stąd wyjdziemy i grzecznie pójdziemy do mojego auta. Bez scen. Wiesz, że mam nad tobą przewagę, poza tym nie chcemy, żebyś uszkodziła sobie nogę — mówił spokojnie, niemal monotonnie, chociaż szalała w nim prawdziwa burza. Na samą myśl, że nie byłby na tyle zapobiegawczy, by włączyć w jej telefonie apkę śledzącą, robiło mu się gorąco. Albo gdyby nie wybrał akurat tego dnia i tej godziny na udanie się do jej mieszkania. Tylko zbieg okoliczności sprawił, że nie była jeszcze daleko stąd. — Na przyszłość, jeśli chcesz uciec, nie bierz ze sobą telefonu. Nie żebym zamierzał jeszcze kiedykolwiek dać ci na to szansę, ale podpowiadam, gdzie popełniłaś błąd — mruknął. Może on też popełniał błąd, zdradzając, w jaki sposób ją znalazł, ale miał to w tej chwili gdzieś, bo, jak już ustaliliśmy, nie planował pozwalać na to, by jeszcze kiedykolwiek mu uciekła. I wiedział, gdzie ją zabrać, żeby coś takiego ewentualnie uniemożliwić.
— Więc? Będziesz grzeczną dziewczynką i wyjdziesz stąd ze mną spokojnie, czy może mam cię zanieść do samochodu wrzeszczącą i kopiącą, bo i tak nikt mi nic nie zrobi z tego tytułu? — zapytał, sięgając dłonią do kosmyka jej ciemnych włosów i muskając go opuszkami palców.
🙂
Zacisnął wargi w wąską linię, spoglądając na Mer tak, jakby chlapnęła mu drinkiem w twarz. Równie dobrze mogła to zrobić. Nazwanie Drugiego oznaczało akceptację jego istnienia, a dla Caleba nie było to możliwe. Odmawiał uznania, że jest chory, że żyją w nim dwie osobowości, jedna gorsza od drugiej. Mercy też nie mogła tego akceptować.
OdpowiedzUsuń— Nie, Mercy, nie dasz mu ani imienia, ani niczego innego. To nie jest prawdziwa osoba — wycedził, a jego nozdrza się rozszerzyły. Musiał wziąć kilka naprawdę głębokich, powolnych oddechów, żeby się uspokoić.
Przechylił lekko głowę na wzmiankę o Francji i rodzicach. Znali się już trochę czasu, z czego większość spędził na obserwowaniu brunetki z ukrycia i ani razu nie był świadkiem tego, by rozmawiała ze swoimi rodzicami. Wiedział, że zostawiła całe wcześniejsze życie za sobą, przyjechała do Stanów bez żadnych zobowiązań. Oczywiście, że to sprawdził. Dogłębnie.
— Poważnie? Bo jakoś nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek z nimi rozmawiała. Nie wiem, co kręcisz, ale się dowiem — oznajmił, nie odrywając od niej intensywnego spojrzenia, żeby miała świadomość, że nie rzucał słów na wiatr. To, że był w tej chwili sobą i nie zamierzał jej fizycznie skrzywdzić wcale nie oznaczało, że obejdzie się z nią łagodnie pod innymi względami.
— Świetnie. Idziemy — powiedział i chwycił ją mocno za dłoń, żeby nie wzbudzać niczyich podejrzeń, po czym wyciągnął ją z łazienki i ruszył w kierunku wyjścia. Choć chciał jak najszybciej znaleźć się w samochodzie, dostosował się do jej tempa, bo wiedział, że jej noga wciąż nie była w pełni sprawna.
— Mogłaś powiedzieć od razu, zaoszczędzilibyśmy mnóstwo czasu — skomentował z westchnieniem i nachylił się, żeby wziąć ją w swoje ramiona, problem jednak w tym, że nie miał kogo wziąć, bo już jej przed nim nie było. Zaklął siarczyście pod nosem, gdy zaczęła krzyczeć. Naprawdę chciał być, kurwa, miły. Zabrać ją do jej mieszkania i wszystko na spokojnie przegadać. Wyznać, że miała rację i choć nie znał się na uczuciach, prawdopodobnie ją kochał, bo nie potrafił znaleźć lepszego określenia na to wszystko, co się z nim działo.
Ale właśnie to spierdoliła.
— Kochanie, przestań, proszę cię — zawołał błagalnie, starając się, by jego głos zabrzmiał jak najbardziej żałośnie, jak u chłopaka, który jest zmęczony przedstawieniami swojej dziewczyny. Kątem oka widział, że ochrona dworca zainteresowała się sytuacją, a nieliczni podróżni wyciągnęli swoje telefony i zaczęli nagrywać jego pogoń za brunetką. — Obiecałaś, że wrócimy do domu i weźmiesz leki — jęknął. Bez trudu ją dogonił i oplótł ramionami, przyciskając jej plecy do swojego torsu.
— Co się dzieje? Panienko, wszystko w porządku? — odezwał się ochroniarz, podchodząc do nich. Caleb nie mógł ryzykować, że to Mercy się odezwie.
— Zamknij się albo za chwilę nie będziesz miała do czynienia ze mną tylko z Nim — wyszeptał do jej ucha. — Tak, przepraszamy za zamieszanie. Narzeczona ma dwubiegunówkę, przestała brać leki i jest w manii. Próbuje wyjechać. Nie dociera do niej, że ma tu całe życie i ludzi, którzy ją kochają — powiedział nieco głośniej, a jego głos załamał się pod koniec, jakby bardzo cierpiał. Ochroniarz przeniósł wzrok najpierw na Caleba, a potem z powrotem na brunetkę. Jednym z talentów psychopatów było dostosowywanie się do sytuacji i wkupianie w łaski obcych ludzi. Whitmore z satysfakcją dostrzegł, że ochroniarz mu uwierzył. To było jak zabranie dziecku zabawki.
— Och, przykro mi… Powodzenia — powiedział mężczyzna i oddalił się, zerkając co jakiś czas współczująco na parę.
— Mogliśmy załatwić to łagodnie. Porozmawiać i dojść do porozumienia. Teraz nie będzie ani rozmowy, ani porozumienia — wyszeptał jej do ucha i przerzucił ją sobie przez ramię. Tym razem nie bał się, że ktoś mu przeszkodzi. Pewnym krokiem ruszył w kierunku wyjścia, a potem do swojego samochodu. Posadził Mer na siedzeniu pasażera, a ze schowka wyjął strzykawkę z zasłoniętą igłą. — Po dobroci albo siłą. Nie będę ryzykował, że wyskoczysz mi z samochodu. Rozepnij kurtkę i odsłoń ramię — nakazał.
💉
Nieomal parsknął śmiechem. Więc tego się bała? Że jego alter ego ją zabije? W takim razie mógł ją uspokoić i nawet jeśli nie miał bezpośredniego połączenia z Drugim w swojej głowie, był pewien słów, które zamierzał za chwilę wypowiedzieć.
OdpowiedzUsuń— On cię nie zabije, cokolwiek się wydarzy. Zwróciłaś moją uwagę, ale to on ruszył za tobą w pogoń. Ma na twoim punkcie obsesję, nie zabije cię i nie pozwoli na to, żeby ktoś cię skrzywdził. I ja też nie — odezwał się cicho, patrząc prosto w jej jasne oczy, żeby miała świadomość tego, że mówił poważnie. Po chwili jednak zacisnął usta w wąską linię i przymknął powieki. Wiedział, co się stało. Wiedział też, że nie on sam dopuścił się czegoś takiego, ale i tak słuchanie o tym nie było łatwe. Czyżby nagle rozwinął w sobie poczucie winy? Ta kobieta była niebezpieczna, budziła w nim emocje, których wcześniej nie odczuwał. Z jednej strony było to przyjemne, a z drugiej… — On cię skrzywdził, więc dlatego uciekasz ode mnie? — zapytał cicho, a w jego głosie zabrzmiał… Ból? Tak, chyba tak.
— Dlaczego zadajesz pytania, na które znasz odpowiedź? — uniósł brew i zacisnął wargi.
— Oboje dobrze wiemy, że tego nie zrobię. Nigdy. Ty za to możesz wybrać, czy zrobimy wszystko po dobroci, czy siłą. Nie chcę cię skrzywdzić, skarbie, ale zrobię to, jeżeli będę musiał — wyszeptał do jej ucha.
Cieszył się, że ochroniarz kupił jego wersję. Cieszył się również z tego, że Mer postanowiła odpuścić i mu się poddać. Wolał jednak nie ryzykować, więc dworzec opuścił żwawym krokiem. Trzymał ją mocno, oplatał ramieniem jej uda jak imadło, w razie, gdyby przyszło jej do głowy ponownie zacząć uciekać.
— A czego konkretnie, hm? Tego, że dałem ci przestrzeń? Tego, że kupiłem nam dom i zrobiłem w nim salę treningową specjalnie dla ciebie, żebyś mogła spełniać marzenia? A może tego, że przez ostatnie miesiące się tobą opiekowałem? Wspaniale mi za to wszystko dziękujesz — burknął. Czuł się… Dotknięty. Poświęcał się dla niej. Robił wszystko, żeby była szczęśliwa. A ona w ramach wdzięczności postanowiła uciec, bo nie potrafiła zaakceptować, że miał małe… Problemy z psychiką.
Roześmiał się suchym, pozbawionym wesołości śmiechem i zębami zdjął z igły plastikową osłonkę. Wypluł ją na podłogę auta i wolną ręką oparł się o zagłówek fotela, nachylając się do wnętrza samochodu.
— Jasne. Mam ci wierzyć po tym, jak właśnie próbowałaś mnie zostawić? — zapytał gorzko, przeklinając się w myślach za to, że wraz z ostatnim słowem jego głos nieco się załamał. — To niewielka dawka, obudzisz się najwyżej za dwie godziny. Ostatni raz grzecznie proponuję, żebyś odsłoniła ramię z własnej woli, zanim zrobię coś, co może cię zaboleć. Nie będę ryzykował jazdy z tobą, kiedy jesteś w pełni przytomna — rysy jego twarzy stwardniały, gdy przyglądał jej się z góry z zastrzykiem gotowym do użycia.
😒
Niemal się uśmiechnął, kiedy grzecznie odsłoniła ramię. Niemal. Bo słowa, które wypowiedziała, ostatecznie go przed tym powstrzymały.
OdpowiedzUsuń— Nie dałaś mi szansy, żebym to powiedział — mruknął, jednocześnie wbijając igłę w jej ramię i dociskając tłok. Naciągnął z powrotem bluzę, kurtkę, a potem delikatnie zapiął jej ubranie, patrząc prosto w jasne oczy dziewczyny. — Byłem pod twoim domem, bo chciałem do ciebie iść i ci to wyznać. A potem spróbować wszystko naprawić. Ale ty chciałaś uciec. Powiedzmy, że w swoich uczuciach wróciłem do punktu wyjścia — dodał, obserwując, jak Mer zaczyna odpływać.
Miał niewiele czasu, żeby wszystko zorganizować. Na razie poprzestał więc na samym materacu i pościeli, bez pełnoprawnego łóżka. Kiedy ułożył na nim nieprzytomną Mercy, skupił się na zabezpieczeniu drzwi, żeby nie mogła wydostać się na zewnątrz. Sala baletowa miała przejście do niewielkiej szatni i łazienki, w razie, gdyby brunetka planowała kiedyś prowadzić tu lekcje oraz jeszcze jedne drzwi oprócz wejściowych prowadzące bezpośrednio do domu. I to właśnie tę parę musiał tymczasowo pozbawić zamków, w przypadku tych drugich jedynie z jednej strony. Resztę czasu wykorzystał na obdzwonienie kilku firm, które w ekspresowym tempie miały urządzić kuchnię, której w obecnej sytuacji Caleb potrzebował. Pracownik obiecał, że do końca tygodnia będzie gotowa, bo w końcu nie istniało nic, czego nie można załatwić pieniędzmi, a tymczasem musiał poprzestać na dostawach gotowego jedzenia. Wybranie się na zakupy byłoby zbyt niebezpieczne, nie mógł tak bardzo ryzykować.
Wziął prysznic w gotowej do użytku łazience i przebrał się w dresy i ciemną koszulkę, które w pośpiechu zgarnął z domu, po czym ruszył w stronę sali baletowej z papierową torbą wypełnioną chińszczyzną. Zamierzał poczekać, aż Mer się obudzi, ale jej przytłumiony głos dał mu jasno do zrozumienia, że nie będzie musiał. Otworzył drzwi i wsunął między nie a framugę kawałek drewna, żeby się nie zatrzasnęły. Będąc już w środku zapalił światło.
— Obudziłaś się, to dobrze — odezwał się, podchodząc do materaca. Usiadł na nim po turecku i postawił między nimi torbę z jedzeniem. — Powinnaś coś zjeść i się napić — zasugerował, odchylając się do tyłu i podpierając za plecami na rękach. — Potem zaprowadzę cię pod prysznic. A jeszcze później pomyślimy, co z tym wszystkim zrobić — westchnął. Oczywiście jakaś jego część dopuszczała do siebie możliwość, że prędzej czy później będzie musiał… Cóż, zamknąć Leclerc pod kluczem. Zazwyczaj była potulna, ale Caleb lubił być przygotowany na wszelką ewentualność. Z tego powodu woził w samochodzie zastrzyk, którego w końcu musiał użyć.
Nie zastanawiał się jednak, co będzie później. Pewne było jedynie to, że nie mógł jej wypuścić. Policja w LA siedziała wprawdzie u jego ojca w kieszeni, ale staruszek już raz uratował mu dupę, drugi raz by tego nie zrobił.
— Więc? Gdzie chciałaś wyjechać? I nie wciskaj mi tego kitu o rodzicach, nie jestem kretynem — odezwał się po dłuższej chwili, sięgając po jeden z kartoników z jedzeniem i pałeczki.
😶
— Tak. Chyba nie myślisz, że po tym, co odwaliłaś, zostawię cię samą — burknął. Na samą myśl o tym, że mógł podjechać pod jej dom kilka minut później i nie zauważyć jak wychodzi zrobiło mu się gorąco. Nie miał pewności, że w którymś momencie nie pozbyłaby się telefonu, a wówczas nie znalazłby jej wcale. Nie wyobrażał sobie tego. Nie wyobrażał sobie powrotu do życia, w którym ta kobieta nie byłaby jego codziennością. Nawet jeśli miałby ją mieć tylko z daleka. Ale nie był gotów zaproponować rozstania pod warunkiem, że zostanie w LA. Najpierw musiał mieć pewność, że ucieczka nie będzie pierwszym, co zrobi Mer po wyjściu z tego domu.
OdpowiedzUsuńZanurzył pałeczki w kartonie i złapał w nie trochę makaronu z kurczakiem, po czym wsunął porcję do swoich ust i powoli przeżuł, zerkając na Mercy.
— Powinnaś coś zjeść — powtórzył swoje wcześniejsze słowa. Widział też jej spierzchnięte usta, dziwił się więc, że jeszcze nie rzuciła się na jedną z dwóch butelek wody, które ze sobą przyniósł. Po chwili jednak dotarło do niego, o co może chodzić i z ciężkim westchnieniem wcisnął pałeczki w makaron. Potem podał jedzenie Mercy. — Gdybym chciał cię uśpić, powiedziałbym o tym wprost. Obrażasz mnie tymi podejrzeniami. A woda jest oryginalnie zamknięta, nic z nią nie kombinowałem — mruknął i wyjął z papierowej torby kolejny kartonik, tym razem z warzywami.
Na jej słowa wzruszył lekko ramionami. Okej, kiedy przedstawiała to w taki sposób, brzmiało nieszczególnie, ale cóż, czasu nie mógł cofnąć.
— A masz jakiś inny pomysł? Możemy albo to roztrząsać, albo żyć dalej, zjeść i pogadać — stwierdził, nie odrywając się od jedzenia. Słuchał jej i kiwał lekko głową, przyswajając informacje. — Więc po prostu chciałaś ode mnie uciec jak najdalej. Byłem przy tobie w twoich najgorszych chwilach, opiekowałem się tobą, a ty uciekłaś ode mnie w momencie, kiedy z mojej strony pojawiły się jakieś komplikacje — odezwał się ponownie, kiedy brunetka skończyła mówić. Starał się, żeby nie zabrzmiało to emocjonalnie czy jak oskarżenie, bo ostatnim, czego w tym momencie potrzebował, to pokazać jej, że miała rację, że nie był w stanie nad sobą panować. Był. Po prostu czasami tego nie chciał. Czasami łatwiej było oddać kontrolę Drugiemu. Ale to nie była ta chwila. Teraz musiał być sobą.
— To nie było kłamstwo — odpowiedział takim tonem, jakby stwierdzał oczywistość. Bo dla niego to była oczywistość. — Odpływałaś, więc możesz nie pamiętać. Nie przyjechałem do ciebie z założeniem, że zrobię ci krzywdę. Przyjechałem, bo sobie to wszystko przemyślałem. Zastanowiłem się, jak mógłbym to wszystko ująć. Uczucia to nie jest moja mocna strona, Mer. Nawet jeśli już coś czuję, nie umiem tego nazwać. Ale doszedłem do wniosku, że to, co czuję względem ciebie, musi być miłością. Więc szedłem do ciebie, żeby ci powiedzieć, że ja też cię kocham i jestem gotowy to przyznać. Ale ty postanowiłaś uciec — przez cały czas patrzył prosto w jej jasne oczy, uprzednio odkładając kartonik z jedzeniem i biorąc do ręki wodę. Odkręcił butelkę i upił łyk, żeby pokazać, że jest bezpiecznie, po czym podał picie Mercy. — Nie mam pojęcia, co zrobić dalej. Nie spodziewałem się, że kiedyś znajdziemy się w takim położeniu. Byłem na nie przygotowany, ale… — urwał i westchnął ciężko.
😩
— Tak długo, jak będzie to konieczne — odpowiedział bez emocji. Sam nie potrafił sprecyzować, co miał na myśli. Aż się podda? Aż uda mu się zrobić jej pranie mózgu? Aż ją zabije? Nie miał pojęcia, która z tych opcji jest najbardziej prawdopodobna. Na ten moment wiedział jedynie, że nie chce jej zabijać. Nie potrafiłby się bez niej odnaleźć. Póki co była bezpieczna. Na tyle, na ile było to możliwe w jego obecności.
OdpowiedzUsuń— Na pewno nie cię otruć. Nie zamierzam robić ci krzywdy — mruknął i zmrużył lekko oczy, słysząc jej śmiech. Było coś denerwującego w tym dźwięku, gdy brzmiał w ten sposób. Wolał szczerze rozbawioną Mercy. Wolał Mercy sprzed tamtej pieprzonej wycieczki do nowego domu.
— Jesteś w domu. Technicznie rzecz biorąc, w połowie to twój dom — burknął, wracając do jedzenia. Wbił wzrok w kartonik, wiedząc, że cokolwiek przyjdzie jej teraz do głowy, nie będzie w stanie mu uciec. Był w pełni przytomny, szybszy i silniejszy, w dodatku nie miał kolana po operacji. Nie miała z nim najmniejszych szans.
Wiele razy zastanawiał się, dlaczego akurat ona zadziałała na niego tak, iż nie potrafił wyrzucić jej ze swojej głowy, ale ani razu nie przyszło mu do głowy, żeby się zastanowić, dlaczego tak naprawdę nie chciał jej od siebie uwolnić. Nie mógł narzekać na zainteresowanie płci przeciwnej, łatwo byłoby znaleźć kogoś, w kogo mógłby wetknąć kutasa, a potem odwrócić się i bezproblemowo odejść. Nie musiałby wówczas zmieniać sali baletowej w więzienie, poza tym ona ewidentnie nie chciała z nim być. Tak byłoby łatwiej.
Poświęcił temu kilka chwil swoich rozważań, ale szybko doszedł do wniosku, że jej odejście nie jest rozwiązaniem. Po prostu za dużo o nim wiedziała. Pociął przy niej człowieka na kawałki, a teraz ją uprowadził. Nie mógł ryzykować, że komuś o tym powie.
— Okej, więc wszystko jest w porządku, kiedy jestem przy tobie w twoich trudnych chwilach, ale kiedy chciałbym wzajemności, ty spierdalasz w podskokach — zaśmiał się bez humoru i pokręcił lekko głową.
Słuchając jej kolejnych słów, zacisnął wargi w wąską linię, czując, jak narasta w nim złość. Wcisnął pałeczki do pudełka z taką siłą, że niemal przebił nimi dno i podniósł na nią wzrok.
— Ja cię zauważyłem, on zaczął cię gonić — poprawił, cedząc przez zaciśnięte zęby. — Serio? Serio masz z tym problem? Myślisz, że ja bym cię skrzywdził? Albo że on byłby przy tobie, kiedy obudziłaś się po operacji? Albo że nosiłby cię do łazienki? Albo że pomagałby ci się myć? Myślisz, że by z tobą spał? Kurwa, uważasz, że ja byłbym w stanie cię zgwałcić? — wyrzucał z siebie pytania, zaciskając i rozluźniając pięści. Naprawdę tak niewiele o nim wiedziała?
— Wypuszczę cię. Skoro tak kiepsko mnie znasz, nie jestem ci już do niczego potrzebny i marzysz jedynie o tym, żeby spierdolić ode mnie jak najdalej, wypuszczę cię. Jak tylko prawnicy przygotują dokumenty i podpiszesz nda — warknął, podnosząc się z materaca. Nie mógł z nią teraz przebywać. Ruszył do wyjścia, zatrzymał się jednak w połowie drogi. — Ile chcesz? Milion? Dwa? Ile muszę ci zapłacić, żebyś informację o śmierci Marcusa zatrzymała dla siebie?
😒
Nie sądził, że kiedykolwiek znajdzie się w sytuacji, w której zacznie czegoś żałować i zechce cofnąć czas, ale to właśnie się wydarzyło. Chciał cofnąć się do września rok temu i nie zobaczyć jej na zabawie, którą sam organizował. Chciał, żeby nie zwróciła na siebie jego uwagi. Chciał poznać ją na lekcjach i nigdy nie przeżyć z nią tego wszystkiego, co wydarzyło się po tamtej nocy.
OdpowiedzUsuńCzy to właśnie tak wyglądało złamane serce? Czy tak czuł się człowiek, dla którego skończyło się coś, co dawało mu szczęście?
Caleb chciał stąd wyjść i nigdy więcej jej nie widzieć, żeby było mu łatwiej zapomnieć. Wrócić do życia, którego nie potrafił sobie bez niej wyobrazić. Ale chyba nie miał innego wyjścia, prawda? Bo jeśli zatrzyma ją przy sobie, ona stanie się pustą skorupą, ciałem, które będzie mógł wykorzystać, ale nigdy nie dostanie jej umysłu, a on chciał wszystkiego. Wszystkiego, co mogła mu dać.
— Wyglądam ci, kurwa, na osobę, która mogłaby zrobić ci krzywdę? — warknął, podniósłszy się z miejsca. Nie mówił o swoim wzroście i posturze, bo dobrze wiedział, jak się prezentuje. Pytał, czy wydziała w nim taki zamiar.
Parsknął pozbawionym wesołości śmiechem i zerknął na wysoki sufit, kręcąc przy tym głową. Brzmiała śmiesznie i biorąc pod uwagę, że sama sobie odpowiedziała, najwyraźniej zdawała sobie z tego sprawę.
— Nie jestem chory! — wrzasnął i chwycił pierwszą lepszą rzecz, która mu się nawinęła, po czym cisnął butelką wody w jedno z luster. To rozbiło się z trzaskiem, a kilka odłamków wylądowało na podłodze. — Tak? A jak by to wyglądało? No powiedz mi, jak by to, kurwa, wyglądało! — warknął, łapiąc dziewczynę za ramiona. Podniósł ją i przycisnął do ściany. Nie na tyle mocno, żeby sprawić jej ból, ale wystarczająco, żeby nie mogła mu się wyrwać. Nie chciał jej skrzywdzić, jedynie do niej dotrzeć. — Nie powiedziałabyś mi, że mnie nie chcesz? Nie bałabyś się, że on się pojawi i cię skrzywdzi? Nie uciekłabyś pierwszym lepszym autobusem, byleby jak najszybciej znaleźć się daleko ode mnie?! No, powiedz, co by to zmieniło, gdybyś dowiedziała się wcześniej! A może zostałabyś tylko po to, żebym wywiązał się z obietnicy i naprawił ci tę jebaną nogę? Uśpiłabyś moją czujność i spierdoliła, żeby zabolało mnie bardziej, co? — wyrzucał z siebie kolejne słowa, aż w końcu odsunął się i zrobił kilka kroków do tyłu, przeczesując palcami włosy. Znowu się roześmiał i znowu nie było w tym dźwięku żadnego ciepła czy radości. — Wiesz co, wydaje mi się, że tak czy inaczej mnie wykorzystałaś. Udajesz taką biedną i zahukaną, ale tak naprawdę jesteś wyrachowaną manipulantką. Skoro nie miałaś problemu, żeby wskoczyć do łóżka pierwszego lepszego kolesia, jak tylko straciłaś mnie z oczu, chociaż twierdzisz, że mnie kochasz, to pewnie tym bardziej nie miałabyś problemu z wykorzystaniem zakochanego w tobie gówniarza, żeby sprezentował ci nowe życie i ucieczką zaraz po tym — parsknął.
Znieruchomiał w drodze do drzwi, słuchając jej gorzkich słów. Świetnie grała. Naprawdę świetnie. Gdyby nie wiedział lepiej, pewnie uwierzyłby w to, że niczego od niego nie chce.
— Nie. Dla mnie to coś więcej. Ale dla ciebie to tylko zabawa. Gdybyś naprawdę mnie kochała, nie spierdoliłabyś jak tchórz, kiedy zrobiło się trudno — powiedział i wzruszył ramionami. — Szkoda, bo i tak dostaniesz te pieniądze. Chcę mieć pewność, że gotówka zamknie ci usta — burknął. — Zrób z nimi co chcesz. Możesz nawet się w nich położyć i podpalić. Mam to w dupie — dodał i wyszedł, trzaskając drzwiami.
🙄
Caleb nigdy wcześniej nikogo nie stracił…
OdpowiedzUsuńNie, inaczej.
Calebowi nigdy wcześniej nie zależało na tyle, żeby przejąć się utratą kogoś. Gdyby wiedział, jak będzie to wyglądać, w życiu nie zbliżyłby się do Mercy. Pierwszy raz w życiu coś… Czuł. I to nie było nic pozytywnego. Ilekroć przypominał sobie o kobiecie, miał ochotę wydrapać sobie mózg i serce, pozbyć się jakkolwiek tego dziwnego ucisku w piersi i szczypania za oczami. Kiedy pozwalał jej odejść, nie odezwał się nawet słowem, a jego twarz była nieprzeniknioną maską, bo tak było łatwiej. Jakoś utrzymał też pod kontrolą Drugiego, żeby niczego nie zepsuł, żeby nie chciał na siłę jej zatrzymać, żeby nie skomplikował wszystkiego jeszcze bardziej…
A potem…
A potem po prostu zaczął egzystować. Jak wcześniej. Poszedł na studia prawnicze, jak obiecał ojcu. Własnymi rękami remontował dom, w którym miał żyć z Mer. Również własnymi rękami zniszczył salę baletową, która miała należeć do niej. Potłukł lustra, powyrywał drążki i zerwał parkiet, wrzeszcząc, jakby to miało przynieść mu ulgę. I nigdy więcej nie zajrzał do tego miejsca. Zostawił je w takim stanie i zamknął drzwi na klucz, starając się nie wracać tam nawet myślami.
Najpierw wydawało mu się, że będzie potrafił bez niej funkcjonować. Ale im więcej czasu mijało, tym bardziej dręczyły go wspomnienia. Stawały się coraz bardziej nieznośne, upierdliwe, aż pod koniec roku, tuż po świętach się poddał i postanowił ją odnaleźć.
Z pomocą prywatnego detektywa wcale nie było to trudne, a okres też był w porządku, bo na uczelni miał przerwę. Nie zastanawiał się długo nad tym co ma zrobić. Spakował najpotrzebniejsze rzeczy i pojechał do Miami, w którym najwyraźniej teraz nie tylko mieszkała, ale również tańczyła. Przed publicznością. Z jednej strony ta świadomość napełniała go dziwnym ciepłem, a z drugiej był, kurwa, wściekły, że tak szybko otrząsnęła się z ich relacji i nie dość, że ruszyła dalej, to jeszcze ponownie zaczęła spełniać swoje marzenie.
Ten drugi aspekt nie powstrzymał go jednak przed obejrzeniem jej występu. W pierwszym lepszym sklepie kupił dwuczęściowy czarny garnitur i czarną koszulę, a przez internet bilet na przedstawienie, w którym Mercy miała wziąć udział. Na samym końcu, w najciemniejszym kącie sali, gdzie nie mogłaby go dostrzec.
Za każdym razem, gdy pojawiała się na scenie, nie odrywał od niej wzroku. Nie zwracał uwagi na znajome ukłucie w piersi i nieco przyspieszony oddech. Po prostu na nią patrzył.
A kiedy przedstawienie dobiegło końca, nie potrafił wyjść. Inne siedzenia opustoszały, tancerze również zaczęli wychodzić, a on wciąż siedział na swoim miejscu, ciesząc się z tego, że światła zgasły, a on sam był ubrany na ciemno i póki się nie ruszał, miał nadzieję, że nikt go nie dostrzeże. Czekał na nią. Może nie po to, żeby z nią porozmawiać, ale po to, żeby ją zobaczyć. Ostatni raz nacieszyć nią oczy i odejść.
😶
Został, bo chciał zobaczyć ją jeszcze raz, być może ostatni, gdy będzie wychodzić. Widział wcześniej innych tancerzy opuszczających kulisy, więc wiedział, że muszą przejść przez widownię, że prawdopodobnie nie ma tu innego wyjścia, dlatego czekał.
OdpowiedzUsuńAle w najśmielszych założeniach nie spodziewał się, że zobaczy, jak Mer… Wychodzi na scenę. Wychodzi na scenę i zaczyna tańczyć. Partię głównej tancerki, a jakże. W panującej dookoła ciszy słyszał jedynie dudnienie swojego serca, głęboki oddech i jej kroki na parkiecie, gdy wykonywała kolejne figury. Nigdy wcześniej nie widział jej tańczącej. Pragnął, żeby po całkowitym wyzdrowieniu to zrobiła, żeby dla niego zatańczyła, ale nie doczekał tej chwili. Chłonął więc to, co miał przed sobą, żałując, że nie siedzi tuż przed nią. Że nie może jej dotknąć.
Wodził palcem wskazującym po swoich wargach, żeby się uciszyć, a drugą dłoń zaciskał na podłokietniku fotela, by nie wstać i do niej nie ruszyć. Musiał pozostać w ukryciu. Oglądanie jej występu było wszystkim, na co zamierzał sobie pozwolić. Może kiedyś obejrzy go znowu. Ale wszystko między nimi musiało pozostać tak jak jest. Ona spełniała w końcu swoje marzenie z daleka od niego, a on… A on musiał poradzić sobie w końcu z bólem serca, który towarzyszył mu za każdym razem, gdy o niej myślał. Zanim ją poznał nie sądził, że jest zdolny do odczuwania czegokolwiek. A teraz nie potrafił jej z siebie wyplenić.
Miał zaczekać do końca, wstać i wyjść. Jakby nigdy go tu nie było.
Ale ktoś pokrzyżował mu plany. Najpierw zobaczył stojącego przy kotarze typa, a potem usłyszał jego słowa. Pochylił się do przodu, przyglądając się rozwojowi sytuacji. Gdy facet zapytał, czy ma odegrać męską postać, Caleb szarpnął za podłokietnik, a ten zatrzeszczał pod wpływem ruchu, jakby miał zaraz ulec uszkodzeniu. Chłopak zacisnął mocno zęby, obserwując, jak dwójka na scenie znika w kulisach.
I nie wytrzymał. Wszystkie jego plany, by pozostać w ukryciu, w jednej sekundzie poszły w dupę. Podniósł się ze swojego miejsca, zapiął marynarkę i najciszej jak potrafił ruszył w stronę sceny. Nie wszedł po schodach, był pewien, że wówczas od razu zwróciłby na siebie uwagę, podciągnął się więc na rękach i wskoczył bezpośrednio na scenę, powoli i cicho pokonując odległość, która dzieliła go od kotary. Na wszelki wypadek wyjął zza paska spodni czarną maskę, którą miał przy sobie przez cały ten czas. Zasłonił nią twarz. Nie przed Mer. Mer doskonale wiedziała, kto się za nią krył, a on zabrał ją ze sobą tylko dlatego, że chciał śledzić ją do mieszkania i stanąć pod jej oknem, żeby zobaczyła go tak, jak widziała go wtedy, a potem zniknąć. Nie spodziewał się, że będzie musiał ją wykorzystać po to, żeby nie zobaczył go ktoś, kogo zamierzał… Cóż. Chyba, kurwa, zabić.
Najciszej, jak tylko się dało, zaszedł faceta od tyłu, złapał go za kark i używając tylko połowy swojej siły cisnął nim w bok, przez co upadł na parkiet. Nie odezwał się słowem. Spojrzał przez otwory w masce na Mer, a potem ruszył w stronę kolesia i stanął nad nim, przechylając lekko głowę.
— Może powinieneś spróbować z kimś większym od niej — powiedział nisko, chrapliwie, nie odrywając od niego wzroku. Powoli rozpiął marynarkę i zsunął ją ze swoich ramion, po czym równie powoli odpiął mankiety koszuli i zaczął podwijać rękawy, ukazując muskularne przedramiona. — Jestem jak najbardziej chętny, więc możesz zaczynać.
🎭
Skręcały mu się wnętrzności na sam dźwięk tego pomruku skierowanego o jego Mercy. Nieważne, że już do niego nie należała. Nieważne, że nie widzieli się przez ostatnie pół roku. Nieważne, że najwyraźniej ruszyła ze swoim życiem i nie zadała sobie trudu, żeby w ogóle myśleć o swoim byłym uczniu. Nie podobało mu się to, że dotykał jej ktoś inny, zwłaszcza, że najwyraźniej ona sobie tego nie życzyła.
OdpowiedzUsuńA on zawsze ruszyłby jej na ratunek. Zawsze. Mimo tego wszystkiego, mimo sposobu, w jaki zakończył się ich związek. Bo jeśli ktoś taki jak Caleb był w ogóle zdolny do miłości, to kochał właśnie ją.
A jeśli nie był, to gdyby mu się udało obudzić w sobie uczucia, byłyby to uczucia względem niej.
Wystarczyło krótkie wymienione z nią spojrzenie, żeby wewnętrznie zaczął się wić. Wiedział, że go rozpoznała, przecież widziała tę maskę. Nie zależało mu jednak na tym, żeby ukrywać się teraz przed nią. Nie wiedział jeszcze, w jakim stanie skończy koleś, który ją napastował, czy w ogóle będzie żyć, więc na wszelki wypadek lepiej się zabezpieczyć.
Przechylił głowę w bok, niczym drapieżnik przyglądający się swojej ofierze. W sumie… Upolowanie tego typa wcale nie byłoby trudne. Choć wcale nie wyglądał źle, daleko mu było do sylwetki i wzrostu Caleba. Może trochę by się spocił przy urządzaniu go, tak jak chciał go urządzić, ale to na tyle.
Uśmiechnął się pod maską, słysząc cichy głos kobiety. Mogła to rozegrać w jakikolwiek sposób, zwłaszcza, że wiedziała, do czego Whitmore był zdolny, a jednak wybrała właśnie tę opcję.
— Słyszałeś panią — odezwał się cichym, niskim głosem, niejako drwiąc sobie z wcześniejszych słów faceta. — Nie macie żadnych spraw — powtórzył za brunetką i zbliżył się do mężczyzny. — Jeśli myślisz, że tak łatwo ją wystraszyć, to wcale jej nie znasz. Potrzeba znacznie więcej niż maska — mruknął cicho, przypominając sobie noc w szkole. Przypominając sobie wszystko, co zafundował jej przez cały czas trwania ich związku.
Uniósł brew, choć nie było tego widać i rozejrzał się nieco teatralnie. Ochrona albo miała w dupie, co działo się pod ich nosem, albo była przekonana, że nikogo już nie ma.
— Widzisz tu gdzieś ochronę? Bo ja nie — stwierdził i uśmiechnął się do samego siebie. — Poza tym myślisz, że dlaczego mam na sobie maskę? Mam w tym swój cel — dodał.
A zaraz potem przykucnął i podciął mężczyźnie nogi, przez co tamten upadł na deski sceny z głuchym łoskotem. Nie tracąc czasu Caleb usiadł na jego biodrach i wymierzył mu pierwszy cios. A potem następny. I jeszcze jeden.
Wówczas przypomniał sobie, że Mercy wciąż tu jest. Oddychając nieco szybciej i ciężej, zerknął na brunetkę przez ramię.
— Powinnaś stąd wyjść — oznajmił i spojrzał znacząco w kierunku wyjścia.
🥊
Nie był najlepszy w odczytywaniu uczuć i emocji innych ludzi, ale jeśli miałby strzelać, uznałby, że Mer nie jest przestraszona… Nim. Owszem, wyglądała, jakby się bała, ale kiedy patrzył prosto w jej jasne tęczówki, nie mógł pozbyć się wrażenia, że wcale nie widzi strachu. Nie względem niego.
OdpowiedzUsuńAlbo widział to, co chciał zobaczyć, bo tak bardzo za nią tęsknił, że pragnął, by i ona tęskniła za nim. O ile Caleb w ogóle potrafił za kimkolwiek tęsknić.
— Świetnie. W takim razie poczekamy sobie na tę twoją ochronę — odparł bez emocji. Nic sobie z tego nie robił. Nawet jeśli ten koleś miałby rację i ktoś z ochrony by się pojawił, Whitmore bez problemu by się wykpił. Nawet bez pomocy ojca stać go było na to, żeby uniknąć konsekwencji za pobicie. Nawet dotkliwe pobicie. Morderstwa na ten moment nie rozważał, bo nie miał tutaj żadnych znajomości we władzach, byłoby więc lepiej sobie to darować. Zrobiłby to, oczywiście, gdyby nie miał wyjścia, co nie zmienia faktu, że nie planował czegoś takiego.
Obrócił się, żeby zadać jeszcze jeden szybki cios swojemu przeciwnikowi i ponownie spojrzał na Mer, tym razem znacznie twardziej. Nie mogła tu być. Nie mogła znowu być świadkiem tego, jak tracił nad sobą kontrolę, bo wówczas musieliby podpisać kolejną nda, a na to nie miał czasu, nie chciał też, żeby prawnik wiedział o jego obecności tutaj.
— Musisz stąd wyjść, Mercy — wycedził. Na oślep złapał ręce mężczyzny i przytrzymał je, żeby tamten nie mógł się zamierzyć i wykorzystał sekundę na uważniejsze przyjrzenie się Leclerc. Uniósł brwi, zupełnie nie rozumiejąc, o co jej w tym momencie chodzi. O co go prosiła? Co miał jej obiecać? Przecież zostawił ją w spokoju i wypuścił, a tego właśnie chciała ostatnim razem.
A potem dotarło do niego, co powiedziała w pierwszej kolejności i choć to nie rozjaśniło w jego zepsutej głowie zupełnie niczego, bo nie rozumiał, dlaczego obawiała się, że mógłby zniknąć… Skinął głową.
— Obiecuję. A teraz idź, znajdę cię — powiedział, zanim ponownie skupił się na tym ewidentnie śliskim typie.
Zostawił go na granicy przytomności i obstawiał, że wywabienie krwi z desek będzie problemem, ale na pewno nie takim, którym on miał się przejmować. Kiedy odsunął się od rzężącego faceta, założył na siebie marynarkę i udał się za kulisy, gdzie zaczął otwierać wszystkie drzwi, które mijał, żeby znaleźć Leclerc. W końcu wszedł do garderoby, przekręcił zamek w drzwiach i oparł się plecami o drzwi, splatając zakrwawione ręce na klatce piersiowej. Nie zdjął maski. I tak wiedziała, kogo przed sobą ma, a on był bezpieczniejszy w razie wizyty ochrony.
— Czego on od ciebie chciał, Mer? — odezwał się cicho i nisko, groźnie, gdyby skierował te słowa do kogokolwiek innego. Ale to była jego Mercy. Nawet jeśli od dawna nie należała do niego. — I kto to w ogóle jest?
😶
Nie poświęcał zbyt wiele czasu tego typu przemyśleniom, ale gdyby to robił, poważnie by się zastanowił, jakim cudem znalazł się w takiej sytuacji kolejny raz w swoim życiu. I tym razem nie przez Drugiego, sam to sobie zrobił. Sam wplątał się, kurwa, w coś, co mogło bardzo źle się dla niego skończyć. Wystarczyłoby, że spadłaby mu maska, o czym wcześniej nie pomyślał. Albo żeby jednak Mer nie miała nic przeciwko tamtemu typowi, chcąc odegrać się na Calebie i później zacznie kłapać dziobem na prawo i lewo, bo przecież doskonale wiedziała, kto się krył pod maską. Niewykluczone, że wchodząc do garderoby, podjął jedną z najgorszych decyzji w całym swoim życiu.
OdpowiedzUsuńAle nie myślał o tym teraz. Ani w ogóle o tym nie myślał. Po prostu wszedł do środka, zamknął drzwi i się o nie oparł, nie odrywając uważnego spojrzenia od Mercy.
— Niby, kurwa, po co? — mruknął, ale właściwie mógłby się domyślić. Przecież stamtąd pochodziła. Tam tańczyła. Tam miała wcześniej swoje życie, zanim wszystko rzuciła i przeniosła się do Stanów. Logiczne, że to był ktoś z jej przeszłości, kto ewidentnie coś do niej miał.
Zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, o jaki stan jej chodzi, bo przecież facet nie zdołał mu zadać nawet jednego ciosu. Trochę bolały go ręce, ale to nie było coś, czego nie mógłby przeżyć i co można by określić mianem takiego stanu. Dopiero kiedy poczuł jej delikatne palce na swoich przedramionach i je rozplótł, zerknął na swoją pokrytą krwią skórę. Z głębokim westchnieniem opuścił jedną rękę wzdłuż ciała, a drugą pozwolił brunetce wycierać chusteczkami, choć dobrze wiedział, że zmyć krew mógł wyłącznie gorący prysznic i ogromna ilość mydła.
— Twój były trener — powtórzył cicho. To zachowanie nie pasowało mu do trenera. Bardziej do byłego, ale faceta. — Sypiałaś z nim? — zapytał głosem wypranym z emocji, patrząc na Leclerc spod maski. Powinien się chyba wściec i był na to gotowy, ale musiał najpierw usłyszeć, jak to potwierdza.
A potem zamierzał typa zabić. Bo dlaczego nie? Im mniej na świecie ludzi, którzy mieli Mercy, tym lepiej. Wprawdzie Logan wciąż dychał, ale jakby już nie żył. Warzywami Caleb się nie przejmował. W sumie tego kolesia również mógłby tak urządzić. Wystarczyło odpowiednio uszkodzić rdzeń kręgowy… Może upuścić go na krawędź sceny? Gdyby uderzył pod odpowiednim kątem i z odpowiednią siłą…
— Przyjechałem na twój występ. I chciałem zobaczyć, czy u ciebie wszystko w porządku — odpowiedział szczerze. Wiedziała o stalkowaniu, nie było więc sensu udawać, że znalazł się tutaj przypadkiem. — Byłem ciekawy — przyznał, podnosząc wzrok na jej twarz. Kiedy przez kilka minut nie usłyszał za drzwiami żadnych kroków, zdjął maskę i odłożył ją na toaletkę. — Nie martw się, zamierzam wyjechać jeszcze dzisiaj. Gdyby nie ten gość, nawet byś nie wiedziała, że tu byłem — wzruszył ramionami. Tak dobrze było czuć jej delikatny dotyk na swojej skórze, jej zapach w swoich nozdrzach. Tak kurewsko mu jej brakowało. — Cieszę się, że wróciłaś do tańca — odezwał się cicho, niemal szeptem. — Mam nadzieję, że jest ci tu dobrze.
💔
— A kim on, kurwa, jest, żeby tak twierdzić — warknął, czując, jak znowu narasta w nim złość. — Nie ma pojęcia, do czego jesteś zdolna — parsknął. Nie chciał jej kadzić, po prostu wiedział, jak uparta potrafiła być i wierzył w to, że miała do zaoferowania znacznie więcej niż mogło się wydawać. Nie widział dzisiaj wiele z jej tańca, ale tyle mu wystarczyło, żeby wiedzieć, że mogła odzyskać swoje życie, jeśli da sobie wystarczająco dużo czasu.
OdpowiedzUsuń— Krwi nie zmyjesz chusteczkami. Potrzebuję gorącej wody i żelu — mruknął. Jeśli chodziło o zmywanie krwi, miał w tym zbyt duże doświadczenie i doskonale wiedział, że nie jest to taka prosta sprawa. Gdyby tylko mógł, wynająłby pokój w hotelu, żeby choćby się umyć, ale musiałby się pokazać komuś w recepcji, a tym ryzykowałby już zbyt wiele. Musiał dotrzeć do domu tak, jak prezentował się w tej chwili. A potem dokładnie wyczyścić samochód i spalić ciuchy.
Wbił w nią wzrok, czując, jak narasta w nim złość. Wściekłość. Prawdziwa furia. Z jednej strony miał świadomość, że nie była dziewicą, że bywała w związkach, że miała swoją przeszłość, ale wkurwiało go, że kolejny raz spotykał na swojej drodze kogoś, kto śmiał ją dotykać.
Nie teraz. Później to załatwi. Później, gdy będzie myślała, że już dawno wyjechał. Mógł zostać tu jeszcze przez kilka godzin i doprowadzić sprawę z tym typem do końca. Tak, to był dobry pomysł. Najlepszy, na jaki mógł wpaść w tym momencie.
Nie zareagował na jej pytanie w żaden sposób, po prostu nie odrywał wzroku od jej twarzy. Chłonął to, co miał przed sobą, jakby próbował zapamiętać jej rysy, by wytrwać następne miesiące bez jej widoku. Potem mógłby znowu ją odwiedzić, popatrzeć i przeżyć kolejne kilka miesięcy.
— Odeszłaś. Nie zamierzam zmuszać cię do powrotu. Chciałem po prostu… — urwał i odetchnął cicho, przymykając powieki. — Nie mów czegoś takiego, jeśli nie masz tego na myśli — mruknął i otworzył oczy, wbijając wzrok w jej dłonie na swojej. Pokiwał twierdząco głową. — Tak. Wiedziałem, że kiedy wrócisz do tańca, będziesz w tym dobra, więc nie jestem zaskoczony — przyznał.
Zacisnął wargi w wąską linię i cicho parsknął.
— Nie rób tego, Mercy. Nie udawaj, że cię to interesuje. Miałaś pół roku, żeby do mnie zadzwonić i o to zapytać, więc teraz nie graj w tę grę — powiedział i ścisnął dłonią jej dłoń, a potem wysunął swoje palce z jej uścisku. Oparł się plecami o ścianę obok drzwi i przechylił lekko głowę, przyglądając się brunetce. Powinni się stąd zmyć. Jak najszybciej. — Podrzucić cię do domu? — zapytał, nim zdążył ugryźć się w język.
😒