NAGŁÓWEK/HTML1

L.A. Dreamers

INFORMACJE/HTML2

❤️‍🔥 Porządki po liście obecności zrobione!

❤️‍🔥 Lista obecności dobiegła końca. Karty autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały przeniesione do archiwum. Autorzy mają czas do 7.09 na zgłoszenie chęci dalszego współtworzenia bloga, po tym czasie zostaną usunięci z grona autorów.

❤️‍🔥 Kilka punktów regulaminu uległo zmianie (zaznaczenie kolorem), zapraszamy do zapoznania się z treścią!

❤️‍🔥 Zapraszamy do zapisów! 👁️

Well, I took a walk around the world to ease my troubled mind
I left my body lying somewhere in the sands of time

But I've had one too many cigarettes burning up my lungs
Had the taste of one too many lips hanging of my tongue

+16 

Przymyka oczy, czując jak czerń pod powiekami wiruje, przyprawiając o zawrót głowy, a wiatr prześlizguje się po nim, przeczesując kędzierzawe włosy i mierzwiąc ubrania. Uchyliwszy nieznacznie ciężkie powieki, przechadza się wzdłuż krawędzi dachu wysokiego na czterdzieści pięter wieżowca, przysuwa blanta do ust i zaciąga się nim, jakby w ogóle nie martwił go fakt, że jeśli źle postawi stopę, runie prosto w niebyt.
W tej chwili po prostu rozkoszuje się chwilą, odpoczynkiem od natrętnych myśli i poczuciem nieograniczonej wolności, nic innego nie ma już dla niego znaczenia.
Po raz kolejny pokonuje długość dachu, patrząc w dół i czując się tak niedorzecznie lekko, że zaczyna zastanawiać się, jakby to było, gdyby spróbował nauczyć się latać.
Jak by to było, frunąć z czterdziestego piętra, po prostu poddać się grawitacji i nie myśleć o niczym poza niechybnym końcem?
Nie chwieje się, jego krok jest sprężysty, ale w dziwny sposób zaskakująco wyważony i pewny, jakby przechadzał się po tym dachu od lat i mógł to robić z zamkniętymi oczyma.
Wypuszcza z płuc piekący, słodki dym przez uchylone usta, ani na chwilę nie spuszczając skupionego wzroku z szarańczy świateł przemykających siatką ulic w oddali. Przypominają mu teraz kolonię mrówek poruszających się w ustalonym porządku, ale z tego, co pamięta, mrówki nie świecą.
Świetliki, być może, ale świecące mrówki?
Spogląda krytycznie na bibułkę z suszem, po czym bez żalu rzuca ją za siebie, stając na krawędzi, wyczuwając ją pod podeszwami butów, tak, że czubki nieznacznie wysuwają się poza budynek.
Jak długo będzie spadał z czterdziestego piętra?
Nie wie. Wie tylko, że na pewno by tego nie przeżył.
Wciska kciuki w kieszenie znoszonych jeansów i kołysze się na stopach, uśmiechając się pod nosem na myśl, że najwyraźniej do tego właśnie sprowadza się cała jego egzystencja: do tańca na ostrzu noża; do stracenia wszystko, a jego wszystko to nic. 
Przecież nikomu nie byłoby żal, nawet jemu nie byłoby żal.
Nie jest mu żal. Kiedy myśli o tym jednym kroku w przód, czuje tylko i wyłącznie ulgę, może nawet odrobinę euforii. Gdyby tak nauczyć się latać, zanim wszystko się skończy?
Dlaczego wciąż zwleka i wodzi sam siebie za nos? Powinien był rzucić się w przepaść już dawno temu, ale wciąż tego nie zrobił.
Dlaczego?
Wzdycha z umęczeniem pod nosem, ostatni raz patrzy w bezgwiezdne niebo — myśli, że będzie mu brakować widoku nieba — i wyciąga ręce z kieszeni, stawiając krok w drodze do wyzwolenia; serce zimne, a w głowie pustka.

The blood that drips down your chin is sickly sweet and metallic and oh so familiar
You're not sure you remember who it belongs to anymore
— Dlaczego nie dałam Ci skoczyć? — Marszczy brwi. — Bo gdybyś skoczył, nie mogłabym żyć ze świadomością, że nie spróbowałam Cię powstrzymać. Wtedy zeskrobywaliby z asfaltu nas oboje, a ja chcę jeszcze zrobić kilka niemądrych rzeczy, w końcu jestem diabłem.
Wypielęgnowana dłoń unosi się ku górze, chwytając między kciuk a palec wskazujący zbłąkany kosmyk, który opada mu na czoło. Skrzętnie wplątuje go w resztę poskręcanych włosów, opuszkiem zahaczając przy okazji o męską skroń i policzek. Opuszcza powoli rękę, ale ostatecznie zatrzymuje ją na wysokości jego serca. Muska wskazane miejsce przez materiał czarnej koszuli.
— Czujesz je? Może boli, drażni i rwie się do skoku, ale to znak, że możesz jeszcze je naprawić.
Oparty na ramionach, czuje jedynie ból wiercący dziurę między łopatkami. Chce opuścić się niżej, ale to uniemożliwiłoby mu skanowanie jej twarzy z bliska. Teraz go nie okłamie, nawet gdyby bardzo chciała.
Nie wierzy, że skoczyłaby po nim, dlatego parska śmiechem, krótkim i pozbawionym jakiegokolwiek zabarwienia. Takim, którym zwykł poruszać w człowieku najskrzętniej skrywane lęki. Nie ma pojęcia, dlaczego wizja dwóch ciał zeskrobywanych z asfaltu wydaje mu się w satysfakcjonująca na pewnym poziomie.
— Jeśli jesteś diabłem, nie zrobiłoby Ci to różnicy — stwierdza, przesuwając spojrzeniem po jej rysach. — Mi by nie zrobiło.
W końcu to tylko jednego szaleńca mniej. Nikt normalny nie decyduje się przecież rzucić z dachu pod wpływem impulsu, skuszony wizją nieważności.
Już ma zapytać, jakie to głupie rzeczy chciałaby jeszcze w życiu zrobić, ale rejestruje ruch jej dłoni przy swojej twarzy i drga mimowolnie, jakby wybudzony z dziwnego transu. Jakby odzyskał nagle świadomość tego, jak blisko siebie się znajdują i że są w zasięgu swoich rąk.
Pozwala, by ujęła kosmyk jego włosów, choć jeśli już musi ich dotykać, wolałby, żeby je przeczesywała.
— Nie. Nie czuję — odpowiada zgodnie z prawdą, przenosząc ciężar ciała na jedno ramię, by długimi palcami objąć jej nadgarstek i powoli naprowadzić ją na tył swojej głowy, by zatopiła palce w rozwichrzonych lokach, na których skłębił się sosnowy zapach. Słyszy, że z jej ust wydobywa się pomruk, nie przerywa mu jednak. — To tylko organ. Zwitek włókien, naczyń i nerwów. Bije, bo musi. Kompletnie bez znaczenia.
Jego oczy stopniowo pustoszeją. Czuje, jak z każdym kolejnym wypowiedzianym słowem odzyskuje grunt pod nogami. Ten, który pod wpływem używek na moment stracił i omal nie przypłacił tego życiem.
— Nie wszystko da się naprawić.
Odsuwa dłoń od wąskiego przegubu, znów przylegając nią stabilnie do betonu na wysokości czubka głowy między swoimi ramionami. Mimowolnie zwraca uwagę na to, jak długie, pachnące szaleństwem nocy włosy rozlewają się po chropowatej fakturze dachu, niemal sięgając jego palców, po czym wraca zgubnym spojrzeniem do błyszczących oczu.
— Może się pomyliłem. Może tylko ja jestem tu diabłem.
W końcu zadaniem diabła jest niszczyć, nie naprawiać.
— Nie powinnaś raczej wodzić mnie na pokuszenie? — Pyta więc, powoli nudząc się rozmową i tym razem to on ujmuje kosmyk jej włosów.
Nagle czuje, jak uwieszone dotychczas bezczynnie na jego kudłach palce zgodnie z jego wolą zaczynają z wolna przeczesywać skręcone pasma, rozplątując jedno po drugim. Po jego plecach przetacza się dreszcz, a powieki mrużą w zadowoleniu, nim jednak przypomina sobie, by tak się nie rozpływać, ona dostrzega, jaki ma na niego wpływ. To, że widzi, poznaje po jej uśmiechu i prawie żałuje. Prawie, bo wtedy jej oddech dotyka wrażliwej skóry za uchem i Ezequiel nie może oprzeć się wrażeniu, że jest przez nią sprawdzany.
— A to czujesz?
— Czuję — odpowiada miękko, upojnie wibrującym tonem. — Ale nie jestem pewien, czy dowodzi to czegokolwiek...
— Dowodzi, że powinnam wodzić Cię na pokuszenie. Skąd wiesz, że od początku nie miałam takiego zamiaru?
Już ma pochylić się do niej, chcąc przynajmniej otrzeć o te uchylone usta, które kuszą go niezmiennie od paru chwil, ale znienacka to ona przyciąga go bliżej w swoją stronę, za włosy, które jeszcze przed momentem gładziła.
Tym jednym gestem ostatecznie przełamuje atmosferę, którą od pewnego czasu udaje jej się skutecznie z nim budować, a potem rujnuje ją doszczętnie, dotykając językiem jego ucha; miejsca, gdzie pieszczoty od zawsze odczuwa bardzo intensywnie. Ezequiel spina się znów niemal instynktownie, a czarne oczy błyszczą mu czymś zgoła niebezpiecznym, jakby w sekundę z kociego kanapowca przeistoczył się w tygrysa prężącego do skoku.
Nie powinna tego robić, tak wystawiać go na próbę. Jeszcze nie wie, że nie jest przy nim tak bezpieczna, jak wydaje jej się, że jest. Nie ma jednak czasu, ani chęci nad tym myśleć. Z trudem chwyta rozbiegane myśli pod wpływem narkotyku, tym ciężej, kiedy różowy język przemyka po czerwonych jak krew ustach milimetry od jego własnych.
Czerwień kocha od zawsze. W każdym odcieniu i natężeniu, ale jego zdaniem szczególnie dobrze prezentuje się na kobietach. Nic więc dziwnego, że na moment zawiesza uwagę na jej wargach, już jakby samym tym spojrzeniem zamierzał skraść jej tysiące pocałunków.
— To także czuję — mruczy nisko, tym razem grzesznie, jak na diabła przystało. Powoli opuszcza ciało z dłoni na łokcie, na których opiera się wygodnie, niwelując i tak niewielką przestrzeń między ich ciałami. Dotychczas balansował na granicy, którą wyznaczył, a którą ona zdecydowała się przekroczyć. Atmosfera między nimi wyraźnie zmienia temperaturę, a on nie ma zamiaru dłużej się temu opierać. Wplątuje więc obie dłonie w jej włosy, tak, by kreśląc kciukami linię jej żuchwy, móc swobodnie odchylić w tył jej głowę. Bez pośpiechu odsłania przed sobą jasną skórę, zaraz łaskocząc ją gorącym szeptem. — Czuję wiele rzeczy i do żadnej z nich nie potrzeba mi serca.
To mówiąc, jakby na dowód, przywiera do kolumny jej szyi, w długim, niemożliwie pikantnym pocałunku, rozlewającym się po tkankach żywym ogniem, którego nie łagodzi nawet wilgoć przesuwającego się wzdłuż tętnicy języka.

CDN.

EZEQUIEL FERNÁN RODRIGUEZ
jeśli chcesz go znaleźć, pytaj o Kojota

urodzony 14 lutego 1996 roku w Tepito, meksykańskiej dzielnicy od dziesięcioleci słynącej z ubóstwa i rozkwitu przestępczości zorganizowanej; in Tepito, you have two options: die in the street or go to jail; syn prostytutki oraz członka kartelu narkotykowego, który został rozstrzelany w biały dzień za współpracę z policją; skóra zdjęta z ojca, którego nigdy nie poznał: czarne oczy, ciemne, skręcone włosy, śniada cera i niespełna dwa metry wzrostu; do 14 roku życia chłopiec kartelu na posyłki; kiedy nie kradł, ani nie dilował, dorabiał na czarno jako stajenny, wciąż mu się to zdarza; od ponad dekady bezdomny, zbiegł po tym, jak przypadkowo zabił klienta matki, chcąc chronić ją przed dotkliwym pobiciem; mieszka w starym pickupie i nigdzie nie zagrzewa miejsca dłużej niż rok, Los Angeles to jego kolejny przystanek; nikt nie wie, skąd się właściwie wziął, ile tak naprawdę ma lat, gdzie mieszka, ani czy ma jakichś bliskich; z kaprysu przez większość czasu podaje nieprawdziwe imiona, lubiąc kreować pod nie coraz to barwniejsze osobowości, dlatego głównie zna się go pod pseudonimem; od kilku lat posługuje się fałszywymi papierami, zmieniając tożsamości, nie widnieje jednak w żadnej ewidencji ludności, spisie ani kartotece, zupełnie jakby nigdy nie istniał; niezarejestrowane urodzenie, a co za tym idzie brak tożsamości prawnej: nigdy nie pobierał edukacji państwowej, nie podjął legalnej pracy, do czasu wyrobienia podrobionych dokumentów nie posiadał niczego na własność; czytać, pisać i liczyć w zakresie podstawowym nauczyła go matka, potem sam pochłaniał absurdalną ilość książek; okoliczny diler, zaprawiony złodziej i włamywacz, uliczny pięściarz oraz pan do towarzystwa; ten, który ściąga haracze dla pomniejszych grup przestępczych, a poza tym wszystko, czym chcesz, żeby był; Santa Muerte na prawym przedramieniu jako znak przynależności do kultu i prawdopodobnie jedyna wskazówka co do jego rzeczywistego pochodzenia, nie licząc południowej urody oraz temperamentu; wiecznie poharatana twarz, zdarte knykcie i oczy zamglone seksem, alkoholem lub dragami; spojrzenie, za którym nie sposób dojrzeć ani grama duszy, uśmiech, którym obiecuje niebo i dłonie, którymi strąci Cię prosto do piekła; ślady po przypalaniu papierosem we wnętrzu obu dłoni, robi je sobie sam, próbując zapanować nad uzależnieniem albo po prostu wyciszyć umysł; liczne blizny, w tym dwie postrzałowe, jedna nad prawym obojczykiem, a druga na brzuchu; czarne skrzydła na plecach wytatuowane po próbie samobójczej; nie posiada kont społecznościowych, przestarzały telefon służy mu głównie do odbierania i wykonywania połączeń oraz pisania wiadomości, choć wszelkie sprawy związane z działalnością przestępczą woli załatwiać tradycyjnie; nie jest za dobrze obeznany z technologią, za to doskonale posługuje się krótką bronią palną i nożami każdego rodzaju; Sig Sauer P320 z zestawem czterech wymiennych luf i tłumikiem ukryty pod podłogą w samochodzie; przy sobie na każdym kroku ma składaną sycylijkę, którą zwędził jeszcze jako dzieciak oraz starą, benzynową zapalniczkę Zippostały bywalec barów, gdzie pije na koszt zachłannych spojrzeń, gorących uśmiechów i upojnych nocy; obecny na każdej głośnej imprezie, zawsze blisko bogatych dzieciaków złaknionych wrażeń; od 11 roku życia uprawia parkour, by być zawsze gotowym do brawurowej ucieczki, dzięki temu utrzymuje kondycję; kiedy akurat nie kotłuje się w cudzej pościeli, przesiaduje na dachach wysokich budynków, szukając tam świętego spokoju; lubuje się w ciężkich, drzewno-dymnych perfumach o animalistycznej głębi, która perfekcyjnie spaja się z jego prawdziwą naturą; od lat używa tego samego zapachu na bazie ambry i paczuli, z nutami żywicy sosnowej, drewna cedrowego, kardamonu, czerwonego pieprzu i mchu; czarne koszule, rozpięte guziki, podwinięte mankiety; kocha prowadzić gry: słowne, psychologiczne, wstępne; miłośnik starego rocka; hell's a place they say is for sinners, i'll be the man in charge

powiązania — wspomnienia playlista

I'm out here sipping from the bottle of a Molotov cocktail
I’m setting fire to my lungs, catch a kiss with a cyanide under my tongue

Jest jak ocean — nie dający się przewidzieć ani ujarzmić. Na dnie duszy chowa więcej, niż sugeruje to pierwszy rzut oka i choćbyś poświęcił temu całe życie, nigdy nie rozwikłasz jego tajemnic, odkrywając tylko tyle, na ile Ci pozwoli. Raz poniesie Cię na fali, a raz wciągnie pod powierzchnię; nigdy nie wybacza błędów, każdy pociągnie za sobą konsekwencje.

Jest jak wiatr — nieubłagany i zmienny. Jest lekką bryzą, która otula niemalże z czułością, jest nagłym zrywem powietrza, który uderza w plecy i ścina z nóg, jest huraganem, który porwie wszystko, co drogie i pozostawi po sobie jedynie nierzeczywiste wspomnienie dawnego życia. Nigdy nie wiadomo, z jaką siłą i w jakim kierunku powieje, czy tylko otrze się o Ciebie, pomijając bez cienia uwagi, czy zabierze ze sobą, zawłaszczy. Może być mroźny jak oddech zimy i ciepły jak letni prąd, może być wszystkim i niczym, po kolei lub na zmianę.


odautorsko 
W tytule 3 Doors Down, na wizerunku Benjamin Wadsworth, w karcie cytaty z Pinteresta i piosenek z zalinkowanej playlisty. Z Ezequielem próbowaliśmy już na innym blogu, ale było mi go brak, więc próbujemy ponownie.Do oddania dwie duszyczki — gdyby ktoś był zainteresowany, zapraszam na maila. Zakładki się tworzą, a Ezequiel chętnie zniszczy komuś życie. Panów lubi tak samo jak panie, więc skusimy się na wszelkie przelotne romanse: byłe i obecne (z zastrzeżeniem, że będą raczej słodko-gorzkie, w zasadzie głównie gorzkie). Ogółem róbcie z nim co chcecie, ale to paskudnie popaprany typ zdolny do wielu obrzydliwych rzeczy — żeby nie było, że nie ostrzegałam! 

nothingetsforgiven@gmail.com

13 komentarzy:

  1. [Hello, my love. ♥
    Kompletnie się nie spodziewałam powrotu tego pana i nawet nie wiesz, jak się cieszę, widząc Ezequiela na głównej. Karta wciąż cudowna, Ty wiesz, jak bardzo kocham Twoje postacie. ♥]

    inside my blood and bone
    and their network of tendon and meat
    we have,
    you and i, our histories of hunting
    and being the beast

    OdpowiedzUsuń
  2. [A ja tego pana, znam. Dzień dobry. 🤭 Fajnie widzieć go z powrotem, oby udało Ci się rozwinąć tutaj jego historię. Niech namiesza trochę w życiach mieszkańców Los Angeles! 😋 Przeczucie mi podpowiada, że powiązanie masz wybornie ciekawe, będę czekała, aż zaczniecie pisać i na pewno będę podglądać. Udanej zabawy!🙂‍↔️]

    Daphne Bower, Gabriel Cavallaro & Xavier Callegaro

    OdpowiedzUsuń
  3. [ja też go znam! A w ogóle to miło po przerwie Cię widzieć! ❤️ Los chłopakowi zgotowałaś autorko okrutny, a pewnie nie wzejdzie tu żadne słońce i dalej będą wyboje, niemniej życzę aby historia płynęła wartko i pięknie zgodnie z weną i tym, co nakreśli wyobraźnia! Zrzuć mu na głowę więcej kwasu, gówna i turbulencji, chętnie poczytam, jak wojuje biedak z światem 😁 udanej gry! ]

    Riley

    OdpowiedzUsuń
  4. [Aaa, jaram się nim! Już dawno żadna postać nie wzbudziła we mnie tylu emocji, co ten Pan. Co prawda nie kojarzę Pana, ale zaczynam darzyć sympatią chyba równie mocną, co moi poprzednicy w komentarzach. A jako, że nie pisałyśmy ze sobą daaaawno, to chyba czas najwyższy to nadrobić ;).

    Szczególnie, że karta postaci naprawdę cudna, zarówno ten fragment o oceanie i wietrze, jak i retrospekcja, którą przedstawiłaś. Jest charakterna, interesująca i po prostu dobrze opisana. Łatwo się zaangażować w jego historię, gdy przedstawiona jest w tak klimatyczny i nastrajający sposób.

    Idę do Ciebie na maila, nigdzie nie uciekaj! :D]

    Gabriel Blatt

    OdpowiedzUsuń
  5. [Ja też tego pana kojarzę i cieszę się, że go reaktywowałaś, bo jest cholernie wyrazistą postacią i szkoda, aby marnował się gdzieś w roboczych. Bardzo fajna kreacja, dopracowana historia i spójny z tym wszystkim wizerunek, właśnie tak bym go sobie wyobrażała. Życzę dużo weny, niech chłopak pokazuje swoje pazurki i mroczne oblicze - postawcie Los Angeles do góry nogami :)]

    Lousie Bass, Olivier Evans, Will Hawley, Laurent Blanchard

    OdpowiedzUsuń
  6. Itan de Hüi miała dość. Ostatni miesiąc spędziła na promocji najnowszego filmu, w którym grała główną rolę, i uczestnictwo we wszystkich wywiadach, sesjach zdjęciowych i premierach wyssało z niej wszelką ochotę do życia. Kiedyś, kiedy dopiero stawała pierwsze kroki w aktorskim świecie, wydawało jej się, że wywiady będą cudowną przestrzenią na rozmowę o sztuce, o tym, co ceniła w aktorstwie najbardziej, o niezwykłej złożoności całego procesu począwszy od castingu, kreowania postaci, próbnego czytania scenariusza, na samym nagrywaniu scen skończywszy. Itan de Hüi była naiwna — wydawało jej się, że świat chciał poznać jej opinie, dowiedzieć się więcej o jej doświadczeniach na planie, tym, co znaczyło dla niej aktorstwo i jak bardzo się dzięki niemu rozwinęła. Powinna była wiedzieć, że to, czego ludzie szukali, to sensacja — a co było w niej bardziej sensacyjnego, niż historia jej rodziny, która zakończyła się w płomieniach?

    Ludzie nie chcieli wiedzieć, jak wyglądały kulisy pracy nad horrorem, ani jakie historie Itan de Hüi wyniosła z planu; nie, to, co interesowało ich najbardziej, to jej życie rodzinne, jej dom, jej dzieciństwo, jej wspomnienia z najpaskudniejszego dnia jej życia na zawsze uwiecznionego w paskudnej bliźnie pokrywającej jej rękę.

    "Czy twoje doświadczenia i przeszłość pomagają w tworzeniu realistycznego wizerunku postaci? Czy któraś ze scen przywoływała te wspomnienia? Czy kiedy zabijałaś postać Toma, myślałaś o swoim ojcu?"

    Czy, czy, czy— Itan de Hüi miała dość tych wywiadów, tych ludzi grzebiących w jej przeszłości tak, jakby mieli do niej prawo, ciągłego wyciągania na wierz rzeczy, o których wolałaby zapomnieć. Aktorstwo miało być jej odskocznią — terapią, wyzwoleniem, chwilą zapomnienia i wejścia w cudzą skórę, pozbawioną blizn, bólu i wściekłości. Kiedy słyszała te pytania, Itan de Hüi miała ochotę krzyczeć — wrzeszczeć na całe gardło, głośniej niż na planie, aż do tych durniów dotarłoby, jak bardzo nieproszone były te pytania, jak bardzo nie na miejscu, jak bardzo przekraczały wszelkie granice, jakie Itan de Hüi kiedykolwiek postawiła.

    Jej przeszłość była jej przekleństwem, kładła się cieniem nad całym jej życiem, całą egzystencją, i przysłaniała jej osobowość, jej myśli, marzenia i pragnienia do tego stopnia, że jedyne, co obcy ludzie w niej widzieli, to paletę czerni i szkarłatów, brutalną i cuchnącą metalem oraz rozpaczą.

    Wieczór w barze miał być jej odskocznią od tego całego gówna, jakim była branża rozrywkowa. Itan de Hüi chciała przestać istnieć, na moment, na parę godzin, minut, sekund, zatracić myśli w palącym przełyk alkoholu i muzyce wibrującej w każdej jej komórce. The Underground było jednym z jej ulubionych miejsc — częściowo z tego względu, że Itan de Hüi znalazła je jeszcze zanim jej kariera nabrała tempa i stała się w jakikolwiek sposób rozpoznawalna, częściowo ze względu na pracowników i właścicielkę, których znała i miała z nimi bardzo dobry kontakt. Wśród neonowych świateł, z dobrą muzyką grającą za plecami i szklanką z ulubionym drinkiem, Itan de Hüi mogła w końcu odetchnąć — zachłysnąć się powietrzem tak, jakby ktoś siłą trzymał jej głowę pod wodą, obserwując, jak dusi się i walczy o przetrwanie. Tutaj mogła udawać, że nikt nie znał jej imienia, że na jej kontach społecznościowych nie czekały na nią tony hejtu i gróźb, że jej ojciec nie był starym zbokiem i psychopatą, który wymordował własną rodzinę. Tutaj w końcu mogła odetchnąć.

    Ale nawet ten spokój musiał zostać jej odebrany.

    Itan de Hüi nie wiedziała, co dokładnie wywołało bójkę — i szczerze, ani trochę jej to nie obchodziło, bo jedyne, czego pragnęła, to pić drinki w spokoju i z daleka od innych. Jedyne co usłyszała, zanim padły ciosy, to: Chyba jednak wolę mężatki — a potem rozpętało się piekło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Itan de Hüi przewróciła oczami. Faceci. Chociaż mogli mieć na tyle przyzwoitości, żeby nie odwalać tego gówna na zmianie Leviego, Levi już miał wystarczająco na głownie i nie potrzebował takich akcji. Nie mogli poczekać, aż James (naczelny-dupek-James, chętnie-zobaczyłabym-jak-sam-dostaje-w-twarz-James) go zmieni? Zero kultury i jakiegokolwiek poszanowania dla barmanów, do kurwy nędzy.

      Oczywiście, że wezwanie ochrony nie wystarczyło; szok i niedowierzanie, samiec alfa z urażoną dumą nie potrafi odpuścić, nigdy wcześniej tego nie grali. Ale kiedy bardziej napakowany z facetów złapał drugiego za głowę i przywalił nią w blat baru, po raz pierwszy tego wieczoru Itan de Hüi nie potrafiła powstrzymać pełnego sympatii wzdrygnięcia — to uczucie znała na własnej skórze. Cholera, gdzie był Ricky i ten nowy? Jak tak dalej pójdzie, Levi będzie zmywał krew nie tylko z blatu, ale też z parkietu...

      Z rozglądania się po klubie wyrwały ją kolejne słowa konwersacji — i oczywiście, że poszło o kobietę, o co innego mogło chodzić. Itan de Hüi skrzywiła się, kiedy usłyszała kolejne uderzenie — i niemal mogła posmakować krew na swoich ustach, wciąż gorącą i duszącą, i poczuć dłoń trzymającą ją twardo za włosy.

      Ricky, pospiesz się, cholera.

      Wzięła głęboki oddech.

      W końcu.

      Bardziej napakowany facet został eskortowany prosto do wyjścia, jego niewierna żona posłusznie podążająca za nim, nie bez rzucenia ostatniego, pełnego lęku i tęsknoty spojrzenia w stronę drugiego faceta. Itan de Hüi również odwróciła się w jego stronę — zlustrowała wzrokiem spływającą po twarzy krew i połamany nos.

      — W dupie mam Twojego szluga — powiedział Ricky głosem zarezerwowanym tylko dla niemile widzianych kientów, nie spuszczając wzroku z pokrytej krwią twarzy. Itan de Hüi podeszła do niego zanim w pełni do niej dotarło, że się ruszyła — i z pozbawionym wesołości uśmiechem powiedziała:

      — Facet ledwo potrafi ustać o własnych siłach, Ricky, daj mu chociaż skończyć szluga.

      Ricky zawsze ją lubił — dlaczego, Itan de Hüi nie miała pojęcia, ale bardzo ceniła ich znajomość — i kiedy na nią spojrzał, jego wzrok od razu złagodniał. Wiedziała, że jej słowa były wystarczające, by go przekonać — ale to opinia Leviego miała znaczenie, a Levi miał dość ludzi równie mocno co ona i nie zamierzał tak łatwo się poddać.

      — Itan de Hüi — zaczął, patrząc na nią twardo. — Nie.

      — Levi.

      Przez chwilę patrzyli tylko na siebie — dwie pary oczu, jedne brązowe, jedne niebieskie, obie tak samo nieugięte — po czym Levi przewrócił oczami.

      — Wisisz mi obiad — powiedział, sięgając do lodówki z lodem. — A jak coś odwali, ty będziesz tłumaczyła się przed Davis.

      Itan de Hüi uśmiechnęła się — ach, ten smak zwycięstwa — i puściła Leviemu oczko.

      — Mój aniele — zaśmiała się i z woreczkiem lodu w ręku odwróciła do pobitego faceta. Znowu skrzywiła się na widok powoli zasychającej krwi i podała mu woreczek.

      — A ty, — zapytała, nie spuszczając z niego wzroku. — Potrafisz przez pięć minut zachowywać się jak człowiek, czy powinnam zawołać Ricky'ego, żeby cię stąd wyprowadził?

      ♥♥♥

      Usuń
  7.    Kołtun wiszącej nad nim niecierpliwości, zapleciony w warkocz znudzenia i w nostalgiczność panującej w pracowni ciszy, zwieszał swój nędzny ogon nad świadomością Angela i kołysał się niemrawo między jednym, a drugim tchnieniem oddechu. Jakby między pociągnięciami powietrza, w zagłębieniu płuc, wciąż chwytał pewną wewnętrzną niestrawność. Dławił się uczuciem bierności i niegasnącym wewnętrznie przeczuciem, że wśród ogólnopanującego Nic-Nie-Robienia, gubił najważniejszy z elementów – Sztukę.
       Cisza jeszcze nigdy nie brzmiała w uszach tak głośno.
       Pchnięta w grań myśli, wyświecała pustką tworzenia. Rozmywała się w mgławicy bezweny. Szczególnie wtedy, gdy sięgał do misy po kawałek płynnej masy z zamiarem uformowania z niej czegokolwiek, co przypominałoby choć trochę intencjonalny kształt. A choć ręce, studzone chłodem gipsowej brei, usztywniają się w schnącej już skorupie brei – efektów brak.
       Świadomość niedawnej porażki zabiera Angelowi pokłady kreatywności. Wytrząsa z niego fantazję i finezję, z jakiej zwykle słynęły jego dzieła, od jakiegoś czasu pozostawiając go zupełnie z niczym.
       Ręce, brudne od masy, opiera na stole.
       Głowę, pustą od pomysłów, zagraca banałem: wspomnieniem minionej porażki.

       Tamtego dnia, w muzealnym atrium, to był tylko impuls. Krótkie spięcie synapsy, które tchnęło go do zaimprowizowanej sceny śmierci. Oddając hołd Santa Muerte, powtarzał cykl znanych mu już przecież rytuałów. Oferował siebie i swoje umiejętności w imię dobrze znanego mu kultu Matki Śmierci. Matki Żniwiarki, która siłą prowokacji chciał wynieść ponad wszelką miarę brzędu.
       Krew, krzyk... hołd, śmiech.
       Szaleństwo końca... szał doznania..
       Między jednym, a drugim, nie istniały przecież twarde granice. Nie istniały również bariery.tematów, których bałby się poruszyć. Śmierć w kwiecie wieku, śmierć u schyłku... śmierć dziecka. Dlaczego miałaby się różnić od każdej innej?
      
       Z zamyślenia wyrywa go kliknięcie klamki. Charakterystyczne przesunięcie mechanizmu w zębach metalicznego zamka, które alarmuje o przybyciu gościa. Zdąża ledwie odwrócić się w kierunku drzwi, gdy cień migającej w przejściu sylwetki nabiera kształtu. W ostrych rysach męskiego szkieletu, formuje się przed nim na fundamentach jego własnych pragnień – On-człowiek. On-muza.
       Ezequiel Rodriguez. Kojot. Cham. Dupek.
       (Tak słyszał).
       — Też chcesz mi nawrzucać? Ustaw się w kolejkę.
       Głos przebija się szorstkością przez absurd zawieszonej nad nimi i między nimi ciszy. Apatię i ostrożność chłonie nie z własnych przekonań o mężczyźnie, ale z nastrojów już mu znanych, przekonany o tym, że i Kojot – choć w zasadzie wciąż mu obcy – przychodzi do niego z reprymendą, jak wielu przed nim.
       Wzdycha na samą myśl o tym, wilgotną od masy dłonią odgarniając parę zagubionych nad czołem kosmyków, które z ciężkością narzuconego na nie ciężaru zasychającej breji, tak czy inaczej znów opadają mu na twarz. Tym razem brudzone gipsem.
       Zabawne, jak łatwo brudzą się dwie rzeczy: ciało i dobrę imię.
       — Powiesz coś? — popędza, choć nie mija wiele sekund od ostatniej jego wypowiedzi (co tłumaczy, dlaczego jeszcze nie doczekał się odpowiedzi). Dziś obecność mężczyzny i dzielący ich dystans ślizga się jednak paskudnie długą wstęgą napięcia wzdłuż ciała Angelo, gdy rozsierdzony ogólnopanującą na jego temat opinią publiczną, nie potrafi czekać.
       W oczekiwaniu na wyrok, dla zabicia choć kilku dłużących się sekund, podchodzi do mężczyzny. Talerze tęczówek zwracają się ku niemu czujnie.

    Angel Alvarez

    OdpowiedzUsuń
  8. Tembr męskiego głosu, ku zaskoczeniu Angela chrzęszczący swobodą, rozrzedza znacznie atmosferę. Uwydatnionym przy końcu, niegroźnym pytaniem, Kojot szybko rozbija bowiem ołów zastygającego niedawno powietrza. Głos gościa, wyzbyty osądu, jest wielkim zaskoczeniem: nie smaga biczem krytyki, a gładzi przyjemnie pielesz angelowego ucha nutą niespodziewanej obietnicy. Jakby już teraz, pomimo kruchości ich spotkania – dopiero budującego swój własny fundament – Ezo wtłaczał w ich kontakt neutralność, a może nawet coś więcej, czego Angel jeszcze nie potrafił nazwać. Nic więc dziwnego, że w obliczu tak nieoczekiwanego obrotu sytuacji, mrowiąca kaskada niezrozumienia na parę dobrych i długich w odczuciu sekund opada na twarz rzeżbiarza.
    Jeszcze chwilę temu, przed pierwszą wypowiedzią mężczyzny, przysiągłby, że ten przyszedł go zbesztać. Gdy więc język gościa ściąga na usta nieoczekiwanie „bezpieczną” wypowiedź, Angel podświadomie wypuszcza z płuc powietrze. Opuszcza przy tym także gardę (To ulga).
    Zanim odnajduje się w nowych emocjach, milczy przez chwilę.
    — Zależy... — zawiesza głos. Nie ma bowiem prostej odpowiedzi na tak otwarcie zadane pytanie — … od tego, jak dobrze umiesz kłamać.
    Wypowiedź wymaga doprecyzowania, nie daje mu jednak długo czekać na dalszą jej część. Przerywa ją jedynie obserwacją gestu przy własnym ciele. W tym czasie koncentruje uwagę na palcach przy czole i gasi chęć rozmowy krótkim posłuszeństwem milczenia.
    Jest mu wdzięczny... za brak krytyki. I wdzięczność tę okazuje właśnie biernością. Ulga cementuje w nim dziwne poczucie spokoju i ukojenia, które spływa po nim nagle i bez ostrzeżenia. Niezmącone nawet cudzą dłonią przy twarzy, ciepło emocji rozlewa się po liniach żył, zagrzewa ciało... rozchodzi się nikłym dreszczem przyjemności wzdłuż kręgów kręgosłupa. Nie daje mu się całkiem prowadzić, nie daje mu też jednak wyraźnych sygnałów zniechęcenia, gdy z enigmatycznym uśmiechem na twarzy, nachyla się ku ziemi rozbawiony.
    — Nieważne, co chcę usłyszeć, bo póki Ci nie uwierzę... to będą słowa bez wartości — kończy swoją wypowiedź, choć szczerze powiedziawszy... nie ma ona najmniejszego znaczenia w obliczu kolejnych słów mężczyzny.
    Pomyślałem, że przyda Ci się odprężyć.
    (Cholera, dobry jest!). To jedna z tych rzeczy, którą mógłby chcieć od niego usłyszeć. To jednocześnie jedna z tych zasadzek, która otwiera przed nim zapadnię słabości. Nie jest dobry w żadnej formie powściągliwości... Zamiast skoncentrować się na tym, co chciał mu przekazać mężczyzna, Angel przyjmuje do świadomości jedyną pasującą mu opcję, w wyniku której na prym jego myśli wychodzi seksowne ciało przed nim i ten feralnie zajmujący myśli dotyk.
    — I chcesz mi w tym pomóc? — upewnia się, nie spuszczając z niego wzroku.
    Niesiony jednoczesną potrzebą zaciśnięcia pętli bliskości wokół ich kontaktu, nie czeka na jednoznaczną odpowiedź. Przestępuje śmiało pół kroku do przodu.
    Bezceremonialnie i bez pruderii układa dłoń na karku mężczyzny, pociągając go znacząco ku sobie. Lepiej, żebyś chciał, szeptają myśli bezustannie.
    Usta zbliżają się tymczasem do krawędzi cudzej twarzy... nie sięgają jednak męskich warg. (Póki co). W ostatnim momencie, gdy jest już blisko niego – odurzony mnogością zapachów i stłoczonych w głowie pytań – przysuwa policzek bliżej jego ucha z zamiarem rozwiania przynajmniej jednej z kotłujących się w jego głowie wątpliwości:
    — Masz jakieś imię...? Czy będziemy to... robić bez słowa?
    Pauzuje podczas wypowiedzi aż dwa razy, intonując z naciskiem na zawieszone między nimi tajemnice. Również te, dotyczące tożsamości.
    — „Pieprzmy się”. To chciałbym od Ciebie usłyszeć — kończy cichym, choć wulgarnym w intencjach szeptem, zaciągnięty odurzającą wonią sosny i popiołu.
    (Nigdy nie przypuszczałby, że Kojot może pachnieć jak palo santo).

    [ Obudziłaś w nim Gońca.
    Shame on The Devil ♥ ]

    Angel Alvarez

    OdpowiedzUsuń
  9. [Cześć. Zgadza się, była na Hogwarcie w nieco innej wersji, jako panna Black. Miło że pamiętasz. Wow, ale masz rozbudowaną kartę! Ale pochłonęłam ją błyskawicznie i aż chce się więcej. Ciężkie życie ma ten Twój Pan, myślę, że gdyby Lila mogła to jakoś starałaby się mu pomóc. O! Może Ezequiel próbowałby się włamać do jej domu? To na pewno byłby dla niego łakomy kąsek. Taki luźny pomysł na wątek, jeśli masz ochotę coś ze mną napisać to serdecznie zapraszam! :)
    I dziękuję za przywitanie Lilki na blogu.]

    lilianna swan

    OdpowiedzUsuń
  10. [Nie ma problemu, cieszę się, że nie wracasz z pustymi rękoma. Mój pomysł rzeczywiście był nieco nieprzemyślany, a raczej nie chcemy jej uśmiercić. :D
    Lilianna bywa w takich miejscach i to o dziwo dość często. Ogólnie ona bardzo przykłada się do przygotowań do ról, które gra i często są to przeróżne charaktery. Może teraz miałaby zagrać wokalistkę, więc Enzo mógłby być dla niej pewnego rodzaju inspiracją? Mogłaby nawet przed nim udawać kogoś innego, nie chcąc być rozpoznaną? Jak się na coś takiego zaopatrujesz?]

    lilianna swan

    OdpowiedzUsuń
  11. [O, no proszę, a myślałam, że bardziej aktorkę telewizyjną by kojarzył. Tu takie miłe zaskoczenie! Zgoda, możemy iść w tym kierunku. :D
    Zacznę nam jakoś na dniach. ♥]

    lilianna swan

    OdpowiedzUsuń
  12. [Ojejku, wybacz! Źle Cię zrozumiałam! D: Ostatnio jestem trochę zakręcona, haha, ale już jestem z początkiem. Mam nadzieję że wszystko jest oki. W razie jakby coś Ci nie przypasowało to daj znać. ^^]

    Choć mieszkała w jednej w najbardziej luksusowych dzielnic Los Angeles, Pacific Palisades, gdzie miała dużą posiadłość, którą zamieszkiwała z młodszą siostrą to lubiła się zapuszczać w te bardziej niebezpieczne dzielnice miasta. Często tłumaczyła się sama przed sobą, że bywała w tych rejonach, żeby przygotować się do nowej roli, żeby całkowicie wchłonąć w postać, poznać ją jak najlepiej, ale czy była to całkowita prawda? Może po części chciała także odciąć się na chwilę od swojego życia, pobyć wśród obcych twarzy, gdzie będzie anonimowa? Mimo że absolutnie kochała swoją pracę, robiła to z żywą pasją i elektryzowała każdego, kiedy była na scenie to szczerze nienawidziła błysku fleszy, nienawidziła wścibskich paparazzi, którzy najlepiej wściubili nos do jej łóżka, nienawidziła social mediów, które w jej mniemaniu niszczyły młode społeczeństwo i przedstawiały wyidealizowane postacie zamiast prawdziwych ludzi. I te okropne scamy. Mnóstwo internetowych oszustw, na które nabierały się dzieciaki. Lilianna nie widziała żadnej wartości w życiu internetowym, które w jej względzie było uzależniające i niosło więcej negatywnych niż pozytywnych treści. Może była zacofana, może odrobinę staromodna, ale większą przyjemność znajdywała w książkach i sztuce. W prawdziwym życiu, w którym nie chowała się za ekranem smartphone.
    Wysiadła z taksówki kilka przecznic wcześniej, skąd podążała ulicami owładniętymi życiem nocnym. Panował tu gwar, z dala można było słyszeć śmiechy i krzyki. Skierowała się do jednego z obskurnego barów, z muzyką graną na żywo. Od wejścia uderzył w nią zapach tanich perfum zmieszanych z potem, zapach mocnego alkoholu i marihuany? Nie była do końca pewna, bo nigdy nie paliła trawki, ale wiedziała, że znajomi jej siostry czasami popalali, a więc kojarzyła ten specyficzny zapach. Lila nigdy nie brała narkotyków, zarówno tych miękkich jak i twardych, choć w teatrze nie były one tematem tabu. Przeciwnie, dużo artystów, z przeróżnych grup społecznych zatracało się w używkach, wśród nich byli także aktorzy teatralni, telewizyjni czy inne osoby publiczne. Ona jednak nie czuła ciągoty do takich substancji, alkohol był jedynym po co sięgała, kiedy chciała coś uczcić, czy po prostu, kiedy dobrze bawiła się ze znajomymi i to jej całkowicie wystarczyło. Podeszła do baru, ściągając na siebie spojrzenia, być może dlatego, że była atrakcyjna, albo po prostu dlatego, że była nową twarzą. Swoją drogą, Lily była ciekawa czy jest to jakieś lokalne miejsce, gdzie każdy się zna, czy może każdy jest dla siebie nieznajomym. Choć bywała dość często w podobnych barach, nigdy nie chodziła do tych samych miejsc. Zajęła miejsce przy barze, na wysokim krześle z dobrym widokiem na scenę, na której grał na gitarze młody mężczyzna, najpewniej jest przed trzydziestką, p r z y s t o j n y, o ciemnych, kręconych włosach i równie ciemnych oczach. Lila zatrzymuje na nim wzrok nieco zbyt długo, ale to w końcu gwiazda tej sceny, na pewno chce, aby na nim skupiała się uwaga.
    — Co podać? — zapytał barman, na którego przeniosła mimowolnie wzrok. Uśmiechnęła się lekko, zerkając na alkohol na wystawkach.
    — Poproszę whisky z colą i lodem. — to był drink, który zawsze zamawiała. Zdecydowanie wolała klasykę od wymyślnych, kolorowych drineczków. — Przyjemnie tutaj macie — zagaiła, mimo że bar był raczej obskurny to miał swój klimat — To Wasz stały muzyk? — dyskretnie wskazała na chłopaka na scenie. Jej wzrok znowu podążył ku niemu, a ona zastanawiała się czy po występie od razu się zmyje z lokalu, czy może zostanie na dłużej, a wtedy może Lila będzie miała okazję go poznać?

    lilianna swan

    OdpowiedzUsuń