NAGŁÓWEK/HTML1

L.A. Dreamers

INFORMACJE/HTML2

❤️‍🔥 Na blogu pojawiła się lista obecności!

❤️‍🔥 Kilka punktów regulaminu uległo zmianie (zaznaczenie kolorem), zapraszamy do zapoznania się z treścią!

❤️‍🔥 Zapraszamy do zapisów! 👁️

IT HAUNTS ME EVERY TIME I CLOSE MY EYES

Margaret Mackenzie
dla przyjaciół Meg • wciąż bez pomysłu na siebie • szkocka krew  córka Evelyn Miller, wdowy po Conallu Mackenzie, redaktorki naczelnej magazynu ELLE • zawsze pojawia się w nieodpowiednim czasie i w nieodpowiednim miejscu • taty praktycznie nie pamięta 

Śmierć wydaje się być jej wiernym przyjacielem. Nie odstępuje jej na krok. Jakby jej zimne dłonie zostały przytwierdzone na stałe do kruchych ramion Mackenzie. Najpierw tata, później babcia, najlepsza przyjaciółka, a ostatnio nawet tamten przystojniak na imprezie. Wdzięczyli się do siebie, a później chłopak miał pecha i nawciągał się trefnego towaru. Margaret nie przejmuj się, to przecież nie była twoja wina. Nie wcisnęłaś mu do rąk tamtych narkotyków, prawda? Śmierć taty, babci i przyjaciółki też nie miała żadnego związku z tobą. Chociaż, jak było z tatą? To zakazany temat, prawda?
To był gorący dzień. Miałaś pięć czy sześć lat. Gosposia podała ci lemoniadę, miałaś bawić się na basenie, a później mama miała zawieźć cię na urodziny do koleżanki. Miałyście być wszystkie księżniczkami. Miały być prawdziwe kucyki, tort oblany różowym lukrem i brokatowe kuleczki cukrowe. Uwielbiałaś te kuleczki. Tym razem ich nie zjadłaś. Opiłaś się taką ilością lemoniady, że rozbolał cię brzuch i zrobiło ci się niedobrze. Zamknęłaś oczy, bo chciałaś odpocząć, a kiedy je otworzyłaś... Conall Mackenzie był martwy, a pani policjantka pytała, gdzie znalazłaś broń. 
Akta tej sprawy nie istnieją. Wszystko zostało skrupulatnie pozamiatane. Do prasy zostało wydane oświadczenie mówiące o śmierci Conalla Mackenzie ze względu na zatrzymanie akcji serca przez skrzep blokujący tętnicę płucną. 
W którymś momencie zaczęła praktykować prostą i według niej logiczną zasadę: uczucia są złe. Uczucia do niej są złe, albo jej uczucia? Tego jeszcze nie odkryła, ale jedno jest pewne, na Margaret Mackenzie trzeba uważać, bo jej obecność często niesie za sobą kłopoty. Wielkie. Ale kto ich w Hollywood nie kocha, prawda?

 ✉: wyborowealoe@gmail.com

88 komentarzy:

  1. — Trochę — przyznał, przeczesując nieco nerwowo włosy. Po chwili uświadomił sobie, jak mogło to zabrzmieć dla Margo. Wiedział, że potrafiła za bardzo brać do siebie pewne rzeczy, nawet jeśli Jake tak naprawdę nie miał nic złego na myśli podczas mówienia ich. — Po prostu… Poprzednio bardzo zjebałem. Wiem, że mieliśmy o tym nie rozmawiać i nie będziemy. Chodzi tylko o to, że chciałbym ci wszystko wynagrodzić i… Trochę się tym stresuję — wyrzucił z siebie na wydechu, rumieniąc się lekko.
    Skinął głową, bo w pełni się z nią zgadzał. Miała rację. Nie powinni tak bardzo się na tym skupiać. To nie byłby ich pierwszy raz, jeśli wszystko pójdzie po jego myśli, to na pewno też nie ostatni. Musieli przestać się zachowywać jak rozhisteryzowane dzieciaki.
    — Nie dzisiaj — potwierdził. To było za wcześnie. Skoro tym razem wszystko mieli zrobić dobrze, to była najrozsądniejsza opcja. — Okej. Zrobisz mi ścianę z poduszek, czy możemy się trochę poprzytulać? — zapytał z rozbawieniem. Odprowadził ją spojrzeniem, a kiedy usłyszał szum wody, podszedł do drzwi balkonowych i uchylił je, żeby wziąć kilka głębokich haustów rześkiego powietrza i nieco ochłonąć. Potem wziął się za sprzątanie bałaganu, więc gdy Margo wyszła z łazienki, kuchnia i salon były ogarnięte, a Jake właśnie składał koc.
    — No tak, bo przecież jesteś taka odważna — zakpił ze śmiechem, rzucając materiał na oparcie kanapy. — Rozgość się, zaraz do ciebie wrócę — powiedział, przechodząc obok rudowłosej, a kiedy to robił, musnął wargami jej czoło.
    Wziął najpierw gorący prysznic, przy okazji spuszczając nieco ciśnienia, a po bardzo niesatysfakcjonującym orgazmie odkręcił lodowatą wodę, by ponownie ochłonąć. Kilka minut później wyszedł z kabiny, wytarł się i wciągnął na siebie dresowe spodnie. Zazwyczaj spał nago, ale to by było przegięcie. I tak nie miał na sobie koszulki. Podejrzewał, że w ich obecnej sytuacji to i tak za dużo negliżu, ale nienawidził spać w jakichkolwiek ubraniach, spodnie były z jego strony całkiem sporym poświęceniem.
    Wszedł do sypialni i posłał dziewczynie lekki uśmiech. Wyglądała uroczo na jego ogromnym łóżku.
    — Mam sprawdzić, czy pod łóżkiem nie ma potworów? — rzucił z rozbawieniem, zanim zgasił główne światło i wsunął się pod kołdrę obok niej. Jedynym źródłem jasności była teraz lampka nocna, którą miał po swojej stronie i jego telefon, gdy odblokował urządzenie, żeby jeszcze raz sprawdzić plan zajęć. Potem odłożył go na szafkę nocną, zgasił lampkę i obrócił się na bok przodem do Margaret. Nie widział jej wyraźnie w ciemności, ale i tak się uśmiechnął i wyciągnął przed siebie dłoń, by zaczesać kosmyk jej włosów za ucho. — Przez ostatnie pół roku wyobrażałem sobie ten moment — wyznał. Było jakoś łatwiej, kiedy nie mogła go zobaczyć. — Mogę cię przytulić?

    🤭

    OdpowiedzUsuń
  2. [No witam, witam, naróbmy sobie trochę kłopotów. :>]

    siostrunia

    OdpowiedzUsuń
  3. [ dziękuję pięknie za miłe powitanie! i jednak uprzykrzanie i jak największe utrudnianie życia postaciom to chyba dla nas nieodłączny element, ale może trochę tej radości się odnajdzie... 🤭 ]

    OdpowiedzUsuń
  4. Od dłuższego czasu jej życie przypominało nieśmieszny kawał, dowcip, który można sprezentować nielubianemu koledze, parodia tej rzeczywistości, na którą tak wcześniej narzekała. Wiele by dała, by móc cofnąć czas i nie popełnić tego pieprzonego błędu, tego cholernego głupstwa, które wydawało się przekreślać całą jej przyszłość i zostawiać za sobą ruiny. Nawet samej sobie ciężko było jej przyznać się do porażki, przyznać się, że zawaliła sprawę. Boże, jak to bolało, jakby wstrzyknęła sobie w żyły czysty kwas albo jakby ktoś na żywca obdzierał ją ze skóry. Czuła się tak, jak gdyby połowa jej serca została wydarta i rzucona w przeciwnym kierunku. I chociaż robiła naprawdę wiele, by ją odnaleźć, ostatecznie zawsze zostawała z pustymi rękami.
    Obudziła się po dwunastej, wciąż półprzytomna ze zmęczenia, z czymś na kształt waty w głowie, przesłaniającej wspomnienia poprzedniego wieczoru. Świtało jej, że poszły z dziewczynami na drinka i… Niewyraźne, mgliste wspomnienie kresek na szkle, czyichś dłoni przesuwających się po jej ciele, własne odbicie w lustrze, którego nie poznawała. Z trudem wygrzebała się z łóżka i chwiejnym krokiem pokonała dystans dzielący ją od kuchni, gdzie napiła się zimnej wody prosto z kranu i oparła się plecami o lodówkę. Potwornie bolała ją głowa.
    Nie troszcząc się o posprzątanie panującego w mieszkaniu bałaganu, przesunęła nogą ubrania, o które mogła się potknąć i drżąc z zimna wpełzła do wanny, gdzie przesiedziała prawie godzinę, polewając ciało gorącą wodą i paląc papierosy. W końcu zmusiła się do wyjścia i owinięta ręcznikiem stanęła przed zawaloną ubraniami kanapą. Zrzuciła z niej kota, który zasyczał z irytacją, i zaczęła przetrząsać skłębioną masę czerni, usiłując znaleźć coś, co nadawałoby się do założenia. Po paru minutach przeglądania poplątanych kabaretek, bluzek z urwanymi rękawami i spodni, w których fabrycznie zrobione przetarcia zamieniły się w wielkie dziury, doszła do przykrego wniosku – czas zaopatrzyć się w nową garderobę. Od dawna nie myślała o czymś tak prozaicznym, jak kupowanie ubrań; na wybiegu zawsze prezentowała się nienagannie, a na imprezach i tak nikt nie zauważał, że jej ciuchy mają jakiekolwiek niedoskonałości. Westchnęła ciężko, wciągnęła na siebie spodnie, które wyglądały jeszcze w miarę porządnie, i wielką bluzę z kapturem (skąd ona się tu wzięła?) i wyszła na miasto, mrużąc oczy przed słońcem. Szybko założyła ciemne okulary i postarała nie rzucać się za bardzo w oczy, na wypadek, gdyby któryś amator wczorajszego wieczoru gdzieś się tu kręcił. Co gorsza, miałby znacznie większe szanse, by ją rozpoznać, niż ona jego, ponieważ po prostu nie była w stanie przypomnieć sobie żadnej męskiej twarzy. Na wszelki wypadek wślizgnęła się do pierwszego lepszego sklepu, jednocześnie kogoś potrącając.
    – Przepraszam – mruknęła niewyraźnie, nie zwracając uwagi na tę osobę, przynajmniej do momentu, w którym jakiś impuls kazał jej się odwrócić.
    Stanęła twarzą w twarz ze swoim osobistym koszmarem. Aż jej zabrakło słów, powietrze uciekło jej z płuc, jakby były dziurawe. Zsunęła okulary w nosa, niemal nie dowierzając.

    sister 😘

    OdpowiedzUsuń
  5. W pierwszym odruchu miała ochotę uciec nie oglądając się za siebie, zniknąć, stać się niewidzialna, cokolwiek, żeby nie odczuć fali upokorzenia, z którym za moment miała się zderzyć. Jednocześnie krew zawrzała jej w żyłach z wściekłości, której już dawno nie czuła, aż zakręciło jej się w głowie. Nagle wszystko wokół zrobiło się zbyt jasne i przejaskrawione, a ona zdała sobie sprawę, że żyje, oddycha, ma władzę nad swoimi kończynami; prozaiczne rzeczy, które nie były ważne i których istnienie kompletnie lekceważyła. Nie spodziewała się, że złość potrafi w taki sposób wyrywać ludzi z letargu. A przynajmniej taka złość, jak płomień pełznący wzdłuż kręgosłupa i palący zakończenia nerwowe w ciele, jakby iskry sypały się gęsto w miejscach styku dwóch kości, jakby jej serce pompowało w żyły trujący parzący jad.
    Wspomnienia zawirowały jej przed oczami jak żywe, wspomnienia dzieciństwa spędzonego w melinie, nagły zwrot losu, który zetknął je ze sobą, wszystkie błędy, które popełniła na przestrzeni tych lat. Nienawidziła stojącej przed nią dziewczyny. Och, jak strasznie jej nie znosiła.
    Nawet, gdyby była to zwykła nastoletnia niechęć, która powinna minąć za jakiś czas, teraz przeistoczyła się w potwora utkanego z żalu, zazdrości i wściekłości, bo ta suka ukradła jej brata. A jednocześnie echo z tyłu głowy szeptało szyderczo, że chyba niezbyt doceniała Jake'a, gdy miała go obok. Wolała robić głupstwa, chcąc zaistnieć w świecie mody i błyszczeć na tle innych modelek, upijać się do nieprzytomności i brać to gówno, aż w końcu…
    – Och, wybacz, gdybym wiedziała wcześniej, obeszłabym ten sklep szerokim łukiem – zadrwiła, spoglądając pogardliwie na dziewczynę, która prześladowała ją w snach, a teraz także i w prawdziwym świecie. Nienawiść. Więcej nienawiści.
    Trzęsły jej się dłonie, więc skrzyżowała ramiona na piersi, żeby to ukryć, chociaż była pewna, że i tak nie umknęło to rudej. Właściwie nie obchodziło jej, co o niej myśli dziewczyna, która od malego pławiła się w luksusach, a jednak taka uwaga wciąż potrafiła wyprowadzić ją z równowagi. Czuła, że ma chwiejny umysł, zasnuty jakąś mleczną mgiełką, nie pozwalającą jej myśleć i reagować tak szybko, jak chciała. A z drugiej strony – czy to w ogóle było ważne?
    – Czy Jake… – zaczęła, niespodziewanie nawet dla siebie samej, głosem złamanym i miękkim jak kisiel; gdyby była jedynie bierną obserwatorką tej sceny, na pewno nie potrafiłaby się rozpoznać. Zdziwiło ją, że w ogóle można zabrzmieć w ten sposób. Jakby pogodziła się z tym, że świat obraca się w ruinę, a jednocześnie czepiała się ostatniej iskry nadziei.
    Miała ochotę uderzyć się w twarz, byleby tylko zacząć trzeźwo myśleć i nie dać swojej siostrze satysfakcji, ale wczorajsza impreza wydawała się nie wpływać na nią korzystnie.
    – Widzę, że nietrudno cię pocieszyć – syknęła, z powrotem przybierając swój zwyczajowy ton w obecności Margaret, syk żmii skrzyżowany z warkotem wściekłego wilkołaka. – Powinnaś wspomnieć o tym Jake'owi, może przestanie czuć się zmuszony do chronienia cię przed całym światem, a zwłaszcza przed tą złą wiedźmą, którą jestem – przewróciła oczami, robiąc minę o wielu znaczeniach.

    imprezowiczka

    OdpowiedzUsuń
  6. Czuła się tak, jakby miała wysoką gorączkę. Czerwona mgiełka wściekłości falowała jej przed oczami; sama nie była już pewna, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy może to jakiś wyjątkowo realistyczny sen. Wydawało jej się, że krew odpływa jej ze wszystkich kończyn i napływa do głowy, że drętwieją jej palce, potem dłonie, potem ręce i nogi. Jak gdyby zamieniła się w ołowiany posąg, i może nawet byłoby jej z tym dobrze – w końcu ołowiane posągi nie czują, nie można ich także zranić – gdyby nie świadomość, że ołowiane posągi są… cóż, po prostu ołowianymi posągami, ciężkimi bryłami bez wyrazu.
    Niespodziewanie krew odpłynęła jej z głowy, wracając na swoje miejsca ze zdwojoną siłą, przez którą musiała powstrzymać odruch skoczenia na Margaret niczym dzika kotka; ostatecznie nie powinna zachowywać się jak świruska. Nawet, jeśli w rzeczywistości nią była. Zacisnęła tylko dłonie w pięści i przygryzła wargę, oddychając miarowo, żeby się trochę uspokoić.
    Powinna była odejść, naprawdę. Zanim stanie się coś złego, coś nieodwracalnego.
    – Nieważne – mruknęła, nie tyle robiąc na złość dziewczynie, co faktycznie nie mając ochoty kończyć tego pytania. Bała się tego, co mogłaby w odpowiedzi usłyszeć. – Możesz wmawiać sobie i wszystkim dookoła, że Jake wybrał ciebie, a nie mnie, że nie chce mieć ze mną do czynienia, ale jednej rzeczy po prostu nie zmienisz: zawsze będziemy rodzeństwem. Nawet, jeśli już nigdy więcej nie zamienimy ze sobą ani słowa.
    Nie pamiętała, by kiedykolwiek wypowiedziała w stronę swojej niby-siostry tyle słów, nie będących jednocześnie groźbami, wyzwiskami, ani szyderstwami. W tym wypadku najlepszą, niepodważalną bronią była prawda; na taką prawdę nic nie można poradzić. To właśnie miała na myśli – nawet, jeżeli naprawdę mieliby się nie zobaczyć aż do śmierci. Albo i dłużej. Całkiem miło byłoby mieć tę przewagę, gdyby nie okoliczności, przez które stały w tym miejscu i rozmawiały w ten sposób. Phoebe rzadko rozpaczała nad popełnionymi błędami, ale z tym akurat nie potrafiła się pogodzić. Szkoda, że nie doszłaś do tego wcześniej, pomyślała cynicznie, starając się utrzymać nerwy na wodzy, a na twarzy spokojną maskę. Może wtedy nie musiałabyś potem błagać o wybaczenie. Ani czuć, że powinnaś to zrobić.
    Nawet mimo tego, że żałowała, potwornie i szczerze. Tylko czy to cokolwiek zmieniało?
    Na tym właśnie polegał problem Fibs. To niczego nie zmieniało. I było tym gorsze do przełknięcia.
    – Będę o nim myśleć, kiedy tylko zechcę – syknęła, nienawidząc tego rozkazującego tonu, i nieważne, kto się nim posługiwał. – Nasze ostatnie spotkanie nie było takie tragiczne.

    koszmarek

    OdpowiedzUsuń
  7. [Niesamowite jest to, że zwróciłam uwagę na powiązanie historii Rosaline z moim nickiem dopiero w momencie, kiedy przeczytałam Twój komentarz. Obym nie podzieliła jej losu!
    Chylę czoła za tak różnorodną kreację postaci — każda interesująca, każda ma w sobie coś, co przyciąga. Chętnie wprosiłabym się na wątek, czy to z Rosie, czy z Amelią, ale przyznaję, że nie mam pojęcia, pod którą kartę się kierować. Może ktoś z Twojej wesołej gromadki ma deficyt wątków i masz ochotę wspólnie pokombinować?]

    A. Moore, R. Donovan

    OdpowiedzUsuń
  8. Boże, gdybyś w takiej relacji chciała być jego siostrą, doszłabym do wniosku, że jednak jesteś nieźle pierdolnięta – rzuciła sarkastycznie, cynicznie, złośliwie. Dobranie odpowiedniego komentarza nigdy nie sprawiało jej problemów, nawet wtedy, gdy miała jedenaście lat i była zmuszona odeprzeć zmasowany atak szkolnych księżniczek. Celnie trafiała w miejsca, które najbardziej bolą, których można najbardziej żałować; miejsca, które można przysypać milionem innych wspomnień, być może nawet przebaczeniem, ale i tak nigdy nie przestaną palić żywym ogniem. Nie przyszła na świat jako bogata córeczka tatusia, ale nie brakowało jej tupetu ani odwagi, by walczyć o swoje.
    Wiedziała doskonale, jaką moc sprawczą mają słowa, była to w końcu broń, z której sama chętnie korzystała, ale której doświadczyła także na własnej skórze.
    – Och, dobrze – odwarknęła. – Może i sama to spierdoliłam, ale przyznaj, z ręką na sercu, że nie czekałaś na taki moment. Zawsze chciałaś mieć go tylko dla siebie.
    I to potwornie ją bolało, było jak rana, którą ktoś ciągle na nowo rozdrapywał, a potem sypał solą i polewał kwasem. Że mimo tej świadomości nie potrafiła zapanować nad sobą, nie potrafiła powstrzymać lawiny, którą porwała ją i przygniotła. A przecież wiedziała, wiedziała, do kurwy nędzy, że nie powinna była pozwolić na najmniejsze nawet pęknięcie w swojej stalowej zbroi, bo takie pęknięcia mogły przeistoczyć się w potężne rozłamy.
    Ucisnęła palcami nasadę nosa i przeczekała falę bólu gdzieś w głowie. Nienawidziła, gdy ktoś wytykał jej błędy, z których zdawała sobie sprawę, lecz z jakichś przyczyn nie mogła ich naprawić – już nigdy, lub, po prostu, jeszcze nie. Miała ochotę drapać, gryźć, mordować. Nie mogła pogodzić się z tym, jak głupia była, a najgorsze, że obarczyć winą za to mogła wyłącznie siebie.
    Uśmiechnęła się złośliwie, widząc, że trafiła w czuły punkt. Jake nie powiedział jej o spotkaniu. Nie zdążył? Zabrakło okazji? Czy po prostu nie miał zamiaru tego zrobić? A jeśli tak – to kogo chciał w ten sposób ochronić?
    Miło byłoby sobie pomyśleć, że chodziło o nią, ale gorzka rzeczywistość podpowiadała jej, że raczej miał na uwadze Meg, jej reakcję, jej wściekłość, jej pierdolone uczucia.
    – Jasne – zadrwiła. – Dobrze za to, że nie widzi teraz ciebie, w ostatnim stadium żenady.
    Miała zamiar dodać coś jeszcze, rozpłynąć się nieco nad pokojowym wymiarem spotkania z bratem, który to wymiar tak naprawdę wcale nie zaistniał, ale gdzieś na tle sklepowego gwaru usłyszała strzał. Potem drugi. Blisko; zbyt blisko. Wystarczająco blisko, żeby poczuć się nieswojo.
    – Słyszysz?
    Dyskretnie rozejrzała się po sklepie, kątem oka łowiąc jakieś zamieszanie z tyłu pomieszczenia. Ktoś krzyczał, ktoś także krzyczał, ale na inną melodię; większość ludzi wydawała się jednak błogo nieświadoma, pochłonięta grzebaniem wśród ubrań. Phoebe oceniła odległość dzielącą ją od drzwi – nie była duża. Coś jej mówiło, że powinna się stąd szybko ewakuować.

    już się nie możemy doczekać 😍

    OdpowiedzUsuń
  9. To było to. Pytanie, na które istnieje milion możliwych odpowiedzi, a jednocześnie żadnej z nich nie da się ubrać w słowa. Tak naprawdę chciałaby to wykrzyczeć, wydrapać w drewnie, narysować, a nawet zaśpiewać – że odbieranie brata to chyba wystarczający powód, by cię nie lubić. Tyle tylko, że były to uczucia z teraz. Nie miała pojęcia, gdzie to się wszystko zaczęło, ani kiedy. Może po prostu niechęć dla zasady, zawiść, nawet zazdrość; może nastoletnie poczucie wyższości z powodu posiadania osoby, na której bezapelacyjnie mogła polegać. Sama już nie wiedziała. Zakręciło jej się w głowie od natłoku myśli, od tysiąca słów, którymi chciałaby to podsumować, ale prawda przedstawiała się następująco: pierwotny powód nie istniał.
    – Hm, no nie wiem – zastanowiła się teatralnie, pocierając brodę dłonią. – Teraz? Chyba dobrze zdajesz sobie z tego sprawę. Przedtem? Powiedzmy, że była to niechęć odbita. Nigdy nie lubiłaś mnie, a ja nigdy nie lubiłam ciebie. Fakt, niewiele ma to wspólnego z Jacobem. Ale działałyśmy sobie na nerwy na długo przedtem, zanim miałam jakiekolwiek powody do bycia taką suką.
    Właściwie niezupełnie; doskonale zdawała sobie sprawę, że mogła być milsza, bardziej uprzejma, mniej uprzedzona względem Meg – ale wrodzony upór nie pozwalał jej ugiąć się jako pierwszej. Czasem wiele by dała, by być w stanie sobie odpuścić, choćby tylko dlatego, że niejednokrotnie ta cecha pakowała ją w kłopoty.
    Tak właściwie ciężko było jej określić, czy gdyby spotkały się w innym życiu, w innym czasie, jako przypadkowe dziewczyny na tej samej imprezie – czy wówczas byłyby w stanie się polubić. Phoebe nie była kompletnie pozbawiona ciepłych uczuć; aczkolwiek obdarzyła nimi zaledwie garstkę osób, a garstka ta malała z roku na rok. Więc – może. Nie chciała się nad tym zastanawiać, bo wtedy budziła się w niej tęsknota za przeszłością albo marzenia o rzeczywistości w innym wymiarze, która nie miała szansy zaistnieć.
    – Okej, ta rozmowa nie ma… – nie dokończyła, zastygając w bezruchu na dźwięk głosu obcego mężczyzny, który błyskawicznie znalazł się tuż obok nich. Trzymał broń w pełnej gotowości, nie próbując się nawet powstrzymać od wystrzału, gdyby ktoś sprzeciwił się jego żądaniom. Phoebe zadrżała. Napastnik miał ciemne oczy; tylko tyle była w stanie zobaczyć. Zacisnęła dłonie w pięści, kierując się w głąb sklepu i usilnie próbując wymyśleć jakiekolwiek wyjście z tej sytuacji. Trzęsącymi się rękami zaczęła przeszukiwać torebkę w poszukiwaniu kosztowności. Wyciągnęła jakieś drobiazgi, zegarek, którego nie nosiła od dawna i kilka innych, niezbyt sentymentalnych przedmiotów, i wolno położyła się na podłodze.
    – I co teraz? Nie dość, że utknęłyśmy w sklepie, to jeszcze utknęłyśmy tu razem – syknęła, mając na oku obu mężczyzn, zajętych terroryzowaniem innych klientów. – Może masz jakiś genialny pomysł, jak się stąd wydostać?

    no i gdzie ten wpierdol?

    OdpowiedzUsuń
  10. — Nie mogę znowu cię stracić — wyszeptał, kiedy Margo się do niego przysunęła. Przez chwilę obserwował z tak niewielkiej odległości jej ciemne oczy, a potem przymknął powieki i odwzajemnił pocałunek, opierając jedną dłoń na jej talii, a drugą nakrywając rękę spoczywającą na jego własnym policzku. Miał tak ogromną ochotę wciągnąć ją okrakiem na swoje kolana i posunąć się dalej, ale w ostatnim momencie zdołał się powstrzymać, choć nie było łatwo. Dobrze, że ostatecznie się odsunęła, choć Jake nie pozwolił jej na to tak od razu. Najpierw oparł obie dłonie na jej biodrach i ścisnął je lekko, uśmiechając się przy tym. — Nigdzie się nie wybieram. Obiecuję — mruknął w odpowiedzi, zanim zeszła z kanapy.
    — Jakoś bym cię może namówił — odpowiedział, puszczając jej oczko z łobuzerskim uśmieszkiem, po czym zniknął za drzwiami.
    Margaret nie musiała martwić się o inne, bo nawet jeśli ktoś się nim interesował, Jake nie zwracał na to uwagi. Wcześniej nie miał z tym problemu, bo nie był zakochany, ale od kiedy uświadomił sobie, jakimi uczuciami darzy rudowłosą, jakakolwiek inna przedstawicielka płci przeciwnej przestała dla niego istnieć. Byłoby miło, gdyby się nie nakręcała w ten sposób, ale nie miał pojęcia, co sobie myślała. Niestety. Wówczas uświadomiłby jej, jak cholernie się myliła.
    — Mogę też zrobić to i to — zauważył i schylił się szybko, żeby nieco teatralnie sprawdzić przestrzeń pod łóżkiem. Dopiero potem ze śmiechem ułożył się na łóżku obok Margaret.
    Choć widział jedynie jej sylwetkę w słabej poświacie wpadającej do sypialni z ulicznych latarni, dostrzegł chwilowy błysk zębów, gdy zagryzła dolną wargę, a jako że trzymał dłoń na jej policzku, natychmiast podążył kciukiem do jej brody i lekko nacisnął.
    — Nie rób tak, bo mam ochotę na to samo — wymamrotał. — Tak. Właściwie jest lepiej — przyznał. Odetchnął z ulgą na wyraźne pozwolenie i przyciągnął ją do siebie, zamykając w swoim uścisku. Jedną rękę ułożył z tyłu jej głowy, a drugą zaczął wodzić opuszkami palców po jej kręgosłupie, oddychając głęboko zapachem jej szamponu. Znajomym zapachem. Zapachem, który kojarzył mu się z tymi dobrymi chwilami, zanim wszystko się spierdoliło. Uśmiechnął się do siebie i zamknął oczy.
    — Nie wiedziałem, czy będziesz chciała mieć ze mną cokolwiek wspólnego. Bałem się, że… Że nie chcesz mnie znać — wyznał cicho. Obrócił lekko głowę i przycisnął wargi do jej czoła. — Ja za tobą też. Nie chcę nigdy więcej się tak czuć — szepnął. Przytulił ją mocniej, jakby ta bliskość nie była w żadnym stopniu wystarczająca. Bo nie była, ale to był wyłącznie jego problem. — Nie skrzywdzę cię. Na pewno nie zrobię tego świadomie. Dziękuję, że dałaś mi szansę — dodał wciąż tak samo cichym głosem i pociągnął ją lekko za włosy, żeby odchyliła głowę. Wówczas zbliżył się do jej ust i złożył na nich powolny, czuły pocałunek. — Dobranoc, Ruda — uśmiechnął się lekko.

    🫠

    OdpowiedzUsuń
  11. [Czołem. Bardzo dziękuję za powitanie i miłe słowa. Ze swojej strony również życzę przyjemnego wątkowania i samych zapierających dech w piersi rozgrywek!]/Keith Lessard

    OdpowiedzUsuń
  12. – Skąd, niby dlaczego miałabym je wszystkie traktować w ten sposób? Zawsze liczyłam na dobre stosunki z ewentualną szwagierką – uśmiechnęła się krzywo i ironicznie. – Więc tak, właściwie to chodzi o ciebie. Gdybyś nie była tak wrogo do mnie nastawiona, niby po co miałabym cię traktować w ten sposób?
    Milczeniem pominęła fakt, że ona sama również nie była święta. Nie była. Ale ktoś to zapoczątkował, gdzieś się to przecież zaczęło. Ta niechęć nie wzięła się znikąd. Chciałaby móc z czystym sumieniem przyznać, że tak, od początku była fair, ale równocześnie zdawała sobie sprawę, że to byłoby kłamstwo. Tyle tylko, że nadal nie znajdowała punktu, o który można by całą tą sieć wrogości i nienawiści zakotwiczyć. Punktu, w którym spojrzały na siebie i doszły do wniosku, że tej drugiej nie da się znieść. To, co działo się później, było już odrębną historią, dotyczyło Jake'a i wiązało się z nim bezpośrednio. Nie znajdowała odpowiedzi na te wszystkie pytania – być może właściwa odpowiedź po prostu nie istniała.
    Czasami, paląc papierosa w mieszkaniu, siadała na oknie i patrzyła w dół. Zastanawiała się wtedy, czy upadek z tej wysokości by ją zabił, czy co najwyżej połamał, albo zrobił z niej kalekę. Wyłącznie dlatego trochę bała się skoczyć – bo gdyby się nie zabiła, byłaby zdana na łaskę innych, a przecież nie miała teraz nikogo, kto by jej tę łaskę okazał.
    Teraz, leżąc na brzuchu i czując na skórze chłód podłogi, budziła się w niej ta sama leniwa obojętność, z jaką traktowała ten hipotetyczny skok z okna. Właściwie było jej wszystko jedno, czy przeżyje, czy zginie tutaj, a jeśli tak, to czy załatwią ją jednym strzałem, czy umrze dopiero po którymś razie. Tak naprawdę nie miała nic do stracenia – ostatnie spotkanie z bratem poszło fatalnie, wbrew temu, co powiedziała wcześniej. Jake jej nienawidził. Zrobiła już tyle głupstw, podjęła tyle złych decyzji, że nie miała pojęcia, jak miałaby się z nich teraz wyplątać.
    – Faktycznie – warknęła. – Gdybym patrzyła, jak chodzę, nigdy bym tutaj nie weszła.
    Przesunęła spojrzeniem po sklepie, na tyle, na ile odważyła się podnieść głowę. Napastników było dwóch albo trzech – nie była pewna. Dwaj z nich zajmowali się resztą zakładników. Jeżeli nie było ich więcej…
    Strzał i wrzaski wybiły ją z rytmu i sprawiły, że serce podeszło jej do gardła, jednocześnie wściekle się tłukąc. Nie mogła dojrzeć, kto został postrzelony, czy żył, czy już umarł, a jeśli tak, to czy zamierzają zabić ich wszystkich?
    – I tak ryzykujesz – mruknęła. – W każdym momencie. – Urwała, rozglądając się po sklepie. – Nie jestem pewna, czy policja cokolwiek tu zdziała. Mając nas tutaj mają znaczną przewagę.
    Jeden z napastników niespodziewanie osunął się na podłogę tuż obok nich. Z rany na ramieniu sączyła się krew, w oczach miał całe morze nienawiści. Phoebe zadrżała. Jego kumpel przechadzał się nerwowo w tę i z powrotem; słychać było tylko stukot jego butów.
    – Kurwa mać! – wrzasnął. – Mówiłem, że ma się obyć bez ofiar!
    – Nie moja wina! Ta kurwa rzuciła się na mnie z nożyczkami!
    – No i teraz mamy trupa. Zajebiście.
    Dreszcz przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa. Jeżeli zabili jedną osobę, raczej nie będą mieli problemu, by zabić jeszcze kogoś. Zaczęła ostrożnie przesuwać się w stronę drzwi, powoli, niemal niezauważalnie.

    niczego nie chcemy bardziej 🥰

    OdpowiedzUsuń
  13. Irytacja przemieszana ze strachem przesłoniła jej ma moment pole widzenia. Do cholery, czy naprawdę musiała utknąć w tym sklepie akurat z nią? I czy naprawdę musiała nawet przed śmiercią wysłuchiwać tych bzdur?
    Była taka pewna, że tutaj zginie. Właściwie nawet bardziej, niż pewna. Przekonana. I chciała tego, przynajmniej w pewnym sensie. Oznaczałoby to koniec zmartwień, koniec wyrzutów sumienia, koniec jakichkolwiek uczuć, które zawsze tylko wszystko komplikują. Z drugiej strony było jej żal, bo jeśli teraz umrze, wszystko na zawsze zostanie tak, jak jest. Jake nadal będzie jej nienawidził, a ona sama, jeżeli istnieje jakiś inny wymiar świata po śmierci, już na wieki będzie zadręczać się faktem, że tego nie naprawiła.
    – Jasne – mruknęła kpiąco. – Wyraźnie widać, że i tak nie miałybyśmy szans się dogadać.
    Nie, żeby jej zależało. Analiza tej relacji wynikała wyłącznie z czysto klinicznej ciekawości, w rzadkich chwilach, kiedy potrafiła się zdystansować od gniewu i niechęci. Na ogół jednak była zła, wściekła, wkurwiona do tego stopnia, że w ogóle nie chciała myśleć o niczym, co miałoby z Meg jakikolwiek wspólny mianownik. I była zła, wściekła, wkurwiona, bo chciała myśleć o Jake'u, a Jake miał z nią więcej wspólnego, niż mogła znieść. Nienawidziła faktu, że nie była już w stanie oddzielić brata od tej rudej jędzy. Twarze zdawały się zlewać w jedno i prześladowały ją w snach, czasem nawet na jawie.
    – Boże, ogarnij się wreszcie – warknęła cicho. – To nie pora na dyskusję o poświęceniach. Naprawdę nie rozumiesz, że jest mi wszystko jedno?
    Nigdy nie przyznałaby się nawet sama przed sobą, jak bardzo przerażona była w tamtym momencie. Mogła mieć wszystko gdzieś, mogło jej nie zależeć na niczym i na nikim, włącznie z samą sobą, ale nie potrafiła bez lęku spojrzeć śmierci prosto w oczy. W czarną bezdenną otchłań, w której znikało wszystko, co kiedykolwiek miało jakieś znaczenie. Zwinęła się na podłodze, kiedy kopniak mężczyzny trafił ją prosto w żebra, na moment pozbawiając tchu. Z trudem łapiąc oddech odszukała wzrokiem Meg – naprawdę nie wiedziała dlaczego – utwierdzając się w pewności, że to nie sen, a okrutna rzeczywistość. Była pewna, chociaż żadnej z nich by się to nie spodobało, że nigdy nie łączyło ich więcej, niż w tamtej chwili; ich emocje odbijały się wzajemnie na bladych ze strachu twarzach.
    Miała ochotę wrzasnąć, kiedy ten typ pociągnął ją za nadgarstek wprost do pozycji stojącej i coraz mocniej zaciskał na nim palce. Wydawało jej się, że zaraz zmiażdży jej kości. W dodatku wciąż miała problem z oddychaniem. Sceny z dwudziestu lat życia wolno przepłynęły jej przed oczami. Odruchowo zasłoniła głowę wolną ręką, na wypadek gdyby mężczyzna zechciał ją uderzyć.
    Niespodziewanie jednak puścił jej rękę, aż poleciała do tyłu, waląc głową w ścianę. Broń wypadła mężczyźnie z dłoni. Warknął coś pod nosem i ruszył w stronę Meg z takim wyrazem twarzy, jakby planował ją zamordować gołymi rękami. Serce tłukło jej się w piersi jak oszalałe, kiedy błyskawicznie poderwała się na nogi i skoczyła na barczyste plecy faceta, gryząc go w ramię i wbijając mu palce w oczy.
    – Kurwa, łap broń! – wrzasnął w stronę oszołomionego wspólnika, stojącego w bezruchu.

    zniszczmy się

    OdpowiedzUsuń
  14. Uśmiechnął się jedynie, uznając, że wszystko w tym temacie zostało powiedziane. Poza tym obawiał się trochę, że im bardziej będą drążyć, tym mocniej się zapętlą i znowu zaczną się jakieś problemy, których nie chciał. Cieszył się tym, co aktualnie mieli. I chciał wciąż się cieszyć.
    — Za to mnie uwielbiasz! — zawołał jeszcze, śmiejąc się cicho już z łazienki.
    — Och, dziękuję, jesteś najcudowniejszą kobietą na świecie — stwierdził, zamykając ją w swoich ramionach. Chociaż jej bliskość działała na niego… Cóż, bardziej pobudzająco niż usypiająco, nie zamieniłby tego na nic innego. Myślał o tym przez tak długi czas… Wyobrażał sobie, jak pozwala mu na przytulenie się, jak wsuwa nos w jej włosy i zasypia z otaczającym go zewsząd przyjemnym zapachem. Rzeczywistość jednak okazała się znacznie przyjemniejsza.
    Zacisnął zęby, z trudem powstrzymując się przed wsunięciem kciuka między jej wargi. Odetchnął głęboko i przeniósł dłoń na tył jej głowy, tym samym znajdując się nieco dalej od tego, co tak kurewsko go teraz kusiło.
    Okazało się jednak, że nie tylko jej usta były kuszące. Jej ciało tak idealnie dopasowujące się do jego ciała działało na niego jeszcze mocniej. Udając, że próbuje znaleźć wygodniejszą pozycję, obrócił lekko biodra, żeby nie poczuła, jak intensywnie odczuwał jej bliskość. Naprawdę nie chciał naciskać. I to nie tak, że był niewyżytym zwierzęciem. Po prostu leżał w łóżku z dziewczyną, którą kochał, a przez ostatnie kilka miesięcy nie zbliżył się do żadnej innej. Podniecenie było zwyczajnie silniejsze.
    Nie przestał wodzić dłonią po jej plecach, myśląc nad jej słowami. W końcu, po naprawdę długiej chwili, skinął głową.
    — Umowa stoi. Nie zranię cię, Margaret. Nigdy nie chciałem cię zranić — wyszeptał. — Ostatnia szansa — dodał jeszcze ciszej.
    A w następnej chwili znieruchomiał. Nie spodziewał się, że usłyszy to z jej ust w najbliższym czasie, a co dopiero dzisiaj. Przesłyszał się? Tak bardzo pragnął, żeby wciąż go kochała, że jego umysł płatał mu figle? Nie, byli tu sami, w mieszkaniu panowała idealna cisza, nie mógłby się przesłyszeć. Ani sobie tego wyobrazić.
    — Ja ciebie też kocham — odpowiedział, zanim nachylił się do jej warg. To był powolny, delikatny pocałunek. Pieszczota na dobranoc, która nie miała w założeniu któregokolwiek z nich rozpalić. Czuł jednak, że coś się zmieniło. Ich oddechy stały się głośniejsze w tym samym momencie, a Miller odetchnął, czując paznokcie rudowłosej wbijające się w nagą skórę jego pleców. Powinien się odsunąć. Powinien to zakończyć, zanim zdążyło się rozwinąć, bo tak bardzo nie chciał, żeby pomyślała, że w jakiś sposób na nią naciskał…
    Ale wtedy Margo znowu się odezwała, a Jake odsunął lekko głowę, żeby spojrzeć na jej twarz. Oczy nieco przyzwyczaiły się już do ciemności, więc widział ją nieco wyraźniej. Szukał jakiegokolwiek potwierdzenia, że jest pewna, że… Że coś może się stać między nimi już teraz.
    — Nie wiem — szepnął, jeszcze przez chwilę jej się przyglądając. A potem odchylił się i sięgnął za siebie po telefon, żeby sprawdzić godzinę. Była pierwsza w nocy. Odłożył urządzenie i chwycił dziewczynę za biodra, po czym przekręcił się na plecy, pociągając ją na siebie. Ułożył się wygodniej na poduszce, spoglądając na Margo z połowicznym uśmiechem. — Jest. Ale nie rozumiem, skąd to pytanie — stwierdził lekko schrypniętym głosem, drocząc się z nią. Ręce przesunął na jej uda, wodząc po nich powoli palcami. — Chciałabyś czegoś ode mnie, skarbie?

    😏

    OdpowiedzUsuń
  15. Z trudem utrzymywała się na plecach mężczyzny, chociaż wydawały się, o ironio, idealne do takiej wspinaczki, szerokie i umięśnione. Fibs była jednak w dziwny sposób wykończona, oklapnięta jak balon z którego wypuszczono powietrze, jak gdyby skok na napastnika wyssał z niej całą energię. Nie mogła się jednak poddać; na wypadek, gdyby ktoś inny zginął, a ona nie. Nawet, gdyby to była Meg. A może właśnie zwłaszcza ona. Czuła, że gdyby nie zrobiła wszystkiego, co w jej mocy, i skończyłoby się źle, źleźleźle, pogrzebałaby ostatnią, ledwo tlącą się nadzieję, że między nią i bratem zapanuje kiedykolwiek jakakolwiek zgoda. A przynajmniej: neutralność. Nie musiała (i nie zamierzała) starać się dla niej. Ani dla siebie. Ale nie było rzeczy, której nie zrobiłaby dla Jake'a, co uświadomiła sobie już dawno temu; kiedy jej błędy zaprzepaściły im plan na przyszłość, kiedy jej głupota zaprzepaściła karierę brata. I kiedy swoisty masochizm zaprzepaścił ją samą, dzień po dniu krojąc, gryząc i krwawiąc; choć to nie było dla niej niczym ważnym, niczym istotnym. Tak naprawdę nigdy nie nauczyła się kochać siebie tak, jak powinna, kochać się za sukcesy, za porażki, kochać siebie dla siebie. Nie potrafiła się kochać ani lubić, a w ostatnim czasie ciężko było jej nawet ze sobą żyć.
    Wszystko jedno. Wszystko jedno.
    Mężczyzna oderwał jej ręce od twarzy i z całej siły próbował ją z siebie strząsnąć. Phoebe w niemej panice chwytała się jego włosów, jego szyi, nawet materiału jego koszulki, ale po krótkiej szarpaninie zrzucił ją z hukiem na podłogę. Wylądowała na lewej ręce, którą przeszył ból tak intensywny, aż na moment zrobiło jej się ciemno przed oczami. Odzyskawszy wzrok zauważyła z przerażeniem, że sytuacja rozwija się w niebezpiecznym kierunku; co prawda Margaret miała w dłoni broń, ale drugi mężczyzna był niebezpiecznie blisko odebrania swojej własności. Tknięta jakimś dziwnym impulsem rzuciła się w ich stronę i wgryzła się w ucho napastnika z taką siłą, że mężczyzna zawył, ociekając fontanną krwi.
    – Odgryzła mi ucho! – wrzeszczał, puszczając jednocześnie Meg i przyciskając obie dłonie do rany. – Kurwa, odgryzła mi ucho!
    Faktycznie, zanim napastnik je zasłonił, wyglądało na lekko naderwane. Phoebe splunęła różową śliną, zrywając się na nogi. Strużki krwi ściekały jej po brodzie i zdobiły wargi. Wyglądała jak wampir.
    – Uspokój się, durniu! – wrzasnął drugi mężczyzna, kopiąc tamtego w plecy – żeby wstał, a może żeby się odsunął – tego nie wiedziała.
    Zdążyła zauważyć, że Margaret nadal trzyma w dłoni broń, a potem czyjeś potężne ramię objęło ją za szyję, a przy skroni poczuła chłodny metal. Zamknęła oczy, czując, że zaraz zwymiotuje. Nie potrafiła zapanować nad drżeniem, chociaż nie było szansy, że mężczyzna tego nie poczuł. Tak. Bała się. Była przerażona jak nigdy.
    – Odłóż tę zabawkę, dziewczynko, albo pożegnasz się z koleżanką. – Napastnik uśmiechnął się drwiąco. Phoebe niemal niezauważalnie pokręciła głową. Nie. – A ty się uspokój – syknął, zwiększając nacisk ramienia na jej szyi i dociskając lufę pistoletu.

    teraz to się boimy

    OdpowiedzUsuń
  16. Tyle razy w minionych miesiącach igrała ze śmiercią i równie często powtarzała, że jest jej wszystko jedno, ale mimo to w tamtej chwili była gotowa przysiąc, że nie chce umierać, nie tak, nie w tej chwili. Wolałaby popełnić samobójstwo; to ona decydowałaby o tym, jak zginie i kiedy właściwie to się stanie, a nie przypadkowy facet terroryzujący cały sklep. Miała ochotę wrzeszczeć, gryźć, tłuc pięściami na oślep, ale przede wszystkim odsunąć się od tego mężczyzny i jego pieprzonej broni jak najdalej. Mimo to nie poruszyła się nawet o milimetr, dobrze wiedząc, że jeśli to zrobi, narazi nie tylko siebie, ale i wszystkich dookoła. Mieli już jednego trupa. Po drugim powinno być to dla nich już bez znaczenia. Nie miała złudzeń. W tamtym momencie była ich pozbawiona tak, jak niektórzy pozbawieni są wyobraźni, a inni logicznego myślenia. Czuła się, jakby wszystkie jej myśli pokryły się szronem, lodem, dzięki czemu były krystalicznie przejrzyste, a jednocześnie nie mogły ruszyć z miejsca. Jak mogła być taka głupia? Jak mogła zapomnieć, że oprócz faceta, któremu nadgryzła ucho, był jeszcze ten drugi? Jak mogła stracić go z oczu?
    Chyba nigdy w życiu nie czuła takiego strachu. Ona, która zawsze wychodziła z opresji obronną ręką dzięki ciętemu językowi i umiejętności zachowywania zimnej krwi wtedy, gdy inni wpadali w panikę. Teraz miała wrażenie, że jej ciało zostało zamienione w kamień, a mózg spada w dół, odcinając się od tych wydarzeń. Nie przeoczyła jednak momentu, w którym Meg wycelowała pistolet w mężczyznę, a ten zaśmiał się paskudnie.
    – Do cholery, uciekaj – rzuciła Fibs, mając nadzieję, że najwyżej oberwie po głowie za wypowiedzenie tego zdania. Ale napastnik tylko uśmiechnął się szerzej i przycisnął lufę pistoletu do jej skroni tak mocno, że zakręciło jej się w głowie z przerażenia, oszołomienia, niedowierzania. Złapała trzymające ją ramię, na co facet ścisnął ją mocniej, prawie odcinając dopływ powietrza.
    – Miałaś się uspokoić – syknął na nią z ustami tuż przy jej uchu. Phoebe zadrżała. Modliła się w duchu, chociaż nie była wierząca, żeby jej przybrana siostra poszła po rozum do głowy i uciekła ze sklepu, póki miała broń w ręku. A potem, na przykład, mogłaby wezwać policję.
    Nawet nie poczuła, kiedy mężczyzna przesunął ją przed siebie, zasłaniając się nią jak tarczą. Odruchowo wyciągnęła ręce, zamierzając rzucić się na oślep na podłogę i zamortyzować upadek. Faktycznie – wyrwała się z silnego uścisku, a huk wystrzału rozległ się gdzieś ponad nimi; szybko skoczyła na nogi, biegnąc w stronę drzwi i łapiąc Meg za ramię, żeby się ruszyła.
    – Postrzelił cię? – Zdziwiła ją ilość krwi na ubraniu dziewczyny, a potem niespodziewanie zrobiło się jej słabo. Świat przykryła szara mgła, a Fibs zdała sobie sprawę, że to nie Meg krwawi, tylko ona sama. Dłoń miała przestrzeloną na wylot. Dopiero wtedy poczuła cholerny ból, tak mocny, jakby ktoś piłował jej rękę na żywca.

    ojojoj, chyba będzie piekiełko

    OdpowiedzUsuń
  17. Świat zdawał się rozmazywać, jakby kontury rozpływały się we mgle, a kolory mieszały ze sobą, tworząc barwną plamę, która jednocześnie nie tworzyła niczego. Oślepiało ją światło zamontowanych pod sufitem lamp. Przez dłuższą chwilę najwyraźniejsze było właśnie to światło, jak gdyby patrzyła słońcu prosto w twarz, albo stała w tunelu prowadzącym do świata zmarłych i szła w stronę nieopisanej jasności. Otrząsnęła się dopiero po jakimś czasie, kiedy usłyszała głos Meg, brzmiący niemal nierozpoznawalnie. Słowa wisiały w powietrzu wokół niej, ale ich sens pozostawał jeszcze nieodkrytą tajemnicą. Czuła się dziwnie, żywa i martwa jednocześnie, jak kot Schrödingera, chociaż gdzieś z tyłu głowy tłukła się myśl, że to przecież niemożliwe.
    – C-co? – spytała półprzytomnie, kiedy znaczenie tych słów przeniknęło do jej umysłu, pracującego na znacznie zwolnionych obrotach. – Naprawdę?
    Była zaskoczona. Spodziewała się raczej, że Meg z chęcią wycelowałaby w nią broń, gdyby tylko dano jej taką okazję. I było to zaskoczenie, które na moment przywróciło ją do rzeczywistości, strząsając z mózgu tę dziwną mleczną mgłę. Rozejrzała się w panice, niepewna ostatnich wydarzeń, a jednocześnie wstrząśnięta i przerażona. Ze zdziwieniem zdała sobie sprawę, że niemal uwiesiła się na swojej przybranej siostrze, co było w zasadzie rzeczą, która przekraczała granice wyobraźni.
    – Ja… ja… Czy on nie żyje? – spytała w końcu, głosem cichszym od szeptu, nie mając sił na nic więcej. Zranioną dłoń ścisnęła między kolanami i czuła, jak krew przesiąka jej przez materiał jeansów. To było takie dziwne. Zupełnie, jakby grała rolę w swoim własnym śnie. A może to nie był jej sen? Ale jeśli nie, to dlaczego… dlaczego Meg po prostu jej tam nie zostawiła?
    Nie miała złudzeń. Złudzenia sprawiały, że przez chwilę świat wydawał się piękniejszy, niż był naprawdę. Czuła, że zasłużyła sobie na to, jakkolwiek melodramatycznie by to nie zabrzmiało, a zarazem czuła, że gdyby musiała zmierzyć się z tym sama, na pewno przegrałaby tę walkę.
    Boże, jak ją zszokował ten ton i te słowa. Czy to znaczyło, że było z nią… źle? Czy mogła umrzeć? Zastanowiła się przez chwilę. Tak, chyba mogła, chociaż wątpiła, że od przestrzelonej dłoni można umrzeć. Gdyby dostała w tętnicę, to byłoby co innego. Szybka i zgrabna śmierć. Wyzwalająca.
    – To jest sen – mruknęła, nie panując nad opadającymi powiekami. – To sen, a ty jesteś dla mnie miła, a ja nie wydrapałam ci oczu, chociaż jestem tak blisko, że mogłabym to zrobić – mamrotała dalej, półprzytomna ze strachu, szoku i bólu, który promieniował wzdłuż całej ręki. – To sen, a ja nie mogę się obudzić, chociaż tak strasznie… mnie… boli…
    Jeśli to nie był sen, to znajdowała się w alternatywnej rzeczywistości. Inaczej nie potrafiła sobie tego wytłumaczyć. Czy można zasnąć we śnie? A jeśli nie, dlaczego ciągle była taka śpiąca?
    – Słuchaj… Jeśli nie zdążę… boże, jakie to głupie – mruknęła zażenowana. – Powiedz Jake'owi, że… że mi przykro.
    Sygnał karetek, a może policji, a może jednego i drugiego, był coraz głośniejszy, coraz bardziej natarczywy. Wypełniał jej uszy, a potem jej głowę, jak gdyby żadne inne dźwięki na świecie już nie istniał.

    ale haj

    OdpowiedzUsuń
  18. Roześmiał się cicho, bo oczami wyobraźni wyraźnie widział jej minę. Nie potrafiąc się powstrzymać, trącił nosem jej nos i przelotnie musnął wargi, wciąż cicho się śmiejąc, a potem znowu ją do siebie przytulił. Czerpał z tej chwili garściami, rozkoszując się tym, że może to robić. Wciąż w głębi duszy się bał, że to jedynie bardzo realistyczny sen, który za chwilę się skończy. Albo gorzej, zmieni w koszmar. Dotykał jej i niedowierzał, że naprawdę czuje pod palcami jej plecy, jej włosy, że jej śmiech łaskocze go w skórę.
    Westchnął głęboko i musnął wargami czubek jej głowy, wdychając znajomy zapach. Nie, to nie mogło mu się śnić. Wiele razy ją sobie wyobrażał, ale nigdy nie czuł tak wyraźnie jej szamponu. Ona naprawdę tu była, naprawdę leżeli wtuleni w siebie.
    I naprawdę wierciła się obok niego, doprowadzając jego umęczonego penisa do białej gorączki.
    — To ty się nie kręć — jęknął cicho i sięgnął gwałtownie jedną dłonią w dół, łapiąc ją za biodro, żeby przytrzymać je w miejscu. — Proszę, naprawdę staram się być silny — szepnął, zanim ponownie ją objął i do siebie przytulił.
    To całowanie wcale nie pomagało się ostudzić, ale nie mógł się powstrzymać. Zacisnął pięść na włosach Margo i sapnął cicho w jej usta, gdy wbiła paznokcie w jego skórę nieco mocniej. I jak on niby miał się powstrzymać? Przecież to było niemożliwe. Musiał przenieść się na kanapę, bo spanie obok niej całą noc absolutnie nie wchodziło w grę. Wprawdzie bolała go myśl, że miałby wypuścić ją ze swoich ramion, ale naprawdę kurewsko zależało mu na tym, żeby wszystko było jak należy, a nie chciał tego spieprzyć seksem.
    Póki się nie odezwała, a Jake poczuł, jak ulga zaczyna rozlewać się po jego ciele wraz z podnieceniem. Więc nie tylko on tego pragnął… Szybko jednak zgasiła jego nadzieję, starał się jednak nie pokazać po sobie, jak bardzo w jednej sekundzie stał się rozczarowany. Wciąż się uśmiechał, a jego dłonie przeniosły się na jej talię, grzecznie spoczywając w tamtym miejscu. Problem jednak w tym, że nie potrafił kontrolować tej części ciała, która pragnęła jej najbardziej. Czuł więc, jak jego twardy penis napiera na jej ciało, ale nic nie mógł na to poradzić.
    — Och… Okej. Boisz się, że się nie wyśpisz? — spytał, odwzajemniając uśmiech. Nie podobało mu się to, co właśnie robiła, bo miał jeszcze większy problem z kontrolowaniem samego siebie. A jednocześnie cholernie mu się podobało. — Co chciałabyś mi dać? — szepnął i przymknął powieki, wypuszczając ze świstem powietrze, gdy dziewczyna usiadła na nim okrakiem. Jego kutas drgnął, naciskając na jej cipkę przez materiał ubrań, które na sobie mieli. — Powiedz mi, czego chcesz — odezwał się schrypniętym, stłumionym z nadmiaru pragnienia głosem. Zsunął dłonie po jej biodrach aż do nóg i z powrotem, tym razem wsuwając opuszki palców pod bokserki, które na sobie miała. Przymknął powieki, jeszcze przez moment próbując ze sobą walczyć, ale przegrał z kretesem. Złapał ją za pośladki i podniósł się do siadu, przyciskając ją do swojego krocza. — Masz jakiekolwiek wątpliwości? — wymruczał, ocierając się o nią. — Czeka nas długa noc, księżniczko — szepnął i wpił się w jej wargi. Szybko jednak przerwał pocałunek, bo coś sobie uświadomił. — Kurwa mać — jęknął, opierając czoło na jej obojczyku. Oddychał ciężko, czując narastającą złość i frustrację. — Nie mam gumek — powiedział, zaciskając powieki. — Możemy… Możemy robić inne rzeczy. Albo skoczę do sklepu. Co wolisz?

    😏

    OdpowiedzUsuń
  19. – Wiem, wiem – mruknęła niewyraźnie, odzyskując ostrość widzenia i uświadamiając sobie, że wciąż opiera się na swojej przybranej siostrze, a było to uczucie niesamowite i dziwne zarazem. – Zawsze byłam wredna.
    Wiedziała o tym doskonale i nawet nie starała się tego zmienić. Życie raniło ją od samego początku, więc otuliła się kolczastym pancerzem, nie dopuszczając nikogo bliżej. Nikogo, prócz Jake'a. Na nikim innym jej nie zależało, mimo tego, że w pewnym momencie stała się jego kulą u nogi. Gdyby mogła cofnąć czas, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Nie potrafiła przestać o tym myśleć. Po prostu nie potrafiła.
    Zerknęła na swoją dłoń, korzystając z tego, że wreszcie widzi jakiekolwiek kontury, zamiast kolorowych plam, ale szybko odwróciła wzrok, czując, że znowu robi jej się słabo. Nigdy nie była wrażliwa na widok krwi, ale też nigdy nie była to jej własna fontanna krwi, nigdy z rany postrzałowej, i nigdy te rany nie wyglądały jak ziejąca dziura na wylot.
    – Nie przejmuj się – wymamrotała, czując, jak oczy same jej się zamykają. – Zasłonił się mną, widziałam.
    To musiał być sen, wbrew wszystkiemu. Nie byłyby w stanie rozmawiać ze sobą w ten sposób, bez wściekłości, bez wrogości. W końcu nadejdzie rzeczywistość i nadal będą się nienawidzić, ale póki co ten sen był całkiem kojący. Jego dziwaczność odwracała uwagę od szarpiącego bólu.
    – Ten drugi… Nie pamiętam, kiedy zniknął – szepnęła, rozglądając się po sklepie i czując, jak kręci się jej od tego w głowie. – Pamiętam tylko to ucho. Wstrętnie smakował.
    Ciągle czuła w ustach tą krew, która wypłynęła z jego rany i nadal miała ochotę pluć. Dziwne; nigdy nie sądziła, że we śnie można czuć tak wiele naraz. Nie była słaba. Nie była. To tylko mętlik w głowie, mętlik w sercu, to tylko niemijające poczucie zagrożenia mieszające się z poczuciem kompletnej obojętności. Samotność. Z wyboru, a potem z konieczności. Odsuwała wszystkich, aż w końcu sama została odsunięta. Nie miała już nikogo na świecie.
    – Okej, wiem – szepnęła, na nowo czując, jak opanowuje ją niemożliwa do pokonania senność. – Okej. Prze… Przestrzeliłby mi łeb. Dzięki – mruknęła, nie wiedząc dlaczego. Towarzyszyło jej poczucie kompletnego odrealnienia. – Ale pamiętaj, że to tylko sen – dodała jeszcze, zamierzając zabrzmieć ostrzegawczo. Zabrzmiała jednak słabo. Tylko tyle.
    Rana nie była duża. Prawdopodobnie nie była nawet groźna. Dlaczego czuła się taka słaba? Taka miękka, jak ciecz przyjmująca kształt naczynia, w którym się znajduje? Może chodziło o to, że od dawna już się nie wysypiała? O przemęczenie albo niedojadanie, bo nie miała czasu, chęci, motywacji? Niczego nie była już pewna.
    – Wcale się jeszcze nie pogodziliśmy – wyszeptała, zamykając oczy. – Jeszcze nie. Jeszcze…
    A potem otworzyła się nad nią ciemność i nagle nie było już niczego. Wszystko wokół tonęło w czerni, zatapiając i ją, i Meg, i ludzi ze sklepu, i cały świat. Otworzyła się nad nią ciemność i pożarła ją jednym kłapnięciem potężnych szczęk.

    😱

    OdpowiedzUsuń
  20. — Dziękuję — mruknął jedynie, wsuwając nos ponownie w jej włosy i wzdychając cicho, gdy rzeczywiście znieruchomiała. Dobrze, tak było nieco łatwiej. Wciąż trudno, bo wystarczyło, że w ogóle miał ją obok siebie, ale przynajmniej jej biodra i uda się o niego nie ocierały.
    Chociaż po chwili to i tak przestało mieć jakiekolwiek znaczenie, bo pocałunek, choć delikatny, zadziałał na niego jak rażenie piorunem. Ona cała tak na niego działała.
    — Brzmi, jakbyś coś planowała — szepnął i jęknął cicho, gdy się o niego otarła. Jego twardy penis naparł mocniej na materiał, a tym samym na jej cipkę. Czuł przyjemne ciepło i cholera, nie mógł się doczekać tej pieprzonej trzeciej randki, aż w końcu będzie mógł się w niej zanurzyć.
    Dlatego jej słowa były niczym zdjęcie z jego barków ogromnego ciężaru. Bo on też tego chciał. Pragnął jej tak bardzo, że nie myślał jasno. Zacisnął dłonie na jej udach i kiwnął głową, w pełni zgadzając się z takim podejściem.
    — Po naszemu — powtórzył cicho, ale byłoby zbyt idealnie, gdyby nie napotykali kolejnych problemów, prawda? Nie potrzebował gumek. Przez cały czas, gdy tu mieszkał, nie przyprowadził do mieszkania ani jednej dziewczyny poza Mallory, a ona z wiadomych względów była dla niego uosobieniem aseksualności. Gdyby pomyślał, że nie wytrzymają i coś się między nimi dzisiaj wydarzy, kupiłby je podczas wcześniejszych zakupów. Ale nawet jeśli miał na to cichą nadzieję, nie chciał być na tyle bezczelny, żeby kupować prezerwatywy po tym, jak ustalili, że wszystko zrobią tak, jak powinno być. Powoli i po kolei.
    To, że na nim siedziała i mówiła te wszystkie rzeczy w żadnym wypadku nie było powoli i po kolei.
    Parsknął cicho, bo doskonale to pamiętał. Ta pieprzona ucieczka zrujnowała ich życie jeszcze bardziej. Gdyby został w szpitalu, nic z całej tej popierdolonej sytuacji nie miałoby miejsca. Nie rozstaliby się na tak długo, może nawet… Może Margo by nie poroniła i teraz mogłaby…
    Odetchnął głęboko, odpychając od siebie te myśli. Posłusznie odchylił głowę, mimowolnie się uśmiechając na ten niedelikatny ruch. Boże, jak on ją uwielbiał…
    — To za mało — szepnął, gdy ich usta się od siebie oderwały. — Zaraz to naprawimy — dodał z łobuzerskim błyskiem w oku, po czym objął rudowłosą ramionami i przekręcił się tak, że wylądowała na plecach, a on zawisł nad nią. — Inne rzeczy też są super. Przynajmniej będę mógł cię posmakować — wymruczał i oblizał wargi, przypominając sobie smak jej skóry na własnym języku. — Zdejmiemy to — dodał, podnosząc się, żeby klęknąć między jej nogami i wsunąć dłonie pod materiał bluzy. Kilka sekund później odrzucił ubranie na podłogę i ponownie się nad nią nachylił, podpierając się na rękach. — Jesteś piękna — wyszeptał, muskając przelotnie jej wargi, a potem schodząc z pocałunkami niżej, przez szyję do piersi. — Ciekawe, czy uda mi się drugi raz — mruknął, przypominając sobie jej orgazm od tego rodzaju pieszczot i okrążył językiem sutek, po chwili lekko go ssąc.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  21. — Przestań — mruknęła głosem tak zachrypniętym, jakby nie odzywała się od miesięcy. — Znowu to samo. Nie powiedziałam, że się pogodziliśmy. Tylko, że spotkanie nie wypadło tak źle. Tyle. Tylko tyle.
    Nie była pewna, ile czasu upłynęło między utratą a odzyskaniem świadomości, ale kiedy już otworzyła oczy, ze zdumieniem stwierdziła, że leży w karetce. Meg jakoś tak wciąż była obok, chociaż Phoebe pamiętała, że dziwna chwila ich specyficznego zawieszenia broni zakończyła się, cóż, fiaskiem. Nie miała jednak siły tego teraz roztrząsać.
    Jej dłoń została dokładnie opatrzona, ale kiedy ratownik wspomniał coś o szpitalu, gwałtownie zaprzeczyła. Nic jej nie było. Dziura po kuli w końcu się zrośnie. Spróbowała poruszyć palcami i aż syknęła z bólu. Rozejrzała się. Czuła narastającą panikę.
    — Przepraszam… — zaczęła nieśmiało, chociaż nieśmiałość nigdy nie była cechą wgraną w jej ustawienia fabryczne. Młody ratownik spojrzał na nią wyczekująco. Miał przenikliwe niebieskie oczy, niemal tak błękitne, jak ona sama. — Czy ona… — machnęła dłonią, żeby wiedział, o co jej chodzi. — … czy ona wróci do normy?
    Współczucie odbiło się na jego twarzy, a serce Fibs przyspieszyło do opętańczego galopu. Cholera, cholera, cholera. Sama już nie wiedziała, czy wolałaby usłyszeć najpodlejszą na świecie prawdę, czy najpiękniejsze kłamstwo.
    — Jeszcze nie możemy tego stwierdzić — powiedział łagodnym tonem, a Phoebe z przerażeniem stwierdziła, że w oczach zbierają się jej łzy. Zamrugała kilka razy, szybko, i trochę pomogło. W końcu miała na głowie ważniejsze rzeczy, gorsze problemy niż uszkodzona ręka. — Zobaczymy za jakiś czas — dodał pocieszająco, uspokajająco kładąc jej dłoń na ramieniu.
    Boże, jaka szkoda, że nie ma tu Jake'a, pomyślała z rozpaczą, przełykając gorzkie poczucie straty, winy i żalu. Chociaż w tej sytuacji pewnie nawet by się do niej nie odezwał. Ale przynajmniej ona mogłaby podbiec, chwycić go za ramię i powiedzieć: patrz, dostałam za swoje, jesteśmy kwita, chociaż wiedziała, że to nie chodzi tylko o rękę, że nigdy nie chodziło tylko o rękę.
    — Co to znaczy, że nie możecie tego stwierdzić? — wycedziła, czując jak strach miesza się w niej z wściekłością.
    — To znaczy, że jeszcze za wcześnie na jakiekolwiek przewidywania — odparł ratownik, anielsko spokojnym tonem stawiając czoła jej irytacji. — Proszę się nie martwić na zapas. To z pewnością nie pomoże.
    Kiwnęła potakująco głową, niespecjalnie nawet słysząc, co mówi mężczyzna. Czuła się równie nierealnie jak przedtem, jakby to wciąż był sen, koszmar, z którego nie mogła się obudzić. Zeskoczyła na ziemię i ruszyła w stronę Meg, a po pełnej wahania chwili podeszła, oparła się plecami o ścianę i odpaliła papierosa drżącymi dłońmi.
    — Dzięki — mruknęła. — Mimo wszystko.

    Fibs

    OdpowiedzUsuń
  22. — To był przypadek — syknęła, zirytowana. — Serio myślisz, że spotkałby się ze mną sam z siebie?
    Jak strasznie gorzkie były te słowa; a jednak musiała je z siebie wyrzucić, musiała to powiedzieć, bo nie wiedziała, czy na pewno nadejdzie jakieś jutro. Tych kilka chwil oko w oko ze śmiercią pozbawiło ją dotychczasowego przekonania, że ktokolwiek panuje nad swoim życiem. Wydawało jej się, że wciąż czuje zimną lufę pistoletu przy skroni, w tym miejscu, w którym trzymał go tamten facet.
    Skrzywiła się wewnętrznie, bo akurat wybitnie nie lubiła przywoływać wspomnień z tamtego okresu. To było wtedy, kiedy jej gniew był potężny jak pożar i równie zdeterminowany, by zniszczyć świat; poczucie porzucenia było jak świeża rana, dopiero co operacyjnie zszyta w szpitalu. Praktycznie wtedy nie trzeźwiała. Zawaliła wszystko. Aż dziwne, że nie wyrzucili jej z agencji. Zresztą może i wyrzucili, ale nie usłyszała, a potem nikomu nie chciało się jej wyganiać za drzwi. Była wówczas człowiekiem płonącym na stosie, dziką furią w najczystszej postaci.
    — Brak kłótni to jeszcze nie miłość — mruknęła, za nic w świecie nie mając zamiaru się przyznać, że czuła, że przesadziła, czuła to od początku. Po prostu wtedy niewiele ją to obchodziło.
    Ona także chciałaby móc zwalić na kogoś winę za swoje zachowanie, powiedzieć: Kurwa, mnie Jake też wtedy porzucił, ale smutna prawda przedstawiała się następująco — sama była sobie winna. I z tym właśnie nie mogła się pogodzić.
    Zdziwiła się, kiedy po wyjściu z ambulansu zauważyła przybraną siostrę. Sądziła raczej, że dziewczyna pójdzie sobie do domu; w końcu co miała tutaj do roboty? Czy ucierpiał ktoś, na kim jej zależało? I nagle poczuła się tak, jakby od wielu miesięcy włóczyła się po świecie, dopiero teraz spotykając kogoś, kto mówi w tym samym języku.
    — Trzymaj. — Wyciągnęła paczkę papierosów i zapalniczkę w stronę Meg. Co prawda chyba nigdy nie widziała jej z papierosem, ale okoliczności usprawiedliwiłyby teraz chyba wszystko. — Taak… — powiedziała. — No jasne, że tak.
    I czuła, że mówi szczerze. Mogły się nie znosić i być dla siebie podłe, ale nie mogłyby się nawzajem zabić; była w dziwny spokób przekonana, że by do tego nie doszło. Najwidoczniej nawet taka nienawiść miała swoje granice. Nawet, jeżeli żadna z nich nie robiła tego bezpośrednio dla tej drugiej — łączył ich facet, którego obie kochały.
    Spojrzała na tonącą w bandażach dłoń.
    — Chyba dość długo — mruknęła. — Powiedzieli, że… — umknęła wzrokiem gdzieś w bok. — Że jeszcze nie wiadomo, czy będzie tak sprawna, jak wcześniej. Mam za swoje — zaśmiała się cynicznie. — Wiesz, nie musisz tu ze mną siedzieć… na pewno masz lepsze rzeczy do roboty.
    W tym momencie podszedł do nich ten sanitariusz o przenikliwym spojrzeniu.
    — To już chyba wszystko — stwierdził, patrząc na Fibs. — Rozumiem, że odprowadzi pani siostrę do domu? — zwrócił się do Meg.

    Fibs

    OdpowiedzUsuń
  23. Dobrze wiedziała, że musi się wziąć w garść, bo inaczej nigdy nie otrząśnie się z tego, co się wydarzyło. Już i tak było znacznie lepiej niż choćby rok czy półtora temu. Co prawda żadne poważne zmiany w życiu brunetki nie zaszły, nadal znajdowała się w tym samym bagnie, w którym utknęła po śmierci rodziców. Odliczała jednak już czas do wyprowadzki. Nie miała co prawda żadnego sensownego planu, bo jeszcze nawet nie dostała odpowiedzi z żadnej uczelni, ale wiedziała jedno – po wakacjach jej noga nigdy więcej nie dotknie ziemi w Kalifornii. Nie miała dość tylko miasta, ale całego pieprzonego Stanu i nieznośnej kalifornijskiej uprzejmości. Odliczała już dni do momentu, kiedy zostawi to wszystko za sobą. Z jednej strony było jej ciężko, bo musiałaby zostawić też tutaj rodziców, a właściwie to tylko ich nagrobek zostawiłaby za sobą. Przecież zawsze będzie miała ich przy sobie. Bez względu na to, gdzie akurat by się udała.
    Tak jak tego wieczoru, kiedy wciśnięta w czarną, opinającą ciało sukienkę stała wśród innych gości podczas balu charytatywnego, a w dłoniach obracała zawieszony na smukłej szyi wisiorek, który należał niegdyś do jej mamy. Nie mogła się od tego wykręcić, chociaż bardzo chciała. Jej rodzice jeździli na nie regularnie. Często wpłacali ogromne sumy dla potrzebujących, a jeszcze częściej pomagali w ciszy i bez blasków fleszy. Przebrnęła przez fotografów sprawnie, bo nie chciała zupełnie zwracać na siebie uwagi i na całe szczęście były tu osoby, które znacznie bardziej przyciągały uwagę. Emory po prostu tu reprezentowała nazwisko Forbes. Miała przyjść, przekazać czek na potrzebujących i pokazać, że rodzina Forbes, chociaż niekompletna i rozbita, ma się całkiem dobrze. Jedno wielkie kłamstwo, ale kto by się domyślił, że coś jest nie tak? Sukienka zasłaniała ślady, które zostawiał po sobie starszy brat, a uśmiech na twarzy, pomimo tego, że smutny pomagał w ukryciu prawdy. Zauważyła, że mało kto sądził, że za tym nie do końca wesołym uśmiechem może kryć się coś więcej. Ludzie od razu zakładali, że chodzi o jej rodziców. Tak było wygodniej niż gdyby miała się tłumaczyć.
    Chciała znaleźć sobie zajęcie, ale nie uśmiechało się jej z nikim tańczyć. Poza tym, strasznie nie lubiła tańczyć. Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego, ale odpychało ją od tej czynności. Wszystkie formalne bale czy przyjęcia były jej piętą Achillesową. Mama brunetki świetnie się czuła w takich miejscach, a choć Emmy doświadczenie miała poprzez wszystkie pokazy, w których brała udział tak nigdy się nie przyzwyczaiła do panującej tu elegancji.
    Sięgnęła po kieliszek z bezalkoholowym szampanem. Naprawdę, musieli nawet tutaj wiedzieć, że nie jest pełnoletnia? Z drugiej strony wolała się nie upić. Rzadko piła, a właściwie to prawie wcale i prędzej niż później wylądowałaby pod stołem, gdyby pozwoliła sobie na kilka kieliszków. Liczyła na to, że szybko stąd ucieknie. Niczego bardziej niż schowania się w swoim pokoju nie chciała. Nawet nie rozglądała się za znajomymi twarzami. Chciała przetrwać kilka godzin i stąd uciec. Poza tym, starzy znajomi nieszczególnie przepadali za towarzystwem Emory, która skutecznie chyba każdego wyrzuciła ze swojego życia. Przynajmniej się starała, bo nie każdy jednak dał się wyrzucić, ale nie wszyscy byli tak uparci, jak pewien koszykarz.
    W pierwszej chwili nie usłyszała swojego imienia. Właściwie sądziła, że to nie ją się woła, bo kto i po co miałby sobie zawracać głowę jej osobą? Jednak chodziło o nią. Nie o inną Ems, nie o jakąś Emmę. Delikatnie uśmiechnęła się w kierunku dziewczyny z burzą rudych włosów.
    — Hej — przywitała się. Sama właściwie nie wiedziała co tutaj robi. — Uśmiecham się i udaję, że dobrze się bawię. — To chyba była odpowiednia odpowiedź. Upiła łyk szampana, powinna chyba go zmienić na takiego z prawdziwymi bąbelkami. Może nie byłaby wtedy tak spięta. — Zaproszenie przyszło, a niegrzecznie byłoby odmówić. Więc, jestem. Opowiadaj lepiej, co u ciebie.

    Emmy

    OdpowiedzUsuń
  24. — Wcale, ani trochę — szepnął w odpowiedzi, nie odsuwając się od niej ani o centymetr. Nie chciał tego. Nie potrafiłby się na to teraz zdobyć, nawet gdyby zależały od tego losy całego świata. Czy to źle o nim świadczyło? Prawdopodobnie, w końcu Margo nie była jedynie ciałem. Ale w tym momencie do ciała właśnie sprowadzało się jego uwielbienie względem niej. — Ja za tobą też. Tak kurewsko cię kocham — wymruczał tuż przed tym, zanim wpił się w jej wargi, nie dając czasu na żadną odpowiedź.
    — Jeszcze będzie na to czas. Najpierw zajmiemy się tobą — oznajmił z łobuzerskim uśmieszkiem, zerkając na nią przelotnie znad jej dekoltu. Szybko jednak ponowił wędrówkę w dół, nie mogąc się doczekać, aż posmakuje każdy skrawek jej skóry. Zamruczał z uznaniem na jej kolejne słowa, poświęcając całą uwagę jej piersiom. Lizał, ssał i podgryzał, rozkoszując się każdym jękiem i westchnieniem rudowłosej. Ręką, na której się nie podpierał, podszczypywał i ciągnął drugi sutek. Słyszał, że zbliżała się do orgazmu. Wtedy, kilka miesięcy temu, brzmiała identycznie. Kiedy nastąpił punkt kulminacyjny, na który tak bardzo czekał, zacisnął mocniej zęby oraz palce, ciągnąc za twarde sutki, gdy ona dochodziła.
    Ale to na pewno nie był koniec, choć Jake z uśmiechem podciągnął się wyżej.
    — Nigdy mi się to nie znudzi — zamruczał i złożył na jej ustach krótki pocałunek, a potem podniósł się i przysiadł na piętach. Złapał za bokserki, które miała na sobie i ściągnął je sprawnym ruchem, odrzucając gdzieś za siebie. Zaraz potem się wycofał i zszedł z łóżka, złapał ją za biodra i przyciągnął do krawędzi, a na sam koniec uklęknął na podłodze, ponownie z tym łobuzerskim uśmieszkiem na ustach. Chciał jej posmakować, ale jeszcze bardziej po prostu dotknąć, dlatego w pierwszej kolejności przesunął opuszkami palców po jej cipce. Wydał z siebie zbolały, przepełniony pragnieniem jęk, gdy chwilę później jego środkowy palec bez żadnych przeszkód wślizgnął się w jej wnętrze. — Taka mokra… I cała moja — szepnął i nachylił się, dotykając językiem łechtaczki, którą zaczął powoli pieścić. Równie powoli wsunął do jej wnętrza drugi palec, odnajdując punkt, który najbardziej go w tej chwili interesował. Zaczął lekko go drażnić w tym samym rytmie, w którym poruszał językiem. Chciał się z nią zabawić, trochę może nawet pomęczyć, ale w ten sposób samego siebie doprowadzał do szału, więc wolną dłonią sięgnął do swojego krocza i przez materiał spodni ścisnął twardego, nabrzmiałego do granic możliwości penisa, wydając z siebie przy tym kolejny tego dnia jęk. Skupiał się jednak na Margo, bo drażnienie się z nią sprawiało mu równie wielką przyjemność, jakby to on był teraz zaspokajany.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  25. — Och, no jasne — przytaknęła sarkastycznie. — Przyszło ci może kiedyś do głowy, że nie tylko ty jedna na tym świecie masz problemy?
    Miała sobie wiele do zarzucenia, ale nigdy, przenigdy nie była egoistką. Zawsze wiedziała, że są ludzie, miliony ludzi, którzy mają gorzej, niż ona, ale jednocześnie prześladowała ją świadomość, że są ludzie — miliony ludzi — którym powiodło się w życiu lepiej. Radziła sobie, bądź nie radziła, na swój sposób, co oznaczało, że niekiedy błądziła na oślep, jakby znalazła się pośrodku gęstej mgły. A czasami była po prostu za słaba, żeby ze sobą walczyć. Życie nauczyło ją dawno temu, że nie warto mieć złudzeń, bo złudzenia dodają skrzydeł, a upadek z większej wysokości jest znacznie groźniejszy. W pewnym momencie przestała mieć jakiekolwiek oczekiwania, później przestała marzyć, snuć plany i mieć nadzieję. I to ostatnie bolało ją najbardziej.
    — Dzięki — mruknęła, o dziwo szczerze. — Być może i tak się stanie.
    Wciąż czuła się jeszcze oszołomiona wydarzeniami ze sklepu. Nikotyna krążąca w jej żyłach pozwalała jej trochę się uspokoić, odzyskać ostrość widzenia, niemniej nadal miała wrażenie, że zrobi krok i rozsypie się jak kupka nieudolnie ułożonych klocków. Wydawało jej się, że zamiast niektórych stawów ma półpłynną galaretę, z kolei inne skostniały tak mocno, że z trudem mogła nimi poruszać. Nigdy przedtem nie przeżyła czegoś podobnego; nawet nie wyobrażała sobie, że coś takiego jej się przytrafi.
    Otworzyła usta, żeby zaprotestować, kiedy ratownik zaowalowanym sposobem niejako wymógł na Meg obietnicę, że ją odprowadzi, ale nie zdążyła. Ku jej zdziwieniu, dziewczyna się zgodziła, natomiast przenikliwy wzrok tego mężczyzny przyprawiał ją o drżenie rąk.
    — Niedaleko — powiedziała cicho, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w plecy odchodzącego ratownika. — Naprawdę… Okej — westchnęła, widząc, że jakikolwiek sprzeciw nie ma sensu. Przypuszczała, że prawdopodobnie dyskusja na ten temat zajęłaby im więcej czasu, niż droga do mieszkania Fibs. — Spoko, nie będę cię przecież traktować jak niańki. Jestem dużą dziewczynką.
    Ruszyła w kierunku swojej kamienicy, tak jak zawsze zauważając panującą w tej części miasta ponurą atmosferę. Jej mieszkanie znajdowało się niemal przy samym Skid Row, największej dzielnicy naznaczonej biedą, bezdomnością i przestępczością w Los Angeles. Właściwie nie wiedziała, dlaczego postanowiła osiąść akurat tutaj. Pewnie sporą rolę odegrała kusząca cena, choć czasami zastanawiała się, czy była tego warta. Na ulicy non stop rozgrywały się dantejskie sceny, sąsiedzi tuż pod nią co chwilę urządzali bijatyki, ktoś wrzeszczał, co i rusz przyjeżdżała policja. Tak właściwie było jej wszystko jedno; może gdyby miała jakieś życiowe perspektywy, postarałaby się o zmianę otoczenia.
    I nagle znalazły się pod jej kamienicą.
    — Może wejdź… Może chcesz herbaty z rumem, co? Na wzmocnienie — wyjaśniła, przygryzając lekko wargę, zagubiona w tej niecodziennej sytuacji.

    blondie

    OdpowiedzUsuń
  26. — Kocham cię — szepnął zgodnie z jej życzeniem i uniósł głowę, żeby posłać jej delikatny, choć łobuzerski uśmieszek. — Kocham cię — powtórzył, gdy jego usta ponownie znalazły się tuż nad jej skórą, a zaraz potem do niej przylgnęły. Nie potrafił sobie odmówić dotykania jej, smakowania ciała, wąchania rozgrzanej skóry. Czasami przypominał sobie jej zapach, ale wyobrażenia nie mogły się równać z rzeczywistością. I choć w głównej mierze pachniała jego żelem pod prysznic, to wciąż przebijała się przez niego nuta jej niepowtarzalnego zapachu, który doprowadzał Jake’a do szaleństwa.
    Roześmiał się cicho na jej pisk, nic sobie z niego nie robiąc. Cieszył się, że współpracowała, bo nie wytrzymałby, gdyby nie pozwoliła mu od razu dotknąć swojej cipki, w której tak chętnie zanurzył swoje palce, a potem język.
    — Smakujesz jak niebo — westchnął w jej skórę i ponownie jęknął, gry powrócił językiem do krążenia wokół nabrzmiałej łechtaczki. Chłonął każdy odgłos, jaki z siebie wydawała, każdy skurcz jej wnętrza na palcach i smak jej soków spływających po jego dłoni. Czuł, że nie wytrzyma długo. Nie musiał nawet się dotykać, żeby znaleźć się na krawędzi. Dlatego ścisnął penisa aż do bólu. To by było kurewsko żałosne, gdyby tak po prostu spuścił się jak dzieciak.
    — Hm? — mruknął w jej cipkę i docisnął język. Wiedział, że Margo jest na granicy, że jeszcze tylko kilka jego ruchów, a znowu będzie mógł oglądać i czuć jej orgazm, ale… Ale totalnie zbiła go z tropu. — Co? — wydyszał i jęknął, gdy pociągnęła go za włosy. Podniósł głowę, zdziwiony jej zachowaniem. Kurwa, tylko nie to. Nie podobało mu się, że przerwała. Kiedy ostatnio coś takiego się stało, ich relacja na długi czas się skończyła. Na samą myśl, że to miałoby się powtórzyć, całe jego podniecenie odpłynęło, a boleśnie twardy kutas zaczął mięknąć. Najgorsze, że nawet nie wiedział, co zrobił źle. Przecież nic nie powiedział! Ani nie robił nic ponad zaspokajanie jej. Spojrzał więc na nią rozszerzonymi oczami, nie mając pojęcia, czego się spodziewać.
    Odetchnął z ulgą, gdy z ust Margaret padły takie, a nie inne słowa. Uśmiechnął się, szybko maskując niepewność, która wcześniej się pojawiła i przechylił lekko głowę, przyglądając się dziewczynie z nieskrywanym zaciekawieniem.
    — Co ty kombinujesz, mała? — spytał schrypniętym głosem, wodząc wzrokiem po jej twarzy. Pozwolił sobie na szerszy uśmiech i ujął jedną z jej dłoni, podnosząc się z podłogi. Zanim jednak wszedł na łóżko, wsunął kciuk wolnej ręki za gumkę dresów i skopał je z siebie. Uklęknął na materacu zupełnie nagi i opadł tuż obok rudowłosej. — Już, leżę. Co dalej? — wymruczał, układając się wygodnie na boku. Chwycił Margo za kark jedną ręką, a drugą podążył do jej pośladka i przyciągnął ją do siebie, wpijając się w jej wargi. — Wiesz, jak bardzo za nim tęskniłem? — szepnął w przerwie na oddech i ścisnął palcami jej skórę. — Jak już kupię gumki, zerżnę cię od tyłu, żeby gapić się na ten twój seksowny tyłek — trącił nosem jej nos, jednocześnie wymierzając jej lekkiego klapsa.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  27. Po jego ciele przeszedł dreszcz przyjemności, bo mimo panującego w pokoju mroku dostrzegł, gdzie Margo najpierw pokierowała swój wzrok, a na widok jej języka tak kusząco sunącego po wargach… Cóż, zdecydowanie nie miał nic przeciwko zmianie planów. Oczywiście wciąż chciał ją smakować, dotykać, doprowadzać do szału, ale sam również był w takim stanie, że z ulgą przyjąłby jakikolwiek dotyk z jej strony, dlatego nie protestował.
    — Cudownie. Chciałbym wiedzieć, co się dzieje teraz w tej swojej ślicznej główce — uśmiechnął się kącikiem ust, odwzajemniając intensywne spojrzenie, zanim ją do siebie przyciągnął. Właściwie mógłby zostać w takiej pozycji. Owszem, podbrzusze i penis zaczynały pulsować tępym bólem, ale gdyby to wszystko miało się zakończyć jedynie przytulaniem i pocałunkami, również czerpałby z tego całym sobą, tyle ile mógł. Choć dobrze, że mógł czerpać więcej ze znacznie lepszych rzeczy.
    — Z czułym… — zaczął zaraz za nią, ale urwał, przypominając sobie swoje własne słowa. Roześmiał się cicho, chrapliwie. — Też będzie. Zaraz po ostrym rżnięciu. Jeśli myślisz, że poprzestaniemy na jednym razie, gdy w końcu w ciebie wejdę, to bardzo się mylisz, więc lepiej już teraz wyprowadzę cię z błędu — wyszczerzył zęby i odwzajemnił pocałunek, mrucząc cicho, gdy przygryzła jego wargę. Oddychał głęboko, nie mogąc się powstrzymać przed obserwowaniem jej poczynań. Podążał spojrzeniem za stopniowo obniżającą się sylwetką dziewczyny. Przeczesał palcami jej długie włosy, zgarniając je na jedną stronę, ale zanim zdążył zrobić coś więcej, ona już na nim siedziała. I zrozumiał, co takiego robiła. Jego oddech przyspieszył, a kutas mimowolnie drgnął.
    — Ja pierdolę, jesteś idealna — szepnął z zachwytem. Sam nie śmiałby zaproponować takiej pozycji, choć skrycie zawsze o niej marzył. A Margaret spełniała to marzenie, mimo że nawet o to nie prosił. Ta dziewczyna… Doprowadzała go do szaleństwa. Świrował na jej punkcie. — Będziemy się zajebiście bawić — wymruczał i wciągnął powietrze przez zęby, czując jej wargi i język na swoim penisie. Chciał wedrzeć się w jej gardło, sprawić, żeby zaczęła się nim krztusić, ale się powstrzymał. Bardziej pragnął, żeby robiła wszystko po swojemu, tak jak on po swojemu zamierzał zająć się teraz nią. Pozwolił sobie jedynie na chwilę rozkoszowania się jej wspaniałymi ustami, a potem poprawił się na poduszce, wsunął ramiona pod jej uda, obejmując je od spodu i przywarł własnymi wargami do jej cipki, ponownie cicho jęcząc, gdy poczuł jej smak. Pieprzył ją językiem, lizał, ssał i podgryzał, a jego biodra drgały, kiedy z każdym jej ruchem zbliżał się do orgazmu.
    — Nie potrwa to długo — ostrzegł bez tchu.
    Kilka minut później wzdłuż jego kręgosłupa przebiegł gorący dreszcz, mięśnie się napięły, a kutas nabrzmiał jeszcze bardziej.
    — Jeśli nie chcesz, żebym… — urwał, nie wiedząc, jak dziewczyna może zareagować na bardziej wulgarne określenie, więc zacisnął zęby i odetchnął drżąco. — Powinnaś się odsunąć, bo zaraz dojdę — dodał, czując, że znajduje się na krawędzi. Powstrzymywał się ostatkiem sił, a jego wargi ponownie przylgnęły do nabrzmiałej łechtaczki, ssąc ją znacznie mocniej, żeby Margo szczytowała razem z nim.

    🥵

    OdpowiedzUsuń
  28. Od dawna nie myślała o tak odległej przeszłości, ale realia tejże tkwiły w niej gdzieś głęboko, jak stara rana, niby już zrośnięta, a jednak wciąż jeszcze wrażliwa. Za nic nie przyznałaby się do tego nawet przed samą sobą, ale czasem dopadały ją wspomnienia tak intensywne, że aż traciła dech. Nie miała pojęcia, czy byłaby innym człowiekiem, gdyby przyszła na świat w innych okolicznościach — może to ja było po prostu nierozerwalnym fundamentem jej osobowości, niezmiennym i niepodważalnym. Może jakiekolwiek zmiany w otoczeniu i tak nie zmieniłyby zbyt wiele w niej samej. Czasami bawiła się myślą o tysiącu innych osób, którymi mogła się stać, a które zostały pochowane w masowym bezimiennym grobie tylko dlatego, że akurat urodziła się w tym miejscu i w tym czasie. Czy gdyby te pierwsze lata życia były wypełnione beztroską i miłością, stanowiłyby bezpieczny fundament, na którym mogłaby oprzeć się podczas kolejnych sztormów w przyszłości?
    Wzruszyła ramionami, nie znajdując satysfakcjonującej odpowiedzi.
    — A czemu nie? — odbiła pytanie, lustrując ponurym wzrokiem dzielnicę. — Jest tanio. I zawsze to jakaś rozrywka.
    W pewnym sensie powiedziała prawdę: było tanio. I rozrywkowo, o ile rozrywką można nazwać bójki, liczne interwencje policji i wieczne wrzaski. Dilerzy narkotyków handlowali prochami jakby były to cukierki. Zachowanie niektórych bezdomnych nawet najtwardszych ludzi przyprawiało o niedowierzanie. Sama Fibs była kiedyś świadkiem, jak jeden z nich złapał gołębia i odgryzł mu głowę, napotykając jej wzrok. Zdecydowanie nie było to miejsce, w którym ktokolwiek chciałby się znaleźć z własnej woli. A jednocześnie Phoebe nie czuła większej ochoty, by się stąd wyrwać. Było jej wszystko jedno.
    Wspięła się po schodach na swoje trzecie piętro i otworzyła drzwi, ukazując mroczne wnętrze mieszkania. Weszła jako pierwsza, nogą przesuwając walające się po podłodze ubrania, co przypomniało jej, po co właściwie wyszła dzisiaj ma miasto.
    — Cholera — mruknęła pod nosem. — Muszę tam jutro wrócić.
    Jutro. Nie dzisiaj. Jutro. Bezpieczna przyszłość. Wciąż nie była pewna, czy nie dopadnie jej głęboki szok pourazowy, ale póki co była po prostu zobojętniała na wszystko.
    — Sorry za bałagan — powiedziała, zamykając drzwi na klucz od środka. Potem poszła do kuchni, gdzie wyciągnęła z lodówki napoczętą butelkę wódki, a z szafki nad zlewem dwa kieliszki. Skinęła pytająco na Meg. — Chcesz?

    Fibs

    OdpowiedzUsuń
  29. Zaprzeczanie, że Jake miał większe doświadczenie od Margo byłoby idiotyzmem, ale jakiekolwiek doświadczenie bladło w porównaniu do tego, jak czuł się w towarzystwie tej dziewczyny. Seks z nią był lepszy niż cokolwiek, co dotychczas przeżył. A to nawet nie był pełnoprawny stosunek…
    Przyciskał jej cipkę do swojej twarzy tak długo, jak ona trzymała go w ustach. Pozwolił jednak na to, żeby osunęła się na materac, a sam jeszcze przez chwilę leżał na plecach, uspokajając oddech z zamkniętymi oczami. Ciepło powoli opuszczało jego ciało, a wargi rozciągnęły się w błogim uśmieszku. Wciąż czuł na języku jej smak i cholernie mu się to podobało.
    — Brzmisz, jakbyś się tego nie spodziewała — zaśmiał się cicho i obrócił na bok. Chwytając za cienką kołdrę, nakrył ich od pasa do kolan, bo wciąż leżał z głową przy jej stopach. Przesunął się nieco niżej na łóżku i objął pośladki rudowłosej ramieniem, głowę opierając na jej udach. — Jak będziesz gotowa, zamieszkaj ze mną. Chcę zawsze tak z tobą zasypiać — wymamrotał i złożył delikatny pocałunek na jej udach.

    Od kiedy Margo wróciła do jego życia, chodził cały w skowronkach. Serio, było idealnie. Lepiej niż się spodziewał. Okazało się bowiem, że kiedy w pobliżu nie ma rodziców i Phoebe, przestali się martwić tym, czy ktoś zaakceptuje ich związek, czy mogą kogoś tym zniesmaczyć. Nikt nie wiedział, że są przybranym rodzeństwem, a oni nie mieli zamiaru się tym chwalić. Nie było więc powodów do kłótni, dzięki czemu nareszcie zaczęli normalnie rozmawiać i należycie się poznawać. Spędzali ze sobą mnóstwo czasu, aż w końcu w naturalny sposób Margo przeniosła się do niego. Chyba razem mieszkali, a on nie miał nic przeciwko temu. Właściwie cholernie się cieszył, bo wiedział, że kiedy wróci do domu, ona będzie tam na niego czekała. Lub on będzie czekał na nią. A potem nie będą zmuszeni się rozstać nawet na chwilę.
    Żył w tej swojej szczęśliwej bańce, rozwijał pasję, dzięki której zaczął zarabiać i całkowicie zapomniał o przeszłości. Nie tęsknił już za sportem, nie tęsknił za poprzednim życiem… Jedynie za Phoebe, ale nienawidził jej bardziej niż był w stanie ją kochać.
    W każdym razie ten dzień nie różnił się od każdego innego w ciągu kilku ostatnich miesięcy. No, może jedynie tym, że zbliżał się koniec roku akademickiego i musiał pozaliczać przedmioty, a także staż. Dlatego był nieco bardziej zmęczony niż zwykle i przekroczył próg mieszkania z myślą, że pragnie szybkiego prysznica i snu z Rudą w ramionach. Odstawił torbę ze sprzętem na komodzie w korytarzu, zrzucił buty i ciężkim krokiem ruszył do salonu, gdzie z ulgą opadł na kanapę obok Margo. Najwyraźniej była zajęta swoim telefonem, ale nic sobie z tego nie robił. Przechylił się na bok i oparł głowę na jej udach, wydając z siebie zmęczony jęk.
    — Mam dość — wymruczał, zamykając oczy. — Czy możemy sobie zrobić jakieś małe wakacje? Wiesz, wyjechać gdzieś na weekend… Może gdzieś na północ? Albo w góry? Co ty na to? — zaproponował wciąż z przymkniętymi powiekami, obejmując ramionami jej uda i wtulając się w nie, jakby były najwygodniejszą istniejącą poduszką.

    🙊

    OdpowiedzUsuń
  30. — Taa — potwierdziła niechętnie. — Właściwie to z nim nie gadam — dodała ściszonym głosem, nie wiedząc, po co w ogóle to mówi. Czyżby jedna strzelanina w sklepie wstrząsnęła nią aż tak mocno, że była gotowa zaprzyjaźnić się ze swoją przybraną siostrą? Miała ochotę prychnąć pod nosem.
    Jakoś tak wyszło, że nieszczególnie utrzymywała kontakty z ojcem. Czasem, kiedy potrzebowała pieniędzy na już, dzwoniła albo pisała smsa, ale najczęściej po prostu nie zawracała sobie tym głowy. Czuła się tak, jakby jej rodzice od dawna nie żyli, a ona sama równie dawno się z tym pogodziła.
    — Nie musisz mi tego życzyć, już i tak tutaj mieszkam — uśmiechnęła się krzywo. — I w sumie to nie ma większego znaczenia — dodała, lekceważąco wzruszając ramionami. Nie musiała dodawać, że i tak plątała się czasami po równie koszmarnych dzielnicach, jak ta, a tutaj przynajmniej niektórzy stali lokatorzy kojarzyli całą w czerni dziewczynę z trzeciego piętra i niekiedy mieli na nią oko. Życie nie było miłe ani przewidywalne; składało się z samych ostrych części, wystających kantów i bolesnych upadków, i tak naprawdę nigdzie nie można było czuć się bezpiecznie. Mimo, że mieszkała tutaj, faceci z bronią napadli ją w sklepie w centrum. Więc jaki to miało sens? I czy w ogóle jakikolwiek miało?
    Skrzywiła się ironicznie na słowa siostry, bo, właściwie, przecież sama również zamierzała jej unikać, skoro wszystko wróciło do jako-takiej równowagi.
    — To dogadane, idziemy do innych sklepów — podsumowała, nalewając hojnie wódki do obu kieliszków. Stuknęła szkłem o szkło i powstrzymała się od złośliwego chichotu. Widać było wyraźnie, jaki stosunek miała Meg do panującego wewnątrz mieszkania bałaganu, a to sprawiło Phoebe osobliwą uciechę. Nigdy przedtem nie doprowadziłaby mieszkania do takiego stanu, ale skoro i tak była już na dnie, czy to cokolwiek zmieniało? Czy musiała się czymś jeszcze przejmować?
    Wypiła swój alkohol i odstawiła kieliszek na stół. Przyszło jej do głowy, że być może nie powinna mieszać środków przeciwbólowych, które podał jej tamten ratownik, z alkoholem, ale wzruszyła tylko ramionami i nalała sobie jeszcze jednego. Nic lepiej nie wpływało na zszargane nerwy, niż porcja zapomnienia.
    — No więc… — zaczęła z wahaniem. — Nie musisz mnie już niańczyć — stwierdziła, powstrzymując się od ponownego wzruszenia ramionami. — Chyba, że jednak chcesz się jeszcze napić.
    Nie czuła bólu. Nagle nie czuła nic, jakby jej wnętrze odłączyło się od zakończeń nerwowych, jakby wszystkie problemy wyparowały, jakby była lżejsza od powietrza. Zdawało jej się, że tak to jest, być najszczęśliwszym na świecie człowiekiem; kontury wszystkiego wokół rozmywały się delikatnie, sprawiając, że świat wyglądał znacznie sympatyczniej.
    — Kurwa, co… o czym rozmawiałyśmy? — spytała, rozglądając się niespokojnie po wnętrzu mieszkania.

    let's go

    OdpowiedzUsuń
  31. Nie była w stanie wytrzymać w domu rodzinnym, kiedy została w nim sama. Czuła się tak, jakby wspomnienia prześladowały ją na każdym kroku i marzyła tylko o tym, żeby stamtąd zniknąć. W każdym innym miejscu czuła się lepiej, choć odrobinę mniej winna, miała chociaż trochę mniejsze wyrzuty sumienia. Tęsknota za bratem też była mniej odczuwalna; nie była to żadna wielka różnica, ale jednak istniała. Tu, w zagraconym mieszkaniu na Skid Row, mogła udawać, że cała ta przeszłość nigdy się nie wydarzyła. Nikt z jej dawnego życia nigdy tutaj nie był, i tak już miało pozostać — nie byłaby w stanie kolejny raz wygrzebywać się spod zgliszczy, gdyby którąś z jej relacji strawił jeszcze jeden pożar.
    Ale, o dziwo, teraz zaprosiła do siebie osobę, której nigdy, przenigdy nie spodziewała się tutaj zastać; ba!, była to osoba zaproszona przez Fibs, chociaż zapewne ona sama nie uwierzyłaby w taki splot okoliczności.
    — Wolałabym, żeby spadły mi z nieba pieniądze — mruknęła, biorąc na ręce wielkiego czarnego kota, który leniwie przeciągał się na kanapie. Kot nie miał oka i z pewnością nie należał do przystojniaków, ale był jedynym żywym towarzyszem, który jej nie opuścił, którego nie mogła zranić, i który nie mógł zranić jej. Dobrze było przytulić się w nocy do jego futerka. Od razu sen przychodził jakoś szybciej.
    Otworzyła szerzej oczy, widząc, że Meg ewidentnie zabiera się do sprzątania, chociaż próbowała protestować, mówiąc, że nie ma się czym przejmować. Boże, sytuacja była przekomiczna. Niemal nierealna. A może to wszystko jej się tylko śniło?
    Powolnym ruchem dotknęła kuchennego stołu. Czuła się tak, jakby szła pod wodą, wszystko działo się wolniej, a całe jej ciało wydawało się okropnie ciężkie. A jednak pod palcami czuła chłód blatu i jego gładką strukturę, mimo, że we śnie nie sposób poczuć żadnej z tych rzeczy.
    — Dobra… mam tu syf — zgodziła się dla świętego spokoju, bowiem nagle opuściła ją cała siła i stabilność. Osunęła się na krzesło, czując, jak traci kontrolę nad mięśniami i zastanawiając się, czy na pewno łączenie wódki z lekami przeciwbólowymi było rozsądne. Nie; robiła to nieraz, ale robiła znacznie gorsze rzeczy, od których mogła nawet umrzeć, więc nie sądziła, żeby odrobina alkoholu zadziałała w taki sposób.
    Niespodziewanie podskoczyła, słysząc krzyk przybranej siostry, zupełnie tak, jakby ktoś wpompował jej nowe pokłady siły w całe ciało.
    — Co… Co? — spytała półprzytomnie, niezupełnie rozumiejąc sytuację. A potem do niej dotarło i rzuciła się w stronę dziewczyny, łapiąc ją za ręce, żeby nie zrobiła sobie przypadkiem jakiejś krzywdy. — Hej, uspokój się, nic tu nie ma, nie ma żadnych pająków, dobra? Boże. Czy ty coś wzięłaś? — Zmarszczyła brwi, jakby intensywnie nad czymś myślała. — Nie ma żadnych pająków — powtórzyła, mając jednak wrażenie, że poprzednio mówiła to do kogoś, kogo bardzo nie lubi, a teraz… właściwie nie była pewna, skąd wzięła się w jej domu ta nieznajoma dziewczyna. Jej myśli wydawały się rozjeżdżać we wszystkie strony. Dlaczego trzymały się za ręce, ona i ta ruda? — Kim… jesteś? — wyszeptała w końcu.

    dlaczego to nie mogą być motyle?!

    OdpowiedzUsuń
  32. Drgnęła, słysząc pytanie. Właściwie nigdy nie zastanawiała się nad pochodzeniem swojego kocura. Pewnego wieczoru po prostu przybłąkał się pod jej kamienicę i nie miała serca go wyrzucić. Ale jego przeszłość stanowiła zagadkę.
    — On, on… Był już taki, kiedy go znalazłam — odparła, wypuszczając zwierzątko z objęć. Kot przysiadł na oparciu kanapy i zlustrował otoczenie czujnym spojrzeniem. Fibs z trudem oderwała od niego wzrok. — Serio, nie musisz się fatygować. Serio. Bywało gorzej — zaśmiała się gorzko, nieszczerze.
    Ale mówiła prawdę. Rzeczywiście bywało gorzej, chociaż bywało też przecież lepiej, nawet, jeśli rzadko i dawno temu. Nie była bałaganiarą; po prostu nie miała siły zawracać sobie głowy panującym wokół chaosem.
    Zmarszczyła brwi, słysząc głos, który dobrze znała, a jednak nie potrafiła go dopasować do twarzy. Wciąż trzymała dłonie dziewczyny w swoich — właściwie tylko prawą, lewa służyła jej w tym momencie raczej do podtrzymywania, niż faktycznego chwytu. Nie wiedziała, kim była to ja. Wydawała się jednocześnie znajoma i obca, jak ktoś, kogo dobrze znała dawno temu, a kto wyrósł na jakąś inną osobę.
    — Sukienka? — powtórzyła, ciągle przyglądając się dziewczynie, jasne oczy kontra ciemne oczy. A potem uśmiechnęła się szeroko. — Przecież jesteś śliczna, głuptasie — powiedziała pobłażliwym, rozbawionym tonem. — Ale możesz pogrzebać w mojej szafie… jeśli ją znajdziesz. Chyba zgubiłam szafę — zachichotała głupio, czując się tak, jakby jej rzeczywista tożsamość została upchnięta w małym, niewidzialnym kąciku, zastąpiona przez tę dziwną, roześmianą osobowość, która chciała się bawić, wygłupiać, i której nic nie bolało — ani ręka, ani serce.
    Resztki jej świadomości rozsypały się doszczętnie, jak kupka prochu, kiedy usłyszała komplement. Miała wrażenie, że coś było nie tak, że nie powinno tak być, że działo się coś dziwnego, a potem nagle w ogóle już o tym nie myślała. Każda komórka jej ciała wydawała się być aż nadto świadoma fizycznej bliskości tej znajomo-nieznajomej istoty o ciemnych oczach. Czuła się tak, jakby gorący ogień spalał ją od środka, zmieniając całe jej wnętrze w wulkaniczną lawę, płynną i nieokiełznaną.
    — Zostaw to — szepnęła, powstrzymując jej dłoń od rozdrapywania skóry. — Zrobisz sobie krzywdę. Niczego tam nie ma, nie ma, nie ma. Niczego. Naprawdę — obiecała. — Mam kostki lodu w zamrażarce. Chodź — pociągnęła ją za sobą. — Przestanie cię tak swędzieć.

    i tak wolałabym węże

    OdpowiedzUsuń
  33. — Może być — przytaknęła, również wodząc wzrokiem po podłodze, po morzu ubrań i stosach rzeczy potrzebnych na przemian z kompletnie zbędnymi. Uniosła wzrok, w jej oczach zamigotały iskierki rozbawienia. — Przecież mówiłam, że zgubiłam szafę. Jest tutaj — zatoczyła ręką krąg otaczający cały pokój. — Jest wszędzie tutaj.
    Zmarszczyła brwi, usiłując pozbyć się opatrunków, w których tonęła jej dłoń. Przecież już nie bolało, a cała ta otoczka sprawiała, że czuła się częściowo upośledzona. Ale bandaże trzymały się mocno, a może po prostu Fibs za bardzo plątały się palce, w każdym razie — niczego nie zdołała ściągnąć.
    — Pomóż mi z tym — syknęła, zirytowana i zła na głupi, głupi opatrunek, który przyrósł jej do skóry, chociaż wcale go tam nie chciała. — M-muszę się tego pozbyć — wydyszała, usiłując pociągnąć za materiał zębami. Czuła się trochę tak, jakby miała wysoką gorączkę, i trochę tak, jakby ktoś wreszcie zrobił porządek z jej życiem: wolna i euforycznie szczęśliwa.
    Odwróciła głowę, nadal grzebiąc w zamrażarce, i spojrzała na dziewczynę okrągłymi oczami. Musiała znaleźć ten cholerny lód, nawet, jeśli nie pamiętała już, do czego był jej potrzebny. Znaleźć lód. Znaleźć go.
    Triumfalnie wyszarpnęła w końcu paczkę z głębi zamrażarki i uśmiechnęła się, przymykając oczy.
    — Czytałaś… co? — zerknęła z zainteresowaniem spod rzęs, czując, jak szybko bije jej serce. Z niewiadomego powodu jak zahipnotyzowana wpatrywała się w usta dziewczyny, łowiąc wzrokiem najdrobniejsze ruchy, najlżejsze sugestie. — Może… Ale lepiej pokaż mi, co masz na myśli — uśmiechnęła się lekko, opadając głową w dół, przewieszona przez oparcie kanapy. Jej włosy rozsypały się po podłodze jak kosmyki płynnego złota.
    Zachichotała, patrząc na odwrócony do góry nogami wszechświat, który zdawał się być tak inny, jakby i ona sama nagle stała się kimś innym. Podskórnie czuła jeszcze czasami, że coś nie gra, ale były to ukłucia na tyle słabe, że postanowiła je zignorować. Były tutaj, były same i było im miło. Czy naprawdę mogła to zepsuć?
    — Hej — odezwała się po chwili zachrypniętym głosem, jakby nie odzywała się całymi dniami albo wypaliła kilka papierosów pod rząd. — Skoro tak się chętnie przede mną rozbierasz — znacząco obrzuciła wzrokiem jej sylwetkę — może chociaż powiesz mi, jak masz na imię?

    chyba by go usmażyły i zjadły

    OdpowiedzUsuń
  34. Czy spodziewał się, że po powrocie do domu czeka go jakaś awantura? No nie, zdecydowanie nie. Od dawna było między Margo a nim tak dobrze, że całkowicie zapomniał, iż jego ukochana dziewczyna miała przykrą tendencję do robienia czegoś z niczego. Jake z kolei nie lubił dramatyzmu. Owszem, miał swoje za uszami, ale lubił proste sytuacje, bo i był prostym w obsłudze facetem. Gdy było dobrze, to było dobrze. Nie szukał na siłę dziury w całym, cieszył się z tego, że mają siebie, są szczęśliwi i ich związek się układa. Nie poruszał żadnych trudnych tematów, nie wracał do przeszłości, po prostu… Żył chwilą. I może czasami nieśmiało myślał o przyszłości. Ich wspólnej przyszłości. Może o jakimś większym mieszkaniu. Zaręczynach… Udało mu się nawet odłożyć kilka stówek z myślą o pierścionku.
    W żadnym momencie jednak nie zakładał, że wydarzy się coś złego, skoro rodzina nie stanowiła już problemu. Był tak zaskoczony jej wybuchem i tym, że go zepchnęła, że nie zdążył zamortyzować upadku. Zsunął się z kanapy i wylądował kolanami na podłodze, a żebrami na niskim szklanym stoliku. Jęknął głucho i powoli się wyprostował, przysiadając na piętach. Przycisnął dłoń do boku i wziął powolny oddech, żeby skontrolować ewentualne uszkodzenia. Chyba nie były złamane.
    — Co jest, do cholery? — sapnął, patrząc na nią z tak ogromnym zdezorientowaniem, że aż opadła mu szczęka. Widział jej łzy i… Cóż, nie miał pojęcia, co znowu zrobił nie tak. — Z kim? Jezu, Margo, o czym ty mówisz? — zapytał, marszcząc brwi. Przeszedł na kolanach bliżej niej i zatrzymał się dopiero, kiedy miał jej twarz przed swoją twarzą. Patrzył w ciemne załzawione oczy, doszukując się w nich… Czegoś. Jakiejkolwiek podpowiedzi, co takiego zrobił. I kim była tajemnicza ona. — Zaczekaj… Powoli. Musisz mi powiedzieć, co się wydarzyło, bo nie rozumiem. Dobrze wiesz, że od wyprowadzki z domu z nikim się nie spotykałem. A teraz jesteś jedyną dziewczyną w moim życiu. Zapytaj kogokolwiek, jeśli mi nie wierzysz. Ale nie wiem, dlaczego miałabyś nie wierzyć. Ja… Co to w ogóle za pytanie? Przecież wiesz, ile dla mnie znaczysz. Wiesz to, prawda? — zapytał. Chciał mówić spokojnie, ale niezbyt mu wychodziło, bo gorączkowo poszukiwał w głowie odpowiedzi na swoje własne pytania. Wertował też swoje ostatnie posunięcia, próbując zrozumieć, co mogło się wydarzyć, ale nie wiedział.

    😶

    OdpowiedzUsuń
  35. Phoebe miała niejasne wrażenie, że coś potoczyło się innym torem, niż zwykle. Ale czy mogła się nad tym głowić, jeżeli czuła się tak dobrze, nareszcie dobrze, jakby wszelkie problemy pozostały gdzieś z tyłu, nie mogąc jej dosięgnąć ani jej dogonić? Czy mogła zburzyć tę idealnie układającą się chwilę, kiedy jedynym, na czym skupiała wzrok, była ta ruda dziewczyna w jej mieszkaniu? Czy mogła zepsuć tak przyjemnie zapowiadający się dzień?
    Gdzieś w głębi serca pamiętała, że ów wspaniały dzień zaczął się wyjątkowo do dupy, ale nie wystarczyło jej już miejsca w głowie, żeby zapamiętać konkretne wydarzenia. Czuła się tak, jak gdyby jednym skokiem mogła wzbić się w powietrze i latać. Miała takie lekkie kończyny. I takie ciężkie powieki.
    — Twoje włosy wyglądają jak płomienie — wymamrotała cicho, gapiąc się na dziewczynę i pozwalając jej sprawnie rozprawić się z opatrunkiem. Drugą rękę, nie mogąc się powstrzymać, z dziwną fascynacją zanurzyła w tych rudych włosach. Palcami przeczesała kosmyki, rozkoszując się ich strukturą. Potem zerknęła na dłoń, wyzwoloną już z opatrunku, i zobaczyła brzydką, krwawą ranę, na widok której przeszedł ją dreszcz. A potem pomyślała, że w sumie to nie ma znaczenia. — Twoje włosy są jak ogień — powtórzyła, nie odrywając od nich wzroku. — A moje oczy są jak lód.
    Jej spojrzenie ześlizgnęło się po zamrożonych kostkach, omiatając zarazem całe znajome otoczenie, obserwowane jednak z innej perspektywy. Nigdy wcześniej nie udało jej się wywrócić swojego życia na drugą stronę.
    Zmarszczyła lekko brwi, słysząc imię dziewczyny. Z czymś się jej kojarzyło, lecz było to wspomnienie tak odległe, jak gdyby przydarzyło się komuś innemu. Meg. Ładna była.
    — A ja jestem Fibs — szepnęła, patrząc na nią nieruchomym wzrokiem, na jej ruchy, na jej włosy, na nią całą. Na kostki lodu w woreczku, w jej dłoni, w jej ustach.
    Zadrżała lekko, kiedy lód dotknął jej skóry, ciepło-zimno, zimno-gorąco. Odwzajemniła pocałunek, koncentrując się na skrajnie różnych odczuciach, które składały się w doznania. Mieszanka faktur i struktur, lodu i ognia, kosmyki włosów pod palcami, kiedy wsunęła pomiędzy nie dłoń. Miała wrażenie, że dotknięcia lodowych kostek wyzwalają w niej coraz większy pożar, mogący zmieść z powierzchni ziemi wszystko, co kiedykolwiek miało znaczenie.
    — Jest — przytaknęła, głosem cichszym od szeptu i przepełnionym emocjami. Przyciągnęła ją lekko do siebie, zmniejszając i tak niewielki dystans. — Jest bardzo… w porządku — szepnęła jeszcze, zamykając oczy i przesuwając końcem języka po wargach dziewczyny. — Pokaż mi jeszcze — poprosiła.

    zara nas zajebie

    OdpowiedzUsuń
  36. Pomijając to, że niczego nie rozumiał, zaczynał się też robić zwyczajnie wkurzony. Bo wciąż mu nie powiedziała, o co jej chodzi, a skoro nie wiedział o co chodzi, nie mógł się do tego w żaden sposób odnieść. Dopiero kiedy wyciągnęła w jego stronę dłoń z telefonem, a na telefonie wyświetliła zdjęcie, na którym był oznaczony, niemal się roześmiał. Z ulgi. Bo chodziło o Nel. Jeśli ktoś taki jak on mógł nazywać kogokolwiek przyjacielem, Cornelia zdecydowanie znalazłaby się w tym gronie. Poznali się przypadkiem i lubili razem posiedzieć i pomilczeć.
    Co w tym wszystkim najważniejsze, Cornelia była dla Jacoba kompletnie aseksualna. Czasami się przytulali, ale nigdy nie dotknął jej w sposób, który można uznać za nieprzyzwoity. Ona jego też nie. Chyba zwyczajnie się sobie nie podobali, ale nigdy nie pytał. Dobrze po prostu było jak było.
    — Lepiej by było, gdybym spał pod mostem, zamiast zamieszkać z przyjaciółką, prawda? — spytał, przechylając lekko głowę. Nie miała prawa robić mu wyrzutów o Nel. Znała ją. A skoro przez ten czas, gdy mieszkali razem u rodziców w jakiś sposób zwracała na Jake’a uwagę, doskonale wiedziała, że Cornelia była dla niego jedynie przyjaciółką. — W życiu się z nią nie spotykałem. Nawet jej nie dotknąłem, ona mnie też nie. Zresztą ona zbierała się po śmierci faceta, z którym sypiała, a ja zbierałem się po tobie. Ostatnim, o czym byśmy pomyśleli, było bzykanie się ze sobą — powiedział spokojnie, bo krzyki nie miały sensu. Nie chciał zaogniać sytuacji, wiedział, że w przypadku Margo kłótnią można jedynie pogorszyć sprawę.
    Ale jakkolwiek starał się być spokojny, jej następne słowa gwałtownie go odpaliły.
    — Słucham? — wycedził i zacisnął pięści, gwałtownie wstając z podłogi. — Poważnie to powiedziałaś? Naprawdę tak to widzisz? — warknął, podchodząc bliżej. — Fajnie tak mieć w głowie odpowiedzi na wszystkie pytania, co? Co jeszcze masz do powiedzenia na mój temat? Pieprzyłem się z przyjaciółką, która jest dla mnie totalnie aseksualna zaraz po tym, jak się rozstaliśmy, teraz wracam do dawnego życia, bo robię zdjęcia w agencji, która nie ma nic wspólnego z tamtymi ludźmi… Widuję się z nią nadal, chociaż nie rozmawialiśmy od momentu, jak nasz zakład się skończył, czyli miesiąc po mojej wyprowadzce. No, dalej, co jeszcze masz mi do powiedzenia, Margaret? Wyrzuć z siebie wszystko, co o mnie myślisz, raz a dobrze. Miejmy to z głowy — wycedził, nachylając się nad rudowłosą.

    😤

    OdpowiedzUsuń
  37. — Równie dobrze mogłaś powiedzieć, bo właśnie tak to zabrzmiało — odpowiedział lodowato. Patrzył na nią, przysięgając sobie, że nie da się wkręcić w żadną popieprzoną, nielogiczną kłótnię, którą wyssała sobie z palca, już nie pierwszy zresztą raz, ale każda jej odpowiedź sprawiała, że narastała w nim wściekłość. Wściekłość i frustracja, bo nie rozumiał, dlaczego musiała psuć to co mieli. Akurat teraz. Przecież te zdjęcia wisiały na jego profilu od ponad roku, a ona dopiero dziś postanowiła zrobić o nie awanturę? Nie wierzył, że wcześniej go nie stalkowała. Po prostu w to nie wierzył. — Tak, no przecież takie to proste — roześmiał się pozbawionym wesołości śmiechem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
    Miał w dupie jej pragnienie przestrzeni. Był tak wkurwiony, że powinna się cieszyć, że nie przycisnął jej własnym ciałem do ściany, żeby ją osaczyć, choć niewiele brakowało. Jej zapach wdzierał się do jego nozdrzy, ale teraz jedynie potęgował wściekłość. Bo to mu się nie śniło, ona naprawdę robiła mu wyrzuty o przyjaciółkę z przeszłości, z którą nie widział się rok.
    — Aha, więc teraz już nie pytasz, stwierdzasz, że się z nią pieprzyłem. Wspaniale. Coś jeszcze na ten temat masz mi do powiedzenia? — warknął, łapiąc ją za nadgarstki i odsuwając od swojej piersi. Nie chciał, żeby go dotykała. — Czy ty siebie słyszysz, dziewczyno? Zdajesz sobie w ogóle sprawę, jak idiotycznie teraz brzmisz? Serio, czy kiedykolwiek dałem ci powód, żebyś myślała, że podoba mi się ktoś oprócz ciebie? Od kiedy powiedziałaś, że coś do mnie czujesz, nawet nie spojrzałem na nikogo innego. A mogłem to zrobić, bo nie wiedziałem, czy jeszcze się spotkamy. Problem w tym, że nie potrafiłem. A ty mi wmawiasz, że pieprzę się z kim popadnie i chcę cię zostawić — wyrzucił z siebie, kwitując wypowiedź parsknięciem. Miał gdzieś jej płacz, teraz nie robił na nim wrażenia. Przeciwnie, wkurzał go. Zaatakowała go, a teraz robiła z siebie ofiarę. Chciał nią potrząsnąć i przemówić do rozumu, ale nie wiedział, jak to zrobić. Obawiał się, że jest tak zaślepiona, że nic do niej nie dotrze.
    — Bo cię kocham, ty wredny rudzielcu — wycedził i znowu sięgnął jej nadgarstków, tym razem po to, żeby odciągnąć ręce od jej głowy. — Ty do mnie pasujesz. Nie chcę nikogo innego, kiedy to zrozumiesz, do cholery? Czy w ogóle nadejdzie taki moment, że mi zaufasz? Bo jeśli nie… To nie będzie działać bez zaufania, Margaret. Przez cały ten czas właśnie tak o tym wszystkim myślałaś? O sobie, o mojej pracy? — spytał nieco ciszej, słabiej, z jakąś taką rezygnacją w głosie. Bo nie był gotów porzucić kolejnych marzeń. Już raz musiał się pożegnać z futbolem, z fotografią nie zamierzał.

    🙄

    OdpowiedzUsuń
  38. — Raczej spłonę od środka — mruknęła, nie przestając bawić się jej włosami, przeczesując je i nawijając na palce, jak gdyby były pierścieniami stworzonymi z uwięzionych w czasie płomieni. Wydawało jej się to tak nierealne, jak gdyby obydwie wzięły się tutaj znikąd, mały wycinek czasoprzestrzeni porzucony akurat w tym miejscu. Nigdzie nie było początku i nigdzie nie było końca, jakby nigdy nie istniał. Może naprawdę tak było? A może to tylko sen, dziwnie realny, ale jednak fałszywy?
    Cały świat rozmył się wokół niej, plątanina kolorów i kształtów, które niczego nie oznaczały. Liczyło się tylko to, co czuła, chłód lodu na rozgrzanej skórze, miękkie usta na swoich ustach i ciało pod palcami, prawdziwe, istniejące, żywe. Głos dobiegał ją raz z bliska, a raz z daleka, cicho i głośno, zewsząd i znikąd. Nie był tylko tym, ani tylko tym, ale tym i tym jednocześnie.
    — Czym… jestem? — szepnęła, pozwalając się porwać drobinkom śmiechu wirującym wszędzie wokół niej, aż błyszczało od niego powietrze, tak lśniące i krystaliczne, że mogłaby je pić przez lata i nigdy nie miałaby dość. Nie wierzyła, nie tak do końca, że to się dzieje naprawdę; w końcu od zawsze była co najwyżej sztormowym morzem, wirującym huraganem, porywającym wszystko ze sobą i wypluwającym szczątki.
    Wysunęła się z koszulki, która zaraz zniknęła w nicości, rozpłynęła się wraz ze wszystkim, co było nieistotne, jak istniejący wokół nich świat, jak czas, który biegł i upływał, jak to, co nie było nimi. Fibs miała wrażenie, że straciła już nawet swój własny kształt, przeistaczając się w kłębek nerwów, pragnący tylko odczuwać, pragnący więcej i więcej, iskrzący z każdym dotykiem i każdym słowem.
    — To pomóż mi — uśmiechnęła się lekko, patrząc na nią oczami zasnutymi mgłą upojenia, ale jednocześnie naprawdę ją widząc, ostre kontury wyłaniające się z mroku, a zarazem tak delikatne, namalowane samymi ciepłymi kolorami, jak słońce wschodzące nad horyzontem. — A ja… pomogę tobie — mruknęła, gryząc ją lekko w ramię i zsuwając ramiączko stanika. Przesunęła dłonie na plecy dziewczyny i sprawnie pozbyła się uciążliwej części garderoby. — Chcę cię zobaczyć — szepnęła jeszcze, owijając ręce wokół jej szyi i przysuwając się bliżej, bliżej, jeszcze bliżej, oddychając nierówno w rytm krążącego po jej ciele lodu. Zimno. Gorąco.
    Lekko szczypała zębami jej skórę, zaraz potem przesuwając po ugryzieniach końcem języka, schodząc niżej i niżej, i zatrzymując się gdzieś w okolicach brzucha. Przesunęła palcami po jej gładkim ciele, przymykając oczy i opierając dłonie na biodrach Meg.
    — Pokaż mi — powtórzyła. — Pokaż mi siebie. Chcę cię widzieć.

    kto się boi zemsty, bo na pewno nie ja

    OdpowiedzUsuń
  39. — Wiesz co było proste? Nasz związek, póki znowu sobie czegoś nie ubzdurałaś, nawet mnie nie pytając, po prostu dopowiadając sobie własną historyjkę — odpowiedział, szczerząc na nią zęby. Był wściekły. Naprawdę, kurwa, wściekły, bo było przecież tak dobrze, a teraz wychodziło na to, że jednak nie do końca, że ona tylko czekała na to, żeby w jakiś sposób to spieprzyć. Dokładnie jak wtedy.
    — Bo co? Ty możesz mnie dotykać, kiedy się kłócimy, ale ja ciebie już nie? — warknął takim samym tonem, nie ruszając się ani o milimetr. — Nie! Nie pieprzyłem się z nią! Nie pieprzyłem się z nikim innym oprócz ciebie, od kiedy wróciliśmy do domu po balu! Czy ty, kurwa, nie możesz zrozumieć, że liczysz się dla mnie tylko ty? Już zawsze będziesz sobie wyszukiwać powody do kłótni, żeby tylko pokazać, jak bardzo w nas wątpisz? — wyrzucił z siebie i odsunął się od niej, bo gdyby tego nie zrobił, pewnie by nią potrząsnął. Nerwowo przeczesał palcami włosy i przejechał ręką po twarzy, licząc w tym czasie w myślach do dziesięciu. Nic to nie dało, bo im więcej mówiła, tym bardziej podnosiła mu ciśnienie. — Ale te, które ty mi wkładasz i zachowania, które mi przypisujesz, już są w porządku, tak? Widzisz, jak to cudownie, kiedy ktoś zachowuje się tak jak ty?! — wykrzyczał, obracając się na pięcie, żeby podejść do bluzy, którą zostawił na wieszaku w korytarzu. Wyjął z niej paczkę fajek, wsunął jednego papierosa do ust i odpalił go, natychmiast zaciągając się głęboko. Potrzebował zielonego, ale na ten moment nikotyna powinna wystarczyć. Wypuścił dym nosem i trzymając filtr między palcem wskazującym i środkowym, potarł kciukiem brew, gapiąc się w przestrzeń.
    — Nie, nie jesteś beznadziejna. Tylko nie potrafisz zrozumieć, że nie jestem Reece’m czy innym frajerem, który mógłby ci coś takiego zrobić. Ja też cierpiałem, Margo. Cierpiałem, bo nie chciałem bez ciebie żyć, ale myślałem, że odszedłem dla twojego dobra, że tak będzie lepiej. Sama powiedziałaś, że nie chcesz o tym rozmawiać, kiedy próbowałem ci wyjaśnić. Więc teraz co? Teraz już chcesz o tym rozmawiać? Czy o co chodzi, bo ja naprawdę nie wiem, nie rozumiem… — westchnął ciężko i podszedł do drzwi balkonowych. Otworzył je, żeby dym wylatywał na zewnątrz, jednak sam nie wyszedł. Nie chciał przerywać tej rozmowy w takim momencie.
    — Nie miałem kumpli. Wszyscy zniknęli, kiedy się okazało, że nie mogę już grać — mruknął i zaciągnął się ponownie, patrząc przed siebie. — Nel nie jest moją przyjaciółką z czasów, kiedy miałem kasę. Znaliśmy się wcześniej. Kupowała ode mnie zioło, czasami pozwalała mi się u siebie przekimać, kiedy matka znowu zaćpała i tak dalej. Potem pomagała mi jakoś się odnaleźć w tym nowym życiu. Poza tym założyliśmy się, że nie wytrzyma miesiąca bez kasy, na najniższej krajowej, a że ktoś musiał jej pilnować, przez ten miesiąc ze sobą mieszkaliśmy, a ja w tym czasie szukałem jakiegoś innego miejsca. Jeśli wciąż mi nie wierzysz i chcesz to sprawdzić, wszystko nagrywaliśmy. Zrobił się z tego niezły viral. Myślałem, że wiesz, że to oglądałaś.

    😒

    OdpowiedzUsuń
  40. — Nie sądzę, żebym mogła przesadzać — szepnęła. — A przynajmniej nie teraz. Nie tutaj.
    Całą siłą woli zmusiła się, by wypuścić z palców rudy kosmyk włosów, który w półmroku zalśnił czerwienią, agresywną pomarańczą, jak iskra, która mogłaby spalić świat. Phoebe wpatrywała się z niego z fascynacją, nieruchomym spojrzeniem i zastanawiała się, czy jej oczy też teraz błyszczą, szronem i zimową mgłą, bo pamiętała, jak wyglądały dziś rano — były po prostu puste. Dwie plamy lodowatego błękitu w bladej twarzy.
    Ale teraz kolory nabierały nowego znaczenia, dźwięki wybrzmiewały milionem drobnych nut, których nigdy przedtem nie było słychać, i przyszło jej do głowy, że może to nie one się zmieniły, że może to zmienił się cały świat. Naprawdę nie sądziła, że gdyby zerknęła w lustro, jej oczy wciąż byłyby puste. Wydawało jej się raczej, że byłaby w stanie dostrzec kolory i barwy, ukryte pod ich powierzchnią, ale wciąż żywe, mogłaby poczuć bijący od nich chłód, tak jak teraz włosy Meg wydawały się parzyć jej palce. Może po prostu to Meg była tym ogniem? Może ona sama była kawałkiem lodu?
    — Mi też jest… czuję się… kompletnie na miejscu — stwierdziła głosem cichszym od szeptu i nierównym od urywanego oddechu. Była tak zaskoczona, jak gdyby przez całe życie była ślepa, a nagle odzyskała wzrok. I teraz nie mogła przestać zachwycać się każdym najgłupszym widokiem.
    Trzęsły się jej ręce, kiedy rozpinała spodnie i miała wrażenie, że zabraknie jej sił, żeby je z siebie ściągnąć. Złudzenia; jeansy zsunęły się na podłogę tak gładko, jakby sunęły po marmurowym posągu. Przygryzła wargę, przyglądając się Meg, jej włosom, jej twarzy, jej skórze. Miała wrażenie, jakby w powietrzu było za mało tlenu, jakby jej płuca były dziurawe jak sito. Łapała powietrze w nierównych, nieregularnych oddechach, jednocześnie każdą najmniejszą komórką ciała pragnąc więcej i więcej.
    Czuła pod palcami ogień, gorąco tak nieznośne, tak zabójcze, a zarazem tak pożądane. Chciała zatrzymać czas, zamknąć go w klatce i zawsze już tylko być tutaj, dotykać Meg i drżeć pod jej dotykiem. I nigdy nie przestawać, bo jaki to miałoby sens?
    Skinęła delikatnie głową, prawie niezauważalnie, nieruchomym wzrokiem wpatrując się w tę dziewczynę, kostkę lodu w jej dłoni, ciemne oczy naprzeciwko swoich własnych. Powolnym ruchem osunęła się na kanapę, lekko ciągnąc dziewczynę za rękę, żeby nie zechciała zniknąć, tak jak inne piękne złudzenia.
    — Chodź — szepnęła. — Weź sobie co tylko zechcesz. Weź sobie wszystko — mruknęła, czując, jak serce bije jej coraz mocniej i mocniej, jakby całe jej ciało zmierzało po niewidzialnej linie w stronę czegoś nienazwanego, czegoś opętańczo potężnego, nad czym nie można było zapanować.

    to się nie skończy dobrze

    OdpowiedzUsuń
  41. Na jakiś czas stała się kłębkiem zakończeń nerwowych, odczuwając i przeżywając, biorąc i dając. Było jej tak dobrze. Czuła się taka żywa. Zimno i gorąco dopełniały się wzajemnie, a ona chciała tylko dotykać Meg i nigdy nie przestawać. Uczucia w jej nerwach, dźwięki w jej uszach, i zapach, ten oszałamiająco piękny zapach, i te ogniste włosy muskające jej skórę. Miała wrażenie, że pozostaną jej w tych miejscach trwałe blizny po oparzeniach, chociaż wiedziała, że to niemożliwe.
    Zsunęła się niżej na kanapę i spróbowała wyrównać oddech, chociaż wydawało się jej, że jest kompletnie pozbawiona sił. Nawet uniesienie ręki w tej chwili ją przerastało, jak gdyby wszystkie jej mięśnie zamieniły się w galaretę. Przymknęła oczy, ale otworzyła je z powrotem, słysząc szept Meg, słowa, trzy słowa, które napawały ją jakąś niewytłumaczalną satysfakcją. Zdarzyło jej się już chodzić do łóżka z kobietami, ale to właśnie nauczyło ją, że w takich przypadkach powtarzalność po prostu nie istnieje.
    — Robiłaś to już? — uśmiechnęła się sennie, opierając głowę na oparciu kanapy. Tak właściwie nie chciała przestawać. Tak właściwie mogłaby zatrzymać czas na wieki. A jednocześnie była tak rozkosznie zmęczona.
    Kot zerknął na nią okiem bez wyrazu, a Fibs mrugnęła do niego łobuzersko. Przypomniała sobie o dłoni, coś było z nią nie tak, chociaż nie pamiętała co. Nie czuła bólu. Czuła tylko echo wszystkich uczuć i wszystkich emocji w swoich mięśniach i w głowie. Podsunęła sobie dłoń tuż pod oczy. Krwawiła. Nie miała siły nic z tym zrobić. Ostatecznie przecież każdemu się zdarza.
    Ziewnęła szeroko, przeciągając się, kiedy wpadło jej w ucho znajome imię.
    — Co? — zmarszczyła brwi, przesuwając wzrok z powrotem na kocura, który wciąż siedział w dumnej pozie na blacie stołu. — Nie. To przecież Heath Ledger. Nie ma jednego oka. Jacob ma oba.
    To, że nie pamiętała, o kim właściwie rozmawiają, wydawało się jej kompletnie nie przeszkadzać. Pewnie chodziło o jakiegoś innego kota, w końcu posiadanie kota najwidoczniej było teraz w modzie. Zawołała zwierzaka do siebie i posadziła go na kanapie, drapiąc jego grzbiet. Heath Ledger mruczał niskim tonem.
    — Jasne — sięgnęła po paczkę, rzuconą niedbale na podłogę i po leżącą obok zapalniczkę. Poczęstowała dziewczynę papierosem i podpaliła go najpierw jej, a potem sobie. I zaśmiała się. — To nic. Nie musisz wychodzić, więc nie musisz ich zakładać — uśmiechnęła się, unosząc brew i patrząc na nią z ukosa. — Zresztą znacznie lepiej wyglądasz bez nich — posłała jej bezczelny pół-uśmiech, zaciągając się dymem i rozkoszując krążącą w krwiobiegu nikotyną. Uczucie, że coś jest nie w porządku, rozmyło się w tle. Jak mogło być nie w porządku, skoro była taka wolna? I jak mogło być nie w porządku, skoro było im razem tak dobrze?
    Jej umysł wciąż jeszcze pracował na zwolnionych obrotach, nikotyna relaksowała ją i uspokajała. Wydmuchując dym prosto w sufit myślała o tym, jakie to dziwne, że zawsze…
    — Czemu wydaje mi się, że my się nie lubiłyśmy? — spytała, strzepując popiół prosto na podłogę. W głowie zabrzęczało jej ostrzeżenie przed pożarem, ale odsunęła je od siebie stanowczo. Głupstwo, przecież to tylko popiół. — Mam takie niejasne wrażenie… — urwała, bo to wrażenie zdążyło już wyparować, pozostawiając po sobie na nowo akwarelowy świat wokół i Meg na pierwszym planie, lśniącą, błyszczącą, realną.

    ale będzie zjazd

    OdpowiedzUsuń
  42. Przymknęła oczy, czując jej dłonie w swoich włosach. To było takie przyjemne, że miała ochotę mruczeć jak kot. Nie rozumiała, jak to możliwe, że nigdy wcześniej nie odczuwała tego tak intensywnie. Może dlatego, że na ogół nikomu nie pozwalała się dotknąć?
    — Z dziewczynami jest… inaczej — stwierdziła, opierając głowę na jej ramieniu i sunąc czubkami palców wzdłuż jej uda, góra-dół, góra-dół. Nie wiedziała, jak mogłaby to nazwać, określić, bo wydawało się, że jedynym trafnym słowem jest właśnie to: inaczej. Zaciągnęła się mocniej papierosem. — Mniej… dopasowywania się — wzruszyła ramionami, bo w sumie to było tak oczywiste, że aż niedorzeczne. — Sama jesteś dziewczyną, więc wiesz, co ci się podoba… tego typu rzeczy.
    Właściwie nie miała jakiegoś ogromnego doświadczenia, ale zdecydowanie czuła różnicę między seksem z mężczyzną, a z drugą kobietą. Nie była pewna, czy potrafiłaby to wystarczająco jasno opisać, ale na pewno to czuła. Jakby były to chwile, kiedy można było być naprawdę sobą.
    — Taak, ma oba — powtórzyła. — Ale ich nie pamiętam — dodała, marszcząc brwi, po czym przeniosła spojrzenie na swoją dłoń. — Och, to nic — skrzywiła się lekceważąco. — Chyba się skaleczyłam.
    Czuła się przyjemnie rozleniwiona, zrelaksowana do tego stopnia, że mogłaby zasnąć na tej kanapie i w tej pozycji, pod warunkiem, że Meg ciągle byłaby obok, z jej miękkimi włosami i promieniującym ciepłem. Kot ułożył się wygodnie tuż przy nich, mrucząc z zadowoleniem.
    — Na pewno nie parzy — zgodziła się. — Chociaż jego mogłoby jednak poparzyć — wskazała brodą na kocura, rozciągniętego na kanapie i obserwującego je żółtym okiem. — Gdyby się zakochał — zachichotała. — Byłoby zabawnie.
    Uśmiechnęła się sennie, obserwując dziewczynę spod półprzymkniętych powiek, napawając się tym, jak była wyrazista, jak sprawiała, że powietrze wokół błyszczało. Była taka ładna. Phoebe nie chciała odrywać od niej wzroku. Czuła się dobrze; spokojna, bez presji. Już nawet nie pamiętała jak to jest.
    — Wiesz, po tym wszystkim chyba nie powinnaś się tak rumienić na takie niewinne wzmianki — rzuciła zaczepnie, nie przestając przesuwać palcami po jej udzie, raz wyżej, raz niżej, raz opuszkami, a zaraz paznokciami, delikatnie, niemal nie dotykając skóry.
    Spojrzała na nią poważnie, otwierając szerzej oczy i zmarszczyła brwi. Brzmiało to wyjątkowo racjonalnie. Po co niby miałyby być tutaj razem i robić to wszystko, jeżeli się nie lubiły? To przecież nie miało sensu.
    Przeszedł ją przyjemny dreszcz na samo wspomnienie minionych chwil. Boże, jakie to było dobre.
    Zmrużyła oczy, czując jej dłoń na swoim policzku, złapała ją za nadgarstek i pocałowała, przysuwając się bliżej i bliżej. Zgasiła papierosa wrzucając go do szklanki z odrobiną wody. Potem znów spojrzała na Meg i, nie mogąc się powstrzymać, złapała w dłoń kosmyk jej włosów i zaczęła się nim bawić, owijając go sobie wokół palca.
    — Masz rację — szepnęła. — Jestem strasznie głupiutka.

    oj, będzie, ktoś może tego nie przeżyć

    OdpowiedzUsuń
  43. — To prawda — przytaknęła, bo niby jak miałaby zaprzeczyć, patrząc prawdzie prosto w oczy? — To po prostu, och, no wiesz. Inne.
    Zmiana była tak błyskawiczna, jakby ktoś nacisnął jakiś przełącznik. Phoebe zerwała się gwałtownie z pozycji półleżącej i przyłożyła sobie dłoń do czoła. Nie wiedziała, co się stało, ale bezbłędnie wyczuła w atmosferze coś bardzo nieprzyjemnego.
    — Jezu, co jest? — spytała, mrugając kilkakrotnie, żeby odzyskać ostrość wzroku. Za szybko się podniosła i trochę kręciło się jej w głowie. — Hej, hej, uspokój się, no już.
    Zacisnęła dłoń na jej ramieniu, okrągłymi oczami wpatrując się z niepokojem w jej twarz. Była wystraszona tą nagłą zmianą, nagłym zwrotem o sto osiemdziesiąt stopni. Dopiero co wszystko było w porządku, ba, nawet lepiej. A teraz…
    To uderzyło ją nagle. Zrozumienie. Czuła, jak krew odpłynęła jej z twarzy. Drżały jej ręce i całe ciało. Coś zrozumiała i było to coś okropnego. Mimo to, nie była w stanie tego nazwać. Jeszcze nie. Zrozumienie nie dotarło jeszcze do samych korzeni.
    Jak zahipnotyzowana wpatrywała się w dziewczynę, która sprawiała wrażenie, jakby ktoś wbił jej nóż w serce albo po prostu wyrwał je z piersi. Dźwięk, który wydała, przeszył jej uszy, był po prostu najczystszą rozpaczą. Czuła się tak, jakby ktoś zmienił ją w kamień, ciężki marmurowy blok, który nie potrafił złagodzić niczyjego cierpienia, bo sam był zimny i martwy.
    — Poczekaj… co? — otrząsnęła się z paraliżującego bezruchu, kiedy znajome imię błysnęło w jej umyśle jakimś skojarzeniem. Złapała dziewczynę za nadgarstek, kiedy ta zerwała się z kanapy. Nie chciała zostać tu sama, dopóki wszystkiego nie zrozumie. — Powiedz mi — szepnęła, nie panując nad drżeniem, które przenikało całe jej ciało. Czuła, że jaka by nie była prawda, z pewnością będzie bardzo bolesna. — Błagam. Muszę wiedzieć.
    Nie była w stanie otrząsnąć się z czegoś na kształt szoku, chociaż prawdziwego szoku jeszcze nie doznała. Było tak, jakby jej nerwy przeczuwały już zakończenie tej historii, rozwiązanie łamigłówki, która zaledwie chwilę wcześniej nie była nawet łamigłówką. Miała ochotę zamknąć oczy i zasłonić uszy dłońmi, jakby mogło ją to przed czymkolwiek uchronić. A jednocześnie nie mogła wrócić do stanu sprzed kilku minut, kiedy cała ta sceneria wydawała się pięknym snem, choć przecież zdarzyła się naprawdę.
    — Nie idź — poprosiła, czując, jak serce tłucze się jej w gardle. Nigdy nie bała się samotności, a teraz wydawało jej się, że nie może spotkać jej nic gorszego, niż ta właśnie samotność, trzask drzwi i dźwięk kroków uciekającego człowieka. — Proszę. Nie idź.
    Przymknęła oczy, słuchając łagodnego brzmienia głosu Meg, tak jakby jego ton miał złagodzić to, co nastąpi. Czuła się źle, okropnie, czuła się wstrętna i obrzydliwa. Choć tak naprawdę jeszcze nie wiedziała, dlaczego. To przecież nie ona zdradziła swojego chłopaka, bo przecież żadnego nie miała. Czy to było współczucie? Jakby empatia wyszła jej na wierzch, tak jak wypełnienie pluszowej zabawki, gdy zrobi się w niej dziurę?
    — Słuchaj, nie… to nie jest dobry pomysł — powiedziała ostrożnie. Wzięła głęboki, drżący oddech i kontynuowała. — Nie możesz tak iść do domu. Od razu wszystko się wysypie. — Zamilkła na chwilę, intensywnie myśląc, analizując, wątpiąc. — Zadzwoń… nie, lepiej napisz mu SMSa, że śpisz dzisiaj u koleżanki. Proszę — dodała błagalnym tonem. — Przecież twój chłopak… — urwała nagle, zdając sobie sprawę z pewnej istotnej rzeczy. — Twój chłopak jest moim bratem — jęknęła. — Boże, on mnie zabije.
    Zerknęła na Meg przerażonymi oczami, cała spięta ze strachu. Była pewna, że nie zdoła się odezwać ani ruszyć, a jednak zrobiła krok w jej stronę i złapała ją za rękę.
    — Ja też go kocham — szepnęła. — Proszę, nie rób tego.

    będzie bolało

    OdpowiedzUsuń
  44. Boże, miała wrażenie, że w przeciągu tych kilku minut świat zwolnił, a potem nagle zmienił bieg. Ostrość widzenia poprawiała się wraz z ostrością myślenia, a razem z myśleniem przychodziło zrozumienie, o ile można było zrozumieć coś niezrozumiałego. Jak to w ogóle się mogło stać? Jakim cudem doszło do… czegoś takiego? Jak gdyby na chwilę stały się zupełnie innymi osobami. Dziewczynami pełnymi beztroski, które lubią swoje towarzystwo i spędzają ze sobą czas, tak po prostu. W tamtym świecie nie było Phoebe i Margaret, była Fibs i Meg, Meg i Fibs, dziewczyny niby identyczne, a jednak zupełnie inne od oryginałów.
    Przycisnęła dłoń do czoła, czując się tak, jakby ktoś z całej siły ściskał jej mózg. Niezrozumiałe.
    — Jak… jak to się stało? — jęknęła w końcu, głosem tak zmienionym, że sama go nie poznawała. Brzmiał jak akord najczystszej rozpaczy.
    Nie lubiły się. Nie, nie znosiły się. A właściwie nawet: nienawidziły. To było właściwe słowo, dokładnie opisujące panujące między nimi stosunki. Nienawiść i wrogość. Nie rozumiała, jak wszystkie te powody zebrane w jedną całość doprowadziły je do tego miejsca i tego czasu. Kiedy już było na wszystko za późno. Czuła do siebie tak wielkie obrzydzenie, jak jeszcze nigdy.
    Boże, dlaczego. Dlaczego to się stało?
    Nie wierzyła w żadnego boga, w niebo i piekło, ale byłaby gotowa uwierzyć, gdyby ktoś cofnął czas i uratował je przed… sobą nawzajem. Czy to mógł być rodzaj szoku pourazowego?
    Przypomniała sobie o swojej dłoni. Wciąż krwawiła, prawdopodobnie z powodu innych głupot, których narobiła — jak choćby to idiotyczne zerwanie opatrunków, brak uwagi, rozwagi, brak zahamowań. Miała wrażenie, że coś w środku niej nieodwołalnie umiera.
    — Wiem — wydusiła w końcu. Głos jej się łamał. — Wiem. Ale nie możesz iść… jeszcze nie, błagam, napisz mu SMSa albo cokolwiek, tylko nie…
    Urwała w pół słowa, bo czuła się tak, jakby płuca przygniótł jej jakiś wielki kamień, wydzierając z nich resztki powietrza. Nie mogła złapać tchu. Dusił ją strach przed przyszłością, strach przed przeszłością, z którą będzie musiała się zmierzyć, a czego nie chciała najbardziej na świecie.
    I ten lęk, ogromny i bezbrzeżny jak ocean; bała się, że na zawsze pogrzebała swoje szanse na pogodzenie się z bratem.
    — Proszę cię — szepnęła jeszcze, czując łzy gdzieś z tyłu swoich oczu, łzy, które jednak nie popłynęły. Czy łzy kryją się za oczami? Czy oczy składają się z łez? — Proszę… Cokolwiek postanowisz… nie mów mu, że to byłam ja. Proszę. On… i tak już mnie nienawidzi.
    Po omacku wymacała telefon w stercie ubrań leżących tuż przy kanapie i drżącą dłonią wybrała numer. Sygnał połączenia dochodził gdzieś z dołu, z podłogi, jakby spod kanapy. Nie rozłączając się, złapała walający się na stole bandaż i zaczęła nerwowo owijać sobie dłoń. Szło jej nieco gorzej, niż źle, w dodatku materiał w wielu miejscach był sztywny od zastygniętej krwi.
    — Zejdę wam z oczu — obiecała błagalnie. — Będę miła. Nie będę próbowała się pogodzić. Nie będę się do was zbliżać. Zrobię, co zechcesz. Tylko nie mów mu, że to byłam ja. Proszę. Nie teraz.

    Skid Row wita 😂

    OdpowiedzUsuń
  45. Czuła się tak, jakby wybudziła się z pięknego snu w prawdziwym koszmarze. Było jej niedobrze i drżała na całym ciele. Nie rozumiała, jak to się mogło stać. Przecież się nienawidziły. Od zawsze i na zawsze. Sam fakt, że było jej tak dobrze napawał ją jeszcze większym obrzydzeniem. Jak mogła to zrobić? Nie; jak one mogły to zrobić?
    Zdawała sobie sprawę, że wina, niestety, nie leży tylko po jednej stronie. Obie musiały tego po prostu chcieć, a fakt, że nie potrafiła tego pojąć, tak naprawdę niczego nie zmieniał. Nie lubiła Meg. Nie znosiła jej, zresztą z wzajemnością. Nie były dla siebie miłe. Nawet ze sobą nie rozmawiały, poza okazjonalnymi przepychankami słownymi i wyzwiskami. Nigdy… tak naprawdę pierwszą względnie normalną rozmowę przeprowadziły po napadzie na sklep. Ale to jeszcze można było usprawiedliwić. Szok. Niepewność. Lęk. Paraliżujący strach przed samotnością. Cokolwiek. Powinno się na tym zakończyć. Na rozmowie.
    — Przecież nie wypiłyśmy dużo — wyszeptała, doskonale wiedząc, że alkohol nie mógł spowodować aż takiej głupoty. Nie mógł. Po prostu nie. Musiałyby wypić każda po flaszce wódki, żeby zachować się równie idiotycznie, a i tak nigdy nie powiedziałaby, że dojdzie do czegoś takiego. — Może to był sen? — szepnęła.
    Och, jak wiele by dała, żeby to był sen, przywidzenie, halucynacja. Może gdyby uwierzyła w to wystarczająco mocno, mogłoby stać się rzeczywistością?
    A jednak w głębi duszy wiedziała, że nie da rady do tego stopnia samej siebie oszukiwać. Zbyt wiele się wydarzyło; zdradzały ją wspomnienia, te cholerne wspomnienia, nagość i mętlik w głowie.
    — Boże, przepraszam — wyrzuciła. — Nie rozmawiam z nim o waszych prywatnych sprawach. Właściwie to w ogóle z nim nie rozmawiam — dodała ściszonym głosem. — To nie jest… myślisz, że tego chciałam? Ja? Naprawdę tak myślisz?
    To miało sens. Musiało mieć, bo inaczej mogłaby podejrzewać siebie o jakiekolwiek inne uczucia względem przybranej siostry, w dodatku dziewczyny brata i nieważne, że zawsze była przeciwko temu związkowi. Nie to się teraz liczyło. Przecież nie uwiodłaby Meg z tego powodu. Boże, w ogóle by tego nie zrobiła. I nie zrobiła. Obie tego chciały. Czuła do siebie obrzydzenie. Czuła się paskudnie, ohydnie.
    — Nic nie powiem — pokręciła głową. — Mogę ci przysiąc tu i teraz, że się nie wysypię. Ostatecznie dla mnie jest to taki sam powód do dumy, jak dla ciebie.
    W normalnych okolicznościach nie podobałoby jej się, że łączy je cokolwiek. Ale to nie były normalne okoliczności. Cały ten dzień zaczął się w popieprzony sposób i tak samo miał się zakończyć.
    — Biblioteki niedługo się zamkną — zauważyła. Starała się myśleć trzeźwo. Mimo wszystko. Jeden nieostrożny ruch wystarczył, żeby nie było już czego ratować. — Hej. Musisz się uspokoić — powiedziała miękko, wręcz łagodnie. — T-to już… się stało. Może najlepiej będzie, jak powiesz prawdę? Częściowo. O napadzie i że odstawiłaś mnie do domu. Postrzelił mnie jeden z tych gości — zastrzegła. — Chociaż nie wiem, czy to ma sens. Czy cokolwiek ma sens.

    nie no, bez przesady

    OdpowiedzUsuń
  46. Miała rację. To nie było możliwe, żeby obydwie śniły jeden sen. Mózg po prostu nie działał w ten sposób. Czuła się tym gorzej, bo nie mogła zrzucić winy na nikogo ani na nic, żadne okoliczności łagodzące, poza sobą samą. A to nie były okoliczności łagodzące. W żadnym wypadku.
    Nie pamiętała, jak i kiedy to się zaczęło, nie tak naprawdę. Pamiętała kostki lodu, cholerne kostki lodu, ale nie miała pojęcia, co było wcześniej. I wciąż nie potrafiła uwierzyć, że to się naprawdę stało. To po prostu nie było możliwe. Niemożliwe. Prędzej uwierzyłaby, że Ziemia jest płaska.
    Przykryła się kocem, nie mając siły szukać niczego zdatnego do ubrania. Było jej tak zimno. Było jej tak gorąco. Nie wyglądała dobrze, nie wyglądała nawet znośnie. Źle się czuła. Chciało jej się pić.
    Otworzyła szeroko oczy, słysząc te oskarżenia i zamrugała, mając wrażenie, że te słowa uderzyły w nią jak jakiś ciężki młot.
    Słucham? — wydusiła w końcu, mając przy tym wrażenie, że w gardle utknęła jej garść kamieni. Pokręciła głową z niedowierzaniem. — Ty jesteś, jesteś… naprawdę popieprzona — powiedziała, nie tyle złośliwie, ile będąc pewna, że to jakiś żart. — Posłuchaj mnie i spróbuj się na tym skoncentrować. Jake. Nie. Gada. Ze. Mną. On… naprawdę mnie nienawidzi — szepnęła. — Serio myślisz, że nie mam żadnych granic? Że zrobiłabym coś… takiego żeby się zemścić? Że on zrobiłby coś takiego?
    Czuła się tak, jakby występowała w jakimś mało zabawnym kabarecie. Nie była w stanie uwierzyć, że Meg naprawdę tak pomyślała, nawet ona. Phoebe potrafiła być straszna, podła, okrutna, ale nawet ona od pewnych sposobów zemsty trzymała się z daleka.
    — A co mu mam, kurwa, powiedzieć? — warknęła, nerwowym gestem wplatając sobie palce we włosy. — Nie rozmawiamy od dawna. Nie rozmawiamy, rozumiesz? Myślisz, że jestem dumna z tego, co tu się stało? Mi samej nie mieści się to w głowie, to jest, to jest… takie okropne — dokończyła łamiącym się głosem. — Wierz lub nie, ale czuję się z tym tak samo wstrętnie, jak ty. Nie rozmawiam z Jake'm. On nie rozmawia ze mną. Gdyby chciał się zemścić, na pewno by mnie w to nie wciągał. On… nienawidzi mnie bardziej, niż ciebie — przyznała z niechęcią. — Czegokolwiek byś nie zrobiła.
    Chyba najbardziej bolał ją fakt, że naprawdę tak uważała, że była to prawda, którą zmusiła się przyjąć do wiadomości, ale z którą nigdy się pogodziła.
    — Nigdy tu nie przyjdzie — dodała grobowym tonem, krzywiąc się na te słowa. — Po cholerę miałby to robić. Nie wszedłby ze mną w żaden układ. Zrozum to. Ja to ja, jeden chuj. Mimo, że nie zrobiłabym czegoś takiego. To… za dużo. Nawet jak na mnie. Ale zrozum, że Jake by nie… nie mścił się w taki sposób. O ile ma jakiekolwiek powody, żeby to robić — powiedziała oschle. — Wymyśliłaś sobie, że to… boże — westchnęła. — Nie mam siły. Jeśli mi nie wierzysz, trudno. Ale nie… on nie jest w to zamieszany. Nic mu nie mów. Proszę.
    Czuła się ohydnie, jakby te wszystkie prośby miały gorzki posmak. Kiedy opadł z niej pierwszy szok, idiotyczne podejrzenia Meg wywołały w niej nową falę niechęci. To jeszcze nie była ta nienawiść, co przedtem, ale mogłaby się nią stać. Gdyby nie łączyła ich wspólna tajemnica, w dodatku tajemnica tak okropna, jak kolczasty drut owinięty wokół serca, być może byłaby w stanie traktować ją tak, jak gdyby nic się nie stało. Od teraz ta relacja miała być już zawsze podszyta strachem.

    widzę, że wracamy do formy

    OdpowiedzUsuń
  47. Westchnęła ciężko, wciągając na siebie wielką czarną koszulkę, sięgającą jej aż do pół uda. Przeczesała palcami rozczochrane włosy, zrobiła kilka kroków w jedną, a potem kilka kroków w drugą stronę, jakby nie wiedziała, gdzie się podziać.
    — Słuchaj — powiedziała w końcu, pomiędzy jednym a drugim głębokim wdechem. — Gdybym chciała zrobić coś takiego, to po co miałabym robić to także sobie samej? Przecież to nie ma najmniejszego sensu — dodała. — Wiem, że… robiłam podłe rzeczy, złe, wstrętne — przyznała niechętnie, krzywiąc się tak, jakby połknęła plaster cytryny. — Ale tego naprawdę nie zrobiłam. Nie wiem, jak to się stało. To nie jest zemsta. Nie mam żalu o tę rękę — wyliczała. — Przysięgam, że nie miałam z tym nic wspólnego, okej?
    Może i mogłaby przeprosić, ale była pewna, że to by niczego nie zmieniło. Po pierwsze: Meg i tak by jej nie uwierzyła. Po drugie: nie była pewna, czy zdobyłaby się na szczere przeprosiny. Samo wspomnienie tamtego okresu było jak posypana solą rana, piekące i żrące. Była okropna i była w stanie się do tego przyznać. Ale to nie znaczyło, że tego żałowała. Może kiedyś, tak, może nadejdzie taki czas, że przeprosi ją szczerze i bez ukrytych motywów. Jednak to jeszcze nie był ten czas.
    Nie musiały się lubić, nie musiały się nawet szanować. Musiały tylko pogrzebać ten wspólny, ohydny sekret na samym dnie wszystkich pogrzebanych rzeczy, obciążyć kamieniem i utopić w oceanie. Nie dopuścić do tego, żeby wypłynął i doszczętnie zrujnował im życie.
    — Wiem — szepnęła w końcu, bo tak, cholera, wiedziała zbyt dobrze, jak to jest, kiedy świat łamie się na pół, a ta druga część odpływa i odpływa, aż znajduje się całkowicie poza zasięgiem tej pierwszej. Boże, nie sądziła, że może istnieć coś gorszego od stanu zawieszenia, w którym utknęła i z którego nie mogła się wydostać.
    Niespodzianka. Jednak ten strach był o wiele gorszy. Strach przed prawdą, paraliżujący, mrożący krew w żyłach strach. Panika.
    Na samą myśl o reakcji Jake'a, gdyby się o tym dowiedział, czuła zimny dreszcz na karku. Trzęsły jej się dłonie. Nie, zdecydowanie nie można było do tego dopuścić. Nie teraz. Nie, kiedy wszystko wisiało na jednej cienkiej nitce, która w każdej chwili mogła się zerwać.
    — Gdybym mogła cofnąć czas, to — urwała, bo w sumie co miałaby powiedzieć? Źródło tego zamroczenia było nieznane. Jedyna rzecz, która by cokolwiek zmieniła, to decyzja, że jednak nie idzie na żadne zakupy. Wtedy pewnie i Meg wyszłaby szybciej z tego pieprzonego sklepu, nie siedziałyby tam jako zakładniczki i nie poszłyby do cholernego mieszkania Fibs, a już na pewno nie po to, żeby zaliczyć szybki numerek z siostrą. Mimo, że tak naprawdę wcale nie miały zamiaru tego zrobić.
    Jęknęła cicho. Miała wrażenie, że jej wnętrzności zwinęły się w jeden kłęb, jak syczące węże. Bolał ją brzuch, jakby w żołądku miała ciężki kamień, albo jakby ktoś zamroził ją od środka. I czuła się tak, jak gdyby coś w niej pękło, coś, z czego istnienia nawet nie zdawała sobie dotąd sprawy.
    Nadzieja. To było to.
    Nawet w najgorszych momentach gdzieś tam czaiła się iskierka nadziei, że może uda jej się pogodzić z bratem — nie dziś, nie jutro, ale po prostu kiedyś. Teraz w tym miejscu ziała czarna dziura, niczym otwarta paszcza potwora. Bo niby jak miałaby próbować załagodzić ten konflikt, mając na sumieniu coś znacznie gorszego, tysiąc razy gorszego, coś tak złego, że gdyby istniało jakiekolwiek piekło, po śmierci by się w nim znalazła.
    — W takim razie ustalone — podsumowała drżącym głosem. — Żadna z nas nic mu nie powie. Nikomu nie powie. To się po prostu nie wydarzyło. Nie mogło się wydarzyć, bo jeśli się jednak wydarzyło, to… znaczy, że będziemy musiały się z tym zmierzyć. Obwinić kogoś. A obie dobrze wiemy, że nikogo za to obwinić nie można. Chyba, że siebie nawzajem. Ale wtedy i tak ponosimy po pięćdziesiąt procent winy.

    te majtki to na pamiątkę jej zostawi?

    OdpowiedzUsuń
  48. — I od razu założyłaś, że odpowiedź będzie twierdząca, bo przecież twoim zdaniem pieprzę wszystko co się rusza, prawda, Margaret? — uśmiechnął się zimno i drwiąco, patrząc na nią z góry, przed czym nie mógł się powstrzymać w tym momencie. Wkurwiła go. Naprawdę bardzo go wkurwiła. Jakby wciąż nie potrafiła mu zaufać, jakby mimo wszystkiego, co razem przeżyli, dalej nie chciała szczęśliwego życia razem i wyszukiwała sobie problemy.
    — Świetnie. Więc nie musimy się wcale do siebie zbliżać — warknął, odsuwając się od niej na tyle, że jej zapach przestał wdzierać się do jego nozdrzy, a ciepło ciała całkowicie zniknęło. — I dalej tym lepiej — burknął jeszcze, zanim wyszedł na korytarz po fajkę.
    Parsknął i niemal wywrócił oczami, udało mu się powstrzymać w ostatniej chwili. Właśnie, świadomie bądź nie, potwierdziła to, co przed chwilą powiedział. Zakładała, że bzykał się z każdą laską na swojej drodze. I może słusznie, przez całe liceum zapracował sobie na taką opinię, ale też nigdy nie był z nikim w poważnym związku i nie pokazał, że mógłby zdradzić. Bo Jake, jakkolwiek lekko podchodził do swojego życia, tak naprawdę miał jakieś zasady. A zdradą akurat brzydził się z całego serca. Jeśli Margo choć trochę by go znała, doskonale by o tym wiedziała.
    — Tak, od balu. Bo nie wiem, czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale gdyby Phoebe nam nie przerwała, zostałbym wtedy z tobą. Bo nie mogłem się ciebie pozbyć ze swojej głowy. Chociaż próbowałem. Nie przypominam sobie, żebym dał ci jakikolwiek powód, żebyś myślała, że jest ktoś inny. Nie wiem, za mało się staram, żeby to działało? Nie przeprosiłem cię wystarczająco za to, że wyniosłem się z domu? Naprawdę nie mam pojęcia — westchnął i zaciągnął się papierosem, wyglądając przez otwarte drzwi. Słuchał padających z ust rudowłosej słów i nie miał pojęcia, co z tym wszystkim zrobić. Było przecież tak dobrze… Naprawdę zajebiście dobrze. A jednak niewystarczająco. Znalazła sobie powód, żeby wszystko spieprzyć.
    — Jak widać nie jest — mruknął. Na kolejne jej słowa parsknął pozbawionym wesołości śmiechem, kręcąc głową. Więc tak to widziała… — Bawiłem się? Serio? Byłem bezdomny, niepełnosprawny, całe moje życie w sekundę się rozsypało, więc skorzystałem z bezinteresownej pomocy przyjaciółki, a twoim zdaniem się bawiłem? — ponownie pokręcił głową. Rozumiał, że Margo przeżyła piekło, ale nie była w tym jedyna. Ich piekła po prostu nieco się od siebie różniły. — Więc czego ode mnie oczekujesz? — w końcu na nią spojrzał i strzelił niedopałkiem tak, że z pewnością wylądował na chodniku. Jake nie ruszył się jednak z miejsca, wciąż opierał się o framugę, spoglądając na swoją dziewczynę. A może już byłą dziewczynę? Nie wiedział. — Przepraszam, że odszedłem. Przykro mi, że straciłaś dziecko. Przykro mi, że matka zrobiła ci z życia piekło. Ale nigdy cię nie zdradziłem i nie miałem nikogo, od kiedy się wyniosłem. Chcesz mnie poddać badaniu wariografem? Chcesz pogadać z Nel i potwierdzić moją wersję? — zapytał i nie czekając na odpowiedź, wyjął z kieszeni telefon, po czym podszedł do dziewczyny i podał jej urządzenie. — Proszę bardzo. Zadzwoń do niej. Przejrzyj mój telefon. Zrób co musisz.

    🙄

    OdpowiedzUsuń
  49. — Odpowiedziałem! Odpowiedziałem, że nikogo nie miałem! Ani po balu, ani po wyprowadzce! — wykrzyczał, tracąc resztki cierpliwości. Kochał Margaret. Naprawdę cholernie ją kochał, ale prawda była taka, że ta dziewczyna czasem była tak frustrująca, że nie potrafił opisać tego słowami. Kilka razy przeszło mu przez myśl, dlaczego jego serce musiało wybrać akurat ją. A potem wtulała się w jego ciało przez sen, robiła mu śniadanie albo organizowała podwójne randki z Mal i Ianem i przypominał sobie, że nie zamieniłby jej na nikogo innego.
    Choć teraz miał co do tego wątpliwości.
    — Bo byłem w szoku! Wyobraź sobie, że niecodziennie jest się atakowanym oskarżeniami o spotykanie się z kimś innym! — warknął, rzucając jej przez ramię wkurzone spojrzenie. — Wiesz, kiedy brzmiałbym tak samo absurdalnie jak ty w tym momencie? Gdybym wyciągnął teraz jakieś twoje stare fotki z Reece’m — wycedził przez zęby.
    — Nie? Tylko co mówisz? Skąd to wszystko? Skoro jesteś ze mną taka szczęśliwa, to po co szukasz sobie problemów? Wiesz co, ja naprawdę bym zrozumiał, gdyby te zdjęcia były sprzed tygodnia czy sprzed miesiąca, ale są sprzed roku! Poza tym nie słyszałaś o tym, że instagram nie pokazuje czyjegoś całego życia? Popatrz na Nel, a zobaczysz uśmiechniętą, bogatą laskę, która pali skręta z przyjacielem. A wiesz, czego nie zobaczysz? Że jakieś piętnaście minut później siedziała zawieszona, twierdząc, że jest przeklęta, bo wszyscy jej faceci kończą tragicznie. Ale tak, z pewnością wszystko świetnie zrozumiałaś, do cholery! — ostatnie słowa znowu wykrzyczał. Chciał stąd wyjść. Trzasnąć drzwiami i chodzić bez celu, żeby ochłonąć.
    I może właśnie to powinien zrobić, bo, z tego co słyszał, nie zapowiadało się, żeby Margo miała szybko skończyć do przedstawienie.
    — Świetnie, tylko że ja nie zrobiłem nic, co mogłoby cię boleć — warknął i czując, że zaczyna kolejny raz tracić cierpliwość, chwycił dziewczynę za nadgarstek i wcisnął w jej dłoń swój telefon. — Proszę, przeglądaj. Wiem, że chcesz. Możesz to zrobić z czystym sumieniem. Nie mam nic do ukrycia — wzruszył obojętnie ramionami. Odsunął się, bez większych emocji obserwując poczynania rudowłosej. — Smacznego. Ja jakoś nie mam apetytu — prychnął i wyminął ją, ruszając do sypialni. Trzasnął za sobą drzwiami, zgarnął pierwsze lepsze spodnie dresowe, koszulkę i bokserki, po czym równie zamaszyście i głośno udał się do łazienki, żeby wziąć prysznic. Powinien wyjść, ale doszedł do wniosku, że przecież… Przecież jest u siebie i nie pozwoli się wygonić z własnego mieszkania, nawet jeśli był na maksa wkurwiony.

    😤

    OdpowiedzUsuń
  50. — Tak, to byłoby dokładnie to samo, bo brzmi absurdalnie, nie? Więc wyobraź sobie, że to, o co mnie oskarżasz w tym momencie jest tak samo głupie, jak gdybym ja wypominał ci teraz Reece’a — warknął, bo naprawdę wyprowadzała go w tym momencie z równowagi. Chciała się kłócić? Świetnie, mógł dać jej kłótnię. Problem w tym, że to ona później twierdziła, że jej nie kochał albo że miał jej dość. A nie chciał znowu wałkować tego samego. Wyglądało jednak na to, że nie będzie innego wyjścia.
    — Nie? Bo dla mnie tak to właśnie wygląda. Jakbyś postanowiła sobie, że porozmawiamy o mieszkaniu, więc zaczęłaś szukać sobie jakiegokolwiek pretekstu, żeby jednak razem nie zamieszkać. Bo gdybyś oddała klucze i przeniosła tutaj wszystkie swoje rzeczy, wszystko stałoby się takie ostateczne, prawda, Margo? Nie miałabyś żadnej furtki, żadnej drogi ucieczki, więc postanowiłaś spierdolić to co mamy, żeby jednak móc uciec — uśmiechnął się gorzko. — Proszę, droga wolna. Skoro chcesz uciekać, uciekaj. Tylko bądź szczera ze sobą i ze mną, zamiast wszczynać awantury o coś, co nigdy nie miało miejsca — zakończył.
    Znowu się roześmiał, nie dowierzając w to, co właśnie mówiła. Miał ochotę nią potrząsnąć i nakazać się ogarnąć.
    — Bo nie było o czym wspominać! Czy ty spowiadasz mi się z całego swojego życia i wszystkich znajomych? Poza tym, gdybym ci powiedział, mam uwierzyć, że nie prowadzilibyśmy właśnie identycznej kłótni? — prychnął. — Ty też nie pomagasz! — krzyknął, a potem machnął dłonią w stronę telefonu, który odłożyła. — Tak, z pewnością nie chcesz. Przejrzyj go, może wtedy przestanę być w twojej głowie wielkim złym wilkiem i podrywaczem, który nie może przebywać w towarzystwie innych dziewczyn, bo na wszystkie z pewnością się rzuci i je wyrucha — warknął, zanim obrócił się na pięcie.
    Zimny prysznic nieco go uspokoił, ale nie na tyle, by zechciał kontynuować tę głupią kłótnię. Wciągnął więc na siebie czyste rzeczy i oparł się rękami o umywalkę, patrząc w swoje lustrzane odbicie. Nie był święty, ale to wszystko było przeszłością. Problem w tym, że jeśli tak zareagowała na zdjęcia z przyjaciółką, nie chciał nawet myśleć, co by się wydarzyło, gdyby poznała całą prawdę. Nie mogła się dowiedzieć. Nigdy.
    Nie odezwał się słowem, gdy usłyszał jej głos zza drzwi. Nie zrobił tego również, gdy usłyszał brzdęk kluczy i jej kroki. Wyszedł z łazienki dopiero, gdy w mieszkaniu zapanowała całkowita cisza.
    Potrzebował całej nocy i następnego dnia, żeby ochłonąć. Nie chciał jednak kontynuować tej kłótni, postanowił więc, że w ogóle nie podejmie tematu. Tuż przed zmierzchem stanął przed drzwiami mieszkania Margo i użył swojego zapasowego klucza, żeby wejść do środka.
    — Ruda, jesteś? — zawołał, cicho zamykając za sobą drzwi i wchodząc w głąb korytarza.

    😶

    OdpowiedzUsuń
  51. — No oczywiście, bo przecież o co innego może mi chodzić? To nie tak, że gdybym nie chciał z tobą być, to bym po prostu nie był, nie? — prychnął. To, dokąd zmierzała ta rozmowa wydawało mu się tak cholernie idiotyczne, że zaczynał być zwyczajnie opryskliwy i nie planował kontynuować. Mimo wszystko nie odbierał tej kłótni w kategoriach powodu do rozstania, raczej dostrzegł, że powinni od siebie trochę odpocząć.
    Właśnie dlatego nie odezwał się do Margo przez następne dwadzieścia cztery godziny. Po pierwsze musiał ochłonąć, a po drugie dawał jej czas, żeby ona również to zrobiła. Swojego pójścia do jej mieszkania nie widział w kategoriach słabości, po prostu chciał pogadać. Choć, cóż, przepraszać jej nie planował. Bo nie miał za co. To ona wszczęła kłótnię o coś, co nie miało znaczenia i działo się rok temu.
    — Świetnie — burknął, wywracając oczami. Okej, a więc jej nie przeszło. Bo na co niby właściwie liczył? Wiedział jaka jest, znał ją. Nie spodziewał się jednak, że będzie na niego obrażona za to, że sama rozpętała kłótnię. — To nie lata dziewięćdziesiąte — odparł, zsuwając buty. Ruszył w głąb mieszkania i od razu skierował się do łóżka, bo właśnie od tamtej strony słyszał głos rudowłosej. Westchnął i opadł na materac obok dziewczyny, również układając się na plecach. Splótł dłonie na klatce piersiowej, patrząc w sufit.
    — Masz zamiar wrócić do domu, czy będziesz się dalej boczyć? Dobrze, że nie masz jakoś super dużo znajomych, bo szukałbym cię wieki — odezwał się, nie odrywając wzroku od sufitu. Przez chwilę milczał i wsłuchiwał się w jej oddech tuż obok siebie. — Dlaczego to robisz, Margo? Dlaczego za każdym razem znajdujesz sobie powód, żeby zwątpić w to co mamy, co do ciebie czuję i próbujesz… Nawet nie wiem co próbujesz zrobić. Kiedy zrozumiesz, że jestem myślącym, czującym człowiekiem z wolną wolą i gdybym cię nie kochał, to po prostu bym z tobą nie był? Nikt inny nie ma znaczenia. Może nie kocham cię tak długo jak ty mnie, ale jestem w tym kochaniu szczery i nie wyobrażam sobie sytuacji, w której miałbym cię zostawić dla kogoś innego. To przez to mi nie ufasz? Bo myślisz, że jak tylko napatoczy się jakaś inna laska, natychmiast do niej polecę i nie obejrzę się za siebie? — mówił cicho, spokojnie, nie patrząc na nią. Miał tylko nadzieję, że ona również poukładała sobie co nieco w głowie i odpowie w normalny sposób, zamiast wszczynać kolejną kłótnię.

    🙄

    OdpowiedzUsuń
  52. — Czy wczoraj stało się coś, o czym nie wiem i postanowiłaś ze mną zerwać? Bo jeśli nie to tak, chcę cię tam nadal — odpowiedział, przekręcając na moment głowę i zerkając na nią krótko. Po chwili jednak powrócił do wpatrywania się w sufit. Oddychał głęboko znajomym zapachem rudowłosej i czuł, że nie chce, żeby ten zapach jeszcze kiedykolwiek zniknął na dłużej. Z jednej strony miał dość jej braku wiary w siebie i wałkowania wciąż tego samego, czyli ’Jake, dlaczego ze mną jesteś?’, ale z drugiej nie wyobrażał sobie, by miało jej teraz zabraknąć w jego życiu.
    — W takim razie o co? — zapytał równie cicho, jakby odezwanie się głośniej miało zepsuć panującą między nimi atmosferę. Słuchał tego, co miała do powiedzenia i układał to sobie w głowie, próbując… Po prostu zrozumieć. Postawić się w jej sytuacji. Nie przychodziło mu to jednak łatwo, bo miał zupełnie inne podejście do życia. Pragnął nauczyć ją tego samego i przez jakiś czas myślał, że mu się udało, że w końcu ją przekonał, iż jest wspaniałą osobą, ale wtedy ona zaczęła kłótnię, która uświadomiła Jake’owi, że jednak się mylił.
    — Okej. Rozumiem. Tylko że ja nie chcę nikogo innego. Jesteś ode mnie mądrzejsza, nie mogę przestać na ciebie patrzeć, lubię to, że czasami nie śmiejesz się z moich żartów, a gdybyś uśmiechała się więcej, pomyślałbym, że to sztuczne, bo teraz jest w sam raz — odpowiedział, wzruszając ramionami. Na jej kolejne słowa prychnął głośno, a potem roześmiał się pozbawionym wesołości śmiechem. — Twoja matka nie woli nikogo oprócz siebie, więc to nie jest zbyt dobry przykład. Tak tylko mówię — powiedział, krzywiąc się.
    Westchnął ciężko i również obrócił głowę, żeby odwzajemnić spojrzenie. Po chwili zastanowienia wyciągnął dłoń i jej wierzchem przesunął po policzku dziewczyny.
    — Więc przestań to robić. Przestań chrzanić to co mamy, bo ja nigdzie się nie wybieram — stwierdził i roześmiał się cicho. — To właśnie po nim była taka przybita. Nasza przyjaźń nigdy nie wyszła poza przytulanie się na pocieszenie. Nie widzę jej w ten sposób, ona mnie też nie. I to się nie zmieni, Margo — westchnął i na chwilę znieruchomiał, a potem westchnął jeszcze raz i sięgnął do kieszeni spodenek. Wyjął z niej aksamitne pudełeczko i chwycił lewą dłoń Margaret w swoją. Nie zadał magicznego pytania, które powinno paść, bo… Bo w ten sposób po prostu nie mogła mu odmówić. Wyjął więc pierścionek z butelkowo-zielonym oczkiem i wsunął na jej palec serdeczny. Potem splótł ze sobą ich ręce i uniósł je do swoich ust, składając lekki pocałunek tuż nad pierścionkiem. — To się nigdy nie zmieni, ty uparty rudzielcu…

    💍🫠

    OdpowiedzUsuń
  53. — Okej, więc nie rozumiem problemu — odpowiedział bez większych emocji. Dla niego to była zwykła kłótnia. Męcząca, bo ile można kłócić się o to samo, ale jedynie kłótnia, a nie rozstanie. Zaczął się zastanawiać, czy to się kiedykolwiek zmieni. Czy Margo zaufa mu i uwierzy w jego uczucia na tyle, żeby przestać podważać jego pragnienie bycia z nią.
    — Po prostu chcę. Nie mam na to racjonalnego wyjaśnienia. Równie dobrze mógłbym zapytać o to samo ciebie. Dlaczego chcesz mnie? Dlaczego mnie kochasz i wybrałaś mnie, zanim w ogóle normalnie ze sobą rozmawialiśmy? Są takie rzeczy, których nie da się wytłumaczyć. Po prostu w którymś momencie weszłaś w moje serce i już z niego nie wyszłaś. Od tamtej pory nikt inny się nie liczy. Czekam na moment, w którym w końcu to zrozumiesz — mówił cicho, niemal szeptem. Ta cisza panująca w mieszkaniu w połączeniu z ciemnością była przyjemna i nie chciał tego psuć.
    — Dziękuję — szepnął i uśmiechnął się lekko, zaczesując palcami rude włosy za jej ucho. Chciał dotykać jej skóry, bo jeden dzień wystarczył, by za tym zatęsknił, ale musiał przestać to robić, jeśli miał zrobić to, po co tutaj przyszedł.
    Kiedy pierścionek znalazł się na palcu Margo, podniósł spojrzenie na jej twarz i nie odrywał go, uważnie obserwując jej reakcję. Co prawda liczył na to, że mu nie odmówi, ale mogło być różnie, prawda? Uśmiech powoli rozciągnął jego wargi dopiero, gdy dziewczyna się odezwała.
    — Tak. My właśnie — odpowiedział, patrząc na nią błyszczącymi oczami. — Kocham cię. I jeśli to cię nie przekona… Chcę spędzić z tobą resztę życia. Z nikim innym, z tobą. Jeśli ty też tego chcesz, po prostu go nie zdejmuj — uśmiechnął się szerzej i jeszcze raz uniósł jej dłoń do swoich ust, tym razem jednak ją obrócił i pocałował jej wnętrze. — Zamiast mnie przepraszać, przestań być zazdrosna — prychnął. Po chwili zastanowienia obrócił się na łóżku tak, że znalazł się nad nią. Umościł się między jej nogami i podparł się na łokciach, żeby jej nie przygnieść. — Zostaniesz moją żoną, prawda? Zaplanujesz nasz wymarzony ślub i nigdy więcej nie będziesz wątpić w to, że cię kocham i nikt inny się nie liczy, tak? Uprzedzę, gdybyś miała jakieś wątpliwości, prawidłowa odpowiedź na te pytania jest tylko jedna — mruknął, posyłając jej najbardziej uroczy, chłopięcy uśmiech, na jaki był w stanie się zdobyć i trącił nosem jej nos.

    ❤️‍🔥

    OdpowiedzUsuń
  54. — W takim razie przestań. To naprawdę proste — odpowiedział i ponownie posłał jej lekki uśmiech, muskając opuszkami palców jej policzek.
    Tak bardzo pragnął, żeby było dobrze… Żeby ich życie w końcu zaczęło idealnie się układać. Oboje nie mieli łatwo, każde na inny sposób, ale zostali skrzywdzeni przez los w równym stopniu. Przydałaby się odrobina spokoju, żeby mogli tak po prostu cieszyć się sobą.
    Liczył, że z pierścionkiem na palcu podejście Margo do ich związku, do uczucia, jakim ją obdarzał, choć trochę się zmieni.
    — Grzeczna dziewczynka — powiedział i jeszcze raz pocałował jej dłoń, nie hamując szerokiego uśmiechu, który sam cisnął się na jego usta. — Oby. Bo na pewno nie dam ci żadnego rozwodu, zapamiętaj to sobie — zaśmiał się cicho. Wówczas wydawało mu się to naprawdę zabawne, jeszcze nie miał świadomości, jak bardzo był naiwny i durny w tamtym momencie, wypowiadając takie słowa. — Za długo, Margaret Miller brzmi lepiej — stwierdził z zadowoleniem. Przesuwał palcami po jej policzkach, brwiach i obrysowywał wargi delikatnymi ruchami. Odwzajemnił krótki pocałunek, wzdychając z zadowoleniem. Nie chciał się od niej odsuwać, ale gdyby wciąż się całowali, mogłoby to zajść dalej. A prawda była taka, że nie lubił nocować w jej mieszkaniu. Choć miał klucz, mimo wszystko czuł się tu obco. Chciał więc jak najszybciej ją stąd zabrać. I uniemożliwić jej zostawienie furtki w postaci dalszego opłacania czynszu za to miejsce.
    — Zdecydowanie. Jeszcze wybiorę złe kwiaty i co wtedy? — roześmiał się ponownie, a zaraz po tym westchnął cierpiętniczo. — Naprawdę? Jezu, kobieto, przecież ja się do tego nie nadaję — wyjęczał, opuszczając głowę i wtulając twarz w jej szyję. — Mogę zająć się muzyką. I fotografią. I ewentualnie rozplanować usadzenie gości. Ale miej litość, błagam — wymamrotał w ciepłą skórę. Zanim się odsunął, musnął ją krótko wargami i ponownie uniósł głowę. Odwzajemnił pocałunek, wydając z siebie zadowolony pomruk. Tak, zdecydowanie wolał ich związek w takim wydaniu.
    — Ja ciebie też kocham — szepnął i posłał jej jeszcze jeden uśmiech.
    Podniósł się i zszedł z łóżka, po czym chwycił za kołdrę i zerwał ją z dziewczyny. Nie dając Margo szansy na reakcję, złapał ją za kostki i przyciągnął do siebie tak, że znalazła się na samym brzegu materaca.
    — A teraz rusz ten swój seksowny tyłek i zacznij się pakować. Przenosimy się do mnie. Do nas — oznajmił tonem nie pozostawiającym miejsca na dyskusję.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  55. Cóż, dla niego było to proste i nie potrafił postawić się na jej miejscu, by twierdzić inaczej. Był zazdrosny, ale w zdrowy sposób, bez przesady. Nie wypominał jej przeszłości, choć przecież miał ku temu powody, w końcu to nie z nim była w ciąży, ale sam nie chciał o tym pamiętać, więc nie rozmawiał z nią na ten temat. Poza tym ufał jej, wierzył, że ich związek jest na tyle silny, że Margo by go nie zdradziła, tak jak on nie zdradziłby jej.
    — Świetnie — odparł z wyraźnym zadowoleniem, uśmiechając się jeszcze szerzej. — Margaret i Jacob Miller. Państwo Miller — mruknął, uznając, że brzmi to naprawdę przyjemnie. W żadnym momencie nie musiał zastanawiać się nad tym, czy dobrze robi, kupując pierścionek. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że chce spędzić z Margaret resztę życia. Nie wahał się więc z oświadczynami. Dlaczego miałby wahać się ze zrobieniem czegoś, czego był absolutnie pewien?
    — Wiesz, dla mnie moglibyśmy iść do ratusza i chajtnąć się nawet dzisiaj bez tego całego blichtru — stwierdził, podpierając się na jednym łokciu. — Ale nie chcę odbierać ci przyjemności z organizacji wesela, więc po prostu wybierz datę, a ja się dostosuję. I nie będę marudził, obiecuję — wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. — Prawda? Też tak myślę.
    — Może będą naszymi drużbami — podsunął. — Chociaż trochę się boję, jak wyglądałby mój wieczór kawalerski, gdyby organizował go ten jebaniec — roześmiał się z rozbawieniem. — Ej, poważnie w tym momencie myślisz o Mal i Ianie? Powinienem się chyba obrazić — dodał, ale na jego twarzy wciąż widniał uśmiech.
    — Wiem. Ale chyba nigdzie nam się nie spieszy, co? Mamy całą noc, żeby to zrobić, a jutro mogę olać zajęcia i odespać — wzruszył lekko ramionami, a kiedy Margo podniosła się z łóżka i ruszyła do szafy, objął ją ramieniem od tyłu szybkim ruchem i przycisnął do siebie jej plecy. — Bardzo mądre posunięcie. Od dziś będziemy mieszkać razem. Tak oficjalnie — wymruczał do jej ucha i musnął je wargami. — Nigdzie cię już nie puszczę — oznajmił i zanim puścił ją ze swoich objęć, klepnął ją w pośladek.
    — A nie możemy spakować wszystkiego jak leci i zrobić porządku po przeniesieniu? — spytał nieco głupkowato. On opuścił dom z jedną torbą, bo nie miał większego sentymentu do swoich rzeczy. Wcześniej też nie posiadał zbyt wiele, więc bez problemu przeprowadzał się z miejsca na miejsce. — Zresztą… Mówiłem, nigdzie nam się nie spieszy. Ty możesz podawać, a ja będę pakować, hm?

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  56. Odwzajemnił uśmiech, którego również nie potrafił powstrzymać. Cholernie podobała mu się perspektywa wsunięcia na jej palec złotego krążka. Nie byli już dla siebie zakazanymi owocami, mogli to zrobić w pełni legalnie i bez udziału trajkoczących im nad uszami rodziców.
    — Koniec września? — podsunął, również spoglądając na Margo. Nie chciał czekać zbyt długo, a późniejsze miesiące odpadały ze względu na studia. Nie zdążyliby wszystkiego w spokoju zorganizować. — Możemy też pobrać się w święta — stwierdził po chwili. — Najlepiej gdzieś, gdzie jest normalny podział na pory roku. Wyglądałabyś cudownie ze śniegiem we włosach — szepnął, przeczesując palcami jej rude kosmyki i uśmiechając się do swoich własnych wyobrażeń. — Wiem. Nie mamy zbyt wielu bliskich, nie? I nie zaprosimy rodziców — ostatnie zdanie nie było pytaniem, było wypowiedzianym na głos faktem. Ojca jakoś by przeżył, ale Evelyn po wszystkim, co zrobiła Margo i jemu… Nie chciał jej widzieć na swoim ślubie. — Nad Phoebe muszę się zastanowić — mruknął. — Co masz na myśli? — uśmiechnął się, zerkając na nią wyczekująco.
    — Trochę tak. Ciekawe, jak oni zapatrują się na instytucję ślubu. Może moglibyśmy zrobić podwójny? — roześmiał się głupkowato, choć chyba nie do końca żartował. Z tego co wiedział, Mal i Ian byli ze sobą bardzo długo. Pytanie, czy chcieli swój związek zalegalizować.
    Zmrużył lekko oczy i przechylił głowę w bok, przyglądając się dziewczynie uważnie. Dla niego brzmiało to jak szukanie furtki. Zostawienie sobie wyjścia awaryjnego. Tylko dlaczego nie zdjęła pierścionka, skoro nie była nawet w pełni przekonana do zamieszkania razem?
    — Nie powinniśmy tracić zajęć, czy raczej nie powinniśmy przenosić wszystkiego na raz, żebyś miała dalej wentyl bezpieczeństwa? — zapytał, nie biorąc od niej rzeczy. Zamiast tego splótł ręce na klatce piersiowej i zacisnął wargi w wąską linię. Nagle stracił resztki dobrego humoru. Chciał mieć jasną sytuację. Niewykluczone, że reagował trochę za bardzo emocjonalnie, ale uczył się od najlepszych. Zazwyczaj Margo miała swoje pięć minut w wywoływaniu kłótni, chyba pierwszy raz role miały się odwrócić. — Robimy to od pół roku. Przynosisz swoje rzeczy, mieszkasz ze mną i zaglądasz tu jak często, raz na miesiąc? Dlaczego chcesz czekać jeszcze dłużej? Dlaczego w ogóle przyjmujesz moje oświadczyny, skoro po zaproponowaniu zrobienia porządku z przeprowadzką patrzysz na mnie tak, jakbyś się tego bała? A może tak naprawdę nie chcesz za mnie wyjść, tylko głupio ci zdjąć pierścionek tak od razu po kłótni? — mówił spokojnie, ale coraz bardziej wkurzony. Bo naprawdę myślał, że dziś wieczorem na poważnie zaczną wspólne życie, jednak teraz miał wrażenie, że się w tym założeniu pomylił.

    👩🏻‍🦰

    OdpowiedzUsuń
  57. — Ze śniegiem we włosach i owszem, ale czy w białej sukience… — urwał i zacisnął wargi, zdając sobie sprawę z tego, że w tej kwestii akurat nie miał nic do gadania. To był jej wybór. Chociaż… Chyba mógł powiedzieć, w czym podobała mu się najbardziej, prawda? Mogła albo wziąć to pod uwagę, albo nie. — To w sumie dobry pomysł. W dodatku nie da nam za bardzo po kieszeni. Idealnie — zaśmiał się cicho, ale szybko zamilkł i zagryzł dolną wargę, po czym powoli, na początku nawet ledwo zauważalnie, pokręcił głową. — Wiesz, w jakim kolorze wyglądasz dla mnie najlepiej. Oczywiście niczego ci nie narzucam, jeśli ty chcesz białą suknię, jestem pewien, że będziesz w niej najpiękniejsza. Ale kocham cię w zieleni i nie będę tego ukrywał. Właśnie taką kieckę zdarłem z ciebie za pierwszym razem i nie miałbym nic przeciwko, żeby po naszym ślubie zedrzeć kolejną w takim samym kolorze. Ale to tylko moje zdanie. Sukienka się nie liczy, dla mnie liczysz się ty, skarbie — ostatnie zdanie wyszeptał z ustami tuż przy jej ustach i pocałował ją krótko, ale czule.
    — Jasne. Masz rację. Wtedy nie mógłbym męczyć Iana, żeby wokół mnie skakał — roześmiał się nieco złośliwie.
    Uniósł brew, przyglądając się jej w całkowitym bezruchu, choć przez sekundę miał ochotę głośno parsknąć.
    — Z tego co wiem, nie mamy żadnych zaległości i nie wiem jak ty, ale ja nie opuszczam zajęć, a jutro nie mam żadnego egzaminu. Ty raczej też nie, bo byś o tym mówiła. Więc ten argument jest naprawdę bez sensu — odpowiedział w końcu, a po jej kolejnych słowach wywrócił oczami. Nie, jakoś to do niego nie trafiało.
    Miał ochotę przypomnieć, że on też pytał, czy jest poważna, gdy robiła mu awanturę o laskę, z którą nawet nigdy nie był, a ostatni raz widział ją rok temu. To było szukanie problemu na siłę, Jake natomiast go nie szukał, widział jak na dłoni, że coś jest na rzeczy. Bo gdyby nie chciała wyjścia awaryjnego, już dawno przestałaby płacić za to mieszkanie, skoro i tak praktycznie przeniosła się do niego.
    — O nie, nie będziesz odwracać kota ogonem. To nie ja uciekłem tutaj, kiedy zrobiło się trochę trudniej i to nie ja płacę za mieszkanie, w którym nawet za bardzo nie bywam — warknął i podszedł do dziewczyny, łapiąc ją w pułapkę swojego ciała, zupełnie tak jak wczoraj. — Albo pakujemy wszystkie twoje rzeczy dzisiaj, oficjalnie się do mnie wprowadzasz i zdajesz jutro klucze właścicielowi, albo nie przeprowadzasz się wcale. Nie mam ochoty na twoje ucieczki. Albo wchodzimy w to na całego, planujemy wspólną przyszłość, a za kilka miesięcy się pobieramy, albo nie wchodzimy wcale. Wybór należy do ciebie — powiedział, nie odrywając spojrzenia od jej ciemnych oczu. Nie zamierzał w tej kwestii ustąpić, co to to nie.

    🔥

    OdpowiedzUsuń
  58. — Zawsze możemy też zrobić domówkę i wynająć food trucka z naleśnikami. Wiesz, tymi, które jedliśmy po wyjściu ze szpitala — podsunął, pilnując się, by nie powiedzieć przed ucieczką i rozstaniem. Bo nie chciał do tego wracać. Naprawdę nie chciał. Nie roztrząsał tego wszystkiego, co się między nimi wydarzyło, starał się po prostu o tym nie myśleć. I wolał, żeby ona również o tym nie myślała, nie miał ochoty na kolejną kłótnię tuż po tym, jak się jej oświadczył.
    — Będziesz najpiękniejszą panną młodą. Tym piękniejszą, kiedy pozbawię cię kiecki w trakcie nocy poślubnej — wymruczał i uśmiechnął się pod nosem.
    — A ja powiedziałem, że nie opuszczamy zajęć i nie mają powodu, żeby czepiać się jednej nieobecności — powiedział, nie zatrzymując się. Wciąż się do niej zbliżał, stawiając powolne kroki i nie odrywając od niej wzroku. Jak zwierzę polujące na swoją ofiarę. Bo może i polował. W końcu Caleb nie był święty, jedynie ukrywał się na tyle dobrze, że Margo nie zdołała poznać tej strony jego osobowości. Potrafił być uparty, manipulować, robić wszystko to, dzięki czemu mógł osiągnąć swój cel. A teraz tym celem było zamieszkanie razem.
    — Nie? Tylko co robisz? Co zrobiłaś wczoraj wieczorem? Uciekłaś jak tchórz, kiedy byłem pod prysznicem, żeby się uspokoić, bo nie chciałaś konfrontacji. I to mnie śmiesz wypominać, że się wyprowadziłem? Zrobiłaś właśnie dokładnie to samo, co ja wcześniej, więc jesteś zwykłą hipokrytką — ostatnie zdanie wypowiedział, dźgając ją palcem wskazującym w mostek, gdy stał tuż przed nią i patrzył na nią z góry.
    — Tak? A to dlaczego? — burknął, przechylając głowę w bok. Zacisnął zęby, słuchając tego, co Margo miała do powiedzenia. — Świetnie. Ale ja nie zamierzam rozkładać tego w czasie. Wystarczająco długo sama to robiłaś. Nie będę czekał kilku dni, aż moja własna narzeczona ze mną zamieszka — warknął. Pozwolił się odepchnąć, ale tylko dlatego, że był nieco zaskoczony jej działaniem. Również obrócił się w stronę łóżka. — Takie trudne to było? Żebyś wiedziała, że właśnie to zamierzam zrobić — syknął i chwycił z szafy naręcze ciuchów, po czym podszedł do walizki i włożył do niej rzeczy. — Wredna, pyskata, ruda jędza — mruczał pod nosem, zanim odezwała się ponownie. Gwałtownie obrócił głowę i spojrzał na dziewczynę ze złością. Jego dłoń sama wystrzeliła w jej kierunku. Złapał ją za koszulkę i przyciągnął do siebie mocnym ruchem, przez co uderzyła swoim ciałem w jego tors. — Zamknij się, pani Miller i przestań mnie wkurzać, bo zamiast cię pakować, za chwilę przełożę cię przez kolano i sprawię, że przez następny tydzień nie będziesz mogła siedzieć, tak bardzo będzie bolał cię tyłek — powiedział, patrząc prosto w jej ciemne oczy, z ustami tuż przy jej ustach. — Zawsze musisz mieć ostatnie słowo czy wkurzanie mnie to twoje hobby?

    😤

    OdpowiedzUsuń
  59. Miał ochotę obnażyć zęby i najzwyczajniej w świecie na nią warknąć jak jakieś zwierzę. Jakby zaganiał ją w pułapkę. Bo może właśnie tak było? Przed chwilą jej się oświadczył i chciał, żeby była najbardziej jego, jak to tylko możliwe. W tej chwili mógł to osiągnąć dzięki wspólnemu mieszkaniu. Którego Margo najwyraźniej nie do końca chciała. Problem w tym, że Jake nie zamierzał się wycofywać. Stracili już wystarczająco dużo czasu.
    — Sam sobie dałem przestrzeń, kiedy poszedłem pod zimny prysznic ochłonąć. Nie przyszło ci do głowy, że za chwilę wrócę i będę gotowy rozmawiać spokojnie? — syknął, a zaraz potem roześmiał się szyderczym śmiechem. — Okej, więc znowu do tego wracamy, tak? Twierdziłaś, że nie chcesz o tym rozmawiać, ale najwyraźniej jednak chcesz. Poleciałem do mieszkania Nel, bo nie miałem gdzie się podziać, do cholery! Nie byłem i nie jestem bogaty, miałem tylko to, z czym wtedy wyszedłem i nie było mnie stać na hotele czy cokolwiek innego. Wiesz, dlaczego poszedłem do niej? Bo nie miałem nikogo innego. Wszyscy się ode mnie odwrócili, kiedy przestałem grać. Poza tym zrobili ze mnie pierdolonego pedofila. Nasi rodzice! Serio myślisz, że chciałem przebywać z nimi pod jednym dachem? A ty nie mogłaś iść ze mną, bo znowu byłbym poszukiwany. Więc tak, zniknąłem i ukrywałem się, bo nie masz, kurwa, pojęcia, jak to jest być postrzeganym jako przestępca seksualny! Nikogo nie obchodziło, że byłaś prawie pełnoletnia! — wyrzucił z siebie wszystko, co od tamtego czasu leżało mu na sercu. Nie chciał odwracać kota ogonem ani się wybielać, raczej uświadomić Margaret, że nie tylko ona wtedy cierpiała. Może z innych powodów, bo Jake nie stracił dziecka, ale jego życie również stało się koszmarem. — Świetnie! — warknął, obracając się, żeby wziąć się do roboty.
    — Znajdę następne — burknął niezadowolony, a następnie niemal się uśmiechnął, gdy do jego uszu dotarł jej jęk. — Uważaj, bo tobie skończą się epitety — powiedział i przesunął rękę na jej szyję. Nie ścisnął jej zbyt mocno, jedynie na tyle, żeby nie miała zbyt wielkiego pola manewru, jeśli chodzi o ruch głową.
    — Dostaniesz milion klapsów, bo doprowadzasz mnie właśnie do szału, Margo — mruknął nisko. — Wiesz, dlaczego? Bo zachowujesz się, jakbyś wcale nie była tego wszystkiego pewna. Jakbyś robiła łaskę, że włożysz swoje rzeczy do walizek i w końcu ze mną zamieszkasz. Czy tak właśnie jest? Robisz mi łaskę, że będziesz ze mną żyć? Lepiej dobrze zastanów się nad odpowiedzią, bo będzie od niej zależał los twojego pieprzonego tyłka — powiedział, prostując się i patrząc na nią z góry, gotowy w każdej chwili popchnąć ją na łóżko i naprawdę pokazać jej, jak niedelikatnie może się z nią obchodzić.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  60. Cześć, dziękuję za miłe powitanie i cieszę się, że Jesse mimo wszystko czymś przykuł Twoją uwagę. ;) Na wątek oczywiście dam go porwać; przejrzałam karty i o ile o konkretne powiązanie faktycznie byłoby trudno, o tyle jakieś zalążki pomysłów na samą fabułę w przypadku Mercy i Theo się znalazły. Uprzedzam jednak, że oba motywy są raczej bez szału i jeśli po zapoznaniu się z nimi coś innego przyjdzie Ci do głowy - śmiało daj mi znać.

    A. O ile dobrze zrozumiałam, Mercy na skutek wypadku przestała tańczyć, w każdym razie publicznie, ale co Ty na to żeby od czasu do czasu zaszywała się w studiu koleżanki/kolegi/kuzyna sąsiadki żeby sobie poćwiczyć? Oczywiście na miarę swoich możliwości, nawet jeśli miałyby to być jedynie kulawe podrygi... W każdym razie mogła wtedy zamawiać jedzenie z jakiejś lokalnej knajpy i zwykle kurier za jej prośbą zostawiał je pod salą, ale że rolę tą niedawno przejął Jesse, nie miał pojęcia o takiej zasadzie i przypadkiem stał się świadkiem jej małego pokazu.

    B. Kreacja Theo też jest bardzo tajemnicza, ale skoro wspominasz, że jest jakiegoś typu gangsterem i obraca się w szemranym towarzystwie, co Ty na to żeby podczas jednej z wizyt w tych nieco mniej ciekawych okolicach padł mu samochód? Wracający akurat ze sklepu Jesse mógł zaoferować mu pomocną dłoń i w zależności od tego czy Twój pan akurat wracał ze spotkania czy się na nie wybierał, Blythe mógł zająć się ekspresową naprawą za miliony monet albo skończyć jako jednorazowy, prywatny kierowca...

    Daj znać która (i czy w ogóle) opcja Ci odpowiada. Jeszcze raz dziękuję za powitanie!

    — Jesse

    OdpowiedzUsuń
  61. — Bo stchórzyłaś, a mnie śmiesz to wypominać i robić awantury. Nie jest tak miło, kiedy ktoś wykorzystuje twoją własną broń przeciwko tobie, co? Myślisz, że rozpętałbym tę kłótnię, gdybyś ty nie zrobiła wcześniej tego samego o byle pierdołę? Nie, nawet by mi to, kurwa, nie przyszło do głowy — ostatnie zdanie wycedził przez zaciśnięte zęby, zbliżając się do niej tak bardzo, że jego wargi niemal ocierały się o jej, gdy mówił. Twardo odwzajemniał spojrzenie, nie dając się złamać. Był zdeterminowany, żeby… Udowodnić jej coś. Jeszcze nie wiedział co, wiedział natomiast, że nie chce jakichś śmiesznych awantur o byle co, o ludzi, którzy nigdy nie mieli dla niego takiego znaczenia, a biorąc pod uwagę, od jak dawna nie miał kontaktu z Nel… Teraz nie miała dla niego żadnego znaczenia.
    — Wątpię, jeśli dalej będziesz znajdować sobie powody do przypieprzania się — wywrócił oczami i niemal roześmiał się ponurym śmiechem, udało mu się jednak powstrzymać, bo to byłoby wredne nawet jak na jego obecny stan. /choć miał ochotę być wredny. Miał ochotę być bardzo wredny…
    — Nie wiem. Pozwoliłabyś? — syknął, zaciskając palce nieco mocniej. — Może to wszystko jest jakaś twoja gra? Sposób na ukaranie mnie za to, że śmiałem mieszkać z kobietą? Nie mam pojęcia, co ci strzeli do głowy — stwierdził, mrużąc lekko oczy.
    To jedno słowo nie powinno tak na niego zadziałać. Sam fakt, że zeszli się ze sobą mimo tego, że ich rodzice byli małżeństwem, był wystarczająco popieprzony. Nie miał w związku z tym żadnych fetyszy, po prostu nie przewidział, że zakocha się w córce macochy.
    Ale to, że Margo nazwała go braciszkiem w trakcie kłótni było… Cóż. Mięśnie Jake’a na chwilę stężały, a oczy pociemniały.
    — Poważnie? Oświadczyłem ci się dziesięć minut temu, a ty grasz braciszkową kartą, siostrzyczko? — syknął, zbliżając się jeszcze bardziej i jednocześnie popychając ją tak, że plecami trafiła w drzwi szafy. Nie powinien stwardnieć, prawda? Zdecydowanie nie powinien. Ale to jedno słowo sprawiło, że krew spłynęła do jego kutasa w kilka sekund, sprawiając, że zaczął napierać na materiał spodni. Zaklął cicho pod nosem i przymknął na moment powieki, biorąc głęboki oddech. — Jaki był tego cel? Chciałaś mnie odstraszyć, dopieprzyć, czy o co chodzi? Bo idę o zakład, że nie spodziewałaś się tego — powiedział, otworzywszy oczy i wolną ręką chwycił dziewczynę za dłoń, po czym przycisnął ją do swojego rozporka. Drugą wciąż ściskał jej szyję i przypierał do szafy. — To twoja wina, więc powinnaś coś z tym zrobić, siostrzyczko — szepnął na sam koniec, a kącik jego ust zadrżał nieznacznie od powstrzymywania połowicznego uśmieszku.

    😏

    OdpowiedzUsuń
  62. Emory nie miała zbyt wielu koleżanek. Właściwie to upewniła się, że nie będzie miała żadnych, bo każdego skutecznie od siebie odpychała, gdy było świeżo po śmierci rodziców. Potem, kiedy była w miarę gotowa na to, aby wrócić do typowego życia nastolatków zaczęła mieć problemy w domu, o których na głos nie mogła powiedzieć nikomu. Nie chciała, aby ktokolwiek zaczął zadawać niewygodne pytania, więc milczała i odsuwała się od ludzi. Potem zaczęło robić się tylko gorzej, bo rodzice jej dawnych koleżanek widzieli w niej zagrożenie. Dziewczynę, której towarzyszy śmierć. Dziewczynę, która mogła być odpowiedzialna za śmierć swoich rodziców. W końcu przeżyła jako jedyna tamtą masakrę, a jednak nic się jej nie stało. Nikogo nie interesował fakt, że to ojciec ją ukrył, że była w miejscu, o którym tylko nieliczni wiedzieli, a do którego nie można było się tak po prostu dostać po otwarciu drzwi od garderoby. Biblioteka na poddaszu kiedyś była świętym miejscem, a od prawie trzech lat była przeklęta i już tam nie zaglądała. Nie umiała się do tego przymusić. Tak samo, jak do zajrzenia do sypialni rodziców. I może świrowała, ale była pewna, że na panelach czasami dalej widzi kałużę krwi.
    Zamrugała kilka razy chcąc pozbyć się tych obrazów z głowy. Teraz naprawdę nie chciała o tym myśleć. To nie było miejsce ani czas, aby o tym myśleć. Wolała skupić się na Margaret i na jej towarzystwie, które było pierwszym chcianym towarzystwem od dłuższego czasu.
    — Pewnie jest nas więcej, ale nie mówimy o tym głośno — stwierdziła. Nie wątpiła, że jest tu masa dziewczyn i chłopaków, którzy czują się w takich miejscach jak ryba w wodzie, ale Emory do nich nie należała. I najwyraźniej Margaret również nie. — Ślicznie wyglądasz. Bardzo pasuje do ciebie ten kolor. — Uśmiechnęła się delikatnie, gdy udało się jej lepiej przyjrzeć kreacji dziewczyny. Była to bardzo ładna sukienka, a zielony świetnie pasował do rudych kosmyków Margo.
    Cieszyła się, że rudowłosa rozumie jej nastawienie. Naprawdę potrzebowała kogoś kto był po jej stronie. Chociaż w tej kwestii Emory nie czuła się osamotniona. W zasadzie miała to na własne życzenie, ale coraz bardziej robiła się ta samotność przytłaczająca. Dlatego nie mogła doczekać się, aż stąd wyjedzie. Zacznie na świeżo w nowym mieście, w nowym Stanie, gdzie nikt (oby) nie będzie jej znał, nie będzie kojarzył jej z tymi morderstwami. Rozważała nawet zmianę nazwiska na panieńskie matki, ale to była ostateczność. Chciała być Emory Forbes. Zawsze nią była i to poniekąd oznaczałoby, że odetnie się od rodziny, którą tworzyła razem z mamą i tatą, ale była na ten krok gotowa, jeśli będzie to potrzebne.
    — Byłoby znośniej, gdyby serwowali szampana z procentami. Ale chyba na to nie ma co liczyć — westchnęła. Nawet się nie nastawiała, że wyrwie butelkę z prawdziwym alkoholem. W zasadzie to nie chciała pić, ale może byłaby zabawniejsza po paru łykach. — Wiesz, przynajmniej zrobimy co do nas należy i będzie spokój. Na jakiś czas.
    Wzruszyła lekko ramionami, bo była bardziej niż pewna, że niedługo znów będzie jakieś przyjęcie charytatywne, na którym trzeba będzie się pokazać, uśmiechać i pozować do zdjęć. Nienawidziła tego. Tej fałszywej szczerości, która otaczała ją niemal z każdej strony.
    — Przypomnisz mi co studiujesz? — Poprosiła. Zapewne o tym rozmawiały, ale ostatnio nie miała głowy do szczegółów. — Cieszę się, naprawdę. Widać, że ci taka zmiana służy.
    Emory sama miała plan, aby się stąd wyrwać. Bała się w zasadzie wszystkiego, ale nie tak bardzo, jak powrotów do domu i była gotowa, aby wyjechać z Los Angeles choćby dziś.
    — Póki co jeszcze żadne, ale chciałabym iść na Uniwersytet Pensylwania albo Maryland. Daleko od Los Angeles i mają świetne programy, na których mi zależy. Ale zobaczymy, cokolwiek co będzie po drugiej stronie kraju mnie zadowoli.
    Nie do końca to była prawda, bo Emory była kujonką i chciała być na dobrej uczelni, ale tę zawsze mogła zmienić. Priorytetem było wyrwanie się stąd.

    Emory

    OdpowiedzUsuń
  63. — Tak. To była pierdoła — kiwnął głową, nie zamierzając się wycofać ze swoich słów. Może kiedyś odchodził z podkulonym ogonem i starał się nikomu nie nadepnąć na odcisk dla świętego spokoju, ale te czasy dawno minęły. Teraz był bardziej sobą niż kiedykolwiek wcześniej. Zdawał sobie sprawę, że Margo może go takim nie znać, ale… Cóż, to był odpowiedni moment na to, żeby pokazać jej, z kim zgodziła się spędzić resztę życia. — W tej chwili? Tak. Nie jestem święty, nie twierdzę, że kilka razy nie odjebałem, ale ty też masz swoje za uszami — stwierdził, wzruszając pozornie obojętnie ramionami, choć rozmowa wcale nie była dla niego obojętna.
    Uniósł jedną brew, bo nie spodziewał się, że… Że akurat w tej chwili wyciągnie temat jej… Hmm, byłego? Można chyba go zaliczyć do tej kategorii, prawda?
    — Powiedziałaś. I co to ma znaczyć? Próbujesz mi w tej chwili grozić, Margo? — zapytał, przechylając lekko głowę w bok. Zanim zdołał się powstrzymać, na jego wargi wpłynął powolny, leniwy uśmieszek. — Jesteś w tej historii wielkim złym wilkiem? Bo nie wyglądasz — mruknął nisko.
    Chyba nie zdawała sobie sprawy z tego, jak kusząco wyglądały teraz jej wargi. W ogóle jak kusząco wyglądała, gdy tak próbowała rozluźnić jego uścisk na swojej szyi i oddychała coraz ciężej. Ich seks był dobry, był zajebisty, ale jeszcze nie doprowadziła go do stanu, w którym chciałby zobaczyć, jak jej twarz czerwienieje od podduszania. Kręciły go ostrzejsze zabawy, ale nie miał jakiegoś fetyszu związanego z kontrolowaniem oddechu.
    Choć, jak widać, jeśli chodziło o Margo, odblokowywały się w nim zupełnie nowe pragnienia…
    — Chciałbym, żeby mi się nie podobało — szepnął z ustami tuż przy jej wargach i skubnął dolną zębami. Docisnął drobną dłoń do swojego krocza i ze świstem wypuścił powietrze z płuc, powstrzymując się przed jękiem. Ona nawet nic nie zrobiła, po prostu go dotykała, w dodatku nie z własnej woli… A Jake był gotowy spuścić się w spodnie jak jakiś dzieciak.
    — Ty po prostu co? — podchwycił jej słowa i uśmiechnął się odrobinę szerzej, obserwując z tak bliska, jak jej oczy się powiększają. Poczuł też wyraźnie ten dreszcz, choć wolał nie wyciągać pochopnych wniosków i zakładać, że drżała z pragnienia, a nie z obrzydzenia jego podnieceniem na tego typu zaczepki. Bo jego reakcja chyba nie była zbyt normalna, prawda? Zwłaszcza biorąc pod uwagę ich sytuację…
    Jej zachowanie dość szybko mu jednak uświadomiło, że nie miał czym się przejmować. Wciągnął przez zęby powietrze z głośnym sykiem i mimowolnie naparł na jej dłoń swoimi biodrami.
    — Któregoś dnia przez ciebie zwariuję. Po prostu doprowadzisz mnie do szaleństwa — stwierdził niskim, cichym głosem. Oparł swoje czoło na jej czole, przez chwilę trwając w ten sposób. — Chcesz, żebym cię zmusił? Bardzo chętnie — wyszeptał. Nie dając jej czasu na reakcję, przesunął dłoń z szyi na kark i popchnął ją w stronę łóżka tak, że opadła na walizkę. Nie miał jednak ani czasu, ani ochoty przejmować się tym, że może wyjść z tego z kilkoma siniakami. — Wezmę sobie wszystko — warknął, przyciskając tors do jej pleców. Jedną ręką chwycił za biodro, drugą natomiast wsunął pod bieliznę i odnalazł palcami mokrą cipkę. Był… Cóż, zaskoczony. Że zadziałało to na nią równie mocno jak na niego. — Albo nie, mam teraz ochotę tylko na jedno, siostrzyczko — dodał, rozprowadzając wilgoć po łechtaczce. Zaraz potem kilkoma zręcznymi ruchami zsunął najpierw jej, a potem swoje ubranie i wbił się w nią mocno, od razu do samego końca. Nie dał ani Margo, ani sobie czasu na przyzwyczajenie się do silnych doznań, zaczął poruszać biodrami, rżnąc ją z siłą, jakiej nigdy wcześniej nie użył.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  64. — Dokładnie. To nie jest tak przyjemne, kiedy ktoś wykorzystuje przeciw tobie twoją własną broń, co, skarbie? — uniósł brwi, nie odrywając spojrzenia od jej twarzy. Nie chciał przegapić żadnej reakcji na swoje… Hmm, chyba można nazwać to oskarżeniem. I swego rodzaju nauczką. Próbował doprowadzić do tego, by poczuła się dokładnie tak, jak on po powrocie do domu, gdy wydawało mu się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a ona nagle wyskoczyła z pretensjami, których nie rozumiał.
    — A w jakiej kwestii jesteś gotowa mi ją przyznać, hm? — dopytał, lekko przechylając głowę z bok i mrużąc oczy. Znieruchomiał, słysząc jej krzyk. Zacisnął palce nieco mocniej, być może sprawiając jej ból, ale w tej chwili miał to w naprawdę głębokim poważaniu. Jej sposób myślenia cholernie go frustrował. Dlaczego wciąż nie potrafiła zrozumieć, że z ich życia wraz z wyprowadzką z domu zniknęła jedyna, dosłownie jedyna przeszkoda, by mogli być razem? — Czemu do tej twojej popieprzonej głowy nie dociera, że nie istnieje żaden powód, żebym cię zostawił? Odszedłem przez twoją matkę. Widzisz ją tu gdzieś? Poza tym, skoro przeprowadzasz się do mnie, gdzie miałbym iść, gdybym chciał się z tobą rozstać? Bo jeśli myślisz, że wyrzuciłbym cię i zostawił bez dachu nad głową, to masz o mnie naprawdę kurewsko niskie mniemanie i może rzeczywiście nie znamy się zbyt dobrze — ostatnie słowa wycedził cichym głosem, bo gdyby odezwał się głośniej, zapewne usłyszałaby, jak bardzo był tą rozmową poruszony.
    — Zabiłabyś mnie, żeby tylko się do mnie nie wprowadzić? — rzucił, unosząc prowokująco brew. To był chyba cios poniżej pasa, w końcu kiedyś jej powiedział, że nie miała wpływu na to, co się stało z Lucasem, ale był w tej chwili tak niesamowicie wkurwiony, że nie panował nad tym, co wydobywało się z jego ust.
    — Zamknij się — warknął, gdy wypowiedziała jego imię. Nie chciał go teraz słyszeć. Chciał ją zerżnąć. Zdawał sobie sprawę, że zachowuje się jak cholerne zwierzę, które nijak się nie kontroluje, ale sądząc po tym, jak jej wilgoć niemalże kapała z jego dłoni, Margo najwyraźniej nie miała nic przeciwko. Nie miał problemu z wbiciem się w nią, nawet jeśli jej cipka nieco zbyt szczelnie go objęła, nieprzygotowana na tak mocne i szybkie wtargnięcie. Krzyk, który tym spowodował, był niczym najpiękniejsza muzyka dla jego uszu. Roześmiał się ochryple na jej jawną prowokację i wymierzył klapsa w nagi pośladek. — Nie masz pojęcia, na co mnie stać — odparł i nie przestając się poruszać, zdjął z siebie koszulkę i odrzucił ją na podłogę. Potem chwycił Margo za włosy tuż nad karkiem i pociągnął do siebie, żeby się wyprostowała. Ściągnął ubranie również z niej, a biustonosz dosłownie rozerwał, zostawiając na jej skórze czerwone ślady od cienkich paseczków. — Zabawimy się tak, jak jeszcze nigdy się nie bawiliśmy, kochanie — szepnął do jej ucha i wgryzł się w jej szyję, a później… Wysunął się z niej, gdy poczuł pierwsze skurcze wokół swojego kutasa. Odchylił się i wstał, zdejmując z siebie spodnie wraz z bokserkami. Chwycił penisa w dłoń i poruszył nią powoli przez całą długość, wpatrując się w klęczącą przed łóżkiem Margo. — Właź na łóżko, tyłek do góry — nakazał tonem nieznoszącym sprzeciwu i zgarnął z podłogi resztki tego, co zostało z jej stanika. — Ręce na zagłówek — dodał z łobuzerskim uśmieszkiem.

    🥵😈

    OdpowiedzUsuń
  65. — A wiesz, ile czasu straciliśmy na bezsensowne kłótnie o coś, co sobie uroiłaś w głowie, bo z jakiegoś powodu masz problem, żeby uwierzyć, że dla mnie nie ma nikogo poza tobą? Nawet mając jebany pierścionek na palcu wciąż próbujesz wszystko odwlec w czasie, bo się boisz! Już nie wiem, co mam zrobić! Czy przez ostatni rok dałem ci choćby jeden powód do tego, żebyś wątpiła w ten związek? Żebyś wątpiła we mnie?! — wyrzucił z siebie, czując, że oprócz wkurwienia narasta w nim również frustracja tak wielka, jak jeszcze nigdy wcześniej. Nie czuł się tak nawet wtedy, gdy w szpitalu nie mógł ruszać ręką. Może dlatego, że lekarze nie pozostawili wątpliwości. A ona zachowywała się, jakby byli najlepszą na świecie parą tylko po to, by teraz wyraźnie mu pokazać, że wcale nie jest tak kolorowo.
    Naprawdę miał ochotę ją, kurwa, udusić. Sprać na kwaśne jabłko. Sprawić, żeby nigdy więcej nie odważyła się choćby pomyśleć o tym, że mógłby ją zostawić dla kogoś innego. Nie był damskim bokserem i nie chciał mieć na sumieniu morderstwa, poza tym, gdy nie był zły, za bardzo kochał tę rudą wiedźmę, można więc powiedzieć, że brutalne traktowanie jej w łóżku było najprostszym sposobem na danie ujścia tej wściekłości. Kto wie, może przy okazji uda mu się dosłownie wypieprzyć jej z głowy wszystkie głupie pomysły.
    Wciągnął powietrze przez zęby i wymierzył jej kolejnego klapsa, tym razem mocniejszego i przymknął powieki, czując, jak ponownie się na nim zaciska. Gdyby dalej wyglądało to w ten sposób, w końcu doszedłby znacznie wcześniej niż sobie zaplanował, a to nie wchodziło w grę. Chciał się z nią zabawić. Ostro. Tak, by nigdy nie zapomniała, co ją czeka, jeśli jeszcze raz go tak podkurwi.
    — Radzę uważać z mówieniem takich rzeczy, bo rozpierdolę dzisiaj każdą rzecz, którą lubisz — wycedził i tuż po tym, jak się z niej wysunął, zamachnął się i uderzył ją w cipkę. Mocno. Dopiero po tym wstał i patrząc na nią z góry, roześmiał się z politowaniem.
    — Mogę i właśnie to robię. Właź. Na. Łóżko — powiedział powoli i spokojnie, choć daleko mu było do spokojnego. Uśmiechnął się pod nosem, przechylając głowę w bok. — Podoba ci się to co widzisz? — spytał niskim głosem i ponownie przesunął dłonią po swoim penisie. — Nie odpowiadaj. Twoja cipka mówi sama za siebie — dodał, spoglądając na wilgoć płynącą po udach dziewczyny. Oblizał wargi. Miał ochotę zanurzyć w niej język i sprawić, że będzie krzyczeć, ale to miała być kara, a nie nagroda.
    Obszedł łóżko, zbliżając się do zagłówka. Nie odrywając od dziewczyny wzroku, odpiął jedno, a potem drugie ramiączko od reszty biustonosza. Widząc ruch Margo, zacmokał z wyraźnym niezadowoleniem i pokręcił głową.
    — Nogi szeroko. Nie pozwalam, żebyś sama próbowała dojść — warknął i schylił się, łapiąc ją za spodnią część uda tuż nad zgięciem kolana i ciągnąc w bok, żeby klęczała w rozkroku. Potem zabrał się za owijanie rozciągliwych ramiączek wokół jej nadgarstków i przymocowaniu ich do zagłówka. Gdy skończył, zgarnął z podłogi swoją koszulkę i zwinął ją w rulon, po czym obwiązał nią oczy Margaret. Dopiero później zadowolony ponownie obszedł łóżko. Starał się robić to jak najciszej, żeby nie wiedziała, w którym miejscu się znajdował.
    — Słyszałaś kiedyś o odmawianiu orgazmu? — spytał, ale nie oczekiwał odpowiedzi. Powoli wszedł na materac i uklęknął za rudowłosą, pochylając się tak, że musnął ustami jeden z jej pośladków. Przejechał po nim językiem w górę, zbliżając się do lędźwi, jedna z jego dłoni natomiast podążyła do cipki, dotykając opuszkami palców nabrzmiałej łechtaczki. — Kurwa, jesteś taka mokra… — szepnął w rozgrzaną skórę i nacisnął mocniej na jej wrażliwy punkt. — Jeśli dojdziesz bez mojego pozwolenia, dostaniesz karę i zerżnę cię w tyłek. Ale jeśli będziesz grzeczna i zaczekasz, wyliżę cię tak, że będziesz błagała, żebym przestał — mówił cicho, przesuwając śliskie palce w górę, między jej pośladki, żeby pokazać, że nie jest gołosłowny. Szybko jednak wrócił do cipki, wkładając kciuk w jej wnętrze. — Rozumiesz, Ruda?

    😈🍑

    OdpowiedzUsuń
  66. W ciągu następnych dwudziestu czterech godzin postawił na swoim i zapakował jej rzeczy do samochodu, a potem zwyczajnie ją do siebie przeprowadził. Oczywiście po tym, jak już należycie ukarał ją za całą tę kłótnię. Nie zamierzał rozpamiętywać tego co było i miał nadzieję, że Margo również nie będzie tego robić. Bo chciał ich wspólnego szczęścia, pragnął zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się wcześniej i zacząć po prostu… Budować z nią przyszłość. Przyszłość, która miała być dobra. Najlepsza.
    I miał wrażenie, że wszystko jest w porządku. Do momentu przyniesienia do mieszkania Cynamonki. Boże, jak on nienawidził tego kota. Z całego, kurwa, serca. Nie mógł się doczekać mroźnych nocy, żeby móc zamknąć sierściucha na balkonie, żeby zamarzł. Ruda kocica bez przerwy sikała mu do butów, a on bez przerwy zabierał jej żarcie w ramach zemsty. Od kiedy Margo przyniosła rudzielca, Jake nie miał choćby pięciu minut spokoju. No i najgorsze w tym wszystkim było to, że kiedy między dwójką zakochanych zaczynało się robić gorąco, Cynamonka za każdym razem się na nich gapiła. Uporczywie. I miauczała lub syczała, a to sprawiało, że nastrój zupełnie mu siadał. Miał wrażenie graniczące z pewnością, że kocica wówczas uśmiechała się pod nosem, jakby się cieszyła, że kolejny raz pokrzyżowała mu plany. I to wkurwiało go jeszcze bardziej. Znosił to cierpliwie tylko dlatego, że miał swój własny plan na uprzykrzenie życia Margo.
    Zrealizował go, kiedy dziewczyna poszła na imprezę z koleżankami. Duża klatka z szynszylą zajęła miejsce na komodzie w sypialni, a Cynamonka najpierw z ciekawością przypatrywała się nowemu zwierzątku, a potem próbowała je upolować przez metalową kratkę. Szynszyla jednak radziła sobie całkiem nieźle, również sycząc i podgryzając kocura w łapy.
    Kiedy więc Margo zadzwoniła, bełkocząc, że impreza się skończyła i może ją odebrać, bez wahania zostawił zwierzaki razem, zamknął mieszkanie i zszedł do auta. Było na tyle pusto, że ulice stały się całkiem nieźle przejezdne, zatem u celu znalazł się w niecałe dwadzieścia minut. Dziewczyny stały pod barem w zbitej grupce i najwyraźniej wszystkie były w stanie podobnym do rudowłosej, a sam jej głos przez telefon podpowiedział mu, że nie jest zbyt dobrze. Jego głowę zalały wspomnienia z nocy, która wszystko między nimi zmieniła. Wtedy Margo też była zalana, a po Jake’a zadzwonili koledzy, żeby ją odebrał. A potem prawie się utopiła. I powiedziała mu rzeczy, których nie spodziewał się nigdy od niej usłyszeć. Teraz, po prawie dwóch latach od tamtego momentu, uśmiechał się do siebie samego.
    Wysiadł z samochodu i wcisnąwszy ręce w kieszenie bluzy, ruszył w stronę grupki.
    — Hej, dziewczyny — odezwał się z sympatycznym uśmiechem, gdy znalazł się obok i objął Margo ramieniem. — Cześć, Rudzielcu. W jakim jesteś stanie? — zwrócił się do swojej narzeczonej, składając krótkiego całusa na jej skroni, po czym odsunął się nieznacznie, żeby zmierzyć ją oceniającym spojrzeniem. — Chcesz jechać na plażę? Tylko tym razem nie rób mi numerów i nie próbuj się utopić, okej?

    😌

    OdpowiedzUsuń
  67. Uśmiechnął się mimowolnie, bo lubił, gdy ktoś określał go tym mianem w zestawieniu z Margo. Generalnie lubił ich narzeczeństwo. Ich związek. Ostatnio nie mieli żadnych problemów i choć jakaś jego część podejrzewała, że to cisza przed burzą, nie skupiał się na tym. Nie chciał popaść w paranoję i doszukiwać się na każdym kroku, przy każdym najmniejszym potknięciu, że oto nadchodzi kolejny huragan w ich życiu, który zniszczy ich tak, że nie będzie co zbierać. Bo wtedy jeszcze nie wiedział, że tak się za chwilę stanie.
    Uśmiechał się więc szeroko i śmiał się razem z koleżankami rudowłosej. Nie przeszkadzało mu nawet, że wszystkie były ostro zawiane.
    — Filmy i książki przy mnie odpadają, co? — roześmiał się i trącił Mandy łokciem, po czym przytulił do siebie chwiejącą się lekko Margo, całując ją w czubek głowy.
    Prychnął cicho pod nosem na słowa Mal.
    — Gdybyś tylko wiedziała… — mruknął bardziej do siebie niż do kogoś innego. Nie zamierzał chwalić się tym, że byli przybranym rodzeństwem i to nie Mallory zawdzięczali swoje uczucia. Jedynie to, że ponownie się spotkali szybciej niż później. Ale mogła zgarnąć sobie zasługi, jeśli właśnie tego chciała. — Serio? I myślisz, że to coś da? Raczej zrobi coś dokładnie odwrotnego, bo ten dupek uwielbia mi robić na złość — roześmiał się, kręcąc głową. — Ale spoko, wmanewrujemy go w to. Porozmawiamy, jak będziesz trzeźwa — puścił koleżance oczko.
    Spojrzał z góry na swoją narzeczoną i uśmiechnął się szerzej, ale też nieco łobuzersko.
    — Dokładnie, skarbie — dotknął palcem wskazującym czubka jej nosa i z westchnieniem pokręcił głową, słysząc czknięcia. Zdecydowanie musiała nieco wytrzeźwieć, zanim wrócą do domu. Wolał, żeby nie zakrztusiła się w trakcie snu. — Na razie, dziewczyny! — rzucił na odchodnym, obracając się w kierunku samochodu i prowadząc do niego Margaret. Byłoby szybciej, gdyby po prostu wziął ją na ręce, co po chwili zastanowienia uczynił. Usłyszał za sobą pisk jej koleżanek i pełne poruszenia komentarze o swoim zachowaniu, ale zignorował je, jedynie uśmiechając się do siebie.
    — Chyba nabiłem ci trochę punktów do popularności — stwierdził, gdy dotarł do samochodu i postawił rudowłosą obok drzwi, które następnie otworzył. Niedługo później jechali w stronę plaży z opuszczonym dachem, dokładnie tak jak wtedy. — Jak wrócimy do domu, mam dla ciebie niespodziankę — oznajmił w pewnym momencie, sięgając dłonią jej kolana i ściskając je lekko palcami. Tym właśnie różniła się ta sytuacja od tamtej. Wtedy dotykanie Margo stanowiło konieczność, a teraz sprawiało przyjemność. — Mam nadzieję, że twój kot jej nie zżarł — dodał niby z rozbawieniem, ale właściwie mówił poważnie, bo po tym sierściuchu spodziewał się wszystkiego, nawet tego, że da radę przegryźć metalową klatkę.

    ❤️

    OdpowiedzUsuń
  68. Jake niczego nie zauważył. Może dlatego, że był za bardzo skupiony na pieprzonym rudym sierściuchu. A może dlatego, że zaczął dostawać samodzielne zlecenia i skupiał się na pracy. Wydawało mu się, że w ich związku w końcu jest na tyle dobrze, że nie musi się obawiać. W końcu wszystko sobie wyjaśnili, mieszkali razem, planowali ślub… To chyba nie świadczyło o czymś złym, wręcz przeciwnie, prawda?
    Ale dziś widział, że coś jest nie tak. Widział, jak szybko uśmiech zniknął z twarzy Margo. Jaka była cicha po dotarciu do samochodu. To nie było do niej podobne. Jego rudzielec nigdy nie tracił okazji do słownych potyczek, buzia jej się nie zamykała, a ta sytuacja była tak podobna do tego, co przeżyli dwa lata temu, że aż prosiła się o jej komentarz. Nie wiedział, czy się czegoś na siłę nie doszukuje, ale kiedy zerkał na nią, gdy tak wpatrywała się w okno, po jego kręgosłupie zaczęły się rozchodzić nieprzyjemne dreszcze, a w środku zalęgło się złe przeczucie. Coś się stało. Na pewno coś się stało. Tylko co?
    — Pokocham ją, jak przestanie mi sikać do butów. I gapić się na nas, kiedy cię całuję. Ona mnie stresuje, wiesz? Mam wrażenie, że jak tylko się do ciebie dobiorę, ramach zemsty w nocy przeora mi pazurami twarz — odparł i spojrzał na dziewczynę, gdy zaczęła szybciej oddychać. Dostrzegł też, jak przełyka ślinę. — Wszystko okej? Zzieleniałaś — stwierdził. Po chwili zastanowienia zjechał na pobocze, wysiadł, obszedł auto i otworzył jej drzwi. — Wolisz rzygać tutaj, czy chcesz iść w krzaki? Jak za starych dobrych czasów — uśmiechnął się lekko i zatknął jej za ucho kosmyk długich włosów. Nie wyglądała najlepiej. Jakby cierpiała. Złe przeczucie narastało w nim coraz bardziej. Najpierw wolał sobie wmawiać, że to tylko jego wyobraźnia, ale… Gdy ostatnio miał złe przeczucia, był ścigany za uprowadzenie nastolatki i oskarżony o pedofilię. Choć z perspektywy czasu wszystko dobrze się skończyło, bo w końcu rzeczona nastolatka miała zostać jego żoną, to nie da się zaprzeczyć, że jego intuicja się nie myliła i rzeczywiście coś było na rzeczy.
    — Co się stało, Margaret? — zapytał, uznając, że przecież samo pytanie nie zaszkodzi, a ona najwyżej na nie nie odpowie. Albo stwierdzi, że coś sobie uroił i wszystko jest w porządku, ta opcja odpowiadała mu zdecydowanie bardziej.
    Kucnął obok niej, zostawiając przestrzeń na ewentualne wymioty i ponownie ułożył dłoń na jej kolanie, ściskając je lekko.
    — Mam wrażenie, że jesteś jakaś… Smutna. Coś się stało? Coś wydarzyło się na imprezie? — drążył, głaszcząc kciukiem jej nogę. Dopiero wtedy dotarło do niego, że rzeczywiście coś mogło się stać. Ktoś mógł ją skrzywdzić… — Margo, czy ktoś zrobił ci krzywdę? Jakiś facet? Ktoś cię dotykał? Napastował? Musisz mi to powiedzieć, bo jeśli tak, wrócę tam i gnoja zajebię — ostatnie słowa wycedził przez zaciśnięte zęby, czując wzrastającą w nim złość na samą myśl o takim scenariuszu.

    😶

    OdpowiedzUsuń
  69. Prychnął głośno, choć w jego głosie przebrzmiało rozbawienie, bo Margo chyba musiała być ślepa. Albo miała urojenia. W każdym razie nie można było powiedzieć, że Cynamonka go kochała. Nienawidzili się z tym kocurem w równym stopniu i choć Jake tolerował obecność sierściatej kulki, Margaret nie mogła od niego wymagać, żeby poczuł coś więcej. Wygrywał każdego dnia, gdy nie dosypywał jej do karmy trutki na szczury.
    — Jasne. Bardzo kocha, ale sikanie do moich butów, a nie mnie. Teraz przynajmniej wyrównamy rachunki — odpowiedział, myśląc o niespodziance w postaci szynszyli, która czekała na nich w domu. Oczywiście zakładając, że Cynamonka nie przegryzła klatki i nie zżarła nowego zwierzątka. Może jednak mógł przyprowadzić do domu psa. Przynajmniej miałby przewagę nad kocicą i jakoś by sobie poradził, gdyby zaszła taka potrzeba.
    Jego rozbawienie zniknęło, gdy przyjrzał się, tak naprawdę się przyjrzał, twarzy Margaret. Chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak. Szczerze mówiąc do powtórki tamtej nocy potrzebowali jeszcze tylko policji i kąpieli w oceanie. Różnica była jednak taka, że wtedy Margo nie była tak… Ponura? Smutna? Nie miał pojęcia jak to określić, ale coś było nie tak. Dawno nie widział jej w takim stanie, a przecież przechodzili razem już różne etapy.
    Drgnął, gdy na jego dłoń opadła wilgotna kropla i raptownie podniósł wzrok na jej twarz.
    — Margaret? — odezwał się cicho, przechylając lekko głowę. — Za co mnie przepraszasz? Przecież nic się nie stało — dodał, kompletnie nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi. — Skarbie… — podjął po chwili i zmarszczył brwi, przenosząc spojrzenie na rękę dziewczyny. A konkretniej na przedramię, które tak uparcie drapała. Naprawdę przeraził się w momencie, kiedy dostrzegł ślady krwi pomimo panującego dookoła półmroku. Najbliższa latarnia była kilkanaście metrów dalej, więc pole widzenia miał dość ograniczone, ale i tak zobaczył. Zobaczył, że zrobiła sobie krzywdę. — Margaret, uspokój się — nakazał twardo, odciągając jedną jej rękę od drugiej. Ścisnął mocno nadgarstki i potrząsnął dziewczyną najpierw delikatnie, a potem nieco mocniej, by na niego spojrzała. — Popatrz na mnie — ponownie użył tego nieznoszącego sprzeciwu tonu. — Co się stało? Za co mnie przepraszasz? I dlaczego, do jasnej cholery, robisz sobie krzywdę? — wyrzucił z siebie pytania, nie odrywając wzroku od jej twarzy i nie puszczając jej nadgarstków. Bał się, że przegapi jakąś reakcję. I że ponownie zacznie się drapać. To naprawdę nie wyglądało dobrze. Jake nie był panikarzem, nie lubił rozdmuchiwać spraw, których rozdmuchiwać nie trzeba było, ale w tym przypadku panikował, bo ewidentnie coś było na rzeczy. I był przerażony, bo jakkolwiek bywało między mini źle, Margo nie robiła sobie fizycznej krzywdy. — Odpowiedz. Proszę, Margo, boję się o ciebie — ostatnie słowa powiedział znacznie łagodniej, ale wciąż nie wypuszczał jej nadgarstków ze swojego uścisku.

    🫣

    OdpowiedzUsuń
  70. — Nie mogę cię puścić, bo robisz sobie krzywdę — odpowiedział ani myśląc o tym, żeby spełnić jej polecenie. Nie miał pojęcia, co jej strzeliło do głowy, ale nie wyglądało to za dobrze. Owszem, różnie bywało, nie przypominał sobie, by widział ją wcześniej w takim stanie. Nawet gdy się rozstawali, a o czymś to świadczyło.
    Ściągał brwi coraz mocniej, jednocześnie rozumiejąc coraz mniej.
    — O czym ty mówisz, do cholery? Przecież nie zostawię cię w połowie drogi do domu — odezwał się w końcu, zanim zrozumiał, że ona nie mówiła o zostawieniu jej tu i teraz. Chodziło o coś innego.
    — Margo? — podjął, zanim zaczęła mówić dalej. Niczego nie rozumiał. Patrzył na nią, słuchał jej słów, ale nie rozumiał. To znaczy… Nie był kretynem, zachowywała się inaczej po tej strzelaninie, ale myślał, że jest po prostu zestresowana. — Jesteś pijana i bredzisz. Jedziemy do domu — warknął, puszczając jej nadgarstki. Chwycił ją za nogi i obrócił jej ciało w taki sposób, że siedziała z powrotem w samochodzie. Zatrzasnął drzwi i obszedł auto, żeby zająć z powrotem miejsce kierowcy. Ruszył w kierunku mieszkania, ignorując płacz rudowłosej. Była tak pijana, że pieprzyła od rzeczy. Musiał zrobić jej kawę i zmusić do chłodnego prysznica, a potem snu, rano mogli do tego wrócić. Prowadził z takim właśnie założeniem.
    Ale im bliżej domu byli, tym więcej obrazów przelatywało przez jego umysł. Jak wróciła po tamtym napadzie, wyglądając na winną. Jak od tamtego dnia zaczęła zachowywać się zupełnie inaczej. Jak spotkali Phoebe na plaży i zachowywały się… Dziwnie. To znaczy nigdy nie były względem siebie zbyt przyjaźnie, ale…
    — Pieprzyłaś się z moją siostrą — powiedział głucho, głosem wyzutym z emocji, wręcz robotycznym. — Po tym, jak oskarżyłaś mnie o sypianie z przyjaciółką, z którą nawet nie mam kontaktu. Po tym, jak ci się oświadczyłem, żebyś w końcu zrozumiała, że liczysz się dla mnie tylko ty — mówił dalej, a jego noga mimowolnie nacisnęła mocniej na gaz. Przyspieszył, choć nie wiedział po co. — Zdradziłaś mnie. Z moją siostrą. Z moją bliźniaczką. Która zniszczyła mi życie. Po tym wszystkim, co przeszliśmy i po czym wyszliśmy na prostą, ty… Zdradziłaś mnie z moją siostrą — na głos układał sobie to wszystko w głowie, choć nawet to nie pomagało. Nie miał pojęcia co dalej. Wiedział jedynie, że nie może znajdować się z nią sam na sam w tak niewielkiej przestrzeni jaką był samochód.
    Dotarł pod kamienicę w rekordowym tempie i wysiadł z auta, jak na autopilocie idąc do mieszkania. Nie czekał na Margaret. Nie mógłby nawet na nią spojrzeć, bo wówczas… Mógłby ją skrzywdzić. Bardzo dosłownie.
    — Mogę przekimać na twojej kanapie? — rzucił do telefonu bez powitania, gdy Ian odebrał po kilku sygnałach. Po drugiej stronie zapadła cisza.
    — Dlaczego? — zapytał w końcu podejrzliwie jego przyjaciel.
    — Bo moja narzeczona to zdradziecka suka, która najwyraźniej woli dziewczyny — odpowiedział spokojnie, nie przejmując się tym, że Margaret mogła iść za nim i usłyszeć. W słuchawce znowu zapadła cisza.
    — Skoczę po alkohol — odparł w końcu Ian i się rozłączył. Jake natomiast wsunął telefon do kieszeni i wszedł do mieszkania, a następnie skierował się do sypialni, gdzie spod łóżka wyjął sportową torbę i zaczął wrzucać do niej ubrania na co najmniej kilka dni.

    🙂

    OdpowiedzUsuń
  71. Och, zamierzał ją zostawić. Zostawić i nigdy więcej nie oglądać jej na oczy. No, może poza chwilą, w której wróci po resztę swoich rzeczy, bo nie zamierzał teraz pakować wszystkiego. Nie mógł się w całości spakować, gdy czuł, jakby na jej widok miał się albo zaraz porzygać, albo brutalnie na niej wyładować.
    Nie był święty, do cholery. Zrobił w swoim życiu wiele złego, ale nigdy, nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby ją zdradzić. Nawet kiedy się rozstali i wyniósł się z domu, trzymał się od dziewczyn z daleka, bo i tak żadna nie byłaby w stanie jej zastąpić. Do cholery, robiła mu awantury, a tymczasem sama bzykała się z kimś innym! I to nie byle kim. Z jego pierdoloną siostrą. Z jego bliźniaczką!
    — Zamknij się, kurwa! — wycedził, gdy zaczęła mówić. Tłumaczyć się. Przepraszać. Nie chciał tego słuchać. — Wiem, że jesteśmy do siebie z Phoebe podobni, bo jesteśmy bliźniętami, ale nie jednojajowymi, więc nie mam pojęcia, jak można pomylić cipę z kutasem. Nie obrażaj mojej inteligencji marnymi wymówkami. A już tym bardziej nie obrażaj mnie samego stwierdzeniem, że mnie kochasz, bo gdybyś mnie kochała, nie rozłożyłabyś nóg przed moją siostrą, która zniszczyła mi życie — powiedział lodowato głosem wypranym z emocji. Musiał się zdystansować. Odciąć od niej. Odciąć od bólu, który rozchodził się po jego sercu. Tak długo to przed nim ukrywała… Jak mogła planować z nim ślub, jednocześnie wiedząc, że pieprzyła się z kimś innym, gdy miała na sobie jego pierścionek?
    Zignorował jej wołanie, zignorował jej słowa i kolejne przeprosiny. Upychał najpotrzebniejsze rzeczy, omijając ją spojrzeniem. Widok jej twarzy sprawiał, że narastała w nim złość, a chciał być ponad to.
    Jednak po jej kolejnym nie chciałam tego nie wytrzymał i roześmiał się gorzko.
    — Gdybyś tego nie chciała, to po prostu byś się z nią nie pieprzyła. Naćpana czy nie. Ja też bywałem w różnym stanie. Kiedy wyjechałem, byłem załamany i próbowałem o tobie zapomnieć. Piłem, brałem prochy i imprezowałem, ale w żadnym, kurwa, w żadnym momencie nie przeszło mi przez myśl, żeby iść do łóżka z kimś innym, bo wciąż myślałem o tobie, a nawet nie byliśmy razem. Wiesz co, Margaret? — podszedł do niej, choć przewracało mu się w żołądku. Chwycił ją za lewą dłoń i pociągnął za pierścionek. Nie chodziło o pieniądze, chodziło o to, że nie chciał, żeby miała coś tak ważnego. — Nie zasługujesz na mnie — warknął prosto w jej twarz i wsunął biżuterię do kieszeni. — I skończ mnie, kurwa, przepraszać. Sram na twoje przeprosiny. Jesteś dla mnie nikim, rozumiesz? Jesteś nikim, ty zdradziecka, kłamliwa suko. Nigdy więcej się do mnie nie zbliżaj. Nie kontaktuj się ze mną, sam się skontaktuję, kiedy będę gotowy przyjść po resztę swoich rzeczy. Lepiej idź do tej drugiej Miller. Och, albo lepiej. Jest jeszcze Andree. Wyruchaj wszystkich z mojego drzewa genealogicznego, będziesz miała bingo — uśmiechnął się lodowato i odsunął od dziewczyny, po czym podszedł do łóżka i zgarnął z niego swoją torbę. — Miłego życia, Mackenzie — warknął, wymijając ją w przejściu i kierując się do wyjścia.

    👋🏻

    OdpowiedzUsuń
  72. — To świetnie, bo nie mam zamiaru tego robić — warknął, wsunąwszy pierścionek do kieszeni. Ciążył mu, miał wrażenie, że złota biżuteria wypala dziurę w materiale i w jego skórze, ale byłby kretynem, gdyby pozwolił zachować jej coś, na co zwyczajnie nasrała. Jake był dość sentymentalnym człowiekiem, ale akurat tego pierścionka nie planował sobie zatrzymywać, tylko sprzedać. Wydał na niego niemałe pieniądze, więc równie dobrze mógł je odzyskać i mieć na kaucję za jakieś inne mieszkanie czy cokolwiek innego. Bo do tego, w którym razem mieszkali, nie zamierzał wracać.
    Roześmiał się śmiechem pozbawionym wesołości i pokręcił głową z niedowierzaniem.
    — O nie, nie będziemy tego ujmować w tak ładny, nieszkodliwy sposób. Nie straciłaś mnie, ty mnie, kurwa, zdradziłaś — warknął, z coraz większą złością wciskając rzeczy do torby. — Nie robię z ciebie nic, czego sama byś z siebie wcześniej nie zrobiła, wciskając palec w pierścionku ode mnie w cipę mojej siostry — prychnął. — Cóż, twoja strata. Głupio tak poprzestać na dwóch z trzech — dodał, posyłając jej lodowaty uśmiech, zanim wyszedł z mieszkania.

    Jacob pierwszy raz w życiu całkowicie stracił nad sobą kontrolę. Pił i brał to, co podsunął mu Ian, bez umiaru imprezując. Zdarzało się, że budził się w mieszkaniach, których nie znał, z ludźmi, których pierwszy raz widział na oczy. Był jednak pewien, że nie przespał się z nikim przypadkowym, choć fakt faktem, że próbował. Chciał się na niej zemścić, wypieprzyć ją ze swojego organizmu, ale zwyczajnie nie potrafił. Kończyło się na pocałunkach i całkowicie sflaczałym penisie, ale miał w dupie rozczarowanie kogokolwiek.
    W ogóle wszystko miał w dupie. Znalazł się w spirali, którą konsekwentnie staczał się na dno, aż doszło do tego, że na zajęcia chodził na kacu lub naćpany, żeby wyglądać na trzeźwego. Nie zależało mu na niczym i tylko Ian z Mallory pilnowali, żeby nie zrobił czegoś naprawdę katastrofalnego, co zniszczyłoby mu resztę życia.
    Nie napisał do Margaret z własnej woli. Mal to zrobiła, głównie dlatego, że miała dość zachlanego dupska przyjaciela i dała mu czas do końca miesiąca, żeby znalazł własne mieszkanie i się wyniósł. Z tym pierwszym uporał się całkiem szybko, ale do tego drugiego potrzebował reszty swoich rzeczy, więc miała rację, musiał jechać do swojego dawnego mieszkania i się spakować.
    Był całkiem trzeźwy, licząc na to, że Margo będzie miała na tyle przyzwoitości, żeby się ewakuować i dać mu przestrzeń. I się przeliczył, jak w wielu kwestiach zresztą. Choćby w takich, że jego narzeczona nie zdradzi go z jego siostrą…
    Na jej widok nie zaatakowały go mdłości, czego się spodziewał, ale nie można powiedzieć, że się ucieszył. Przeciwnie, to wszystko do niego wróciło. Cały ten ból, który tłumił alkoholem i prochami, zalał go w jednej sekundzie i był tak silny, że Jake wykrzywił usta w grymasie.
    Grymas jednak zmienił się w lekki uśmiech, gdy Cynamonka wyrwała się z ramion Margaret i do niego podeszła. Okej, trochę tęsknił za tym przeklętym sierściuchem. I chyba nawet go lubił.
    — Cześć, wredny rudzielcu — zwrócił się do kotki, kucając, żeby ją pogłaskać. — Jak tam? Byłaś grzeczna? Nie zjadłaś Bobby’ego? — rzucił i rozejrzał się po mieszkaniu w poszukiwaniu klatki. — Gdzie jest szynszyla? — zapytał znacznie chłodniejszym tonem, prostując się i idąc w głąb mieszkania.

    😒

    OdpowiedzUsuń
  73. Prychnął i wywrócił oczami. No tak, z tego wszystkiego nie zdążył jej nawet uświadomić, że stali się… Że on się stał właścicielem szynszyli, a co dopiero, jak ją nazwał. I że był to samiec, żeby zachować równowagę płciową w domu. Jak teraz o tym myślał, to wydawało się żałosne. Przygarniali zwierzęta, mieszkali razem, a tymczasem ich związek nie istniał, bo ona postanowiła szukać wrażeń gdzieś indziej.
    Nie, nie mógł o tym myśleć. Kiedy był trzeźwy, wszystko za bardzo go bolało. Rozpamiętywał pod wpływem, wówczas było jakoś łatwiej, ale gdyby w tym momencie miał dopuścić do siebie cały ten ból… Wystarczyło, że Margaret została w mieszkaniu i musiał na nią patrzeć. Naprawdę liczył na to, że będzie miała odrobinę więcej przyzwoitości i z szacunku do niego wyniesie się na kilka godzin, żeby mógł się w spokoju spakować.
    — Świetnie. Dzięki, że się nim zajęłaś, wezmę go ze sobą — powiedział, zdejmując kurtkę i odwieszając ją w korytarzu, a potem wchodząc w głąb mieszkania. Był w szoku, że Cynamonka podreptała za nim. Nie spodziewał się jakichkolwiek przejawów sympatii ze strony tego kocura. Chyba że chciała uśpić jego czujność i cichaczem nasikać mu do butów. To nie byłaby pierwsza zdrada ze strony rudzielca w życiu Millera, prawda?
    Wyminął dziewczynę, nawet na nią nie patrząc. Boże, nie mogła sobie po prostu iść i częstować tymi żałosnymi wymówkami kogoś, kto chciałby ich słuchać? Bo Jake nie należał do tego grona.
    Początkowo nie zamierzał w żaden sposób reagować, ale ona mówiła dalej. Zaśmiał się gorzko, rozkładając na podłodze walizkę.
    — Więc to dlatego postanowiłaś nie wychodzić z mieszkania j dręczyć mnie swoją osobą, tak? Żeby dalej się usprawiedliwiać? Zdajesz sobie w ogóle sprawę, jak żałośnie to brzmi? Jakby… Okej, jeszcze jestem w stanie zrozumieć, że pomyliłaś nasze twarze. Mamy takie same oczy, jesteśmy dość podobni, to ma właściwie sens i głupi pocałunek byłbym w stanie przeboleć. Serio. Bolałoby mnie to, ale to tylko pocałunek, coś niewinnego. Problem w tym, że jakkolwiek byłaś zawiana, po zejściu poniżej pasa powinnaś dostrzec różnicę. I natychmiast, kurwa, przestać — wyrzucił z siebie, nie wytrzymawszy. Przez cały czas się do niej zbliżał i patrzył na nią z tak ogromnym bólem…
    — Ale wiesz, co jest w tym wszystkim najgorsze? Oskarżyłaś mnie o sypianie z przyjaciółką, która mi tylko pomogła, kiedy nawet nie byliśmy razem! Zrobiłaś mi chorą scenę zazdrości dosłownie o nic, a kilka tygodni później jebałaś się z moją bliźniaczką! — wrzasnął, uderzając ręką w ścianę tuż obok jej głowy. Cynamonka zasyczała i uciekła pod łóżko. — Nienawidzę cię, rozumiesz, Margaret? Zniszczyłaś wszystko co mieliśmy! Kurwa, zniszczyłaś jedyną dobrą rzecz w moim życiu! Straciłem przez Phoebe ojca, karierę, całą pierdoloną przyszłość, a kiedy uznałem, że mogę bez tego żyć, bo mam ciebie, odebrała mi najważniejsze! — powiedział i rzucając jej ostatnie nienawistne spojrzenie, obrócił się i zaczął pakować do walizki książki i sprzęt fotograficzny.
    — Dzwoniłem już do właściciela, w tym tygodniu wpadnie podpisać z tobą nową umowę na to mieszkanie. Obiecał, że czynsz się nie zmieni — powiedział znacznie spokojniej, jakby nie było przed chwilą żadnego wybuchu emocji, skupiając się na układaniu rzeczy.

    💔

    OdpowiedzUsuń
  74. Oczywiście, że nie rozumiał, bo on po prostu sobie nie wyobrażał zdradzenia jej z kimkolwiek, choćby był naćpany. Może to lekka hipokryzja z jego strony, bo naprawdę nie był święty i za uszami miał sporo, zwłaszcza jeśli chodzi o liceum, ale nigdy nikogo nie zdradził. A już zwłaszcza nie wyobrażał sobie zrobić czegoś takiego Margo. Swojej ukochanej narzeczonej.
    Choć to chyba już nieaktualne, powinnam powiedzieć byłej narzeczonej.
    Prychnął, nie wierząc w ani jedno jej słowo, nawet to informujące o tym, że zapomniała, że dzisiaj miał przyjść. Obecnie Margaret była dla niego złem wcielonym i cokolwiek padało z jej ust, było równoznaczne z kłamstwem.
    — Okej, więc nie potrafiłaś zobaczyć, że masz przed sobą dziurę w ciele. Wspaniale — roześmiał się bez humoru i pokręcił lekko głową. — Zdajesz sobie sprawę z tego, jak kurewsko żałośnie to brzmi? To nie moja wina, to jakiś papieros, którego dała mi Fibs — rzucił wysokim głosem, naśladując ją. — Ale to nie fajka wyruchała moją siostrę, ty to zrobiłaś. W ogóle ciekawe od kiedy z was takie przyjaciółki, że się o nią martwisz. Ty też nawet do mnie nie zajrzałaś, kiedy byłem w szpitalu, a podobno mnie kochasz, ale bez wahania zajęłaś się moją siostrą, której podobno nienawidzisz. Czy tobie też coś się tutaj nie zgadza, czy to tylko ja uważam, że każde twoje słowo brzmi jak pierdolenie? — uśmiechnął się kwaśno, zanim obrócił się na pięcie i zostawił ją pod ścianą.
    Nie chciał jej słuchać, ale słyszał. Słyszał jej płaczliwy głos, który działał mu na nerwy. Słyszał i rozumiał padające z jej ust słowa. Pakował się jednak, udając, że wcale nie zwraca na to uwagi. Wędrował od szafy do walizki, marząc jedynie o tym, żeby Margo się zamknęła i dała mu się w spokoju spakować.
    Ale nie, ona nie dość, że wciąż mówiła, to jeszcze się do niego zbliżyła. Uniósł brew, patrząc, jak opada na kolana. W pierwszej chwili miał ochotę ją wyśmiać i kazać jej spierdalać, nawet otworzył usta, żeby powiedzieć, co o tym wszystkim myśli, ale w następnej chwili je zamknął i uśmiechnął się diabolicznie. Chciał ją zranić. Zniszczyć. Zrobić jej coś, czego nie zapomni, tak jak on nigdy nie będzie w stanie zapomnieć, że narzeczona zdradziła go z jego własną siostrą tuż po przyjęciu oświadczyn. Jednocześnie nie potrafił zdobyć się na to, żeby wyładować się na niej fizycznie, bo jakkolwiek nie miał do niej ani krztyny szacunku, nigdy nie podniósłby ręki na kobietę, nawet na taką jak ona.
    Do głowy wpadł mu jednak inny pomysł.
    Nie odrywając od niej wzroku, sięgnął rękami do swojego paska i zaczął go rozpinać.
    — Lubisz tylko mojego kutasa, tak? Świetnie — mruknął niskim głosem. Starał się odsunąć od siebie myśli o zdradzie i wrócił pamięcią do tamtego zajebistego seksu po awanturze, którą mu wytoczyła za wyimaginowaną zdradę z Nel. To był najlepszy seks jego życia i samo wyobrażenie wystarczyło, żeby jego penis natychmiast stwardniał. Nie widział zapłakanej Margo, przed oczami miał tylko tamten wieczór. — Więc pokaż, jak bardzo go lubisz — nakazał, odpinając również rozporek. Opuścił spodnie i bokserki minimalnie, jedynie na tyle, żeby jego kutas mógł wyskoczyć na zewnątrz. — Ssij — warknął, dotykając główką ust dziewczyny.

    👿

    OdpowiedzUsuń
  75. Roześmiał się po jej myślałam o tobie. Naprawdę się roześmiał. To był gorzki, drażniący śmiech, ale naprawdę czuł, że musi wypuścić z siebie ten dźwięk, bo inaczej się udusi. Czy ona się w ogóle słyszała? Miała pojęcie, jak kurewsko idiotycznie to brzmiało?
    — Myślałaś o mnie. Tak bardzo myślałaś o mnie, że aż się z nią pieprzyłaś. Wspaniale, po prostu wspaniale — wydusił, teatralnie ocierając łzy rozbawienia. — Tak, bo to moja siostra. Troszczyłem się o nią. Bo jestem jebanym idiotą. Teraz za to nie jestem wkurzony, prawda? Ani trochę nie wyglądam na wkurzonego — uśmiechnął się lodowato. — Super. A wiesz, co ja zrobiłem, kiedy kazałaś mi się trzymać z daleka? Oświadczyłem ci się, bo nie wyobrażałem sobie, że miałoby mnie przy tobie nie być, kiedy cierpisz. Taka jest między nami różnica, Margaret — zakończył, wzruszając ramionami, jakby mówił o pogodzie, a nie o tym, że ich związek właśnie się posypał.
    Przechylił lekko głowę, przyglądając jej się jak ciekawemu okazowi w zoo. Wcześniej zgodziłby się z jej słowami, ale teraz był od tego bardzo daleki. Usłyszawszy to, prawie się wycofał, prawie zrezygnował, ale… Chciał ją ukarać. Tak bardzo pragnął, żeby poczuła się tak jak on… Żałosna i znieważona.
    — Zamknij się — warknął jedynie, zanim bezceremonialnie wepchnął się do jej ust. Zamknął oczy i odchylił głowę do tyłu, poruszając biodrami. Udawał, że to wszystko się nie wydarzyło. Udawał, że wciąż nie minęła tamta noc, którą mógłby określić mianem ich najlepszej nocy. Udawał, że obciąga mu jego Margo, Margo, która chwilę wcześniej zgodziła się za niego wyjść, Margo, która kochała go na tyle, że nie byłaby w stanie go zdradzić, Margo, z którą był gotowy spędzić resztę swojego życia. Zacisnął palce na jej włosach i zaczął wchodzić mocniej, głębiej, aż główka jego kutasa zaczęła dotykać tylnej ścianki gardła. Przypominał sobie, jak miała zasłonięte oczy, gdy ją rżnął i błagała, żeby pozwolił jej dojść. Przypominał sobie, jak przesuwał językiem po jej kręgosłupie i wsuwał palec między jej pośladki, gdy dochodziła.
    To wystarczyło, by znalazł się na skraju. Wciąż z zamkniętymi oczami i odchyloną głową złapał mocniej za rude kosmyki i wysunął się gwałtownie z jej ust, wytryskując na jej twarz, dekolt i włosy. Dopiero kiedy skończył, a jego penis zaczął mięknąć, otworzył oczy i spojrzał na twarz, którą tak bardzo gardził. Pokryta jego spermą wydawała mu się jeszcze bardziej żałosna, więc w jego oczach próżno było szukać czegoś poza obrzydzeniem.
    — Myślałem, że po przerzuceniu się na cipki wyjdziesz z wprawy, ale nie. Przyzwoite obciąganie — powiedział lekko zachrypniętym głosem, więc odchrząknął i odsunął się, zapinając rozporek. — A teraz wyjdź. Chciałbym dokończyć pakowanie i więcej cię nie oglądać. Tylko, wiesz… Radzę się najpierw umyć. Masz coś na twarzy — uśmiechnął się wrednie, pokazując na swój policzek, żeby wskazać, które miejsce powinna mieć na uwadze, a potem jak gdyby nigdy nic podszedł do szafy i zaczął wyjmować z niej swoje rzeczy, żeby dokończyć pakowanie.

    😈

    OdpowiedzUsuń
  76. Miał w dupie jej tłumaczenia, dla Jake’a nic nie było w stanie usprawiedliwić to, czego się dopuściła. Jeszcze bardziej na jej niekorzyść działało to, że niedługo przed tym wszystkim zrobiła mu awanturę z zazdrości o laskę, której w życiu nie dotknął nawet palcem, a ich relacja była czysto platoniczna.
    Nie uraczył więc Margo żadnym więcej komentarzem, jakby nigdy nic powrócił do pakowania. Uporał się z tym w rekordowym czasie, bo większości rzeczy już nie potrzebował i zamierzał je zostawić. Zniósł walizki i pudła do samochodu, całkowicie ignorując dziewczynę, a klucz do mieszkania zostawił na blacie w kuchni i zatrzasnął za sobą drzwi, ostatecznie żegnając się ze swoją byłą.

    Nie wszyscy wiedzieli o ich rozstaniu, bo Jake nie rozgłaszał tego na prawo i lewo. Gdyby zaczął mówić, musiałby też wytłumaczyć, dlaczego się rozstali, a na to nie był gotowy, więc na dobrą sprawę wiedzieli tylko Mallory i Ian, w dodatku tylko dlatego, że przed znalezieniem mieszkania pomieszkiwał kątem u kumpla.
    Swoją drogą, z nimi kontakt Millera również się rozluźnił, bo wiedział, że Margaret przyjaźni się z Mal i wolał nie ryzykować, że na siebie wpadną.
    Skupił się na pielęgnowaniu innych znajomości. Tych płytkich. Zupełnie jak w liceum, kiedy nie potrafił z kimkolwiek nawiązać głębszej relacji. W zasadzie popłynął bardziej, bo teraz nie był sportowcem i nie musiał pilnować picia czy dragów, więc wpadł w spiralę, z której nie do końca umiał znaleźć wyjście. Cóż, właściwie wcale go nie szukał, bo tak było dobrze. Zalewał się prawie do nieprzytomności, na śniadanie wciągał kreskę, żeby funkcjonować na zajęciach i w pracy, wieczorem znowu chlał i tak w kółko. W pamięci miał dziury, ale póki budził się we własnym łóżku lub na kanapie nowych kumpli wszystko było okej.
    Do czasu.
    Bo dziś nie imprezowali w czymś domu tylko w klubie i Jake od samego początku czuł, że ten wieczór nie skończy się dobrze. Miał koszmarnie szybkie tempo, wlewał w siebie jeden kieliszek za drugim, bo wcześniej tego dnia zobaczył na kampusie znajome rude włosy i chciał się najebać, żeby o tym zapomnieć. Efekt był taki, że po dwóch godzinach był całkowicie ugotowany i nieprzytomny leżał w loży, przelewając się kolegom przez ręce za każdym razem, gdy chcieli go ruszyć.
    W końcu któryś z nich stwierdził, że psuje im zabawę, zawołał dwóch następnych i odwieźli chłopaka pod ostatni znany im adres jego zamieszkania, gdzie kiedyś Miller urządził imprezę, jeszcze zanim ponownie zszedł się z Margo. Nie mieli pojęcia, że już tam nie mieszkał, a Jake był zbyt zawiany, żeby ich uświadomić. Cholera, on nawet nie wiedział, że ktoś wytargał go z klubu i wsadził do auta, a potem z niego wyciągnął i zaprowadził pod drzwi mieszkania. Nie słyszał pukania i wduszania dzwonka, nie widział znajomej klatki schodowej.
    — Hej, Meg, prawda? — odezwał się najtrzeźwiejszy z chłopaków, gdy drzwi się przed nimi otworzyły. Pozostali dwaj mieli zarzucone na ramiona ręce szatyna i podtrzymywali na sobie jego ciężar. — Sorry, że oddajemy ci faceta w takim stanie, ale się dzisiaj najebał. Gdzie możemy go położyć? Jest trochę ciężki.

    🤗

    OdpowiedzUsuń
  77. Gdyby ktoś zapytał go, jak się nazywa, nawet nie byłby w stanie odpowiedzieć. Był tak nawalony, że nie miał pojęcia, gdzie się w ogóle znajduje, a co dopiero cokolwiek innego. Nie słyszał też, jak Margo wypowiedziała jego imię. Nie skojarzył zapachu, który uderzył w jego nozdrza. Kanapa, na której położyli go koledzy, nie wydała się znajoma. Nic. Null. Totalnie zero.
    Wprawdzie coś mogłoby mu zaświtać, gdy po kilku godzinach zwlókł się na podłogę i tylko dzięki pamięci mięśniowej dotarł do swojej dawnej łazienki, gdzie zwymiotował, ale wciąż nie ogarniał. Potem odruchowo udał się do swojej dawnej sypialni, gdzie padł twarzą na łóżko, nie zwracając uwagi, czy ktoś już je zajmuje i spał dalej.
    Nie miał pojęcia, jak długo to trwało, ale kiedy w końcu otworzył oczy, będące wysoko na niebie słońce sprawiało mu ból. Jęknął cicho i zasłonił twarz dłonią. Nie dość, że miał kaca, to jeszcze totalny zjazd. Miał wrażenie, że za chwilę umrze. Właśnie dlatego ćpuny i alkoholicy nie dopuszczali do tego, żeby wyparowywały z nich używki. Dlatego sam Jake do tego nie dopuszczał. Zwykle nie był w takim stanie, by w porę nie zaaplikować sobie czegoś fajnego, ale teraz po prostu przespał odpowiedni moment i musiał to przeżyć. Nawalenie się w tej chwili prawdopodobnie tylko pogorszyłoby jego stan. Zresztą nie wiedział nawet, gdzie się znajduje, więc to nie tak, że miał dostęp do czegokolwiek.
    Spróbował ponownie otworzyć oczy i drgnął nerwowo na widok znajomego pyszczka tuż przed swoją twarzą. Cynamonka siedziała na podłodze przy łóżku i gapiła się na niego, powoli poruszając ogonem.
    — Cześć, futrzaku — wychrypiał cicho. — Co ty tu robisz? — dodał, a po chwili uświadomił sobie, co oznaczała obecność rudego kota. Gdyby mógł, zerwałby się natychmiast ze swojego miejsca, ale nie potrafił zdobyć się na nic więcej niż powolne przekręcenie się na bok i podniesienie się do siadu. Samo to przyprawiło go o łupanie w głowie i mdłości. — Ja pierdolę, kurwa — szepnął, wstając z łóżka. Powłócząc nogami, wyszedł z aż nadto znajomej sypialni i przeszedł do równie znajomej kuchni, gdzie zatrzymał się w progu. Nie wiedział tego, ale wyglądał jak śmierć. Roztrzepane włosy, podkrążone oczy, blada twarz, zimny pot pokrywający skronie i pomięte ubranie nie prezentowały się tak, jakby miał wygrać to pieprzone zerwanie. — Co ja tu robię? — odezwał się do Margo, klnąc w duchu, że jego zachrypnięty głos zabrzmiał tak słabo. Nie miał nawet siły nienawidzić swojej byłej tak bardzo, jak powinien to robić. Po prostu stał i się na nią gapił, walcząc z grawitacją i mdłościami.

    🤢

    OdpowiedzUsuń
  78. Nie pamiętał zbyt wiele.
    Cóż, właściwie, jeśli miałby być absolutnie szczery, nie pamiętał kompletnie nic od dziewiątej wieczorem, gdy wciągnął pierwszą kreskę w kiblu, a potem zapił ją tequilą. Nigdy jednak nie było tak źle, żeby nie mógł sam się gdzieś dostać albo chociaż powiedzieć komuś, gdzie ma go podrzucić. Skoro znalazł się tutaj, to musiało oznaczać, że nie był w stanie wyjaśnić, że nie mieszka już pod dawnym adresem.
    Kiedyś obiecywał sobie, że nigdy nie skończy jak matka. Potem ponownie to sobie obiecał, gdy Phoebe zaczęła brać.
    A teraz ewidentnie staczał się jak one. A co najgorsze, kompletnie mu nie zależało, żeby z tym walczyć. Nie miał dla kogo i nie miał po co. Robienie zdjęć nie mogło się równać pewnej przyszłości w NFL, Margo też odeszła, więc dlaczego miałby się starać?
    — Niczego nie zapomnieli, po prostu nie wiedzą — burknął, opierając głowę o chłodną ścianę w przejściu. Miał wrażenie, że czaszka mu się zaraz rozpadnie, język ucieknie z ust, a żołądek wywróci się na lewą stronę. No i najgorsze uczucie ze wszystkich, jakby ktoś oddzielał mu skórę od mięśni, a mięśnie od kości. Właśnie dlatego nie wychodził z ciągu. Wolał cały czas być na bani, niż przez kilka dni czuć się w taki sposób.
    W pierwszej chwili nie zrozumiał tego, co Margaret do niego powiedziała, ale kiedy to do niego dotarło, otworzył oczy i zmierzył spojrzeniem najpierw dziewczynę, potem blat, na którym rzeczywiście dostrzegł papierową torbę z logiem jego ulubionego, dość podłego baru z najlepszymi burgerami, a na koniec lodówkę, gdzie, zgodnie z jej słowami, musiał być shake czekoladowy. Jego zestaw na kaca. Jeśli się nie mylił, nie pozwalał sobie wcześniej zbyt często na taki stan i nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek prosił ją o przysługę w postaci swojego leku na kaca, nie wiedział więc, skąd miała pojęcie o takich rzeczach.
    Choć w tej chwili nie planował pytać. Ani tym bardziej narzekać.
    Podszedł do lodówki, ledwo unosząc ręce, żeby ją otworzyć i wyjąć shake’a, a potem chwycił torbę z jedzeniem i przeszedł ze wszystkim do wyspy kuchennej, przy której usiadł. Mimo że od samego zapachu było mu niedobrze, wiedział, że po skonsumowaniu poczuje się lepiej, dlatego wyjął burgera i odwinął go z papieru. Wziął pierwszy kęs i zaczął powoli przeżuwać, próbując przy tym nie zwymiotować i nie jęczeć jak umierające zwierzę.
    W tym czasie Cynamonka wskoczyła na blat, więc wyszarpnął z bułki kawałek sałaty i podsunął kotu pod nos. Chwyciła zieleninę w pyszczek, ale wypluła obok siebie i zaczęła bawić się jedzeniem. Jake mimowolnie się uśmiechnął, bo nie panował teraz nad mięśniami swojej twarzy. W ogóle nad żadnymi mięśniami.
    — Dzięki — odezwał się schrypniętym, słabym głosem, nie podnosząc wzroku na rudowłosą. — Za to, że ich nie wykopałaś, kiedy mnie przyprowadzili. I za jedzenie — dodał, wyjmując frytki z torby. — Chcesz? — mruknął, zerkając na nią spod rzęs. Tyle mógł dla niej zrobić, prawda?

    🍔

    OdpowiedzUsuń
  79. Nie zamierzał nikomu się tłumaczyć ze swojego życia, zwłaszcza kolegom, z którymi nawet nie był blisko. Poza tym nie wyobrażał sobie sytuacji, w której miałby komukolwiek poza Ianem i Mallory wyznać, że jego narzeczona zdradziła go z jego własną bliźniaczką. A i oni wiedzieli tylko dlatego, że musiał wyjaśnić, dlaczego chce u nich przez kilka dni pomieszkać. Nie chciał zostać w oczach wszystkich tym kolesiem, którego zdradziła narzeczona. Wystarczyło, że w liceum z sekundy na sekundę stał się tym, który stracił przyszłość. Nie był jeszcze gotowy, żeby przyjąć na siebie kolejny tego rodzaju cios.
    — Nie — mruknął po prostu z pełnymi ustami. Przeżuwał powoli, nie patrząc na nią. Prychnął, gdy rudowłosa ponownie podjęła temat i zamiast przenieść na nią uwagę, zanurzył koniuszek palca w bułce i urwał kawałek mięsa, żeby dać je Cynamonce. Kotka obwąchała jedzenie, po czym złapała je w pyszczek i zaczęła jeść. — Serio, Margaret? Myślisz, że mogłem? Na moim miejscu chciałabyś stać się tym typem, którego narzeczona zdradziła z laską? Mało tego, z jego własną siostrą? Bo ja nie chcę, więc nie zamierzam nikomu mówić ani, że się rozstaliśmy, ani dlaczego, ani że już tu nie mieszkam. — To była chyba najdłuższa wypowiedź, jaką do niej skierował od tamtej nocy i aż zabrakło mu tchu. Był w tak tragicznym stanie, że nawet mówienie sprawiało mu wyraźny problem. Przestał więc przeżuwać, przymknął powieki i zaczął głęboko oddychać. Mdłości po chwili odpłynęły, więc otworzył oczy i wrócił do powolnego jedzenia.
    Nie chciał na nią patrzeć, kiedy kręciła się po kuchni, ale mimowolnie podążył za nią swoim spojrzeniem. Skrzywił się, widząc tabletki. Nie powinna wydawać mu się teraz taka… Dobra i ludzka. Powinien ją mieć za zwykłą szmatę, która nie potrafiła pozostać wierna. Miał zjazd i był skacowany, więc w takim stanie jego psychika była słabsza, bo gdyby była silniejsza, nie spojrzałby na nią przychylniej czy łagodniej. Jego jedzenie na kaca i tabletki nie powinny go, kurwa, zmiękczyć.
    — Dzięki — mruknął ponownie i wycisnął z blistra dwa paracetamole. Wrzucił je do ust i popił shake’m. Nie mógł nie zauważyć, że po przyjęciu kalorii z połowy burgera poszło mu to znacznie bardziej gładko. Wrócił do jedzenia i obrócił opakowanie z frytkami w kierunku dziewczyny, wcześniej wyjmując dwie i wkładając je sobie między wargi. — Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale ja za nią też — powiedział cicho, przenosząc uwagę na rudą kotkę, która odprowadzała wzrokiem burgera za każdym razem, gdy odgryzał kawałek. Nie dał jej jednak kolejnej porcji mięsa, zamiast tego wyciągnął rękę, żeby pogłaskać ją po główce. Kotka powąchała jego nadgarstek, miauknęła i zeskoczyła z blatu, wyraźnie niezadowolona. — Co u ciebie? — mruknął z braku innych opcji. Cisza mu ciążyła i choć nie miał siły rozmawiać, musiał jakoś zapełnić przestrzeń.

    😒

    OdpowiedzUsuń
  80. Uniósł brew i zerknął na dziewczynę spod rzęs, niedowierzając, że naprawdę zapytała go o szynszylę. O szynszylę. Nie co tam u ciebie, Jake? tylko jak tam Bobby?
    Niewiele brakowało, żeby parsknął śmiechem na swoją własną słabość. On chciał wiedzieć, co u niej słychać, a ona pytała o zwierzę. Boże, to żałosne. Jakimś cudem tym jednym pytaniem sprawiła, że znowu poczuł się jak śmieć, mimo że to ona była zdradziecką suką i to ona zasługiwała na to, żeby czuć się źle, nie on. Gdyby miał siłę się wściec, właśnie by to zrobił, musiał jednak poprzestać w tej sytuacji na głośnym prychnięciu. Apetyt jeszcze bardziej mu odpłynął i chciał jedynie znowu się napić, nawet jeśli powinien sobie zrobić kilka dni przerwy, żeby całkowicie wydobrzeć.
    — Świetnie, kurwa — parsknął i wrzucił resztkę niedojedzonego burgera do torby. Dłonie zaczęły mu lekko drżeć, a głód wzrósł do takich rozmiarów, że wszystko doprowadzało go do szału. Jeszcze nic go nie swędziało, ale wiedział, że to kwestia godzin. Widział to u Kath, widział to u Phoebe. Znał wszystkie fazy, choć przez ten czas, gdy brał, nigdy nie doświadczył ich na własnej skórze, bo non stop był na haju. Albo pijany. Tak czy inaczej zmysły miał wystarczająco przytępione, żeby nie czuć się źle. Dzisiaj miało się to zmienić i przez to był jeszcze bardziej wściekły.
    — Nie masz pojęcia, co mnie interesuje — odpowiedział zimno. A chwilę później równie lodowato się roześmiał. Gdyby nie wiedział, jak wygląda, może nawet uwierzyłby w jej ignorancję, ale widział to wystarczająco wiele razy u matki i siostry, żeby wiedzieć, jak się prezentuje. I z pewnością daleko mu było do wyglądu człowieka, który korzysta z życia i ma się świetnie.
    Ale jeśli tak chciała to rozegrać to proszę bardzo.
    — Zajebiście — rzucił tak sarkastycznie, że aż jego samego zabolały uszy. — Nigdy nie miałem się lepiej. Właśnie dlatego skończyłem nieprzytomny u swojej byłej, która mnie zdradziła — parsknął i powoli, bo nie mógł poruszać się tak szybko, jakby chciał, podniósł się ze swojego miejsca. Kręciło mu się w głowie, a całe ciało bolało tak bardzo, że miał ochotę płakać jak dzieciak. — Dzięki za śniadanie i tabletki — burknął i zaczął rozglądać się po mieszkaniu. Było mu kurewsko zimno, szukał więc swojej kurtki, nie pamiętając, że żadnej nie miał. — Gdzie jest moja kurtka, do cholery? — warknął, rzucając dziewczynie spojrzenie, które mogłoby zabić, gdyby się postarał. — Gdzie ona jest? Gdzie ją schowałaś? I po co? Chcesz mnie tu zatrzymać? — zanim zdążył się opanować, pokonał dzielącą go od rudowłosej odległość, przycisnął ją do szafek i złapał ją drżącą dłonią za szyję. — Po co w ogóle to wszystko? Na chuj się tak starasz? Dobrze wiesz, że po tym, co zrobiłaś, nigdy ci nie wybaczę — wycedził prosto w jej twarz. Patrzył na nią przekrwionymi oczami i czuł, jak na jego skórze pojawia się jeszcze więcej zimnego potu. — Dlaczego nie chcesz zniknąć z mojego życia, do jasnej cholery?

    😡

    OdpowiedzUsuń
  81. Pokręcił gwałtownie głową, co w obecnym stanie nie było dobrym pomysłem. Kark go rozbolał, a żołądkiem targnęły mdłości. Pewnie nieco zzieleniał na twarzy od próby utrzymania przed chwilą pochłoniętego jedzenia na swoim miejscu, ale póki co mu się udało. Nie mógł się przy niej porzygać, był już wystarczająco żałosny przez to, że widziała go w takim stanie. Na dnie. Był na pieprzonym dnie. Nawet po stracie całej swojej przyszłości nie stoczył się tak bardzo jak teraz. Boże, tak kurewsko żałował, że odebrał Margo z tamtej imprezy. Wtedy wszystko by było inaczej.
    — Nie chcę, żebyś robiła dla mnie cokolwiek — wycedził przez zaciśnięte zęby, nie odrywając od niej nienawistnego spojrzenia. Swoim miłosnym wyznaniem jedynie dolała oliwy do ognia. Wciąż trzymając ją jedną ręką za szyję, uniósł drugą i uderzył w szafki, nic sobie nie robiąc z bólu, którego i tak nie czuł do końca w tym konkretnym miejscu. Może nawet złamał palce, nie miał pojęcia. — Więc przestań! Przestań mnie kochać, bo jeśli wszystko, co zrobiłaś, to dowód miłości, masz bardzo posrany sposób jej postrzegania! — wrzasnął. Chciał ścisnąć mocniej jej skórę, chciał sprawić jej prawdziwy fizyczny ból, ale nie potrafił. Szczypały go oczy i wątpił, że miało to cokolwiek wspólnego z jego stanem. — Nie rozumiesz, kurwa? Czy ty naprawdę nie masz pojęcia, co mi zrobiłaś?! — znowu uderzył w szafki. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie wściekłości, a mięśnie stężały, ale nawet to nie powstrzymało drżenia w kończynach. W innej sytuacji by czegoś takiego nie powiedział, wolałby zgrywać nieczułego dupka, ale teraz był zbyt słaby, żeby nad sobą panować i ukrywać to, jak bardzo go zraniła. — Zniszczyłaś mnie! Odebrałaś mi ostatnią dobrą rzecz w moim życiu! Jak mam sobie poradzić po czymś takim? Naprawdę wyglądam ci na kogoś szczęśliwego?! — wyrzucał z siebie zdyszany. — Tak, a wiesz, dlaczego?! Bo wolę widzieć cię jako szmatę niż kobietę, którą kochałem nad życie, a ona bez wahania spuściła moją miłość w kiblu! — krzyknął i w końcu ją puścił, odsuwając się o kilka kroków. Trząsł się tak bardzo, że nie udałoby mu się tego ukryć, nawet gdyby bardzo chciał. Zaciskał i rozluźniał pięści, próbując się uspokoić, ale to w niczym nie pomagało. Musiał stąd wyjść. Jak najszybciej. I nigdy więcej nie wracać. Przenieść się na inną uczelnię, wyprowadzić do innego miasta… Musiał zrobić cokolwiek, żeby więcej jej nie widzieć, by nie czuć się tak koszmarnie jak w tym momencie.
    — Nic mi nie jest — syknął i przetarł twarz rękawem. To, że materiał stał się całkiem mokry powinno dać mu do myślenia, ale był zbyt zamroczony. — Muszę stąd wyjść — dodał i pognał do wyjścia. Nie pamiętał jak pokonał schody, nie pamiętał wyjścia na chodnik, a potem na ulicę. W jego umysł wdarł się za to dźwięk klaksonu, a ostatnim, co zobaczył, była biała maska jakiegoś dostawczego samochodu.
    Po tym zapadła cisza i ciemność.

    💀

    OdpowiedzUsuń
  82. Nie czuł bólu. Wszystko ucichło. Zarówno fizycznie, jak i psychicznie był niczym. Dosłownie niczym. Przez trzy minuty był martwy. Nie widział wtedy swojego ciała, nie widział białego światła, nie słyszał krzyczących ludzi, a przez głowę nie przemknęły mu najważniejsze chwile życia. Był, a potem nagle go nie było, jakby rozpłynął się w powietrzu.
    Problem w tym, że w końcu jego serce ponownie zaczęło bić i wszystko wróciło. Cały ból, wszystkie myśli, ponownie musiał się z tym mierzyć, choć fakt faktem, że w przeważającej części skupiał się na bólu. Wszechobecnym, wszechogarniającym bólu, który odpuszczał tylko trochę, bo uodpornił się na opiaty i podawana mu dawka musiałaby być wyższa, ale nie mógł o tym powiedzieć, bo był, kurwa, nieprzytomny.
    Nie miał pojęcia, jak długo to trwało, ale w końcu zrobiło się nieco bardziej znośnie. Prawdopodobnie przespał najgorsze objawy odstawienia. A może wcale ich nie miał, bo nieustannie faszerowano go środkami przeciwbólowymi, nie miał pojęcia i nie chciał wiedzieć tak długo, jak czuł się względnie dobrze.
    — Proszę otworzyć oczy, panie Miller — usłyszał gdzieś nad sobą zniekształcony głos i z trudem rozchylił powieki, żeby spojrzeć na stojącą nad nim osobę. Potem nastąpił szereg pytań. Na niektóre odpowiedział szeptem, na niektóre nie odpowiedział wcale, bo nie miał pojęcia, jak dużo czasu minęło od tamtego dnia. W końcu denerwujące światełko zniknęło, tak samo jak czyjeś palce unoszące na siłę jego powieki. — Zostawię pana teraz, żeby mógł pan odpocząć, a później pojedziemy na badania. Jeśli pan chce, może pan się napić, tylko małymi łykami — poinstruował lekarz, zanim zniknął z sali.
    — Ciekawe, jak mam się, kurwa, napić, jak nie mam siły podnieść rąk — wymamrotał do siebie schrypniętym głosem. Gardło bolało go tak, jakby przez miesiąc coś w nim miał. Bo rzeczywiście miał, rurkę, gdy był w śpiączce farmakologicznej przez tydzień, żeby najgorsze obrażenia zaczęły się goić, ale o tym mu lekarz już nie powiedział.
    Rozejrzał się po sali na tyle, na ile pozwalał mu ruch samych oczu, bo był tak obolały, że bał się ruszyć. Nie dostrzegł w pomieszczeniu drugiego łóżka, szybko jednak zrozumiał, że nie jest sam. Znieruchomiał jeszcze bardziej na widok znajomych rudych włosów i twarzy, na którą nie chciał patrzeć, a jednak musiał, bo nieustannie mu się śniła. Był… Cóż, zaskoczony jej obecnością. Po pierwsze nie byli już razem, a po drugie… Gdy ostatnim razem leżał w szpitalu, nawet go nie odwiedziła. Przyszła dopiero, gdy czegoś potrzebowała.
    — Co ty tutaj robisz? — zapytał nieco głośniej, choć wciąż był tak schrypnięty, że niemal rzęził. Potrzebował wody, ale prędzej odgryzłby sobie palce, niż poprosił Margo, żeby podała mu szklankę.

    🚑

    OdpowiedzUsuń
  83. Zamiast w jakiś sposób sprawdzić swoje obrażenia, wpatrywał się w dziewczynę, która tak cholernie go zraniła, że śmierć wydawała mu się ulgą od tego wszystkiego i zastanawiał się, po co wciąż tu tkwiła. Powiedział jej przecież, że nie chce jej więcej oglądać, a tymczasem ona siedziała na tym krześle, jakby w tej sali było jej miejsce. Jakby nic nie robiła sobie z tego, że traktował ją jak szmatę i wciąż przy nim tkwiła.
    Nic nie odpowiedział, po prostu patrzył, jak Margaret podchodzi do stolika i bierze z niego kubek. Gdyby w ustach nie miał tak sucho, na samą myśl o wodzie przełknąłby ślinę. Rozchylił popękane wargi i przesunął po nich językiem, ale to nic nie dało. Dlatego, choć nie chciał ani jej o nic prosić, ani korzystać z pomocy, którą sama mu oferowała, schował swoją dumę głęboko w kieszeń.
    — Tak… Proszę — wychrypiał. Spróbował poprawić się na poduszkach, ale wydobył z siebie jedynie głośny syk, gdy szwy na brzuchu zaczęły ciągnąć, więc sobie darował. Uniósł jedynie delikatnie głowę, naprawdę leciutko, na tyle, żeby objąć wargami słomkę i pociągnąć łyk. Ulgi, którą natychmiast poczuł, nie dałoby się opisać żadnymi słowami. Przymknął powieki i zaczął powoli pić, aż całkowicie opróżnił kubek. — Dzięki — powiedział nieco mocniejszym głosem. Dopiero wówczas skupił się na jej słowach. I skrzywił się lekko, gdy przypomniała mu tamten pobyt w szpitalu. Ból, rehabilitację, informację, że już nigdy nie zagra… I był z tym wszystkim sam. Ludzie, którzy byli dla niego najważniejsi, zostawili go samemu sobie, porzucili jak jakiegoś śmiecia. To z kolei mu przypomniało, że nie ma sensu się starać, bo jakkolwiek by próbował, nie mógł nikomu ufać i zawsze prędzej czy później zostawał sam.
    I wiedział, że kiedy stąd wyjdzie, znowu nikt nie będzie na niego czekał. Czy więc źle świadczyło o nim to, że nie chciał, żeby Margo jeszcze wychodziła? Nie chciał już teraz tej samotności. Nie chciał, żeby nie było przy nim kogoś, kto nie poda mu pieprzonego kubka z wodą, by mógł się napić.
    — Nie — odezwał się cicho na jej propozycję. Wiedział aż za dobrze, że nie ma nikogo, kto mógłby zająć jej miejsce. Mal i Ian mieli swoje życie, a nie byli tak bliskimi przyjaciółmi, żeby rzucili wszystko i przy nim byli. — Zostań — wydusił z siebie i uśmiechnął się smutno. — Że umarłem? Wiem, że zginąłem. Czułem to — wyznał i obrócił głowę, wbijając wzrok w sufit. Czuł, jak oczy zachodzą mu łzami, ale nawet nie miał siły z tym walczyć. Nie zależało mu na tym, by miała go za silnego, na wygraniu tego rozstania, czy na czymkolwiek zależało mu wcześniej. Prawda była taka, że był słaby. Tak kurewsko słaby. I żałował, że jednak przeżył. — Nie powinni mnie reanimować — szepnął, a gorące łzy spłynęły po jego skroniach. — Źle, że żyję. To było… Nic nie czułem, wiesz? Przez chwilę. Chciałbym do tego wrócić…

    🥲

    OdpowiedzUsuń
  84. Żałował, że nie może po prostu wstać, wyjść i zacząć od początku, jakby ostatnie kilka lat jego życia w ogóle nie miały miejsca. Chciałby nigdy nie znać Margaret. Chciałby jej nie pokochać. Chciałby nie patrzeć na Phoebe, gdy tamten koleś na niego wpadał. Chciałby cofnąć tak wiele rzeczy, a jednak nie miał takiej mocy.
    Swoją drogą niezła ironia, że znowu leżał w szpitalu, gdy wszyscy od niego odeszli. Jakby historia zatoczyła koło. Jakby los próbował mu pokazać, że powinien zacząć od początku z daleka od wszystkich, którzy wiązali się z jego przeszłością. I może to był dobry pomysł. Może powinien wyjechać na drugi koniec świata i nigdy więcej nie myśleć o dziewczynie, która miała kiedyś zostać jego żoną. Skoro dostał drugą szansę od życia, powinien z niej skorzystać, prawda?
    — Powiedz mi… Dlaczego nie przyznałaś się od razu? — spytał, przenosząc na nią spojrzenie. Po jej kolejnych słowach zrozumiał, że jego tok myślenia był słuszny. Bo on też chciał być szczęśliwy. Umrzeć lub ułożyć sobie życie od początku z daleka od wszystkich.
    Jakby coś zaskoczyło w jego głowie i w sekundę podjął decyzję. Musiał się spakować i wyjechać. Jak ostatnim razem, tylko z tą różnicą, że teraz powinien opuścić kontynent i zaszyć się gdzieś, gdzie nigdy więcej nie spotka ani Margo, ani swojej siostry, ani ojca i jego żony. Poprzednim razem ta taktyka nic nie dała, bo jakimś cudem znowu na siebie trafili. Jeśli poleci do Europy, a Margaret zostanie tutaj, nigdy więcej się nie zobaczą.
    Mógł też po prostu wybrać łatwiejsze wyjście i zaczekać, aż rudowłosa pójdzie się przespać, a wtedy coś sobie zrobić. Skutecznie. Najlepiej w zamkniętej łazience, żeby nikt nie mógł go uratować.
    — Chyba nie mam nic takiego — stwierdził cicho, patrząc na dziewczynę szczypiącymi oczami. Uśmiechnął się ponuro, po czym uniósł gwałtownie rękę i wierzchem dłoni otarł powieki i skronie. — Ja pierdolę, jestem żałosny — roześmiał się bez wesołości, czego natychmiast pożałował. Szwy znowu zaczęły ciągnąć. Lekarz wyliczył mu wszystkie urazy, typu roztrzaskane kolano, pęknięta śledziona, przez którą musiał przejść operację, połamane żebra i uraz głowy, ale nie miał pojęcia, jak źle musi się prezentować. I chyba nie chciał tego wiedzieć.
    — Jak długo już tu jesteś? Chyba powinnaś jechać do siebie i odpocząć. I… No wiesz, pożyć swoim życiem. Pewnie masz lepsze rzeczy do roboty niż siedzenie nad swoim byłym — powiedział, odwracając od niej spojrzenie.

    🙂

    OdpowiedzUsuń
  85. — Tak. Mogłaś tak powiedzieć. Wszystko byłoby lepsze niż to, że powiedziałaś mi dopiero, kiedy się nawaliłaś, co chyba oznacza, że wcale nie miałaś zamiaru mi o tym mówić, bo oboje wiemy, że tylko po pijaku zdradzasz swoje tajemnice — przypomniał. Właśnie tak to wszystko się zaczęło, od jej rozwiązanego języka, gdy się nawaliła. Gdyby nie tamta noc, żyłby w błogiej nieświadomości, że Margo coś do niego czuje, nie zacząłby z nią flirtować i ich życie z pewnością wyglądałoby teraz zupełnie inaczej. — Zresztą nieważne. Szkody się dokonały — mruknął. Przymykając powieki.
    Jeśli liczyła, że zaprzeczy, to czekało ją rozczarowanie. Nie był na to gotowy. W ogóle przebywanie w jej towarzystwie, rozmowa, słuchanie jej głosu wydawały mu się kurewsko trudne. Nie miał jednak siły na walkę, nie miał siły na wyproszenie jej. Nie miał siły nawet na jakąkolwiek dyskusję.
    — Nie mam takiego zamiaru — powiedział cicho, obracając głowę w kierunku okna. Nie kiwnął głowa, nie przytaknął w żaden sposób. Pozwolił, żeby leki wymusiły na nim kolejny sen.

    Dwa tygodnie później był w na tyle dobrym stanie, że wypisano go do domu. Nie czuł się najlepiej, świeżo zagojone rany wciąż lekko ciągnęły, zrastające się żebra bolały przy każdym ruchu i głębszym oddechu, na nodze miał stabilizator i musiał poruszać się o kulach, ale cieszył się z możliwości opuszczenia oddziału.
    Co zaskakujące, ani razu nie wygonił Margo. Nie wykorzystywał jej, jedynie na początku od czasu do czasu prosił o wodę lub żeby zawołała pielęgniarki, gdy potrzebował więcej leków przeciwbólowych, ale poza tym niczego od niej nie chciał. Czasami nawet z nią rozmawiał. O głupotach, o niczym poważnym, ale jak na Jake’a to był wystarczająco duży krok.
    Spodziewał się, że będzie chciała… Cóż, być przy nim po wyjściu ze szpitala, ale nie spodziewał się, że on sam nie będzie miał nic przeciwko. Okej, więc może jednak trochę ją wykorzystywał… Albo miał taki zamiar. Ale tyle mogła zrobić dla niego po tym, co przez nią przeszedł, prawda? Więc nie oponował. Nie wyobrażał sobie wprawdzie, jak to będzie wyglądało, ale nie oponował.
    Do mieszkania dotarł wyczerpany wspinaczką po schodach. Dotarcie na drugie piętro nie stanowiło problemu tak normalnie, ale o kulach… Powiedzmy, że przekroczył próg całkowicie zlany potem, dyszący i obolały. Jego mięśnie, choć nieco smuklejsze, pozostały wprawdzie na swoim miejscu, ale operowanie kulami ze złamanymi żebrami pokonałoby nawet kulturystę. Gdyby mógł, opadłby ciężko na kanapę, ale to nie był najlepszy pomysł, usiadł więc na niej powoli, krzywiąc się przy każdym ruchu. W końcu ułożył się na oparciu, a kule położył na podłodze w zasięgu ręki. Uniósł kraniec koszulki i otarł twarz z zimnego potu pokrywającego skórę.
    — Wiesz, że nie musisz tu być, prawda? Dam sobie radę — wydyszał, patrząc na rudowłosą.

    😩

    OdpowiedzUsuń
  86. Pozbycie się Margaret byłoby w tym momencie najrozsądniejszą opcją. W końcu nie planował w najbliższej przyszłości puszczać w niepamięć tego, co się wydarzyło. Nie czuł się gotowy, żeby jej zaufać, żeby do niej wrócić, żeby… Nawet żeby żyć tak jak wcześniej, bo kiedy tak leżał w szpitalnym łóżku, mając zdecydowanie zbyt dużo czasu na przemyślenia, zdał sobie sprawę, że ich teoretyczna niechęć zawsze była w jakimś stopniu mimo wszystko zabarwiona sympatią. Ale teraz Jake nie chciał jej lubić. Nie chciał się z nią przyjaźnić. Nie chciał czuć wdzięczności, która tak czy inaczej w nim kiełkowała za wszystko, co dla niego teraz robiła. Nie chciał tego wszystkiego.
    A mimo wszystko jakaś mniej rozsądna jego część jeszcze bardziej nie chciała, żeby Margaret wyszła. Trzymanie jej w jakimkolwiek zawieszeniu nie byłoby z jego strony fair… Ale czy na pewno? Okłamywała go. Ukrywała, że go zdradziła. Tak, wykorzystywanie jej było najlżejszym z występków, na jakie w tej sytuacji mógłby sobie pozwolić.
    Problem w tym, że nie potrafił tak po prostu jej wykorzystywać. Im dłużej z nią przebywał, tym częściej zapominał, że jest kłamliwą suką i nie powinien się z nią zadawać. Kurwa…
    — Nie wiem, czy bez problemu, ale w końcu by mi się udało — wydyszał, patrząc w sufit. Zaczął brać głębokie wdechy nosem i wypuszczać powietrze ustami. Robił na tyle powoli, by żebra nie dały mu się za bardzo we znaki, ale i tak krzywił się z bólu. — Proszę cię. Jenkins raz kazał mi zrobić pięćdziesiąt okrążeń. Powinnaś mnie wtedy zobaczyć. Nienawidzę cardio — jęknął i ostrożnie nieco obniżył się na poduszkach, a nogę w stabilizatorze oparł na stoliku. Przetarł twarz dłońmi, wydając z siebie zmęczone westchnienie. — Poproszę wodę — wymamrotał zza swoich rąk. Opuścił je i spojrzał na kręcącą się po mieszkaniu Margo. Wprawdzie prosił ją, żeby przyniosła mu kilka rzeczy, więc była tu wcześniej, ale dziwnie było patrzeć na jej swobodę w tym miejscu. Chyba powinno go to bardziej wkurzać, ale sprawiło jedynie, że przypomniał sobie ich pierwszy wspólny wieczór po ponownym spotkaniu.
    — Najpierw chciałbym wziąć prysznic. Mam dość szpitalnego smrodu — wyznał, przechylając lekko głowę. Przymknął powieki i lekko się uśmiechnął, słysząc jej paplaninę. — Dobrze, pani doktor. Nie będę — obiecał i otworzył jedno oko. — Moje twardzielskie czasy skończyły się jakieś półtora roku temu, ale dzięki za przypomnienie — parsknął i podniósł się z poduszek z cichym stęknięciem. — Idę pod prysznic. Jeśli chcesz… — urwał, zastanawiając się przez chwilę, skąd mu się to wzięło, ale doszedł do wniosku, że lepiej tego nie roztrząsać. Nie zamierzał jej wybaczać, ale mogli się zachowywać jak cywilizowani ludzie, może nawet przyjaźnić. — Jeśli chcesz, zamów jakieś jedzenie i możemy obejrzeć film. Jak za starych czasów — zaproponował i dźwignął się powoli z kanapy za pomocą kul.

    😒

    OdpowiedzUsuń
  87. — Semantyka — mruknął, wywracając oczami na jej przytyk, ale kąciki ust drgały mu, walcząc o uśmiech. Nie chciał się przy niej uśmiechać. Nie chciał zapominać, czego się dopuściła i myśleć, że może czuć jakąkolwiek wdzięczność za to, co dla niego robiła, choć na to akurat było już za późno, bo był wdzięczny. I dlatego zaczął ponownie traktować ją jak człowieka. Czy jej wybaczył? Oczywiście, że nie, do tego było kurewsko daleko, ale był w stanie nie myśleć non stop o tym, że go zdradziła.
    — Dzięki — wymamrotał, odbierając od niej szklankę. Z ulgą opróżnił ją jednym haustem i przymknął powieki, wciąż walcząc z uspokojeniem oddechu. Na szczęście im więcej czasu mijało, tym łatwiej mu szło.
    — Wybierz ty — polecił i z cichym stęknięciem pochylił się nad stolikiem, żeby odstawić szklankę. Spojrzał na dziewczynę i zmarszczył lekko brwi, gdy nie uraczyła go żadną odpowiedzią odnośnie do oglądania filmu. Może to i lepiej. Był idiotą. Nie chciał, żeby pomyślała sobie za dużo, jeśli chodziło o jego propozycję. Nie powinna w ogóle paść.
    — Wiem, Margo — odpowiedział, podnosząc się z trudem z kanapy. — Uznałem po prostu, że możemy… Nie wiem, być znajomymi, czy coś. Ale zapomnij. Nie powinienem tego proponować — wzruszył ramionami, kuśtykając bliżej rudowłosej. — Wyleżałem się za wszystkie czasy. Nie chcę spać, nie chcę czuć się taki… Bezużyteczny — skrzywił się przy ostatnim słowie. Jakby całe jego życie nie było wystarczająco bezużyteczne, nie tylko obecny stan. To przecież zaczęło się znacznie wcześniej.
    Spojrzał na Margaret, kiedy zaczęła zadawać pytania. Bardzo sugestywne pytania, które mogłyby świadczyć o tym, że zamierzała grzebać w jego rzeczach i wyrzucać prochy. Oczywiście, że miał poukrywane torebeczki z białym proszkiem. Nie mógł dopuścić do tego, by nie mieć żadnych zapasów. Teraz jednak ich nie potrzebował. Dzięki obrażeniom, których doznał, lekarze przepisali mu silne leki przeciwbólowe na bazie morfiny, które teoretycznie powinien powoli odstawiać, ale praktycznie nie miał takiego zamiaru. Za dobrze się na nich czuł. To znaczy pomijając ból całego ciała, generalnie głód był uśpiony. Nie trzęsło go, nie pocił się, nie kusiło go, żeby strzelić działkę. Było w porządku.
    — Jest okej — odezwał się w końcu i zmrużył lekko oczy. Pilnował się, by jego wzrok nie uciekł w bok, w kierunku górnych szafek w kuchni lub do luźnej listwy przy ścianie albo w stronę sypialni. — Nic nie musisz wyrzucać. Niczego nie mam — skłamał. Jako syn ćpunki wiedział, jak to robić. Nigdy nie ćwiczył, ale naoglądał się matki wystarczająco dużo, żeby nauczyć się sprawnie kłamać. Chyba że Margo zaczęłaby przeglądać jego rzeczy, gdy będzie brał prysznic, ale chyba nie posunęłaby się do naruszania jego prywatności, prawda? — Antybiotyk i przeciwbólowe. Które muszę brać, bo mam połamane żebra, rozjebane kolano i wycięto mi śledzionę. Oczywiście mógłbym je odstawić, ale wtedy sikałbym pod siebie z bólu. A tego raczej wolimy uniknąć, prawda? — zapytał zimno.

    😶

    OdpowiedzUsuń