NAGŁÓWEK/HTML1

L.A. Dreamers

INFORMACJE/HTML2

❤️‍🔥 Porządki po liście obecności zrobione!

❤️‍🔥 Lista obecności dobiegła końca. Karty autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały przeniesione do archiwum. Autorzy mają czas do 7.09 na zgłoszenie chęci dalszego współtworzenia bloga, po tym czasie zostaną usunięci z grona autorów.

❤️‍🔥 Kilka punktów regulaminu uległo zmianie (zaznaczenie kolorem), zapraszamy do zapoznania się z treścią!

❤️‍🔥 Zapraszamy do zapisów! 👁️

Wątek grupowy #1

Drodzy autorzy,
niniejszym rozpoczynamy obiecany wątek grupowy. Zamieszczona poniżej tabela obrazuje mniej-więcej rozkład siedzeń w samolocie. Literki x ilustrują siedzenia zajęte przez postacie nieistotne dla fabuły, natomiast podpisane należą do Waszych postaci lub osób, które mogą w jakiś sposób wpłynąć na rozgrywkę.
Gdyby któryś z autorów chciał się jeszcze dopisać, proszę o zgłoszenie w zakładce administracyjnej.

Post można zasłonić po 24 godzinach od publikacji.
Drodzy pasażerowie,
witamy na pokładzie Dreamlinera linii American Airlines. Nasz samolot to Boeing 737-800 o zwiększonym zasięgu lotu, najpopularniejszy z serii Boeingów Next Generation. Za chwilę rozpoczniemy kurs do Nowego Jorku. Nasza podróż potrwa około 5 godzin i 30 minut. Wyjścia awaryjne znajdują się z przodu i z tyłu samolotu oraz na skrzydłach. Kamizelki ratunkowe są ukryte pod siedzeniem. Jeżeli ciśnienie w kabinie gwałtownie spadnie, maski tlenowe wypadną automatycznie. Podświetlona ścieżka w podłodze umożliwi bezpieczne wydostanie się z samolotu. Dokładna instrukcja znajduje się w schowku pod stolikiem. Prosimy o dokładne zapoznanie się.
Życzymy przyjemnej podróży!
ABCprzejścieD EF
1.xx
2.xxxxx
3.xxxxInfluencerka
4.xxxxx
5.Znudzona madkaWściekły czterolatekxxx
6.xxxxx
7.xxxxx
8.xxxxx
9. SchizofrenikxxxSpocony grubasx
10.xxxxx
11.xxxxx
12.xxxxx
13. Gabriel CavallaroOctavia BlanchardEx Partner/ka XYZUna BlanchardChris BoltAmelia Moore
14.xxxxx
15.xxxLaurent Blanchardx
16.xxxxx
17.xxxxx
18.xxIsabella GreenwoodXavier CallegaroIselin Grenwood
19. Przestraszony mążPrzerażona żonaxxxx
20.xxxxx
21.xxxxx
22.xxGłośna laskaGłośna laskaGłośna laska
23.xxxxx
24.xxxxx
25. Margaret MackenzieJacob MillerPhoebe Millerxxx
26.xxxxx
27.xxxxx
28.xxxxx
29.xxxxx
30.xxxŚmierdzący alkoholikx
31.xxxxx
32. ZboczeniecxxxTheo SandersViolet Brennan

25 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę nie chciała lecieć do Nowego Jorku. Nie po tym wszystkim. Z łatwością znalazłaby sobie mnóstwo ciekawszych zajęć, które dałyby jej prawdziwą satysfakcję i poczucie niezmarnowania czasu. Margaret musiała lecieć do Nowego Jorku z Jake’m i Phoebe. Miała ku temu kilka, całkiem konkretnych i całkiem nie do podważenia powodów, przez które nie mogła zrezygnować.
      Pierwszym z nich była Fibs. Nie chciała, żeby przypadkiem nagadała wyssanych z palca bzdur Jake’owi. Chciała mieć ich na oku. Właściwie to pannę Miller. Wiedziała, owszem, że i tak spędzą czas bez niej, bo w końcu to był ich, jakby nie było służbowy wyjazd, ale przynajmniej będzie miała pewność, co się będzie działo poza pracą.
      Drugim z nich był sam Jake i to, jak pomiędzy nimi obecnie było. Mówiąc krótko, nie było najlepiej, chociaż sama Margaret nie potrafiła do końca zrozumieć, o co mu chodziło. Chciała przecież dobrze. Owszem, postrzeliła jego siostrę, ale nie zrobiła tego z premedytacją. Postrzeliła ją, ale dzięki temu Fibs wciąż żyła. Tamten koleś mógł strzelić jej w głowę, wtedy z pewnością byłaby już martwa. W każdym razie, ze względu na niezbyt czystą i… spokojną atmosferę w związku, chciała mieć pewność, że Jake, cóż, nie znajdzie sobie kogoś innego. Może nie bała się tego, że od razu pozna kogoś na stałe, ale… ale musiała mieć pewność, że nie zaliczy przy okazji jakiejś koleżanki z pracy. Nie, żeby nie ufała Millerowi, ale biorąc pod uwagę wszystko, co się ostatnio między nimi działo… nie zdziwiłaby się, gdyby miał jej dość.
      Tak, była zazdrosna. Tak, była chorobliwie zazdrosna. Tak, zdawała sobie z tego sprawę, ale nie umiała być ponad tym. Ciągle w siebie wątpiła, ciągle porównywała się do innych i była pewna, że gdyby tylko chciał, mógłby znaleźć sobie kogoś lepszego, kogoś, kto zasługiwałby na tak cudownego partnera. Gdyby nie była z nimi w Nowym Jorku, nie zdziwiłaby się ani trochę, gdyby wręcz Fibs namówiła go na to, aby znalazł sobie kogoś innego. Kogoś, kto nie jest jego przybraną siostrą i kogoś, kto nie postrzelił jego prawdziwej siostry (przez przypadek oczywiście).
      Podróż miała być ciężka przez samą atmosferę między ich dwójką, ale kiedy okazało się, że Fibs ma miejsce obok nich… Meg momentalnie wszystkiego się odechciało. Tak bardzo, że zaczęła się zastanawiać nawet nad tym czy to wszystko było w ogóle tego warte. Teoretycznie obiecali sobie ich pierwszej wspólnej nocy po zejściu się, że to będzie ich ostatnia szansa, a później wyszła cała ta sprawa zakładu, teraz to… może wszechświat próbował im coś powiedzieć?
      Sięgnęła po telefon, chcąc sprawdzić jeszcze przed włączeniem trybu samolotowego czy Mall pisała coś w sprawie kociaka. Na widok zdjęcia rudzielca uśmiechnęła się lekko (pierwszy raz odkąd zjawili się na lotnisku) i podsunęła bez słowa telefon przed twarz blondyna, aby zobaczył, że futrzak wygląda na szczęśliwego u cioci Mallory.
      — Musimy kupić jakąś pamiątkę dla niej — miała oczywiście na myśli ich kocie dziecko, a nie Mall, chociaż jejteż mogliby coś przywieźć.

      meg

      Usuń
    2. Niemal nie dowierzała własnym uszom, kiedy dowiedziała się, że do Nowego Jorku będzie leciała z bratem. Po prostu nie mogła uwierzyć, że trafiła jej się taka okazja, okazja, żeby spróbować od nowa, spróbować wszystko naprawić. Serce tłukło jej się niecierpliwie w piersi, jakby miało z niej zaraz wyskoczyć, a po chwili zwalniało tak, jakby miało się zaraz zatrzymać. Denerwowała się okropnie. Jeśli atmosfera będzie tak grobowa, jak ostatnim razem… Lot do Nowego Jorku trwał ponad pięć godzin. Jak ona to wytrzyma?
      Zacisnęła dłonie w pięści i syknęła. Wciąż, jakimś cudem, udawało jej się zapomnieć o uszkodzeniu, którego doznała podczas sklepowej strzelaniny. Lewą dłoń miała obandażowaną, rana była oczyszczona, zszyta i wyraźnie się goiła, ale nie sposób było przewidzieć, czy ręka wróci do pełnej sprawności. Na szczęście agencja nie robiła jej z tego tytułu problemów; do nowojorskich fotografii potrzebowali przede wszystkim jej twarzy.
      Wchodząc na pokład samolotu czuła wszystko naraz: podniecenie i ekscytację, strach, żal i smutek, wyrzuty sumienia przeplatane niezdrową nadzieją. Nie mogła się doczekać, żeby zobaczyć Jake'a, nawet, jeżeli to spotkanie miało być jedynie wielką drzazgą wbitą prosto w serce. Wiedziała, że mieli miejsca obok siebie, co przerażało ją i trochę cieszyło. Jednak ani trochę nie spodziewała się, że spotka tu kogoś jeszcze. Ostatniej osoby, jaka mogłaby się tu zjawić.
      — Co ty tu robisz? — wydusiła zamiast cześć, zwracając się tylko i wyłącznie do rudej. Jake'owi skinęła tylko głową na powitanie. — I dlaczego?
      Jej obecność poważnie pokrzyżowała ewentualne plany Fibs i nawet nie chodziło tu o to, jakoby zamierzała nastawiać Jake'a przeciwko jego dziewczynie. W obecnej chwili naprawdę miała w dupie romanse i związki. Chciała tylko odzyskać brata, a dzięki Meg prawdopodobnie nie znajdzie na to czasu. Podczas sesji nie zamierzała poruszać tematu — to byłoby nieprofesjonalne, a i mogło się okazać katastrofalne w skutkach. Liczyła jednak, że po pracy uda im się zamienić choć kilka zdań. Tylko kilka zdań. Wystarczyłoby jej to. Mogłaby wyczuć, po jakim gruncie stąpa.
      Opadła na fotel, zamknęła oczy i nasunęła na głowę kaptur, a dłonie wsunęła do kieszeni bluzy. Czuła obecność brata tuż obok, promieniujące ciepło bijące od jego skóry i wchłaniane przez jej własną. Potrafili się odnaleźć, zanim jeszcze nauczyli się chodzić czy mówić, i Phoebe wiedziała, że wciąż będą czuć nawzajem swoją obecność, nawet jeżeli już nigdy nie zamienią ani słowa. Ulżyło jej odrobinę, że ta więź nadal działa; nigdy przedtem się nie rozstawali, a już na pewno nie na tak długo. Wyjątkiem było te dziesięć minut pomiędzy ich narodzinami, ale tego żadne z nich nie mogło przecież pamiętać. Cholera, jasna cholera. I jak ona miała przeżyć bez niego jeszcze bóg wie ile czasu? Miała wrażenie, że ktoś wyrwał jej serce, rozdarł i oddał jej zmasakrowaną, zakrwawioną połówkę.

      Fibs

      Usuń
    3. Jeśli miałby być całkowicie ze sobą szczery, nie chciał lecieć do Nowego Jorku z Phoebe, ale nie chciał też zostawać w domu z Margaret. Ostatnimi czasy nie było między nimi za dobrze i potrzebował dystansu. Zaczęła go przytłaczać. Chcąca naprawić relacje bliźniaczka również. Miał dość. Obie były wszędzie. Gdyby miał jakiś wybór, wcisnąłby Margo kit, że spędza weekend w Nowym Jorku, a Phoebe, że jest chory i nie może lecieć, a w rzeczywistości zainstalowałby się na trochę u Iana. Nie stać go jednak było na odrzucenie takiego zlecenia, więc musiał polecieć, a Margaret… Miał wrażenie, że bardzo się bała wypuścić go z rąk, więc przystał na to, żeby również się z nimi zabrała.
      I takim oto sposobem wylądował w fotelu między bliźniaczką, która zniszczyła mu życie, a przybraną siostrą, która teraz była jego dziewczyną i niemal zabiła Phoebe. Czy mogło być jeszcze lepiej? Czuł, że to się źle skończy. Że to będzie najgorsze pięć godzin jego życia, bo nigdy wcześniej nie byli zmuszeni do przebywania ze sobą wszyscy razem na tak niewielkiej przestrzeni bez możliwości ucieczki. I choć kochał je obie, mimo wszystkiego co się wydarzyło, na samą myśl o tym locie w ich towarzystwie już był cholernie zmęczony.
      — Łączymy przyjemne z pożytecznym i robimy sobie mini wakacje — odpowiedział siostrze, zapadając się głębiej w swoim fotelu. Naciągnął kaptur bluzy na głowę i przymknął powieki, pragnąc to wszystko przespać. Najwidoczniej jednak dwie najważniejsze kobiety jego życia miały inne plany. Obrócił głowę w stronę rudowłosej i zerknął na jej telefon, z trudem powstrzymując się od wywrócenia oczami. Ten przeklęty sierściuch… Wiedział, że sobie zasłużył na jakąś karę. Jakąkolwiek właściwie. Ciche dni też byłyby spoko, ale nie, Margo była znacznie bardziej mściwa i kreatywna. Więc teraz mieli zwierzątko. Zwierzątko, którego Jake z wzajemnością nienawidził z całego serca.
      — Tak, najlepiej transporter. Żeby go przetransportować tam skąd przyszedł — burknął i wcisnął ręce do kieszeni, zamykając oczy. — Obudźcie mnie jak będziemy lądować.

      jake

      Usuń
    4. Podniosła spojrzenie znad Jake’a na jego siostrę i wzięła głęboki oddech, mrużąc przy tym delikatnie powieki.
      — Cześć, Fibs — powiedziała uroczo słodkim głosem, akcentując wyraźnie powitanie. Oczywiście, że chciała w ten sposób zwrócić uwagę na to, że ona mimo wszystko jest miła. — Tak, jak mówi Jakie — posłała dziewczynie krótkie spojrzenie, a następnie cofnęła dłoń, sprzed twarzy chłopaka.
      Dopóki Fibs nie pojawiła się na swoim miejscu było… i tak dziwnie. Ale teraz, kiedy siedziała obok, było jeszcze dziwniej. Nie chciała dać jej żadnej satysfakcji, więc boczenie się na Millera nie miło najmniejszego sensu, chociaż i tak uważała, że on nie ma żadnego powodu na złoszczenie się na nią. Wręcz przeciwnie, powinien być wdzięczny, że w ogóle myślała o tym, aby ratować Fibs. Bo ją ratowała. Nie próbowała jej zabić. Może powinna po prostu przyjąć słowa Jacoba. Tylko, że nie mogła. Nie umiała tak po prostu pozwolić na to, aby ją obwiniał o cokolwiek.
      Gdyby olała to wszystko, gdyby coś się stało Fibs przez to, że miała ją w dupie, wtedy owszem. Mógłby. Ale w tej konkretnej sytuacji? Nie potrafiła tego przyjąć, po prostu nie potrafiła i bolało ją to wewnętrznie, cholernie mocno.
      — Przestań — szepnęła cicho na uwagę o transporterze. Wiedziała, że nie będzie zadowolony kiedy zjawi się z kotem w mieszkaniu, ale liczyła, że przejdzie mu znacznie szybciej, tymczasem niechęć wciąż nie mijała — moglibyśmy poszukać ceramicznej miseczki z jakimś symbolem miasta — stwierdziła — coś jak kubki ze Starbucksa — stwierdziła, zastanawiając się czy uda im się znaleźć coś takiego. Zacisnęła usta, widząc, że Jake naprawdę zamierzał iść spać i początkowo odwróciła głowę w stronę okienka, ale po chwili wychyliła się lekko, aby zerknąć na Fibs.
      — Jak twoja ręka? — Spytała. Właściwie myślała, że odpowiedź nie będzie dla niej znacząca, ale… pytała szczerze — wszystko się dobrze goi?
      Nie miała pojęcia czy Fibs w ogóle zechce jej odpowiedzieć, ale… chciała być miła. Co zdarzało się rzadko, zwłaszcza, jeżeli chodziło o stosunki między tymi dwiema. Mogłoby się wydawać, że wspólnie przeżyta strzelanina mogłaby je… nie tyle zbliżyć do siebie, co chociaż sprawić, że wojenny topór zostanie głęboko zakopany. Cóż, to się nie stało i raczej szybko się nie wydarzy. Te kilka chwil podczas strzelaniny, kiedy nie miały ochoty wydrapać sobie wzajemnie oczu było… dziwne.

      Margo

      Usuń
    5. Uśmiechnęła się blado, postanawiając wziąć się w garść i tym razem wyjątkowo nie uchodzić za tą wredniejszą. Sytuacja sama w sobie nie była aż tak niekorzystna, ale położenie Phoebe w niej było jednak dosyć niefortunne. Gdyby miała pewność, że Jake będzie po jej stronie…
      — Cześć — przywitała się, poprawiając się w fotelu i zapinając pasy. — Hm, no, ten… to bardzo fajnie — dokończyła chwiejnie, nie mając pojęcia, jak to jest, że wobec niektórych ludzi ta sympatia przychodzi właściwie naturalnie, a wobec innych trzeba się porządnie nagimnastykować. Zdziwiło ją też, że w ogóle stara się być miła, bo nigdy przedtem nawet nie próbowała nawiązać jakiejkolwiek nici porozumienia z przybraną siostrą; warczały na siebie i obrzucały się obelgami, tak. Udawały zawieszenie broni? Jeszcze nigdy. Nie mówiąc już o prawdziwym zawieszeniu.
      Od strzelaniny w sklepie czuła się… niepewnie. Jakby część snu wydostała się na zewnątrz i przemieszała z jawą, ta część, w której ona i Meg rozmawiały normalnie, niewymuszenie. Wciąż niezupełnie potrafiła uwierzyć, że to się wydarzyło naprawdę. A jednak rwący ból w lewej dłoni potwierdzał, że tak było. Gdzieś w okolicach serca tłukło się jej dziwne poczucie czegoś na kształt wdzięczności. Meg nie musiała tego robić, ratować jej. Phoebe nie miałaby jej za złe; jakkolwiek to nie brzmiało, mówiąc jest mi wszystko jedno, mówiła szczerze. A jednak naprawdę ją ocaliła. Uratowała jej nędzne życie, mimo, że nienawidziły się wrzącą, palącą nienawiścią, a co dziwniejsze — była w pewien sposób pewna, że postąpiłaby dokładnie tak samo.
      Czuła się, jakby ktoś wyrwał ją z korzeniami ze stabilnej rzeczywistości i wrzucił do alternatywnego świata, w którym nie było złośliwości ani pogardy, a jedynie ostrożność i nić porozumienia cieńsza niż pajęczyna. W tym świecie nie potrafiła się pewnie poruszać, jakby grunt pod jej nogami zakrzywiał się i falował, w każdym momencie grożąc upadkiem.
      — W porządku — odparła z wahaniem, odruchowo przyglądając się bandażom na dłoni i próbując powstrzymać się od poruszania palcami. — Da się znieść — dodała szczerze, bez cienia sarkazmu. Właściwie nie była pewna dlaczego. Dlaczego nie zachowywała się tak, jak zawsze. Zupełnie jak gdyby ta strzelanina coś między nimi zmieniła. A to było przecież czystą abstrakcją.
      Odetchnęła głęboko. Cała ta sytuacja przyprawiała ją o jakieś nieokreślone uczucia.
      — A… ty jak się czujesz? — spytała ostrożnie. Doskonale wiedziała, że takie wydarzenia nigdy nie przechodzą bez echa. Do cholery, przecież tych dwóch uzbrojonych facetów mogło rozstrzelać je jak kaczki.
      Rzuciła jeszcze przeciągłe spojrzenie na Jake'a i przewróciła oczami. No jasne. Na pewno uda mu się zasnąć siedząc w samym środku wojny.

      Fibs

      Usuń
    6. — Mhm, bardzo fajnie — powiedziała, chociaż nie musiała być geniuszem, żeby mieć pewność, co do tego, że Phoebe nie była zadowolona z tych mini wakacji. Co tylko utwierdzało Meg w swoim przekonaniu, że blondynka na pewno próbowałaby sprawić, aby Jake ją zostawił.
      Wpatrywanie się w pas startowy było nudne, na tyle nudne, że naprawdę zaczęła rozmowę z Fibs… Chociaż nie była w stu procentach pewna, po co właściwie to zrobiła. Ona i Phoebe nigdy nie miały dobrych relacji. Nie wierzyła też w to, aby kiedykolwiek miały się takie stać. Może liczyła na to, że dziewczyna nie wytrzyma i pokaże swoją prawdziwą twarz? Gdyby to ona zaczęła kłótnie, byłoby idealnie. Jake widziałby, że to nie jej wina. Z drugiej strony, może i tak byłby w stanie znaleźć problem w niej? Może Fibs zdążyła już jakoś na niego wpłynąć… inaczej rozumiałby przecież, że to postrzelenie to prawdziwy przypadek, a za przypadki nie można obwiniać. Zwłaszcza, gdy działy się w takich sytuacjach.
      — To… świetnie, że jest w porządku — mruknęła z każdą kolejną sekundą żałując, że w ogóle się odezwała. Dlatego po uzyskaniu odpowiedzi na swoje pytanie, gotowa była odwrócić głowę ponownie w stronę okna. Nie musiała więcej z Fibs rozmawiać. Była naprawdę miła, to powinno wyczerpać limit na cały pobyt w NY i czas powrotu do LA, jeżeli znwou siedzieliby w takiej konfiguracji.
      Otworzyła szerzej oczy, słysząc pytanie Phoebe. Nie spodziewała się, że będzie to kontynuowała. Nie rozumiała, że to było wystarczające? Zrobiły minimum, nic więcej niczego i tak nie zmieni, po co się męczyć z wymuszoną rozmową?
      Nie byłaby sobą, gdyby nie zaczęła się zastanawiać po co w ogóle pyta. Może próbuje zwrócić uwagę, że Meg jest w jednym kawałku i nic jej nie dolega? Ale wtedy dotarło do niej coś jeszcze.
      Ona też mogła się źle czuć. Ona nie tylko mogła. Ona się źle czuła, czuła się tragicznie, bo postanowiła jednak zaryzykować własnym życiem, ten facet mógł przecież strzelić najpierw w nią, a później w Fibs, mógł załatwić je obie i co z tego miała? Nocne koszmary, ciężką sytuację z chłopakiem, lęki przed wyjściem z domu, bo przecież to może się zdarzyć ponownie, i tę dziwną atmosferę pomiędzy nimi dwiema. Co było dla Margo… cholernie dziwne.
      — Daruj sobie — burknęła tylko, bo chociaż czuła się właśnie źle z tym wszystkim, Fibs była ostatnią osobą, o której by o tym powiedziała i na pewno nie zrobiłaby tego w obecnej sytuacji — wszyscy wiemy, że masz to w dupie i wiemy, że jakkolwiek by nie było, tobie na pewno nie będę o tym mówić. No chyba, że liczysz, że po tych kilku godzinach zapomniałam, jaka jesteś, to się przeliczyłaś — jeszcze panowała nad wypowiadanymi słowami. Wiedziała, że będzie musiała nad sobą panować cały czas, żeby zaraz nie było, że to ona jest tą złą.

      ruda

      Usuń
    7. Musiał przyznać, że słuchanie tej wymiany zdań niemal bolało go fizycznie. Starał się nie krzywić, w ogóle nie dać po sobie poznać, że słyszy padające z ust dziewczyn słowa, ale po prostu się nie dało. I tak wytrzymał dość długo bez otwierania oczu, ale w końcu przegrał z samym sobą. Z ciężkim westchnieniem zdjął kaptur i spojrzał na swoją siostrę, jednak nic nie powiedział. Kiedyś rozumieli się bez słów, liczył, że ich więź, choć wyraźnie nadszarpnięta, wciąż jest na tyle silna, by wyraźnie odczytała z jego oczu, że cokolwiek się wydarzy, powinna dać spokój. Znał zarówno Phoebe jak i Margaret, doskonale wiedział, że one nie potrafiły tak po prostu się zamknąć i przemilczeć pewnych spraw. Jake był w tej sztuce bardziej biegły od swojej bliźniaczki, bo dużo rzeczy musiał zachowywać dla siebie, ale jakoś nie przyszło mu do głowy, żeby nauczyć ją tego samego. A Margo… Była po prostu sobą. Kochał jej niewyparzony język, to od niego wszystko się między nimi zaczęło, ale jeśli mieli wytrzymać ze sobą pięć godzin w samolocie i kilka dni w Nowym Jorku, obie musiały przejść przyspieszony kurs trzymania gęby na kłódkę.
      — Długo to nie trwało — burknął do siebie, wywracając oczami, gdy rudowłosa właściwie bez powodu zaatakowała Phoebe. Mógł się tego spodziewać, w końcu jego siostra nie raz i nie dwa zaczynała przepychanki, nie mając ku temu podstaw. Nie dziwne, że Margo postanowiła w końcu odwzajemnić się tym samym. I że brzmiała tak nieufnie. Z ciężkim westchnieniem wyciągnął rękę i złapał Rudą za dłoń, splatając ze sobą ich palce i opierając je na podłokietniku. — Dziewczyny, zagramy teraz w ciszę, co wy na to? — odezwał się jak do niesfornych dzieciaków i uśmiechnął się wrednie, spoglądając to na jedną, to na drugą. — Która pierwsza się odezwie, przez cały wyjazd będzie musiała stawiać żarcie pozostałym. Tak się składa, że wiem, że obie ledwo wiążecie koniec z końcem, ja też wolałbym nie wywalać hajsu, więc radzę zamknąć twarze i zająć się sobą. Zaczynamy za trzy, dwa, jeden… — urwał i wykonał ruch, jakby zakluczał usta, a potem wyrzucał kluczyk gdzieś przez ramię. Zadowolony z siebie oparł się wygodniej na siedzeniu i ponownie przymknął powieki, uznając problem za rozwiązany.

      dżejk

      Usuń
    8. Przewróciła oczami i uśmiechnęła się cynicznie, słysząc, że wszystko wraca do normy. Ostatecznie zawsze wyglądało to tak samo — niechęć, nienawiść pomiędzy nimi nie mogła tak po prostu wyparować. Cholera, prawdopodobnie nie zniknęłaby nawet, gdyby przeżyły prawdziwy koniec świata, chroniąc się wspólnie w małej, żałosnej szalupie ratunkowej.
      — Jak sobie życzysz — odparła wyniosłym tonem, zapinając pasy i przygotowując się do odlotu. Na ogół uwielbiała latać, jednak ponad pięć godzin z rudą, w dodatku obrażoną, w dodatku tak blisko działało jej na nerwy i psuło całą radość z podróży. Nie miała najmniejszej ochoty się kłócić, chociaż aż świerzbiło ją, żeby coś odwarknąć, spróbować mieć ostatnie słowo w tej słownej przepychance. W jej naturze nie leżało odpuszczanie sobie złośliwości, zwłaszcza, jeżeli to ktoś atakował ją.
      Właściwie powinna była to zignorować, naprawdę. Przez jakiś czas toczyła wewnętrzną walkę pomiędzy chęcią odpyskowania, a niechęcią spędzenia ogromnych ilości czasu na słownej szermierce. Była zmęczona, niewyspana i cholerycznie potrzebowała zapalić.
      Prychnęła cicho, kiedy Jake wtrącił się do ich rozmowy, zupełnie jakby kiedykolwiek był w stanie którąkolwiek z nich zrozumieć. Zmrużyła oczy, mierząc brata nieruchomym spojrzeniem i zastanawiając się, czy dla dobra ich relacji powinna po prostu zastosować się do jego rady. W międzyczasie samolot wystartował, podrywając się do lotu ze wspaniałą prędkością i Phoebe pozwoliła sobie przez chwilę rozkoszować się tym uczuciem. Gdyby tylko była w tej pieprzonej maszynie sama albo wyłącznie z bratem, nie miałaby żadnych powodów do narzekań.
      — Kurwa, nie gram w żadną grę, dopóki ona — skinęła głową w stronę Meg — będzie się mnie czepiać — warknęła. — A jeśli myślisz, że będę jej za to stawiać żarcie, to się mylisz,braciszku.
      Bolało ją serce na samą myśl, że może to jeszcze głębiej pogrzebać ich szanse porozumienia, ale po prostu nie mogła się powstrzymać. Zwłaszcza w obliczu tego, że mogło ją spotkać to samo, co Jake'a — nieważne, że to był przypadek i że Meg miała dobre intencje, Fibs jej za to nie winiła. O dziwo, naprawdę nie. Ale zdawało jej się, że jednak oko za oko, ręka za rękę powinno choć trochę wyzerować nienawiść brata do niej.

      zabijmy się

      Usuń
    9. Dla Margaret sprawa była jasna. Powiedziała, co powiedzieć chciała i nic więcej nie było potrzebne. Właściwie nie zamierzała nic dodawać, przynajmniej do momentu, w którym nie wtrącił się Jake. Mógł dalej dla świętego spokoju udawać ten swój sen.
      W zasadzie to żałowała, że zapytała o tę rękę blondynki, bo niepotrzebnie sprawiła wrażenie, że ma ochotę z nią o czymkolwiek rozmawiać. Owszem, usłyszenie, że z jej ręką jest w porządku nieco ją uspokoiło, bo chociaż wmawiała sobie, że nie ma żadnych wyrzutów sumienia, bo przecież ratowała jej życie, mimo wszystko, trochę się przejmowała. Do czego oczywiście nigdy by się nie przyznała. Tak samo, jak nie zamierzała przyznać, że faktycznie mogła sobie darować i na pytanie Fibs, odpowiedzieć krótkim jest okej. Tyle, że wcale nie było okej i to strasznie ją wkurzało.
      Spojrzała na ich splecione razem ręce i wcale nie poczuła się lepiej. Wręcz przeciwnie. Ten komentarz, to westchnięcie, może gdyby po prostu złapał jej dłoń, czułaby cokolwiek pozytywnego z tego gestu, tymczasem tylko bardziej ją rozdrażnił.
      — Też sobie daruj — wyszeptała cicho, a następnie posłała Jake’owi krótkie spojrzenie i wysunęła dłoń z jego dłoni i odwróciła głowę.
      Zacisnęła usta i nic nie mówiła, wpatrując się w okienko podczas startowania i wznoszenia się samolotu. Całe szczęście, że siedziała po tej stronie, przynajmniej mogła wygodnie się rozsiąść i po prostu gapić się w coś innego niż siedzenie przed nią. Złączyła ze sobą swoje ręce i wcisnęła je między uda.
      Trzeba było zostać w domu. Nawet nie znaleźli się w Nowym Jorku, a już bardzo żałowała, że się tu pchała.
      — Wystarczyło się po prostu zamknąć, Fibs, wszyscy byliby zadowoleni — odpowiedziała, nawet nie odwracając głowy w jej stronę — zresztą, zejdźcie ze mnie oboje. Nikogo się nie czepiam, po prostu nie mam ochoty z tobą rozmawiać, to po pierwsze. Mam do tego prawo. Po tym wszystkim, mam prawo nie chcieć z tobą rozmawiać, tak zwyczajnie, po ludzku nie mam ochoty z tobą rozmawiać o tym jak się czuję i nie powinno to nikogo dziwić — zmrużyła oczy patrząc na dziewczynę — a ty… — spojrzała na Jake’a, czując jak robi jej się gorąco — po prostu przestań. Przestań się na mnie wkurzać. Nawet Fibs po wszystkim powiedziała dziękuję, i nie, nie mówię, że masz mi dziękować, po prostu przestań się na mnie wkurzać, tyle mi wystarczy — wyrzuciła z siebie, biorąc głęboki oddech.

      🥰

      Usuń
    10. — No jasne, nie ma problemu, po co odpowiadać na uprzejme pytania — mruknęła pod nosem. Właściwie niezupełnie to rozumiała; niby nie chciały ze sobą rozmawiać, a jednak żadna nie była w stanie odpuścić, zignorować drugiej, dać sobie spokój ze słownymi przepychankami. Przyłożyła sobie dłoń do czoła, jakby miała je w ten sposób ochłodzić i zatrzymać nadchodzący ból głowy. Źle się czuła. Chciała być już na miejscu, żeby te pięć godzin zleciało jak mrugnięcie okiem; to była chwila, ale pomyślała sobie, że wolałaby już lecieć do Nowego Jorku sama, niż w zestawie brat plus ruda jędza gratis. Była zmęczona, znudzona, miała ochotę pójść w ślady Jake'a i markować głęboki sen, zamiast brnąć dalej w tę kłótnię bez słów. Zamiast tego utknęła w tej ciężkiej atmosferze jak w gęstej mgle, bez możliwości ucieczki.
      Cholera jasna, pomyślała Fibs, zamykając oczy i nerwowo ściskając nasadę nosa, żeby się trochę uspokoić. Naprawdę nie chciała dawać bratu dodatkowych powodów do nienawiści, ale jednocześnie nie potrafiła ugryźć się w język, a przynajmniej nie wtedy, kiedy miała do czynienia z Meg. Nagle zapragnęła olać całą tą podróż i wrócić do domu, do zabałaganionego mieszkania i jednookiego kota, którym zajmował się obecnie jej kumpel. Niestety, samolot zdążył już wznieść się wysoko nad ziemię; zgasły kontrolki oznaczające konieczność zapięcia pasów i wśród pasażerów rozległo się rytmiczne klikanie. Phoebe także odpięła swój pas i wyciągnęła się wygodniej w fotelu. (Na tyle, na ile siedzenie samolotowe mogło być wygodne.) Skrzywiła się ironicznie w stronę siostry.
      — No to może skorzystałabyś z własnej rady i się po prostu zamknęła? — spytała, a jej głos był tak słodki, jakby ociekał miodem. — Najbardziej w tym wszystkim dziwi mnie fakt, że w ogóle wybrałaś się z nami w tą podróż. Brakowało ci mojego towarzystwa, czy co? — uśmiechnęła się złośliwie.
      Nie była pewna, czy przy takim napięciu atmosfery, kiedy już wylądują w Nowym Jorku, będzie jeszcze w stanie pohamować złość i cisnący się jej na usta stek inwektyw.

      killer

      Usuń
    11. Zerknęła na dziewczynę, mrużąc przy tym powieki. Same jej gesty sprawiały, że miała ochotę wydrapać jej oczy. Było tak za każdym razem. Nienawidziła jej, naprawdę, cholernie mocno jej nienawidziła.
      I dlatego szczerze nie chciała, żeby Jake i Fibs się pogodzili. Nie wiedziała czy potrafiłaby walczyć z tą nienawiścią. Obawiała się, że jeżeli bliźniacy ostatecznie zawarliby rozejm, w którymś momencie dziewczyny również musiałyby to zrobić, inaczej Jake chciałby wybrać… a Ruda obawiała się, że wybór tym razem nie padłby na nią, bo przecież… przecież Jake nie porzucił Phoebe, bo tak. Czuła, że gdyby blondynka nie odwaliła wszystkiego, co odwaliła, całkiem możliwe, że ich ucieczka nie miałaby miejsca, a ich rzecz skończyłaby się na tej jednej nocy, gdy Fibs ich przyłapała.
      — Jasne, tak uprzejme, jak cała ty, hm? — Westchnęła, oczywiście nie potrafiąc się po prostu zamknąć i spędzić resztę lotu na udawaniu, że nie słyszy żadnego słowa padającego z ust Phoebe. Nie potrafiła dać jej za wygraną, nie tym razem.
      Zacisnęła wargi, wkurzona. Tak po prostu wkurzona tą krótką wymiana zdań, tym, źe wykorzystała użyte przez nią słowa. Tym, że powinna się zamknąć. Powinna pozwolić jej na wypowiedzenie ostatnich słów. Ale zamknięcie się byłoby zbyt łatwe, a biorąc pod uwagę, że to właśnie Fibs o tym mówiła teraz, oznaczałoby podporządkowanie się jej słowom, a na to nie mogła pozwolić.
      — No jasne, najbardziej z tego wszystkiego, brakuje mi twojej miny, którą miałaś, kiedy wpadłaś do pokoju Jake’a i dotarło do ciebie, że to ja — prychnęła — oh, albo tej, kiedy kazał ci wyjść ze szpitalnej sali — dodała cicho pod nosem, bo musiała przyznać, że tamto zaskoczenie na jej twarzy było wprost bezcenne.

      :)

      Usuń
    12. Nagle jakby wrócił do domu, z którego za wszelką cenę chciał uciec. Do pełni szczęścia brakowało jedynie Evelyn i Andree gdzieś za plecami. Pożałował, że w ogóle zgodził się przyjąć to zlecenie. Pożałował, że zgodził się zabrać ze sobą Margaret. Pragnął po prostu zamknąć się w swojej sypialni, zagrzebać pod kołdrą i uciec przed całym światem. Opcjonalnie wybrać się samotnie na jakąś plażę i biegać po piasku, aż padłby ze zmęczenia. Ciekawe, ile by go kosztowało zawrócenie samolotu. Ojca pewnie byłoby na to stać. Gdyby mógł prosić staruszka o jakiekolwiek przysługi, zapewne by to teraz zrobił. Nie był tchórzem, po prostu nie chciał wracać do tych czasów, kiedy mieszkał razem z nimi dwoma pod jednym dachem i nieustannie musiał wysłuchiwać tego typu przepychanek słownych. Po prawie trzech latach takiego życia powrót do czegoś takiego był jak szarpnięcie za zbyt mocno naciągniętą strunę jego nerwów, która w każdym momencie mogła się urwać.
      I właśnie ten moment nastąpił.
      — Ja pierdolę — odezwał się cicho, a kiedy nie przyniosło to żadnego rezultatu, dodał głośniej: — Ja pierdolę, czy możecie się zamknąć? — warknął, spoglądając to na jedną, to znowu na drugą. Och, to, że siedział między nimi, było jeszcze gorsze. Jakby metafora ich relacji nagle zechciała się urzeczywistnić. — Ile wy macie lat, do cholery? Dziesięć? Bo na tyle się zachowujecie. Nie mam ochoty słuchać tego waszego dziecinnego pieprzenia. Nasi rodzice się chajtnęli, zostaliśmy rodziną, Margo i ja jesteśmy ze sobą i się kochamy, nie daliśmy rady z tym walczyć, więc może czas się ze wszystkim, kurwa, pogodzić? — wyrzucił z siebie i wstał, po czym wskazał Margo swoje miejsce. — Zamień się. Jeśli chcecie się żreć, ja na pewno nie będę siedział pomiędzy i tego słuchał.

      🙄

      Usuń
    13. Zacisnęła dłoń w pięść, czując, że jeszcze chwila, dosłownie sekunda, a trafi ją jasny szlag, że po prostu nie zdoła nad sobą zapanować, że wyrzuci z siebie lata nagromadzonej nienawiści przez jakiś naprawdę paskudny czyn. Ze złości trzęsły jej się ręce. Nie chciała doprowadzić do poważnej awantury w samolocie, tak jak nie chciała się w nim w ogóle znaleźć. Pomyślała: pieprzę tę kasę, pierdolę to zlecenie i zmierzyła Meg chłodnym spojrzeniem jasnych oczu. Miała szczery zamiar dolecieć do Nowego Jorku w jednym kawałku, a potem wsiąść w pierwszy powrotny samolot i mieć to w dupie, wszystkie te kłótnie, całą tą nienawiść. Była zmęczona. Czuła się tak, jakby latami bezcelowo przemierzała pustynię, bez nadziei na jakiekolwiek zmiany, ale gdy już miała się poddać, złość znów brała nad nią górę, zmuszając ją do brnięcia przed siebie pomimo wszystko.
      Wspomnienie szpitala roznieciło w niej dawno przygaszony ogień, aż zobaczyła płomienie przed oczami, złote, czerwone i gorące jak samo piekło.
      — Zamknij się, do cholery. Po prostu się zamknij — warknęła, zaciskając dłoń na podłokietniku i przechodząc samą siebie, by nie przyłożyć rudej w ten szyderczy uśmieszek. To było jedno z jej najbardziej bolesnych wspomnień, wciąż piekące tak mocno, jak gdyby ktoś przystawił jej do skóry rozżarzony do białości pogrzebacz.
      Miała ochotę znaleźć się gdziekolwiek, byle najdalej stąd, najlepiej na jakimś totalnym pustkowiu, gdzie mogłaby wrzeszczeć na całe gardło i nie przejmować się, że ktoś ją usłyszy. Nie wiedziała, jak wytrzyma tutaj jeszcze pięć godzin; była pewna, że jeszcze chwila, a kompletnie zwariuje albo rzuci się na kogoś z pazurami.
      — Chyba zwariowałeś — prychnęła, rzucając bratu krzywe spojrzenie. — Jeśli myślisz, że będę siedzieć obok… niej... — wycedziła. — Powiedz swojej lasce, żeby trochę wyluzowała. Ja byłam miła. Albo przynajmniej względnie uprzejma. Wyjątkowo to nie ja zaczęłam tę durną wymianę zdań, więc proszę, zejdź ze mnie — dodała, spoglądając na Meg z wściekłą miną, która złagodniała, gdy przeniosła spojrzenie na Jake'a. — Tylko tyle. Serio. I żadnej zamiany miejsc — znów zerknęła na przybraną siostrę. — W tym chyba obie się zgadzamy.

      🙂

      Usuń
    14. Czy właśnie na taki wybuch liczyła ze strony Phoebe? Nie, chyba miała nadzieję, że wkurzy się bardziej. Widziała po dziewczynie, że była naprawdę zdenerwowana i słowa wypowiedziane przez rudowłosą, dotknęły ją, ale… ale liczyła na większy wybuch. Mimo wszystko przez usta Mackenzie przemknął delikatny uśmieszek, bo samo to, że Fibs zareagowała było w zasadzie wystarczająco satysfakcjonujące.
      — Okej — odpowiedziała całkiem wesoło, bo może i nie robiła tego w pełni zadowolona, ale musiała przyznać, że mina blondynki w tym momencie była dla Rudej przyjemnym obrazem do napawania oczu.
      Otworzyła jednak szerzej oczy, pospiesznie przenosząc spojrzenie na Jake’a. Momentalnie pokręciła przecząco głową.
      — Chyba sobie żartujesz z tym przesiadaniem — powiedziała, niedowierzając, że naprawdę to zaproponował. Chociaż musiała przyznać, że słuchanie jak mówi Fibs o tym, że się kochają było miłe. Zwłaszcza, że Margaret nie czuła się pewnie w tym momencie, jeżeli chodziło o ich związkowe sprawy. Oczywiście, że przeszło jej od razu przez myśl, że chłopak może mówić tak specjalnie, bo pięć godzin lotu już teraz było ciężkie, a gdyby dołożyć do tego ewentualne rozstanie… nie, nie mogła o tym myśleć, nie teraz. W każdym związku pojawiały się przecież problemy i chociaż sama przez chwilę zastanawiała się nad tym czy to wszystko ma sens, nie mogła dopuszczać do siebie myśli, że Jake może myśleć tak samo.
      — Nie przesiądę się. Nie ma takiej opcji — powiedziała, nie zamierzając się podnieść i zmienić miejsca. Jeżeli chłopak myślał, że się z nim zamieni miejscem, musiał zapomnieć, jak bardzo upartą potrafiła być. — A ty, jak chcesz mi coś powiedzieć, możesz zrobić to bezpośrednio. Nie będę zachowywać się jak dziecko — spojrzała wymownie na Fibs, wywracając przy tym jednocześnie oczami, bo to wcale nie tak, że do tej pory cała ta sprzeczka była właśnie dziecinna, jak określił to chwilę wcześniej starszy z bliźniaków.

      Rudzielec

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. Był… sfrustrowany tym, że pamięć Violet wciąż była taka, jaka była. Naprawdę starał się z całych sił zrobić coś, aby odzyskała w końcu pamięć i… chyba zaczął się powoli godzić z tym, że Brennan po prostu… będzie od teraz tworzyć swoje nowe wspomnienia. Będzie nie pamiętać tych ostatnich, dziesięciu lat swojego życia. Z jednej strony może to i lepiej dla niej. Nie pamięta zbiorowego gwałtu, nie pamięta tych wszystkich śmieci, którzy ośmielili się ją tknąć i wykorzystać.
      Nie pamięta tych wszystkich krzywd, które on sam jej wyrządził… patrząc na to w ten sposób, tak było lepiej. Dla niej.
      Nie pamiętała co prawda również wielu dobrych chwil, nie pamiętała ich związku, miłości, tego, jak w ogóle doszło do takiego wnioski jak podjęli decyzję o wspólnym życiu, nie pamiętała tych dobrych uczuć, ale… ale mógł spróbować po prostu to wszystko w niej na nowo rozbudzić, prawda? Mógł spróbować.
      W końcu… była dorosła. Była pełnoletnia. Była Violet Brennan, która miała dwadzieścia pięć lat, tylko po prostu nie pamiętała tych dziesięciu lat…
      Stąd padł pomysł na weekendowy wylot do Nowego Jorku. Chciał zrobić dla niej coś przyjemnego, dla nich. Chciał… zbudować całkiem nowe wspólne wspomnienia, próbując chociaż na chwilę zapomnieć o tym, że ona nie pamięta, że mentalnie jest nastolatką, że… może musiał właśnie sprawić, aby na nowo coś do niego poczuła? Może wtedy sobie przypomni? W głowie miał mętlik i chaos. Chyba jeszcze. Oczy nie czuł się w ten sposób w swoim życiu. No, może zaraz po śmierci ojca. Wtedy w głowie miał prawdziwy rozpierdol, Ale to matka się o to postarała. Teraz to był zupełnie inny rodzaj chaosu.
      — Chcesz żebyśmy zobaczyli coś w szczególności? — zapytał, zerkając na dziewczynę z delikatnym uśmiechem na twarzy. Miał nadzieję, że to co dla nich zaplanował spodoba się jej, ale chciał jej również zostawić nieco wolnej ręki, jeżeli miałaby ochotę na coś specjalnego. Niespodzianki mogły być urocze, ale zwyczajnie nie chciał za bardzo narzucać swojej woli, zwłaszcza, że zabierał ją do Wielkiego Jabłka na cały weekend. Sam zwyczajnie czułby się źle z tym, że mógłby zaplanować cały wyjazd od a do z, bez żadnego jej udziału tym. Stąd też te pytanie — albo może czegoś w szczególności nie chcesz oglądać? — Spojrzał na nią przenikliwie, nie odwracając spojrzenia swoich ciemnych oczu dopóki nie udzieliła mu odpowiedzi.

      theo

      Usuń
    2. Skoro on był sfrustrowany, to co miała w takim razie powiedzieć na ten temat sama Violet? Miała dość tego życia. Nie potrafiła się w nim za żadne skarby odnaleźć. Nie radziła sobie w pracy, bo nastoletnia ona nie skończyła studiów i nie miała żadnego doświadczenia w prowadzeniu firmy, więc Victor musiał przejąć jej obowiązki i pomagać ojcu. We własnym domu czuła się obco, ale w domu Theodora wcale nie było lepiej. Mieszkała z praktycznie obcym facetem i nie potrafiła zobaczyć w nim tego, co widziała dorosła Violet. Może gdyby się do niej zbliżył, ale miała wrażenie, że widzi w niej wyłącznie nastolatkę. Jej hormony natomiast były bardzo dorosłe i fakt, że praktycznie wcale się nie dotykali frustrował ją jeszcze bardziej. Nie potrafili też ze sobą rozmawiać, a każda ich interakcja była skrajnie żenująca, więc Violet oddychała z ulgą, gdy Sanders był w pracy, a po jego powrocie najczęściej zaszywała się w tej niesamowitej dżungli nad basenem albo w swoim pokoju, choć to pomieszczenie nazywała tak tylko w myślach, bo wcale nie czuła się w nim jak u siebie.
      Nie wiedziała czy ten wyjazd to dobry pomysł, ale się na niego zgodziła, bo uznała, że gorzej już nie będzie. A jeśli nic się nie poprawi, to przynajmniej decyzja podejmie się sama — będzie musiała odejść, bo nie potrafiła tak żyć. Jednak jeszcze nie poinformowała o tym bruneta. Bo i po co? Chyba oboje mieli świadomość, w jak koszmarnej sytuacji się znajdują i że ich relacja praktycznie nie istnieje.
      — Nie wiem. Jest tam w ogóle coś ciekawego poza Times Square i Empire State? — mruknęła, przyglądając się swojemu biletowi. — Zdaję się na ciebie. Nie znam tego miejsca — dodała, nie pamiętając, że przez jakiś czas mieszkała w wielkim jabłku. Dla nowej Violet miał być to pierwszy raz. — Wciąż nie rozumiem, dlaczego ojciec nie chciał pożyczyć swojego samolotu. Nie chcę lecieć z innymi ludźmi — westchnęła, wykrzywiając wargi w grymasie na widok matki z płaczącym dzieckiem w ramionach. Stała w kolejce na ten sam pokład. — Właściwie dlaczego lecimy akurat tam? Mamy coś wspólnego z tym miastem? — spytała, zbliżając się nieco do Theodora, żeby uniknąć zderzenia z jakimś chłopakiem, który biegł z naprzeciwka.

      vi

      Usuń
    3. — Świetnie, w takim razie liczę, że spodoba ci się to co zaplanowałem — powiedział, spoglądając na nią. Naprawdę na to liczył i miał cichą nadzieję, że ten wyjazd coś poprawi. Nie liczył na to, że wróci do Los Angeles z całkiem uzdrowioną Violet, ale… liczył, że wrócą razem i chociaż część wspomnień do niej wróci.
      Spojrzał na nią, uśmiechając się lekko.
      — Może coś mu się nie spodobało po naszym ostatnim wspólnym locie jego odrzutowcem — stwierdził, wzruszając od niechcenia ramionami. Nie miał pojęcia dlaczego Brennan nie udostępnił swojej maszyny, ale szczerze mówiąc, w tym momencie Sanders nie rozmyślał nad tym. Skupiał się tylko na tym, aby zająć się odpowiednio Violet i spędzić z nią miło czas. Tak, tylko to się liczyło. Co prawda nie zakładał, że spędzenie pięciu godzin z innymi ludźmi pomoże im w jakiś szczególny sposób, ale… przynajmniej nie będą mogli od siebie uciekać i może chociaż trochę ze sobą porozmawiają.
      On nie chciał się jej narzucać, więc kiedy zamykała za sobą drzwi pokoju, nie nalegał. Poza tym… do tej pory cały czas myślał o niej jak o dziecku. Właściwie… nadal to robił, ale obiecał sobie, że podczas tego weekendu tak nie będzie. Będzie traktował ją jak Brennan, którą poznał. Dlatego… mieli pojawić się na aukcji. Nie miała tym razem dla Sandersa żadnego znaczenia służbowego. Nie chciał odgrywać scenek, nie chciał odwzorowywać tego, co było. Chciał jej jedynie pokazać miejsce, w którym się poznali. Może już dawno powinien był to zrobić. Nie miał pojęcia. Ale łapał się myśli, że to są ostatnie próby, bo czuł, że oboje zaczynali mieć dość.
      — Pamiętasz, jak opowiedziałem ci, że poznaliśmy się podczas aukcji? To było w Nowym Jorku. Zabiorę cię do tamtej galerii. Będzie również organizowana aukcja, więc jeżeli będziesz miała ochotę, będziemy mogli wziąć w niej udział. Tak dla sportu — poinformował, a po chwili spojrzał na nią, zastanawiając się jak odpowiednio ubrać to wszystko w słowa.
      — Wiesz, Violet — zerknął na nią ciemnym spojrzeniem — podejrzewam, gdzie może być problem naszej… relacji — obstawiał, że ona też dobrze to wiedziała — po prostu, jeżeli coś nie byłoby dla ciebie w porządku, nie czułabyś się komfortowo, po prostu mi powiedz, dobrze? — Nie odrywał od niej wzroku — chciałbym od teraz traktować cię… po prostu jak Violet, bez tej natarczywej myśli, że masz piętnaście lat, a ja robię coś złego — mówiąc to, pozwolił sobie na złapanie dłonią jej podbródka. Odwrócił delikatnie jej głowę tak, aby na niego spojrzała — nie chodzi mi o seks, po prostu chce móc trzymać twoje dłonie, dotykać twojej twarzy… — uśmiechnął się lekko, drugą dłonią przeczesując jej włosy. Wciąż nie mógł się przyzwyczaić do ich długości — w LA ciągle miałem wrażenie, że Vic tylko czeka, aż coś spierdolę i będzie mógł wkroczyć. Dlatego zabieram cię do Nowego Jorku.

      T

      Usuń
    4. — Na pewno. W końcu znasz mnie lepiej niż ja samą siebie — zauważyła z nieco ponurym uśmiechem. Frustrowało ją to, że wciąż nie wiedziała wszystkiego. Skończyły jej się pomysły na pytania, a Theo traktował ją jak dzieciaka, który nie zniesie prawdy, takie przynajmniej miała wrażenie. No i… Cóż, żeby się czegoś dowiedzieć, najpierw musiałaby z nim swobodnie rozmawiać, a to było trudne. Niemal zbyt trudne. Jakby samo przebywanie z nim wprawiało ją w dyskomfort. Wiedziała skąd to wrażenie. Dla nowej Violet był starszym, nieosiągalnym, groźnym mężczyzną. Zdawała sobie sprawę z tego, że nie jest dzieciakiem, że jej ciało jest znacznie starsze, ale trudno było to sobie zakodować, kiedy czuła się jak nastolatka.
      — Pożyczaliśmy jego samolot? — spytała z nieskrywanym zdziwieniem. — Gdzie lecieliśmy? I co takiego zrobiliśmy, że miałoby mu się nie spodobać? — wyrzuciła z siebie, pierwszy raz od dłuższego czasu przypatrując mu się uważnie i nie odwracając spojrzenia.
      Kiwnęła głową w odpowiedzi na jego pytanie, a zaraz potem zagryzła dolną wargę, zastanawiając się nad jego słowami.
      — Brzmi… Dobrze — odezwała się w końcu. — Jak coś, co może mi przywrócić pamięć — dodała, bo to był jedyny powód, dla którego zechciałaby wziąć udział w takim wydarzeniu. Nie znała się na dziełach sztuki, nie wiedziałaby nawet, co warto licytować. Ale skoro mieliby zabawić się w to wszystko dla sportu… — Powiesz mi, co jest godne uwagi? Ty się na tym znasz, ja nie, a nie chcę wyjść na ignorancką kretynkę — wyznała, marszcząc lekko nos.
      Z jakiegoś powodu to jego spojrzenie posłało w dół jej kręgosłupa przyjemny dreszcz i sprawiło, że jej podbrzusze zacisnęło się w znanej już potrzebie, która nie znajdowała ujścia. Nie takiego, jakiego potrzebowała Violet.
      — O czym ty…? — zaczęła, ale nie zdążyła dokończyć, bo samo dotarło do niej, o czym mówił Theo. Kolejny gest tylko ją w tym utwierdził i przełknęła ciężko ślinę, wpatrując się w jego ciemne oczy. Nie wyrwała się, nie chciała tego robić. Po prostu stała i przyglądała mu się, jakby cały świat dookoła nagle przestał istnieć. — Ale ja nie mam piętnastu lat. Mam dwadzieścia sześć, po prostu mój mózg o tym nie pamięta — odparła cicho i przymknęła powieki. Jego palce w jej włosach były nadzwyczaj przyjemne. Westchnęła, odruchowo opierając dłonie na jego piersi. — Więc to rób. Nie traktuj mnie jak dzieciaka. Wiesz, dlaczego się do ciebie nie zbliżam? Bo traktujesz mnie jak kogoś obcego i nie pozwalasz mi się poznać. Wiem, że… Nie jestem tą Violet, której byś chciał, ale innej na razie po prostu nie ma. Póki sobie nie przypomnę… — urwała, uprzednio otwierając oczy. Uśmiechnęła się mimowolnie i wzruszyła ramionami. — Zawsze był trochę nadopiekuńczy. Ale o tym chyba już wiesz — prychnęła.
      Nie chciała się odsuwać, ale sytuacja ją do tego zmusiła. Pokazała swój bilet i paszport, przeszła rękawem, co chwilę zerkając za siebie, jakby się upewniała, że Theo za nią idzie, a niedługo później zajęła swoje miejsce w samolocie i zapięła pas.
      — Pięć godzin w tym piekle — mruknęła cicho, mierząc innych ludzi nieprzychylnym spojrzeniem. — Zabijmy jakoś czas. Co możemy robić na pokładzie samolotu?

      vi

      Usuń
    5. Posłał jej jedynie krótkie spojrzenie, które w tym momencie mówiło znacznie więcej niż jakiekolwiek słowa. Oboje mogli śmiało stwierdzić, że w kwestii jej niepamięci zostało już powiedziane chyba wszystko, co możliwe było do powiedzenia. Nie przychodziło mu nawet do głowy, co miał jej odpowiedzieć. Że kiedyś sobie przypomni? Że jeszcze zdąży siebie poznać? Nie chciał wypowiadać tych słów, mówił je lub podobne już tyle razy, że chociaż za każdym razem chciał być przekonujący… sam powoli przestawał w nie wierzyć. Dlatego musiał skończyć z ich powtarzaniem.
      Skinął lekko głową.
      — Niejednokrotnie — powiedział, a następnie zerknął na Violet, z lekko zmarszczonymi brwiami, zastanawiając się nad tym czy wszystko było okej. Naprawdę nie wspomniał jej wcześniej, że podróżowali dość często między jednym, a drugim miastem? — Mieszkaliśmy w NYC, chciałaś otworzyć salony w LA, ale Woods, koleś, który się do ciebie przystawiał, a któremu dałaś kosza, postanowił zrobić ci problemy w kwestii lokalizacji — wydawało mu się, że tym razem streścił to całkiem sensownie — więc dość często podróżowaliśmy, ja z czasem otworzyłem drugą lokalizację Thyme, tutaj też mamy naszego nowego, zdolnego artystę, którego trzeba odpowiednio motywować — puścił jej oczko — i tak wróciłaś do rodzinnego miasta, ściągając mnie ze sobą — to było do niego niepodobne, ale posłał jej przy tym ciepły uśmiech — a my, no cóż, pieprzyliśmy się, jak za każdym razem, możliwe, że któregoś razu mogliśmy delikatnie przegiąć. Chociaż na pewno nie zostawiliśmy po sobie żadnego… obrazka.
      Odetchnął. W końcu nie miał pewności jak dziewczyna zareaguje na ten pomysł z aukcją. Liczył, że jej się spodoba, ale biorąc pod uwagę okoliczności niczego nie mógł być pewien.
      — Nie pozwolę, żebyś wydała pieniądze na coś, co nie będzie ich warte — wymruczał, rozglądając się za oznakowaniem bramek i upewniając się czy idą w odpowiednim kierunku.
      Westchnął ciężko. Kąciki jego ust drgnął delikatnie, a po chwili wziął głębszy oddech.
      — Wiem, wiem — szepnął, opierając się czołem o jej czoło — ale, ciężko mi to… odciąć od siebie. Nie chce — nie mógł jej powiedzieć o gwałcie teraz, ale czuł, że poza obecnością Victoria to też wpływało na to, jak się zachowywał — cię w żaden sposób skrzywdzić — dodał cicho — a skoro jesteśmy dla siebie obcy… nie chciałbym, żebyś czuła się przeze mnie niekomfortowo, więc jeżeli uważasz, że to nieodpowiednie, powiedz mi to teraz — kontynuował.
      Usiadł wygodnie, gdy już znaleźli się na swoich miejscach.
      — Teoretycznie w tych publicznych… znacznie mniej, niż gdybyśmy byli w samolocie twojego ojca — stwierdził — ale możemy rozmawiać, możemy też po prostu obejrzeć film — wzruszył ramionami — w najnudniejszej wersji, możesz się po prostu zdrzemnąć.

      T

      Usuń