
27 lat
Wychowywany samotnie przez Matkę, która dwa miesiące temu umarła na nowotwór mózgu. Niespełniony prawnik i z braku pomysłów kiepski aktor i model, bo zaczepiony przez reżysera na ulicy, nie odmówił, a do tej pory nie znalazł nic lepszego. Lojalny i moralny do bólu, choć chwilowo niestabilny emocjonalnie; w nie najlepszej kondycji do podejmowania rozsądnych decyzji. Od niedawna wątpliwej jakości partner, choć przynajmniej dobry w łóżku. Pojawia się i inwestuje uczucia tam, gdzie (chyba) nie powinien.
To trwoga.
Wciągnięta w machinację płuc i w tunel ściśniętej emocjami krtani. Wsunięta sprytnie w tchawicę życia tak gładko, jak wsuwa się bezproblemowo placek ciasta w ściany rozgrzanego piekarnika. On nagrzewa się od razu, rozpalony gorączką życia i podjudzany rodzinnym nieszczęściem do szybkiego chodu. Kiedy idzie nerwowo przez Nowy Jork w stronę szpitala, wzdłuż pasów pęknięć na chodniku, czuje jak linie żył pieką niemiłosiernie. Zagrzane w strachu i w obawie przed utratą jedynej dotąd kochanej i docenianej przez niego w życiu kobiety (kobiety wspólnej krwi), nie dają mu spokoju. Siatka naczyń krwionośnych pali ogniem myśli, schowanych pod pergaminem jasnej skóry.
To odpowiedzialność.
Czuje, jak palce mrowią od miażdżącego go uczucia troski i jak trzymany ciasno w dłoni sweter Matki, zapleciony własnoręcznie przez nią miesiące temu, ciąży w dłoni bardziej, niż plecy zmęczenia i kręgosłup, rozkruszony po godzinach nocnych zmian, dodatkowo branych przez niego na przemian z pracami dorywczymi. W rozpędzonym kole obowiązków, jak w kołowrotku, zapomina o wysiłku wniesionym w studiowanie, o ambicjach młodego chłopaka i o egzaminie z prawa, już za miesiąc, już za tydzień, już za dzień... już za chwilę. Przestaje liczyć.
To determinacja.
Wyrażona w kolejnej próbie przejścia przez egzamin. Wpisana w drżenie ręki i w pochylony nad kartką grzbiet, gdy przygląda się chłodno stronnicom pytań na poprawce. To wtedy, w pięściach uporu, próbuje rozkruszyć kamienie wątpliwości. Piszą osobno, wszyscy studenci jednak na jedną modłę, z naręczem obaw obejmujących każdy ich gest. Ktoś na przedzie w pierwszym rzędzie obgryza paznokcie. Ktoś obok niego kreśli dziurę na kartce nerwowym zakreśleniem. Ktoś gdzieś dalej w kącie – jak on sam – wie, że dziś nie wygra. Nie mówi o tym głośnoi. Wciąż wtyka szczelnie emocje w zamkniętą Puszkę Pandory, wciąż chowa w nich przeciwności losu i udaje, że jest okej. Wciąż też łudzi się, że wyjdzie cało z wyścigu życia, kiedy z rozpaloną nad głową myślą o przyszłości, próbuje zdecydować, kim teraz będzie. Kim, do licha, jest Gabriel Blatt bez tytułu prawnika.
To tęsknota.
Pustka uczucia rozpływająca się w wodach skradzionego szczęścia. Wrząca w odmętach pętla rozmyślań, gdy wspomnieniem dzieciństwa wraca do jej błyszczących radością oczu, i kiedy wspomina uśmiech Matki, rozpięty na jej pełnych, dziedziczonych przez niego ustach. Dziś wargi usychają w wysiłku i w beznamiętności, kiedy wtrącony w pęd życia i w nurt nużącego go czasem działania, zamiera. Jak w klatce, albo w ślepym zaułku, utyka między zimnymi ścianami bez-celu i bez-granicy. Nie znajduje już, jak kiedyś, łatwego wyjścia.
To niesprawiedliwość.
Czuje na karku oddech złośliwości, gdy wniesiona w życie energia, dziś smakuje nostalgią, a jeden nieumyślny krok przynosi mu niestrawność – myśl o stracie. Matki, przyjaciela, nadziei na lepsze życie. Nagle zwężone w ostrzu wdechu pragnienie odzyskania tego, co już za nim (dłużej nieosiągalne) rani przełyk i zmusza do milczenia. W tydzień po pogrzebie przestaje mówić o grobie matki; przestaje łudzić się też, że Elijah wróci. Przestaje czuć się z tym w porządku. Wciągany za kostki nóg do studni dna, walczy. Gnany nieustannym klapsem lojalności i potrzebą bliskości, wraca do źródła straty tam, gdzie wciąż może liczyć na więcej, niż martwą nieobecność. Chwyta się ostatniej brzytwy, sięga po nowy adres Elijaha, by znaleźć coś, kogoś, chuj wie po co i... wyjeżdża. Tak po prostu.
To życie.
(Debiut pogrążonego w błędach decyzji desperata).
_
W tytule Bob Kaufman, Solitudes Crowded With Loneliness.
✉ imprison.men@gmail.com
Wciągnięta w machinację płuc i w tunel ściśniętej emocjami krtani. Wsunięta sprytnie w tchawicę życia tak gładko, jak wsuwa się bezproblemowo placek ciasta w ściany rozgrzanego piekarnika. On nagrzewa się od razu, rozpalony gorączką życia i podjudzany rodzinnym nieszczęściem do szybkiego chodu. Kiedy idzie nerwowo przez Nowy Jork w stronę szpitala, wzdłuż pasów pęknięć na chodniku, czuje jak linie żył pieką niemiłosiernie. Zagrzane w strachu i w obawie przed utratą jedynej dotąd kochanej i docenianej przez niego w życiu kobiety (kobiety wspólnej krwi), nie dają mu spokoju. Siatka naczyń krwionośnych pali ogniem myśli, schowanych pod pergaminem jasnej skóry.
To odpowiedzialność.
Czuje, jak palce mrowią od miażdżącego go uczucia troski i jak trzymany ciasno w dłoni sweter Matki, zapleciony własnoręcznie przez nią miesiące temu, ciąży w dłoni bardziej, niż plecy zmęczenia i kręgosłup, rozkruszony po godzinach nocnych zmian, dodatkowo branych przez niego na przemian z pracami dorywczymi. W rozpędzonym kole obowiązków, jak w kołowrotku, zapomina o wysiłku wniesionym w studiowanie, o ambicjach młodego chłopaka i o egzaminie z prawa, już za miesiąc, już za tydzień, już za dzień... już za chwilę. Przestaje liczyć.
To determinacja.
Wyrażona w kolejnej próbie przejścia przez egzamin. Wpisana w drżenie ręki i w pochylony nad kartką grzbiet, gdy przygląda się chłodno stronnicom pytań na poprawce. To wtedy, w pięściach uporu, próbuje rozkruszyć kamienie wątpliwości. Piszą osobno, wszyscy studenci jednak na jedną modłę, z naręczem obaw obejmujących każdy ich gest. Ktoś na przedzie w pierwszym rzędzie obgryza paznokcie. Ktoś obok niego kreśli dziurę na kartce nerwowym zakreśleniem. Ktoś gdzieś dalej w kącie – jak on sam – wie, że dziś nie wygra. Nie mówi o tym głośnoi. Wciąż wtyka szczelnie emocje w zamkniętą Puszkę Pandory, wciąż chowa w nich przeciwności losu i udaje, że jest okej. Wciąż też łudzi się, że wyjdzie cało z wyścigu życia, kiedy z rozpaloną nad głową myślą o przyszłości, próbuje zdecydować, kim teraz będzie. Kim, do licha, jest Gabriel Blatt bez tytułu prawnika.
To tęsknota.
Pustka uczucia rozpływająca się w wodach skradzionego szczęścia. Wrząca w odmętach pętla rozmyślań, gdy wspomnieniem dzieciństwa wraca do jej błyszczących radością oczu, i kiedy wspomina uśmiech Matki, rozpięty na jej pełnych, dziedziczonych przez niego ustach. Dziś wargi usychają w wysiłku i w beznamiętności, kiedy wtrącony w pęd życia i w nurt nużącego go czasem działania, zamiera. Jak w klatce, albo w ślepym zaułku, utyka między zimnymi ścianami bez-celu i bez-granicy. Nie znajduje już, jak kiedyś, łatwego wyjścia.
To niesprawiedliwość.
Czuje na karku oddech złośliwości, gdy wniesiona w życie energia, dziś smakuje nostalgią, a jeden nieumyślny krok przynosi mu niestrawność – myśl o stracie. Matki, przyjaciela, nadziei na lepsze życie. Nagle zwężone w ostrzu wdechu pragnienie odzyskania tego, co już za nim (dłużej nieosiągalne) rani przełyk i zmusza do milczenia. W tydzień po pogrzebie przestaje mówić o grobie matki; przestaje łudzić się też, że Elijah wróci. Przestaje czuć się z tym w porządku. Wciągany za kostki nóg do studni dna, walczy. Gnany nieustannym klapsem lojalności i potrzebą bliskości, wraca do źródła straty tam, gdzie wciąż może liczyć na więcej, niż martwą nieobecność. Chwyta się ostatniej brzytwy, sięga po nowy adres Elijaha, by znaleźć coś, kogoś, chuj wie po co i... wyjeżdża. Tak po prostu.
To życie.
(Debiut pogrążonego w błędach decyzji desperata).
_
W tytule Bob Kaufman, Solitudes Crowded With Loneliness.
✉ imprison.men@gmail.com
[Dzień dobry! ^^
OdpowiedzUsuńw nie najlepszej kondycji do podejmowania rozsądnych decyzji poczułam się personalnie zaatakowana tą częścią karty. :D Świetny tekst, który przeczytałam z ogromną przyjemnością. Niesamowicie jest mi żal Gabriela, taka strata to coś niewyobrażalnie trudnego, odnoszę też wrażenie, że był silnie z matką związany. Mam nadzieję, że w LA Gabriel trochę odetchnie, a życie się do niego szerzej uśmiechnie. Dobrej zabawy!:)]
Elena, Caden & Xavier
[Przykra historia, aż chciałoby się Gabriela jakoś wesprzeć po tej ogromnej stracie! Trzymam kciuki, żeby ten nowo otwarty rozdział w Los Angeles pozytywnie odmienił jego życie. Nie bądź dla Gabriela zbyt bezlitosna! :D Życzę udanej zabawy na blogu i zrealizowania wszystkich wątkowych pomysłów!]
OdpowiedzUsuńZayden Miles
[cześć! Jak zwykle nie oszczędzasz bohatera, historia ponura i przykra. Mam nadzieję, że trawiony żałobą nie zagubi się w nowych sytuacjach, znajomościach i okolicznościach, które pewnie nie zawsze będą pozytywne ;>
OdpowiedzUsuńUdanych wątków! Mnóstwa weny i czasu na przelanie pomysłów w komentarze :) w razie chęci zapraszam neo siebie!]
Riley
[Ah te Twoje cudowne karty - zarówno wizualnie, jak i w kwestii treści, zawsze jestem nimi kompletnie zauroczona, piękny styl pisania. Gabriel nie ma w życiu łatwo, ale jakoś tak wszyscy lubimy komplikować życie naszym postaciom. Mam nadzieję, że uda mu się jakoś pogodzić ze stratą i jego los odmieni się nieco na lepsze. Dawno razem nic nie pisałyśmy, więc gdybyś tylko miała ochotę, zapraszam do kogoś ode mnie - chodzi mi po głowie jakaś przyjaźń pomiędzy nim, a Willem, o ile wiek nie stał by tu na przeszkodzie. Wydaje mi się, że to totalne przeciwieństwa jeśli chodzi o charakter, więc mogłaby wyjść z tego niezła mieszanka :) Życzę dużo weny :)]
OdpowiedzUsuńLouise, Olivier, Will
Chciałam ci tylko napisać, że pan wyszedł świetnie, jakby chciał komuś wybić zęby. 🖤 /Elijah
OdpowiedzUsuń[Unpopular opinion here. Wychodzę z założenia, że aktorzy klasy B mają znacznie trudniejsze zadanie niż ci od blockbusterów. No i często przy takich filmach można się znacznie lepiej bawić niż przy wymuszenie wzniosłych projektach, które po dwóch wzwyż godzinach męczą tak, że po wyjściu z kina nie ma się na ich temat żadnych refleksji. Tak czy inaczej, niech Gabriel ze swojej profesji "kiepskiego aktora" będzie bardzo dumny, bo nawet jak zapomni tekstu, to miło na niego popatrzeć. Takie mam wnioski. Na temat pozostałej części karty również, ale to już egzystencjonalnie emocjonalnie psychologiczna sfera, którą spod Twojego pióra bardzo dobrze się czyta, w wielkim skrócie. Witam, życzę świetnej zabawy!]
OdpowiedzUsuńVal
[Ty (mam nadzieję) wiesz, że podzielam Twoje uczucia, jeśli chodzi o ulubionych współautorów. Lubię Gabriela, bo jest płaski - ale nie w sensie nijakości, tylko płaski, jak ten banknot, który przypadkiem zostawiasz w kieszeni spodni i wrzucasz do pralki. A potem próbujesz ratować i cieszysz się, że nie rozpadł się całkiem.
OdpowiedzUsuńI z ogromną przyjemnością przyjmę dla Chris głos ludzkiej, zwykłej i prostej krytyki. Nie głosu zadufanego w sobie znawcy sztuki, a po prostu drugiego człowieka. Niech jej ktoś potwierdzi, że to, co robi, nie ma najmniejszego sensu.
Chodźmy poplotkować na mailu <3]
Chris
Podświadomie przeczuwał, że wyjazd z rodzinnego miasta bez słowa może nie zostać przyjęty ze zbytnim entuzjazmem. Czemu zresztą miałby? Pozostawił za sobą nieświadomych niczego bliskich, w szczególności jego i choć we własnej głowie stworzył całą listę argumentów za, zdawał sobie sprawę, że może to nie wystarczyć. Naiwnie liczył jednak, że wszyscy pogodzą się z jego zniknięciem, szanując podjętą w samotności decyzję, a on rozpocząć będzie mógł resztę swojego życia w nowym miejscu, otulony przyjemnym byciem nikim dla nikogo.
OdpowiedzUsuńOtwierając drzwi nie spodziewa się więc Gabriela, zamknął go bowiem w pudle podpisanym nie tykać, powoli porastającym kurzem, mimo tysięcy wspólnych wspomnień. Widok przyjaciela sprawia jednak, że wszystko wraca: ucieczka, brak komunikacji, a także każda z tych wspólnie spędzonych chwil - wszystko to wypływa na powierzchnię. Co ważniejsze, nie jest w stanie nie zobaczyć zranienia w oczach mężczyzny, a to dotyka go dużo bardziej niż odkopanie jakiegoś tam, mentalnego pudła.
Wpatruje się w milczeniu w karteczkę, szybko rozpoznając pismo matki, a słysząc rzucone w powietrze pytanie, zaciska usta w wąską linię. Wzrusza ramionami, choć zdaje sobie sprawę, że żadna to odpowiedź; już nie pewno nie wystarczająco satysfakcjonująca by mężczyzna odpuścił sobie i wyszedł.
Bez słowa wchodzi wgłąb mieszkania, otwiera na oścież okno i zapala papierosa, skupiając się na moment na własnym oddechu. Mimo że wielokrotnie przeszło mu przez myśl, że Gabriel może nie pogodzić się z jego zniknięciem tak od razu, nigdy nie przewidział, że ten może być na tyle uparty, by faktycznie go odnaleźć i zmusić do odpowiedzi.
Słyszy za sobą kroki, dlatego odwraca się, opierając tyłkiem o parapet i wbija wzrok w mężczyznę, choć jest prawie pewien, że jego własne spojrzenie jest puste i nijakie.
- Jak widać rozmawiamy, choć zdawało mi się, że moje zniknięcie było wystarczającą aluzją - mówi w końcu chłodno, szorstko, zupełnie jak nie on.
Elijah
[Bardzo się cieszę, że opis Marie przypadł Ci do gustu, dziękuję za miły komentarz. :) Mam nadzieję, że uda mi się ją tutaj trochę rozwinąć, ale nudzić się na pewno nie będę. Na wątek zawsze jestem chętna, chociaż obecnie trochę u mnie kiepsko z pomysłami… ale może Tobie chodzi coś po głowie? Jacyś kuzyni, może kumple, może dawni przyjaciele… ?]
OdpowiedzUsuńMarjorie Crain