NAGŁÓWEK/HTML1

L.A. Dreamers

INFORMACJE/HTML2

❤️‍🔥 Zasada trzech komentarzy wchodzi w życie! Guardian Angel zaprasza do witania nowych postaci!

❤️‍🔥 Aby wejść na Group Chat, wystarczy zaakceptować otrzymane od Guardian Angel zaproszenie.

❤️‍🔥 Zasada trzech komentarzy zacznie obowiązywać od momentu opublikowania kart postaci przez pięciu pierwszych autorów. Guardian Angel będzie trzymał rękę na pulsie 😇

❤️‍🔥 Blog L.A. Dreamers został oficjalnie otwarty! Zapraszamy do zapisów ❤️

this boring story is over

moon minjae
moon minjae  —  25 lat  ─ 12. sierpnia  ─ w LA od 2 lat z nadzieją, że znajdzie tam miejsce dla siebie ─ wynajmuje niewielkie studio ─ dotychczas underground tatuator ─ tatuaż na żebrach ─ talent artystyczny pielęgnowany od zaczęcia podstawówki  ─  do 15. roku życia w sierocińcu  ─ w wieku 19 lat musiał zacząć zaczął żyć na własną rękę 

Minjae był przekonany, że nieszczęście towarzyszyło mu od początku życia.
Pierwszego nie mógł nawet pamiętać, kiedy jego matka została sama jeszcze przed narodzinami syna.
Drugie widział przez gęstą mgłę, jak kobieta, dwa lata po jego urodzeniu, zmarła, zostawiając Minjae jedynej, bliskiej rodzinie - siostrze, która z siostrzeńcem nie chciała mieć nic wspólnego. Bo chciała założyć własną rodzinę, a on nie był jej częścią.
Sierociniec był od tego odskocznią. Miejscem, w którym poznał kogoś, kto stał się jego nieplanowaną ostoją. Tylko po to, aby w wieku ośmiu lat ją stracić. Z każdym rokiem upewniając się w fakcie, że nigdy jej nie odzyska.
Ukończenie piętnastu lat zapowiadało się odwróceniem jego życia w tym lepszym, obiecującym kierunku, bo w końcu trafił do rodziny adopcyjnej. Starał się być przykładnym dzieckiem, choć wiedział, że takim nie był. Sprawiał mnóstwo problemów, opuszczał się w szkole i nie przestrzegał narzuconych mu zasad, ale starał się. Nie rozwijał się w wymarzonym przez nich kierunku - medycynę, czy prawo. Skupiał się na sztuce, która w oczach rodziców nie była przyszłościowa i nie miał w niej szansy na sukces.
Postawione ultimatum - to, które był pewien, że spełni: dostanie się na SNU - było kolejnym nieszczęściem w jego życiu. Bo go nie spełnił. Gdyby spojrzał na to obiektywnie, wiedziałby jeszcze przed złożeniem papierów, lecz od zawsze towarzyszyła mu ślepa nadzieja.
Porażka liczyła się z bezwzględnym opuszczeniem domu i rozpoczęciem życia na własną rękę. Chwytaniem się dorywczych prac, byleby związać koniec z końcem. Szukaniem miejsca, które doceni jego talent i zechce pomóc go rozwinąć. I przy każdej okazji upewniał się, że Korea nie była miejscem dla niego. Za bardzo odbiegał od wszechobecnych oczekiwań, odnajdując się jedynie w podziemnych, nieuprawnionych studiach, które pozwoliły mu postawić pierwsze kroki w świecie tatuowania.
Te jednak nie wystarczyły, aby zatrzymać go w rodzinnym kraju. Mimo możliwości, dalej sprawiały wrażenie przytłaczających, nieodpowiednich. Wykorzystał więc przez lata odkładane pieniądze, aby wylecieć.
Do Stanów, do Los Angeles, gdzie może w końcu odnajdzie miejsce dla siebie.

ODAUTORSKO

12 komentarzy:

  1. [Cześć! ojej, aż nie chce sobie wyobrażać co musiał czuć ośmiolatek tracący kogoś, kto był dla niego w sierocińcu taką ostoją 🥹 ah, my autorzy uwielbiamy kopać te nasze postacie… mam nadzieję, że będziesz miała dla niego też trochę szczęścia i radości w życiu!]

    Margaret, Mercy, Theo i Ledger

    OdpowiedzUsuń
  2. [Cześć! Oficjalnie mnie tu nie ma, ale biegam i witam ludzi pod kartami. Muszę przyznać, że zrobiło mi się naprawdę szkoda Minjae. Od samego początku życia miał pod górkę. A może by wystarczyło, gdyby ciocia go chciała. 😕 Mam nadzieję, że w Los Angeles będzie miał trochę więcej szczęścia. Udanej zabawy życzę!^^]

    Xavier

    OdpowiedzUsuń
  3. Yongsun powolnym krokiem wchodził po schodach do swojego apartamentu rozciągającego się bezpośrednio nad studiem. Po przekroczeniu progu od razu skierował się do sypialni, padając na łóżku i zatapiając twarz w poduszkach. Kochał swoją pracę, kochał sztukę, przelewanie pomysłów na ludzką skórę, ciężar maszynki w ręku i krótkie rozmowy, którym towarzyszyło charakterystyczne bzyczenie. Jednak kolejne dni pracy po kilkanaście godzin odciskało na nim swoje piętno, zmęczenie odbijało się w szerokich sińcach i szarej skórze. Dni zmieniały się w tygodnie, a tygodnie w miesiące i nie dlatego, że musiał, a dlatego, że nie potrafił wyznaczyć sobie jasnych granic gdzie pasja splatała się w ciasny supeł z ciążącym obowiązkiem.
    Jedna praca wystarczyła, by jego małe studio rozrosło się i zaczęło przynosić oczekiwane zyski. Przyniosła mu rozpoznawalność i kolejkę klientów. Każdego z nich chciał obsłużyć z równym zaangażowaniem i sumiennością co przy napiętym grafiku graniczyło z cudem. Za każdym razem, gdy zmęczony musiał usiąść do masy papierów i faktur, przypominały mu się słowa rodziców na temat zalet i minusów prowadzenia własnego biznesu. Nigdy nie byli wielkimi zwolennikami jego wyborów, ale dali mu na tyle swobody i możliwości, że mógł rozwinąć skrzydła po swojemu. I zrobił to.
    W końcu zmuszony był do poszukiwania kolejnego pracownika, który mógłby go zmienić i dać mu odrobinę wytchnienia, jednak i jego grafik szybko wypełniał się kolejnymi zarezerwowanymi terminami. Sumy wpływające na konto przyjemnie łechtały ego Yongsuna, lecz goniący brak czasu, odejmował radości. Dlatego, po licznych rozmowach i skrupulatnych kalkulacjach ogłosił nabór na kolejnego tatuatora. Musiał jeśli chciał wyrwać z doby kilka godzin dla siebie.
    Tak jak się tego spodziewał, odzew był duży jednak ponad połowę mógł odsiać ledwie otwierając zgłoszenie. Brak doświadczenia, brak portfolio, nie ten styl, brak umiejętności, nie ten charakter… lista przeciw była długa i rosła za każdym razem, gdy otwierał laptop. Do czasu.
    Jedno podanie zwróciło szczególnie jego uwagę. Nie wiedział, czy to przez portfolio, które przypadło mu do gustu, czy też znajomo brzmiące imię skłoniło go do odpowiedzenia. Nie wiedział, ale był pełen optymizmu, gdy wyznaczał datę spotkania z Koreańczykiem. Minjae… było mnóstwo Minjae w Korei i poza nią, więc nie poświęcił tej drobnostce zbyt wiele uwagi. Zignorował obce kłucie w piersi, echo niewyraźnych wspomnień. Wszystko to nie miało najmniejszego znaczenia, zepchnięte na samo dno jego głowy.
    Stał oparty łokciami o ladę wysokiego kontuaru służącego za recepcję. Lekko pochylony wpatrywał się w ekran komputera przeklikując poraz kilkunasty portfolio potencjalnego pracownika. Czekał z cieniem niecierpliwości na kandydata, aż ten wreszcie się pojawił.
    Yongsun uważnie przesunął spojrzeniem po szczupłej sylwetce blondyna. Wpatrywał się w niego intensywnie, lekko marszcząc brwi doszukując się czegoś więcej w jego znajomych rysach twarzy, naprędce przeszukując pamięć. Bezskutecznie. Odchrząknął więc odsuwając się od komputera, przywdziewając jeden z lekkich, neutralnych uśmiechów.
    — Minjae? — zagadnął podchodząc bliżej do mężczyzny. — Yongsun Ward, cieszę się, że mamy możliwość spotkania. Muszę przyznać, że Twoje prace mocno mnie… zaciekawiły. — rozpoczął. — Mam nadzieję, że masz tego więcej ze sobą. — dodał z zaciekawieniem zerkając na palce zaciskające się na sztywnej okładce. — Nieczęsto spotyka się artystów, którzy dalej szkicują, zachowując pewne niedoskonałości. Większość woli ipady. — ciągnął dalej, gestem ręki zapraszając blondyna w głąb studia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko było zachowane w jego ulubionym, loftowym stylu. Beton przeplatał się z naturalnym drewnem oddającym charakter Venice Beach. Surowe wnętrze łagodziły liczne plakaty, prace oraz dodatki nawiązujące bezpośrednio do barw i kultury koreańskiej, którą usilnie w sobie pielęgnował, nawet jeśli z Koreą miał niewiele wspólnego.
      Zaprowadził go na skórzaną kanapę, na którą swobodnie opadł wskazując miejsce obok.
      — Więc opowiedz dlaczego to robisz? Tatuujesz. — zagadnął wyciągając dłoń po prace chłopaka. Utkwił w nim swoje baczne spojrzenie, lustrując dokładnie twarz, każdą linię na skórze, doszukując się w nim czegoś czego mógłby się chwycić.
      Nie chciał wiedzieć na jaką wypłatę liczył blondyn, za dobrego człowieka był w stanie zapłacić. To jego klienci wymagali najwięcej, dlatego też musiał zapewnić im jak najlepsze opcje. Szukał kogoś z pasją, z charakterem i zacięciem do sztuki.

      Y.

      Usuń
  4. [Chłopak niełatwe miał życie i aż żal ściska serducho, kiedy myślę o tym, jak wiele kłód pod nogi kładł mu los. Ale podobno co nie zabije to wzmocni i mam ogromną nadzieję, że u niego ta zasada się sprawdzi, a w LA rozwinie skrzydła.
    Życzę dobrej zabawy! A w razie chęci z Twojej strony zapraszam do wyczarowania czegoś wspólnie — czy to z Amelią, czy z Rosie.]

    A. Moore, R. Donovan

    OdpowiedzUsuń
  5. Wyłapywał każde słowo, tworząc w głowie pierwszy obraz mężczyzny, z każdym kolejnym słuchając go uważniej, zatapiając się w przyjemnej opowieści, tak bliskiej jego sercu. W którymś momencie bezwiednie oderwał wzrok od przyniesionych przez Minjae prac, spoglądał w jego ciemne oczy nawet jeśli te uciekały gdzieś w bok. Było w nim coś znajomego, uporczywie naciskającego na rzeczy, o których nie myślał na co dzień, o których był pewien, że nie pamięta.
    Minjae…
    Zerknął w dół, na palce bawiące się pierścionkiem, kostki poruszające się pod skórą, nerwowy tik który można było przypisać tak wielu osobom. Raz jeszcze podniósł wzrok na twarz blondyna. Na uniesione w uśmiechu kąciki, na skórę marszczącą się wokół oczu, gdy przywdziewa ten gest.
    Minjae… kąciki jego własnych ust drgnęły do góry, niemal prześmiewczo lecz nie na słowa chłopaka, a własne, rozbiegane myśli. To było niemożliwe by losowy tatuator, który znalazł się tutaj w celu zatrudnienia, był kimś więcej niż przypadkowym facetem. Ale, czy to byłby pierwszy raz, gdyby niemożliwe znów zaczęło go “prześladować”?
    — Podoba mi się ten koncept, o którym mówisz i twój przekaz… pomoc przez sztukę. — pokiwał krótko głową po czym opuścił wzrok na kartki papieru i ciągnące się, można by stwierdzić, nieskończenie daty. Było ich tak wiele, niemal tyle samo co w jego własnych portfoliach, w których bazgroły przeplatały się z zadowalającymi go projektami. Wiele z nich tworzył tylko i wyłącznie dla siebie, by uporać się z problemami, by spożytkować kolejną nieprzespaną noc, gdy ze snu wyrwał go nieprzyjemny koszmar. Inne tworzył dla ludzi, te którymi dzielił się ze światem na social mediach i w studio, tymi które ubierał w tusz i przelewał na skórę. Dlatego opowieść o przekuwaniu ciężkich myśli i wspomnień w coś pozytywnego przemawiała do Yongsuna. Sam ukierunkował się na tatuowanie przez wzgląd na kontakt z wieloma ciekawymi, niekiedy równie poturbowanymi przez los, ludźmi. Odnajdywał się w świecie nierównych linii i niewypowiedzianych słów. Czy z Minjae było podobnie, czy jedynie sprzedawał mu piękną, wyćwiczoną gadkę, nie wiedział, ale chciał przekonać się na własnej skórze.
    Po dłuższej chwili zastanowienia i ciszy, która zawisła między nimi, zatrzasnął portfolio oddając je w ręce właściciela. — Kiedy mógłbyś zacząć? Oh, i oczywiście zastanów się jaka stawka by cię zadowoliła. Mamy pewne stałe ramy cenowe, ale co do twojego wynagrodzenia możemy podyskutować. — stwierdził gładko jakby jego głowy w tej chwili nie zaprzątały zupełnie odmienne sprawy. — Na początek oferuje miesiąc próbny, jeśli obaj będziemy zadowoleni, a raczej klienci będą pozytywnie cię odbierać, podpiszemy docelową umowę. — zaproponował bez większego zawahania.
    Towarzyszył mu pewien niepokój, jak zawsze, gdy wpuszczał do swojego królestwa nowe osoby. Nie chciał, by jego pielęgnowana od lat, dobra opinia, została nadszarpnięta bo się pomylił. Mimo wszystko Minjae nie wyglądał na świeżaka, który o tatuowaniu nie miał pojęcia. Jego prace przekonały go nim ten otworzył usta, ba nim spotkali się na żywo. Mimo wszystko wszelkie decyzje dotyczące studia musiał podejmować roztropnie. Pracował z osobami publicznymi i z tymi anonimowymi, każda osoba była równie ważnym klientem, a studio było dzieckiem, które dorastało na jego barkach. Cieszył się popularnością, dobrym słowem w szerokich kręgach, a co za tym idzie, z biegiem czasu, mógł sobie pozwolić na znacznie więcej. Nie chciał stracić swoich przywilejów i w pewien sposób poukładanego życia.
    — Oprowadzę cię po naszych skromnych progach. — stwierdził podnosząc się z miejsca.

    Y.

    OdpowiedzUsuń
  6. Yong uśmiechnął się pod nosem na cień niedowierzania, który pobrzmiewał w głosie blondyna i zarazem na ekscytację, która momentalnie błysnęła w jego ciemnych oczach. Zarówno Los Angeles jak i pozostałe miasta Stanów obfitowały w możliwości rozwoju i spełniania marzeń. Był jednak pewien, że to można było powiedzieć o większości rozwiniętych miast. Jednak koło tej jasnej i pełnej obietnic strony istniała również druga, ponura, która podcinała skrzydła wielu młodym ludziom. Yongsun również zderzył się z trudną rzeczywistością, gdy po kolejnych kursach, ukończeniu szkół i zyskaniu wielu certyfikatów, odbijał się od ściany. Zdobycie minimum doświadczenia, które umożliwiłoby mu otwarcia własnego biznesu było ciężką przeprawą. W LA roiło się od ludzi podobnych jemu, pełnych pasji gotowych zająć jego miejsce. Konkurencja od zawsze była duża, a on usilnie starał się zrobić wszystko po swojemu, nie chcąc korzystać z wpływów i pieniędzy rodziców jeszcze bardziej niż już miało to miejsce.
    Dlatego ekscytacja mieszająca się z zaskoczeniem była mu znajoma. Pamiętał samego siebie, gdy otrzymał pierwszą pracę i podpisał pierwszą umowę, jak żądny był kolejnych klientów i godzin spędzonych przy fotelu. Nie przeszkadzało mu zmęczenie, ani nic innego. Praca dla niego wszystkim, tak jak tatuowanie.
    — Takie zapału szukam. — przyznał zerkając na blondyna. — Możesz przywieźć swoje rzeczy w każdej chwili, ale też korzystać ze wszystkiego co jest w salonie. — zapewnił. — Później przyniosę ci dodatkowy komplet kluczy i zerknę na zlecenia, które mogę ci oddać. — dodał prowadząc go w głąb salonu gdzie pod jedną ze ścian stały ustawione trzy fotele do tatuowania, odgrodzone od siebie drewnianymi, harmonijkowymi parawanami dla zwiększenia prywatności.
    Wnętrze niektórym mogło zdawać się nieco tandetne, urządzone bez większego gustu i pomyślunku, ale ci którzy znali Yongsuna i jego historię, potrafili przypisać każdy element do jego osobowości. Beton odpowiadający za niekiedy surową fasadę mężczyzny, drewno oddające charakter Venice, plaż i oceanu, które przewijają się na zdjęciach. I ostatecznie wszelkie dodatki powiązane z Korea, z którą czuł głęboką więź, chociaż więcej lat spędził w Stanach. Mimo wszystko to właśnie tam pozostawił wiele cennych, zagubionych wspomnień, ludzi i historii. To Korea, z różnych względów, była pierwotnie najmocniej zakorzeniona w jego sercu. Nie potrafił nic na to poradzić, pomimo iż jego rodzina nie miała z Koreą nic wspólnego.
    — Dwójki zwykle nikt nie używa, więc jest cała twoja. — oznajmił. — Toalety, socjal, gabinet piercingu, sterylizatornia. — wymienił po kolei wskazując wszystkie pomieszczenia, ostatecznie uwagę znów skupiając na Minjae i zadanym przez niego pytaniu. Z jego ust wydało się nieco osobiste, ale Yongsun nie należał do nazbyt skrytych i tajemniczych osób. Nie miał problemu w mówieniu o swojej przeszłości i o tym skąd pochodził.
    — Nie. Jak miałem dziesięć lat przeprowadziłem się do Stanów. — odpowiedział zgodnie z prawdą. — Rodzina z LA mnie adoptowała. — przyznał wzruszając nieco ramionami.
    W jakimś stopniu świadomość, że kiedyś był w domu dziecka była bolesna. Co nocne koszmary nie dawały mu w pełni zapomnieć o tym gdzie spędził wczesne dzieciństwo. Były jednak równie niewyraźne co wspomnienia związane z tamtym miejscem, twarzami, które spontanicznie pojawiały się w jego głowie, by zaraz na nowo rozmyć się w gąszczu innych rzeczy. Nie pamiętał, ani matki, ani ojca… tych prawdziwych, którzy zdecydowali się go porzucić. Nie znał powodów, które nimi kierowały, choć tak bardzo chciał wiedzieć, obojętnie jak mocno rozczarowujące mogły się okazać. Nie pamiętał również opiekunów, nauczycieli, czy dzieci, z którymi dzielił pokój. Miał tylko strzępki, urywki, których w dziwnej obawie nie starał się nigdy złożyć w całość. Fragmenty i przeświadczenia, jak to, które szeptało mu do ucha, że imię Minjae nie jest mu zupełnie obce.
    — A ty? Jesteś stąd, czy nowy w mieście? — odbił pytanie, będąc ciekawym z kim przyjdzie mu spędzać tak wiele wspólnych godzin.

    You're still a stranger to me

    OdpowiedzUsuń
  7. — Niełatwo się tu odnaleźć, ale to dobre miejsce do życia. — odpowiedział, marszcząc tylko nieznacznie brwi, gdy wyłapał zmianę w tonie głosu swojego nowego pracownika, równie dobrze mogło mu się zdawać, że spostrzegł tą drobną zmianę i krzywość uśmiechu.
    Yongsun wiedział co mówił, bo z początku nie chciał się tutaj przeprowadzać. Jako dziesięciolatek nie chciał opuszczać sierocińca i Korei. Jak każde mieszkające tam dziecko marzył o rodzinie, tworzył w głowie wyobrażenie domu, budzenia się w swoim pokoju, bawienia swoimi zabawkami. Wyobrażał sobie głos ojca i uśmiech matki, z tą różnicą, że nie pragnął nowej rodziny. Całe dzieciństwo wierzył, że jego rzeczywiści rodzice po niego wrócą. To oni byli jego marzeniem, nie ludzie z Ameryki, którym łatwiej było zaadoptować dziecko w Korei aniżeli w Stanach. Nie marzył o wielkim domu, równo przystrzyżonych trawnikach, samochodzie na szesnaste urodziny i prestiżowych szkołach, do których, miał wrażenie, nie pasował. Tak jak nie pasował do eleganckiego salonu i równo wyprasowanego mundurka z logiem jednej ze szkół. W głębi serca trzymał również inne, nieco zakurzone i zapomniane powody, dla których tak bardzo buntował się przed wyjazdem. Wspomnienie łęz na jasnych policzkach ośmioletniego wtedy przyjaciela, odbicie poczucia niesprawiedliwości, które potrafił nazwać dopiero po latach, a które dostrzegł w jego ciemnych oczkach. Tamtego dnia, gdy opiekunka sierocińca powiedziała mu o tym, że jego sytuacja się zmieni, chciał oddać swoje miejsce komuś zupełnie innemu. Jednak twarz chłopca w jego pamięci była zniekształcona przez czas, który upłynął. Siedemnaście lat… to był szmat czasu, który mógł zmienić bardzo wiele i zmienił samego Yongsuna. Niekiedy, gdy popadał w melancholijny stan i próbował przywołać dziecięce lata, zastanawiał się co pomyślałby sam o sobie, czy spełnił oczekiwania dziesięcioletniego Yongsuna? Nie potrafił, a może wolał nie odpowiadać na to pytanie, tym bardziej nie chciał wiedzieć co jego dawny przyjaciel sądził by o nim. Czy może również zmienił zdanie na temat dziecinnych, nierzeczywistych obietnic, braterstwie, które nie miało prawa przetrwać, ani odległości, ani próby czasu.
    Yongsun nie był tchórzliwym, czy płaczliwym dzieckiem. Zawsze zadzierał podbródek wysoko i nadstawiał policzek na pięści kolegów. Nie bał się obcego języka i ludzi. Bał się nowej rzeczywistości, bez znajomych twarzy wokół niego. Mimo wszystko otrzymana troska i ciepło szybko złamały buntowniczego ducha i uformowały go na przyzwoitego młodego człowieka jak mawiał jego nowy ojciec. Z wiekiem zaczął dostrzegać nową perspektywę, szansę na urzeczywistnienie innych marzeń, których wcześniej nie śmiał wypowiadać na głos. Wiedział, że wiele z tego co miał nie osiągnąłby gdyby to inna rodzina go wybrała, gdyby trafił w inne miejsce lub dorósłby w sierocińcu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może gdyby nie bał się zanurzyć w pewnych wspomnieniach, może gdyby nie minęło tyle lat, może gdyby Minjae nie rozjaśnił włosów… może wtedy od razu połączyłby fakty, skojarzył znajomo wyglądające rysy twarzy. Może echo dawnego przyjaciela już odbijało się w jego głowie, ale nie był gotowym się do tego przyznać.
      Dlatego mimo chwilowego zawahania, ciekawości czającej się w spojrzeniu i chęci drążenia tematu, o nic więcej nie zapytał wycofując się z, potencjalnie, grząskiego gruntu.
      — Pracuje ze mną jeszcze jeden tatuator, Jake. Ja nie zawsze jestem na miejscu, więc w razie pytań na pewno na wszystkie ci odpowie. — Płynnie zmienił temat kierując kroki w stronę jednych z drzwi. — Nasz mały socjal, ze wszystkiego co jest w kuchni możesz śmiało korzystać i wybierz sobie jedną szafkę, którą będziesz chciał zająć. — poinstruował. — A gdyby serio działo się coś pilnego, mieszkam nad salonem. — dodał wskazując palcem sufit.
      Niektórzy dziwili się, że chciał mieszkać tak blisko miejsca pracy, ale brak codziennego stania w korkach był wygodny, plus zawsze był pod ręką, a nie raz zdarzały mu się spontaniczne sesje lub potrzeba rozwiązania codziennych kwestii dotyczących prowadzenia swojego salonu.
      — W takim razie mogę oficjalnie powitać w zespole Y-Dragon. — Wyciągnął wytatuowaną dłoń w stronę Minjae, z lekkim uśmiechem przyglądając się blondynowi.

      Y.

      Usuń
  8. [A dziękuję ślicznie za powitanie i od razu mogę zapewnić, że bagażu mamy sporo, a jeszcze więcej zamierzamy wykreować, jak tylko się zadomowimy. Proszę więc wciskać ciekawsko czytelniczego nosa, jeśli tylko najdzie ochota, bo ja to już się nawet nie krępuje, zaglądając pod Twoje karty hehehehe 😈 A w razie chęci wątkowych, moje progi są zawsze otwarte 🖤]

    OdpowiedzUsuń
  9. Yongsun przytrzymał dłoń Minjae przez kilka sekund, lekko ją ściskając, czując ciepło jego skóry na swojej i unosząc kąciki ust w lekkim, przyjaznym uśmiechu. Jego wzrok przemknął po twarzy blondyna, zaciekawiony jego osobą jak i przyszłą współpracą.
    — Jestem dobrej myśli. — odpowiedział odsuwając, po chwili, dłoń rzeczywiście widząc w nim coś co utwierdzało go w sukcesie idącym za zatrudnieniem chłopaka.
    — No nie wiem, czasem bywasz nieznośny. — Wtrącił Jake, właśnie przekraczając próg salonu. Krótko obcięty blondyn ubrany był w granatową bokserkę, która luźno opadała na jego opalone ciało, odsłaniając skórę pokrytą licznymi tatuażami. Jego głos był lekko żartobliwy, ciepły. Jake wnosił do salonu cenną, przyjazną aurę. Był otwarty i łatwo nawiązywał relację z pojawiającymi się tutaj klientami. Przełamywał nieco bardziej zdystansowane i chłodno-profesjonalne podejście swojego szefa, bo wiele można było zarzucić Wardowi, ale w pracy stawiał jasne granice. Te, które w życiu codziennym, tak ochoczo przekraczał, a ci co go znali wiedzieli, że Yongsun, pomimo dobrego serca, lubił się dobrze bawić, a wpływ wychowywania wśród dobrze sytuowanych był widoczny.
    Yongsun wywrócił oczami i prychnął pod nosem.
    Z początku współpracy, jak każdy, musieli się dotrzeć, nauczyć wzajemnie swoich nawyków, ale ostatecznie ich wspólna praca i godziny spędzane razem w salonie nawiązały między nimi nić porozumienia. Dogadywali się dobrze, a w sferze pracy nawet bardzo dobrze mając podobne wyobrażenie dotyczące rozwoju salonu. I Yongsun liczył, że z Minjae będzie podobnie, że wniesie do zespołu przyjemny powiew świeżości, nowe pomysły i cząstkę siebie, która pozytywnie zmieni Y-dragon.
    — Jake, miło mi. — Amerykanin wepchnął się przed swojego szefa i nie czekając na reakcję wyciągnął dłoń i uścisnął tą należącą do nowego kolegi z pracy.
    — Skoro wszyscy się już znamy, Minjae na spokojnie ogarnij się ze swoimi rzeczami, a ja zajmę się sprawą zleceń. Zobaczę co da się zrobić żebyś za długo nie siedział bezczynnie. — oznajmił puszczając oczko do tatuażysty, by postąpić kilka kroków ku wyjściu.
    Skrzynka mailowa pełna była zapytań o wolne terminy. Niektórym zależało na czasie, innym by konkretnie trafić w jego lub Jake’a ręce. Musiał zwrócić szczególną uwagę na te pierwsze, by zapewnić pracę Minjae. Chłopak miał talent i wolał, by ten się nie rozmyślił w przeciągu kilku wolnych dni, że to miejsce jednak nie spełnia jego oczekiwań. Yongsun nie mógł przepuścić takiego talentu koło nosa.
    Wyszedł z salonu tylko po to, by przejść do drugiego wejścia prowadzącego do mieszkań. Wjechał na pierwsze piętro, które w całości należało do niego i zniknął za drzwiami swojego mieszkania.
    Nieświadomie, dopiero teraz odetchnął głęboko. Towarzyszyło mu dziwne przeświadczenie, że przegapił właśnie coś szczególnie istotnego, ale za cholerę nie potrafił powiedzieć o co tak właściwie mu chodziło. Zignorował własną podświadomość, która próbowała dojść do głosu. Sięgnął za to po laptop i jedno piwo z lodówki. Usiadł przy kuchennej wyspie i tak jak obiecał zaczął przeszukiwać służbową skrzynkę mailową, zapisując te wiadomości, które mogły nadać się do Minjae. W międzyczasie zapisał również numer do tatuażysty, wysyłając mu zapytania o projekt i potencjalne terminy.
    Choć był szefem, nigdy nie narzucał Jake’owi godzin i dni pracy. Miał ustaloną pewną normę, której musiał się trzymać, ale generalnie pracował tyle ile chciał i kiedy chciał. W stosunku do Minjae, póki co, miał zamiar stosować tą samą zasadę.

    Yong

    OdpowiedzUsuń