NAGŁÓWEK/HTML1

L.A. Dreamers

INFORMACJE/HTML2

❤️‍🔥 Porządki po liście obecności zrobione!

❤️‍🔥 Lista obecności dobiegła końca. Karty autorów, którzy się na nią nie wpisali, zostały przeniesione do archiwum. Autorzy mają czas do 7.09 na zgłoszenie chęci dalszego współtworzenia bloga, po tym czasie zostaną usunięci z grona autorów.

❤️‍🔥 Kilka punktów regulaminu uległo zmianie (zaznaczenie kolorem), zapraszamy do zapoznania się z treścią!

❤️‍🔥 Zapraszamy do zapisów! 👁️

Venice Beach

 Let's have some fun on the bonfire, shall we?

6 komentarzy:

  1. Nie wiedziała, dlaczego właściwie wyszła z domu. Naprawdę nie wiedziała.
    Może chodziło o fakt, że od ponad dwóch tygodni jej najdalsze wycieczki ograniczały się do spożywczaka nieopodal? W pracy wymówiła się chorą ręką. Nikt nie robił jej z tego tytułu wyrzutów; była za to naprawdę wdzięczna, bo nie miałaby siły wymyślić innej wymówki, niż ta prawdziwa. Zaszyła się w domu, zasłoniła okna, całe dnie spędzała na kanapie przed telewizorem, wgapiona w ekran jak zombie i uczepiona swojego kota, jakby był jej kołem ratunkowym. Nie była w stanie robić nic innego. Praktycznie nic nie jadła, brała tylko prochy i leki przeciwbólowe, i popijała czymkolwiek, byleby tylko świat wokół stracił na chwilę ostrość.
    Rzecz w tym, że gdyby nie to wszystko, co wydarzyło się już po napadzie (tych przed i po trochę się jej w życiu już nazbierało), mogłaby nawet uznać, że wraca do zdrowia. Nie poszła do szpitala na kontrolę w obawie, że spotka po drodze kogoś, kogo bardzo nie chciała spotkać, ale i bez tego wiedziała, że z ręką jest lepiej. Co było swego rodzaju ironią — mogłaby wreszcie spłacić swój dług, jeden do jednego, a nie dość, że zawaliła na całej linii, to jeszcze cholerna dłoń miała się jej zagoić. Nawet, jeżeli do końca życia będzie miała w tym miejscu blizny — jedną po ranie wlotowej, inną po ranie wylotowej — i tak nie równało się to z konsekwencjami trwałego uszkodzenia. Nie mówiąc już o tym, że potem spieprzyło się wszystko, co jeszcze mogła osiągnąć. Cała przyszłość legła w gruzach, a ona nie wiedziała jak to się stało.
    Czasem nie była w stanie wysiedzieć w mieszkaniu, w miejscu, w którym to się stało. A jednocześnie jeszcze bardziej bała się wyjść na ulicę, nie przez napad, cholerny napad, który to wszystko zapoczątkował, ale przez to, co stało się później. Czuła, że nie byłaby w stanie spojrzeć bratu w twarz. Choć może nie odróżniłby nowego poczucia winy w jej oczach od starego, które było tam wcześniej. Bardziej przerażało ją, że mogłaby natknąć się na nich oboje, niego i Meg, a to… potencjalnie było w stanie sprowadzić na nich zagładę, koniec, sąd ostateczny.
    Po raz pierwszy w życiu zetknęła się z problemem, którego nie dało się rozwiązać bez ofiar ani zagłuszyć żadną używką. Była jak połknięta przez grę, w której jeden ruch sznurka pociąga za sobą następny i nie sposób się z niego wyplątać, nie przewracając świata do góry nogami.
    Wreszcie, a był już wieczór, odważyła się wyjść z mieszkania. Poszła na plażę. Zapadał zmierzch, więc wmawiała sobie, że nawet, gdyby jakimś cudem wszyscy troje znaleźli się w tym samym miejscu, może łaskawy mrok zdąży ją gdzieś skryć.
    Szła brzegiem oceanu, starając się wsłuchiwać jedynie w odgłosy fal, rozbijających się o plażę i dobiegające z oddali krzyki dzieciaków, które cieszyły się beztroską. Koncentrowała się uważnie na każdym dźwięku, jakby miało to odciągnąć jej uwagę od wszystkich innych problemów. Przez chwilę poczuła się tak, jakby znów miała siedem lat i próbowała nie nadepnąć na żadne pęknięcie w chodniku. Skupiła się na odliczaniu kroków; jeden, drugi, trzeci. A kiedy podniosła głowę, było już za późno, by uciec.

    dramaaaaaa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuła się tragicznie. Poczucie winy i nieprzyjemne skutki po nieznanym narkotyku – bo reakcja jej organizmu tylko potwierdziła, że coś w którymś momencie musiała zażyć – sprawiały, że ciężko było jej przebywać w towarzystwie Jake’a. Do tego cała ta jego złość o to, że postrzeliła, Fibs…
      Oh, gdyby tylko wiedział.
      Meg naprawdę cieszyłaby się, gdyby chodziło tylko o postrzelenie. I ta jego złość na nią, strasznie ją wkurzała, bo przecież nie o to powinien być zły. Może i nie powinna się wkurzać, bo przecież miała swój sekret, a gdyby dowiedział się prawdy to dopiero byłoby prawdziwe zamieszanie, ale… ale gdyby się nie wkurzała pewnie mógłby uznać to za dziwne. Poza tym, naprawdę ją to złościło. Bo chyba się bała, że ta jego złość będzie trwać już zawsze.
      Kiedy jej gorsze samopoczucie minęło, zaproponowała Jacobowi wspólne wyjście, bo ostatnie dwa tygodnie były ciężkie, cholernie ciężkie. A Meg chciała chociaż przez chwilę poczuć się tak, jakby nie stało się nic złego. Dobijało ją to. Strasznie dobijała ją świadomość, że ukrywa przed nim fakt, że poza postrzeleniem jego siostry, jeszcze się z nią przespała, że go zdradziła. Nie chciała mówić mu prawdy, bo nie chciała go stracić, ale jednocześnie… miała przeokropne uczucie i wrażenie, że to nie działa, że wszystko jest nie tak, jak powinno być i wszystko wymyka się z jej rąk. Nie chciała tego. Bardzo tego nie chciała.
      — Miło tak spędzić wieczór razem — stwierdziła z lekkim uśmiechem, zerkając kątem oka na idącego obok chłopaka. Miała na sobie zwiewną sukienkę, w stokrotki na pastelowo zielonym tle. Wypatrzyła ją tamtego dnia i musiała po nią wrócić, chociaż gdy teraz o tym myślała, nie była pewna czy to był dobry pomysł. — Dziewczyny coś wspominały, że chłopak Shannon ma jakiś pokaz walk czy coś takiego — powiedziała — moglibyśmy zerknąć, może Mal i Ian też będą, to później moglibyśmy iść porobić coś w czwórkę — zaproponowała, licząc na to, że może w dodatkowym towarzystwie będzie jakoś łatwiej. Kiedy idąc dalej, dostrzegła w pewnym momencie znajomą sylwetkę, znajome oczy i po prostu miała wrażenie, że stwórca robi sobie z niej żarty. Dosłownie, bawił się nią i tworzył sytuacje, w których zdecydowanie nie chciała się znaleźć. Dlaczego musieli wpaść akurat na nią? Dlaczego to nie mógł być ktokolwiek inny? Ktokolwiek. Dlaczego w wieczór, w który chciała spróbować jakoś… naprawić wszystko, co wydawało się nadszarpnięte, musieli trafić akurat na Phoebe Miller? Phoebe, której zdecydowanie nie chciała w tym momencie oglądać. Pheobe, która nie mogła niczego ułatwić, która… wzięła głęboki oddech. Miały zachowywać się normalnie. Umówiły się przecież.
      — Oh — wyszeptała, zerkając na Jake’a — twoja siostra — mruknęła najbardziej obojętnie, jak tylko potrafiła w tym momencie.

      ciekawe, która się wygada :)

      Usuń
    2. Zaczynał gubić się w tym co sam czuł. Z jednej strony cieszył się, że Margo nic się nie stało, z drugiej był wściekły, że jego bliźniaczka ucierpiała i to z ręki jego dziewczyny, a z trzeciej… Nie potrafił zdefiniować tego niepokoju, który towarzyszył mu od tamtego dnia. Miał wrażenie, że to jakieś mistyczne uczucie, coś nieuchwytnego. Bał się tego, żył bowiem w dziwnym przeświadczeniu, że kiedy to, co go niepokoiło, się urzeczywistni, jego życie rozleci się w drobny mak. Niby był do tego przyzwyczajony, w końcu nie byłby to pierwszy raz, kiedy coś się spieprzyło i musiałby zaczynać wszystko od początku, ale czuł, że tym razem coś go przerośnie.
      Dlatego stał się zamknięty w sobie. Złość na Margo mu przeszła, gdy tylko sobie uświadomił, że ona również mogła zginąć i postrzeliła Phoebe, żeby ratować je obie. Ale zachowywanie się normalnie było dla niego zbyt trudne. Wiedział, że sam sprowadza katastrofę na ich związek, ale nie potrafił się z tego wyrwać.
      Choć próbował, dlatego zgodził się na ten spacer. Kiedy tylko weszli na plażę, nawiedziło go cholerne deja vu, z tym wyjątkiem, że teraz żadne z nich nie było pijane i nie chciało się utopić w oceanie. Dobrze jednak, że przypomniał sobie tamtą noc, bo dzięki temu na chwilę był w stanie odsunąć od siebie ten dziwny letarg.
      Z jedną ręką w kieszeni spodenek, a drugą ściskając dłoń Margo, stawiał krok za krokiem, co jakiś czas zanurzając stopy w wodzie.
      — Jesteś pewna, że chcesz oglądać, jak leje się krew? — uniósł brew, spoglądając na dziewczynę z ukosa. — Moglibyśmy napisać do Mal i Iana i darować sobie walki. Zapytam, czy mają ochotę na podwójną randkę czy coś. Nawet tutaj. Fajnie byłoby zrobić ognisko — stwierdził i uśmiechnął się lekko, ale jego mina szybko stężała, gdy dostrzegł wyraz twarzy rudowłosej. Podążył za jej spojrzeniem i zacisnął wargi w wąską linię. Byli tak blisko siebie, że nie zdołaliby wycofać się teraz niezauważeni. Poza tym… Cóż, nie był taki jak Fibs i nie potrafił nie zapytać, jak się czuła. Choć z miejsca kwalifikowało go to jako ostatniego kretyna, bo przecież ona nie raczyła nawet napisać mu głupiego smsa, gdy był w szpitalu.
      — Cześć — odezwał się, kiedy znaleźli się na tyle blisko siebie, by szum fal nie przeszkadzał w wymianie zdań. — Jak ręka?

      będzie wpierdol

      Usuń
    3. Przez chwilę, będąc świadoma, że nie ma już szans na ucieczkę, chciała po dziecinnemu zasłonić oczy dłońmi, niby w myśl: ja nie widzę świata — świat także mnie nie widzi. Oparła się tej pokusie i na sztywnych nogach zrobiła jeszcze kilka kroków w ich stronę. Boże. To było to.
      Z trudem przełknęła ślinę, a potem nagle miała wrażenie, że kompletnie zaschło jej w gardle.
      — Cześć — powiedziała, aż się krzywiąc w duchu, słysząc jak miękko to zabrzmiało. — W końcu wróci do formy — wzruszyła ramionami, odruchowo przyglądając się bliznom na dłoni. Nie dało się ich pomylić z jakimikolwiek innymi bliznami, bardzo wyraźnie dawały znać, że przeszła tędy kula. Wzdrygnęła się lekko i uniosła wzrok, spoglądając na Meg. — A ty… jak się trzymasz?
      Błahe pytanie, a jednak obie wiedziały, że kryło się za nim znacznie więcej, niż otrząśnięcie się po napadzie. Ba, tak naprawdę wobec następnych wydarzeń, ten napad nie kwalifikował się nawet jako potencjalne źródło traumy. Była przekonana, że obie bez wahania wskazałyby go jako coś mniej stresującego w tamtym dniu. Dopiero echo kolejnych godzin miało się za nimi ciągnąć przez całe życie, jakkolwiek dramatycznie by to nie brzmiało.
      Tak bardzo chciała stamtąd uciec. Lecz przecież obiecała, jej i sobie, że będzie się zachowywać jak dawniej, jak stara, zmęczona życiem, zgryźliwa Fibs, gotowa dogryźć każdemu w każdej chwili. Nie wiedziała, dlaczego nagle tak ciężko jest jej na powrót być sobą. Może po prostu nawet ona nie chciała mieć już ze sobą do czynienia.
      W dodatku wszystko, co mogłaby w tej chwili powiedzieć, brzmiało cholernie dziwnie, albo cholernie nie na miejscu. Udanej randki było przekomiczne, a zarazem każde z nich wiedziało, że raczej by im tego nie życzyła. Gdyby dodać do tego ironię, pewnie wybuchłaby w końcu kłótnia, a w kłótni na wierzch wypływają nawet takie rzeczy, które zagrzebało się pod powierzchnią sto lat wcześniej.
      Najchętniej powiedziałaby po prostu: to cześć, ale znów — zazwyczaj szukała okazji do zaczepek, a nie świadomie ją omijała. Czuła się tak, jakby ktoś rzucił na nią zaklęcie, które sprawiało, że była niezdolna do podjęcia jakiejkolwiek decyzji, jakby w jej mózgu doszło do zwarcia i cały system po prostu się zawiesił. Cholera, dlaczego, dlaczego tak strasznie musiał prześladować ją pech? Czy nie odpokutowała już wystarczająco za wszystkie grzechy? W końcu byli na świecie gorsi ludzie niż ona, bandyci, zbrodniarze, mordercy.
      Gdyby była w stanie się ruszyć, chyba po prostu rzuciłaby się w objęcia fal i utonęła. Jacob pewnie poczułby się lepiej ze świadomością, że niczego już mu w życiu nie popsuje. Meg nie musiałaby się bać, że kiedyś zdradzi ich tajemnicę, choćby przypadkiem, choćby pijana albo naćpana. A ona sama nareszcie mogłaby mieć to wszystko w dupie.

      nie bije się upośledzeńców

      Usuń
    4. — Ognisko brzmi fajnie — powiedziała, bo oglądanie, nawet po prostu pokazu, walk nie było dla Meg w jakiś szczególny sposób fascynujące. Raczej chodziło o to, żeby nie włóczyć się bez celu. Ścisnęła jego dłoń odrobinę mocniej, ciesząc się z tego, że w końcu po prostu spędzą miło czas. Perspektywa towarzystwa ich wspólnych przyjaciół była dobra, bo przebywanie sam na sam stało się trudne.
      Wolałaby spotkać każdego innego człowieka na ziemi niż Fibs. A to, że Jake postanowił się przywitać… najchętniej po prostu odciągnęłaby go jak najdalej stąd, bez żadnego tłumaczenia, bez wyjaśnień. Zabrała go od ryzyka ujawnienia gorzkiej tajemnicy.
      — Hej — wykrzywiła usta w wymuszonym uśmiechu, starając się nawet nie patrzeć na blondynkę. Zaciskała mocno palce na dłoni chłopaka i czekała, aż ta grzecznościowa rozmowa dobiegnie końca. Tak właściwie, czekała już, aż wszystko się skończy, bo w tej jednej chwili, odechciało jej się po prostu wszystkiego. Żołądek nieprzyjemnie się zacisnął i powróciło te uczucie nierozumienia. — J-ja? — Uniosła wysoko brew, bo nie była pewna czy dziewczyna grzecznościowo pytała brata, w końcu to on rozpoczął rozmowę, czy skoro patrzyła na nią, to faktycznie pytanie kierowała do niej. Zerknęła przelotnie na Jake’a, a następnie powróciła spojrzeniem do blondynki. — Jest w porządku — Mruknęła tylko cicho, nie patrząc na nią więcej i jednocześnie mocniej ściskając dłoń Jacoba, jakby chciała, aby Fibs wypatrzyła jej zaciśnięte mocno palce i zrozumiała, że wszystko było okej i jak najszybciej powinna się zmywać, żeby to się w żaden sposób nie schrzaniło. Bo Meg bardzo nie chciała, aby cokolwiek wyszło na jaw. Ten strach był porażający, ale przecież nie powinna była obawiać się zagrożenia ze strony Fibs, w końcu nie chciała tego tak samo, jak Margaret. Chociaż czuła, że przecież wcale nie było w porządku, nie było okej. Nic nie było okej, wszystko stało się jakieś… nie do końca takie, jak było. Czuła różnicę. I nie była pewna, co z tym zrobić. Jak sprawić, żeby naprawdę było okej. Tylko przecież nie zamierzała dzielić się tym z Fibs, bo to nie był jej problem. — Nie musisz udawać, że cię to interesuje — dodała, wywracając oczami na koniec.

      czyli każdy dostanie wpierdol :)

      Usuń
    5. Odruchowo opuścił spojrzenie na dłoń siostry i zacisnął zęby tak mocno, że aż go zabolały. Nie powinien życzyć jej źle, była w końcu jego bliźniaczką, jednak nie potrafił nie słyszeć w głowie myśli, że ona również nie powinna do końca wyzdrowieć po tym postrzale. To by była epicka sprawiedliwość, prawda? Stracił sprawność przez nią, a ona mogłaby stracić swoją przez jego dziewczynę… Narzeczoną. Wciąż nie potrafił do końca przywyknąć do myśli, że byli z Margo zaręczeni, zwłaszcza teraz, gdy ewidentnie czuł, że coś jest nie tak. I to nie tylko przez całą tę dramę z napadem.
      Niemal się roześmiał. Niemal. Bo wcale nie było mu do śmiechu. No tak, dlaczego miałby liczyć na to, że Phoebe odwzajemni się tym samym i zapyta, co u niego? Powinien przestać się łudzić już dawno, mniej więcej po wylądowaniu w szpitalu. Wówczas nie napisała mu nawet głupiego smsa, no nie? Niby twierdziła, że za nim tęskniła, że chce wszystko naprawić, a jednak… Jednak wciąż było tak samo jak wcześniej. Jakby nic się, kurwa, nie stało.
      — U mnie też świetnie, dzięki, że pytasz, siostrzyczko. Wspaniale cię widzieć, jak zwykle — powiedział z kwaśnym, fałszywym do granic możliwości uśmiechem. Może powinien sobie darować, nie ruszać tego, zostawić tak jak jest, ale jakoś… Chyba w którymś momencie czara goryczy zaczęła się przelewać. Nie chciał być już dla niej Jake’m, którego znała. Stawał się tą złą częścią siebie. Tą, którą pokazywał wyłącznie ludziom, którzy w jakiś sposób go skrzywdzili. A tak się składa, że Phoebe skrzywdziła go cholernie mocno.
      — Daj spokój, Margo. Ciesz się, że w ogóle zwróciła na ciebie uwagę i że chce wiedzieć, co u ciebie słychać. Jak widać nie wszyscy dostępują tego zaszczytu. Na pewno nie osoby, które się z nią wychowały — stwierdził gorzko, nie odrywając wzroku od siostry. Żal, który do niej czuł, powoli przeobrażał się w złość. Ale może to i lepiej. Przynajmniej mógł przestać cierpieć.

      🙃

      Usuń