NAGŁÓWEK/HTML1

L.A. Dreamers

INFORMACJE/HTML2

❤️‍🔥 Zasada trzech komentarzy wchodzi w życie! Guardian Angel zaprasza do witania nowych postaci!

❤️‍🔥 Aby wejść na Group Chat, wystarczy zaakceptować otrzymane od Guardian Angel zaproszenie.

❤️‍🔥 Zasada trzech komentarzy zacznie obowiązywać od momentu opublikowania kart postaci przez pięciu pierwszych autorów. Guardian Angel będzie trzymał rękę na pulsie 😇

❤️‍🔥 Blog L.A. Dreamers został oficjalnie otwarty! Zapraszamy do zapisów ❤️

I'm running faster than this rain cloud.

Yongsun Ward 

WŁAŚCICIEL STUDIA PIERCINGU I TATUAŻU W VENICE BEACH O NAZWIE "Y-DRAGON" — MIESZKANIE NAD STUDIEM, KTÓRE DZIELI Z KOTEM O IMIENIU CHIMMY — TATUATOR GWIAZD — ADOPTOWANY W WIEKU 10 LAT — URODZONY W KOREI — WYCHOWANY NA BEVERLY HILLS — MATKA JEST WŁAŚCICIELKĄ BIURA ARCHITEKRUY WNĘTRZ I OGRODÓW, OJCIEC POSIADA SIEĆ GALERII HANDLOWYCH WYTATUOWANE PRAWĘ RAMIE I DŁOŃ, TATUAŻ SMOKA NA PLECACH 27 LAT

Nie pamięta życia przed adopcją. Wspomnienia sierocińca są niewyraźne, ale mają gorzki posmak. Twarz matki i ojca spowija gęsta mgła, na którą napiera jego własna ciekawość. Jedyne co jest wyraźne i żywe to koszmary, które niemal co noc wyrywają go ze snu.

Od dziecka był żądny odpowiedzi. Chciał wiedzieć skąd bierze się motyl, dlaczego na pustyni nie ma wody, z czego powstaje farba i przede wszystkim kim są jego rodzice i dlaczego go zostawili. Tłumaczył ich sam sobie różnymi trudnościami w życiu, niekiedy też tworząc w swojej dziecięcej głowie świat, w którym byli superbohaterami i nie mogli z nim być. Ślepo wierzył, że kiedyś wrócą. Jednak jego wiara z każdym rokiem słabła, a młode serce traciło nadzieję. Nie odebrało mu to jednak marzeń i tendencji do bujania w obłokach. Przelewał swoje niezrozumiałe emocje na papier i płótno, czy to pociągnięciem ołówka, czy pędzla, z wiekiem zamieniając je na własną skórę. 

Rodzinę, choć nie tą, z którą związany jest więzami krwi, odnalazł na drugim końcu świata, a raczej to oni odszukali jego. Przeprawa adopcyjna nie była prosta, a on niczego im nie ułatwiał, buntując się przeciw nieznanemu

Nieznanemu, które mieściło się w Los Angeles. Nieznanemu, które dało mu szansę rozwinąć skrzydła, które go wychowało i ukształtowało. Jednak pomimo wdzięczności wewnętrzna złość i chęć uzyskania odpowiedzi nigdy go nie opuściły. Mimo względnie poukładanego życia, spełniania się zawodowo, dręczy go zbyt wiele pytań i niekończące się koszmary, których nic nie zdołało uśmierzyć. Zatapia się więc w tuszu, kolejnych godzinach pracy i rozmowach z klientami. Skupia się na zapaleniu fajki pomiędzy klientami, kolejnym projekcie bluz, na karierze, którą rozpędził tatuaż wykonany jednej z gwiazd. 

Śmiało mógłby stwierdzić, że to dobre życie, niełatwe, ale dobre

Jednak w głębi serca wciąż powtarza te same pytania, szukając na nie odpowiedzi. 



14 komentarzy:

  1. [Hej i tu! ^^
    Powiedziałabym, że nie wiem co musiał czuć Yongsun, kiedy przenosił się z znanego sobie miejsca do nowego, nieznanego kraju, gdzie mówią w obcym języku, ale aż za dobrze wiem i mocno mu współczuję. Jednocześnie chyba na dobre wyszła mu ta adopcja i zmiana miejsca. :) Przynajmniej na to wskazuje treść karty. Może nie było łatwo, ale było dobrze. A to już dużo znaczy. ;)
    Oby mu się wiodło! Baw się dobrze. ^^]

    Xavier De Angelis

    OdpowiedzUsuń
  2. [Dzień dobry!
    Przeprowadzka na drugi koniec świata, do obcych ludzi i zupełnie innej kultury z pewnością była ciężka dla już trochę świadomego dziecka. Wygląda na to, że Yongsun w pewnym sensie się odnalazł. Bardzo spodobał mi się ten kociak, który dotrzymuje mu towarzystwa.
    Cóż, życzę dobrej zabawy i jeśli masz ochotę, to zapraszam serdecznie do siebie.]

    Roxanne Plummer

    OdpowiedzUsuń
  3. I think your cat is hiding underneath the bed sheets, let me just go and have a look 😇

    OdpowiedzUsuń
  4. [Rox występuje głównie w halach i klubach. Ja myślałam, że może wpadła by do jego studia na nową dziarkę czy coś.]

    Rox

    OdpowiedzUsuń
  5. Minjae naprawdę starał się nie pokładać wielkich nadziei w swoim wyjeździe do Los Angeles. Patrzeć na to, jako okazja na zmianę czegoś w swoim życiu; nowe miejsce, które równie dobrze może być jednym z wielu przystanków na jego drodze. Pęd, z jednej strony znajomy, a z drugiej tak inny i obcy, pochłonął go niemal od razu. Możliwe, że wbrew własnej woli, kiedy utknął w niezbyt przestrzennym mieszkaniu, którego czynsz wyciągnął większą część jego oszczędności.
    Ale było, powiedzmy, jego własne, a on sam znajdował się w mieście, które w końcu pozwalało mu na rozwinięcie się w wymarzonym kierunku. Mógł, chwilami wyglądając na niesamowicie zdesperowanego, chodzić po studiach ze swoim portfolio i nabytymi krzywo, ale mimo wszystko godnymi pochwały, doświadczeniem i wiedzą.
    Dzięki tej zaciekłości, czy może właśnie desperacji, odnalazł miejsce, które zachciało najpierw wziąć go pod skrzydło jednego z artystów, pozwoliło na dorobienie się licencji, a później oficjalnie na zostanie jednym z nich. Mógł przedstawiać się jako tatuator, zarabiać legalnie pieniądze za robienie czegoś, co go szczerze pasjonuje i co uwielbia. Kierując się niezmierzonymi pokładami naiwnej nadziei, uwierzyć w to, że śledzący go nieustannie pech postanowi dać mu spokój. Wszystko na to wskazywało, dopóki kilka tygodni temu nie spotkał się z informacją o zamknięciu lokalu, a tym samym z utratą pracy, jak i zalążka tego, co chciał rozwijać jeszcze bardziej.
    A jednak ta ślepa naiwność go nie opuszczała; zawsze trzymał jej się tak mocno, o ile było mu tylko dane, acz nie potrafił przywołać momentu, kiedy nieodwracalnie i pozytywnie mu się odpłaciła. Co innego mógł zrobić? Zrezygnowanie było dla niego równoznaczne z końcem. Powrót do Korei nie wchodził w grę, skoro wiązał się z błaganiem rodziców na kolanach o to, aby ponownie wzięli go pod swoją opiekę, przynajmniej na jakiś czas, aby mógł dorobić się wymaganego doświadczenia. Takiego potrzebował, jeśli chciałby znaleźć inną pracę, niż te pokroju dorywczych, jakie wcześniej dawały mu w ogóle szansę na zapewnienie sobie pieniędzy na same podstawy.
    Dlatego uparcie, po raz kolejny, prezentował się ze swoim portfolio - tym razem z bardziej akceptowalnym doświadczeniem za sobą - gdzie tylko mógł i liczył na pozytywny odzew. Mimo nieco większej stabilności, chciał znaleźć nowe miejsce jak najszybciej, móc w pełni odnaleźć pewny grunt, który nie pozwoli na to, aby pozornie ułożone życie rozjechało mu się przed oczami, nim jeszcze dostał szansę na zadomowienie się. Nie pozwalał obawom na przejęcie rozpędzonego, ambitnego myślenia, nieważne, który wieczór z rzędu wracał do mieszkania bez jakiejkolwiek, klarownej oferty, a jedynie z pustymi, starającymi się wyprać z niego resztki ambicji słowami obietnicy, że odezwą się później, czy z uprzejmym, ale od razu kończącym rozmowę akurat nikogo teraz nie szukamy.
    Ujrzana wiadomość od jednego z artystów, z którym mógł wcześniej pracować, początkowo była jedynie kolejną z wielu, które miały zostać odczytane, a zaraz zapomniane. Dopóki nie przyjrzał się jego treści, widząc najpierw samą wzmiankę nazwy konkretnego studia Y-Dragon, a potem doczytując informację, że może właśnie tam powinien spróbować i pójść na rozmowę. Dziwnie znajome, ale rozmyte w pamięci imię uznał za zwykły przypadek, który odepchnął na najdalszy, możliwy tor. Szczególnie, kiedy zyskał szansę na wcielenie spotkania w życie.
    Może nie było mu po drodze na Venice Beach. Ba, prawie w ogóle, kiedy trasa z okolic Long Beach zajmowała mu ponad godzinę. Ale kim był Minjae, żeby narzekać? Każda okazja była warta wykorzystania, to samo tyczyło się tej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powtarzał to sobie w głowie niczym mantrę, kiedy nieco przed czasem, z formującą usta w nerwowo przygryzany uśmiech i ogarniającą go mieszanką ekscytacji i stresu, stawił się w studiu, wystukując palcami bliżej nieokreślony rytm na twardej okładce złożonego portfolio. Była to kolejna rozmowa, jedna z wielu - nie miał powodu, aby odbierać swoich nerwów, jako negatywne.
      Bo przecież najgorsze, co mogło go spotkać, to odmowa, prawda?

      Minjae

      Usuń
  6. [Kapitan Jack Sparrow! Teraz będę o tym myślała za każdym razem patrząc na to zdjęcie. XD Kto wie, może Xavier kiedyś zagra w remake'u Piratów. 😂 Na pewno zrobi zamieszanie, po to tu jest. 😈
    Dziękuję za powitanie! ^^]

    Xavier

    OdpowiedzUsuń
  7. Minjae spodziewał się po prostu tego, co zwykle. Przyjścia na rozmowę, zajęcia gdzieś wspólnie miejsca i usłyszeniu charakterystycznych dla tych spotkań pytań - o stawkę, jego doświadczenie, powód podjęcia akurat takiej decyzji. Przekazanie fizycznego portfolio, które zostałoby przekartkowane, czasami czysto dla zasady i wzbudzenia wrażenia, że faktycznie rozmawiający z nim tatuator był zainteresowany jego zawartością. Gdy tak naprawdę czekał jedynie na odpowiedni moment, aby poinformować go o tym, że nie potrzebują nikogo nowego.
    Nie oczekiwał więc niczego więcej, ani niczego mniej, skoro żadne dotychczas nie wykraczało poza te ramy. Chwilami miał wrażenie, że mógłby spisać przed wyjściem scenariusz, który dałby radę pokryć się z później odbytą rozmową w niemal stu procentach.
    Stres również był zawsze nieodłączną częścią, nieważne ile razy przez to przechodził. Teraz też go nie zaskakiwał - przynajmniej nie powinien. Trwał w tym samym, śmiałby rzec, pozytywnym nasileniu, kiedy czuł na sobie przenikliwe spojrzenie, automatycznie wymuszające na nim wyprostowanie się i nadanie szczerej promienności uśmiechowi.
    I trwałby dłużej, gdyby nie pierw zderzenie się z wybrzmieniem własnego imienia, któremu zaraz wtórowało to, należące do mężczyzny. To, które wyglądało w wiadomości znajomo, ale nie potrafił go przypisać do miejsca, czasu, ani konkretnej osoby. Dalej nie potrafił; a może zwyczajnie nie chciał
    — Na pewno znajdzie się coś nowego i, mam nadzieję, równie ciekawego — jego palce pośpiesznie zastukały w zaciskaną okładkę, a krótki, z lekka nerwowy, śmiech był próbą zamaskowania nagłego mętliku, który zalał jego głowę.
    Przecież mogło być mnóstwo osób z tym imieniem. Szansa, żeby po tak długim czasie, tysiące kilometrów dalej i akurat w tym miejscu, spotkał akurat go, była tak mikroskopijna, że równie dobrze mogła nie istnieć. Nie powinna istnieć.
    A jednak czuł, jak obecna w jego ciele adrenalina przeobrażała się z tej pozytywnie pobudzającej, ekscytującej, w tą nieprzyjemnie, niezrozumiale ściskającą żołądek. Jego zazwyczaj ciekawski wzrok nie skakał po odkrywającym się przed nim, intrygującym wystroju, a z konsternacją był wlepiony w plecy mężczyzny, nieświadomie ściągając przy tym brwi
    — Lubię te niedoskonałości po ołówku. I samo wrażenie szkicowania na papierze — przyznał szczerze, zdając sobie przynajmniej sprawę z tego, że wyłączenie się z rozmowy automatycznie przekreśliłoby jego, z każdą, kolejną myślą, zastraszająco malejąco szansę. Nie skłamał - czerpał wiele przyjemności z bezpośredniego pracowania na papierze, uwzględniania niektórych niedociągnięć, jeśli wpasowywały się niemalże idealnie w wykonywany projekt. Jednak to nie był główny powód, dla którego nie posiadał tabletu w dowolnej formie - kupiłby pewnie bez zastanawiania się dwa razy, gdyby przy nawet przelotnej myśli nie zalewały go wyrzuty i świadomość o braku swobody na taki wydatek.
    Z nieznacznym skinieniem głowy zajął miejsce na kanapie, starając się na zachowanie wcześniej przywołanej, pogodności drobnego uśmiechu, acz każde skierowanie wzroku w kierunku tatuatora równało się z hamowaniem potrzeby dokładniejszego przyjrzenia się. Przeanalizowania każdej rysy, która mogła upewnić go w przekonaniu, że to nie był on. Bo innej możliwości nie chciał do siebie dopuszczać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. — Od małego ciągnęło mnie do rysowania, szczególnie po sobie — zaczął, wręcz z wyuczeniem, dobrowolnie przekazując obficie wypełnione portfolio. Starał się tam zawrzeć wszystko, co mogłoby przypaść do gustu - różnorodność styli, które jednak zawsze zawierały w sobie coś charakterystycznego; proces, jakie przechodziły jego pracę, nieraz posiłkując się tymi, które miały swój początek lata temu, jeszcze w zajmowanym przez niego pokoju w sierocińcu. W rogach, drobnym, chwilami wręcz bazgrołem, zachowywały się daty, pomagające określić progres i jaki czas obejmował — Już wtedy była to, choć trochę nieudolna, forma wyrażenia samego siebie. I z tego powodu tatuuję. Bo mogę wyrazić siebie swoimi projektami, ale też pozwolić ludziom na zrobienie tego samego przez ich własne pomysły — obracał wokół własnej osi, niekontrolowanie i nieświadomie jeden z ubranych pierścionków. Nerwowy tik, który zastępował towarzyszący mu odkąd tylko pamiętał, odruch do zabawy własnymi palcami, zawsze tak jawnie go odsłaniający — Lubię też dać ludziom szansę na… przetrawienie czegoś ciężkiego czy uporczywego. Albo przekazanie czegoś, czego nie chcą, lub nie czują się pewnie, powiedzieć głośno, ale w ten ‘artystyczny’ sposób — przełknął pośpiesznie ślinę, przeskakując wzrokiem z przyniesionego szkicownika na siedzącego obok mężczyznę przed dopowiedzeniem jeszcze czegoś — Mogę być dla kogoś wsparciem, nawet jeśli tylko na czas sesji — wsparciem, którego mu, na każdym etapie życia, brakowało.



      M.

      Usuń
  8. [Uwielbiam pakować moje postacie w kłopoty, mniejsze lub większe, bo chyba nic innego nie sprawia mi takiej frajdy. Mój nick do czegoś jednak zobowiązuje, prawda?
    Przepiękny pan na zdjęciu i piękna jest jego historia, chociaż smutna, nie ukrywam. Zauroczył mnie również Twój styl pisania, bo kartę czytało się cudnie — lekko i przyjemnie. Chętnie wprosiłabym się na wątek, gdyby z Twojej strony pojawiła się ochota. Co prawda, nie z Amelią (aczkolwiek pokombinować można), ale z Rosie, która wychowywała się w LA. Może jakaś pierwsza przyjaźń po przybyciu do Stanów? Daj znać!]

    A. Moore, R. Donovan

    OdpowiedzUsuń
  9. Bezwiedne uciekanie wzrokiem dawało mu szansę na lepsze skupienie się na własnych słowach. Nie mógł sobie pozwolić na to, aby było inaczej - zbędne zawieszenie się; przypadkowe, przesadne odbiegnięcie od tematu, czy może zbyt długie zawieszenie przenikliwego wzroku na mężczyźnie, mogło równać się z przekreśleniem całej rozmowy w oczach tatuatora. Jeden niepoprawnie postawiony krok mógł sprawić, że Minjae straciłby podsuniętą mu okazję.
    Nawet jeśli mógłby wypaść na tym lepiej.
    Pozwolił sobie więc jedynie na słabe skinięcie i automatycznie wypowiedziane, krótkie podziękowanie, kiedy spotkał się z aprobatą ze strony Yongsuna. Dziękował wewnętrznie, kiedy ten skupiał się na pracach, chociaż nie ujmowało to piętrzącemu się stresowi. Widział, jak ten dokładnie je ogląda, jak jego wzrok skupia się na każdym szkicu, nawet tymi, których może byłoby lepiej, gdyby tam nie umieszczał. Czy to ze względu na towarzyszące im, wcześniej napomknięte, niedoskonałości i niedociągnięcie, czy może za ich osobistość. Tylko ta była ukryta w szczegółach, wyrażona jedynie dla kogoś, kto znał ich znaczenie albo historię, jaką ze sobą niosły. Lecz chyba nawet, gdyby ktoś zwrócił mu uwagę, i tak by ich stamtąd nie wyjął. Były nieodłączną jego częścią, obnażały jego proces, jak i to, z czym pracował - przynajmniej w jego oczach, ważna część wiedzy o pracowniku.
    Krótka, acz niesamowicie dla niego napięta, chwila spędzona w ciszy, dłużyła mu się nieznośnie. Skupił się na próbie wyczytania czegoś z miny ciemnowłosego, przez co nagłe zamknięcie portfolio wymusiło w nim bezwolne drgnięcie, wraz z automatycznym odbiorem swojej własności. Przez moment usłyszane słowa do niego nie dotarły, zostały moment bez odpowiedzi, kiedy dalej utrzymywał wzrok na Yongsunie i pozwalał sobie, aby z opóźnieniem go zrozumieć
    — Kiedy mogę zacząć? — powtórzył głupio, ze zdradliwym, podekscytowanym błyskiem w oczach, przy okazji udając, że musiał się zastanowić nad pytaniem — Szczerze to od zaraz- od jutra, żeby zwieźć swoje rzeczy — poprawił samego siebie, chociaż w bagażniku jego samochodu i tak część z nich odnalazła swoje miejsce — A stawka… na przeżycie starczy — dodał półżartem. Czy może kompletnie poważnie, skoro taka była prawda. Nie oczekiwał fortuny, nie oczekiwał więcej, niż kompletne minimum, prawdę mówiąc.
    Cenił sobie swoją pracę, jak i czas. Wiedział, że może i powinien prosić o dokładną, lekko zawyżoną płacę, ale nie widział w tym sensu. Liczył się dla niego każdy, złamany grosz, a zarazem cieszył się, kiedy mógł zadowolić tych spragnionych zdobycia któregoś z jego projektów, a nie mogli pozwolić sobie na przytłaczający wydatek
    — Okej, super. Dziękuję — dodał jeszcze, równie prędko i mało błyskotliwie, a jakakolwiek próba zamaskowania rosnącej nadziei spotykała się z niepowodzeniem, kiedy jego usta samoistnie wykrzywiały się w małym uśmiechu.
    Zapomniał na moment o tym, co zaprzątało mu głowę. O sygnałach, które wysyłał mu mózg po ujrzeniu mężczyzny i jego nieprzyjemnie znajomych rys. Nie były ważne, skoro miał wrażenie, że życie w końcu idzie mu na rękę - wszystko szło tak gładko i pomyślnie. Miał właśnie wyjść z ponownie powstałego dołka, którego starał się tak nie nazywać, ani rejestrować, bo wpędziłby wtedy siebie samego w nieodwracalny, dołujący kąt.
    Wstał, może odrobinę zbyt szybko, z kanapy w ślad Yongsuna, zabierając przy okazji swoje rzeczy i tym razem skorzystał z krótkiej okazji na przyjrzenie się wszechobecnemu wystrojowi. Na mieszance drewna i betonu, na setce dodatków, wiele z nich reprezentujących tak dobrze mu znaną, a zarazem dziwnie obcą, kulturę koreańską. Nigdy nie czuł się jej częścią - a może raczej nie czuł się w niej chciany, mimo cenienia sobie wielu świąt, czy zwyczajów; dalej obchodzonych lub wcielanych w życie teraz, nawet jeśli wyłącznie w zaciszu niewielkiego mieszkania
    — Od zawsze mieszkasz w Stanach? — pozwolił sobie na ciekawskie, zarazem nieświadomie podszyte ponowną chęcią utwierdzenia siebie w błędzie, lub w niepokojących założeniach, pytanie.


    M.

    OdpowiedzUsuń
  10. Skinął ze zrozumieniem głową, notując przy okazji w głowie, że obawiany przez niego wyskok do sklepu po wszystkie z równie mniejszych rzeczy, mógł odsunąć nieco w czasie. Posiadał to, co najważniejsze - do zachowania porządku i czystości, jednak nie miał wystarczającego zapasu, aby czuć się w pełni swobodnie. Nie był pewien do ilości tuszu, tak kluczowego, a nie zawsze możliwego do pożyczenia od kogoś, kiedy nagle go zabrakło - choć w starym studiu zawsze mógł liczyć na pomoc od byłych współpracowników, posyłając im pokorny uśmiech i zapewnienie, że się odwdzięczy. I robił wszystko, aby uniknąć przesadnego korzystania z ich dobroci, nienawidząc robić sobie długów u innych. Nawet z błahostką, jak tusz, czy jedna para rękawiczek, gdy jego akurat się skończyły, a nie miał przy sobie zapasowego pudełka. Tej samej zasady zamierzał trzymać się tutaj; tym bardziej, że kompletnie nie znał pracujących tutaj osób. Tak myślał.
    Zanotował również informację o zapasowych kluczach, będących normą, ale i już wspomnianych zleceniach, których nie spodziewał się tak naprawdę w takim tempie. Cieszyły go, zdecydowanie preferował tak, aniżeli siedzieć bezczynnie z tydzień, tym samym tracąc doświadczenie czy pieniądze.
    W międzyczasie jego wzrok, tym razem swobodniej, uciekał na bok, przyglądając się swojemu potencjalnemu miejscu pracy. Prostych stanowiskach, acz dwa z nich prezentowały użytkowość rzeczami tak banalnymi, jak doklejonymi miejscami wzorami, czy wybranymi przez kogoś dodatkami, pozwalającymi rozpoznać styl i charakter danego artysty. Te również zabrał ze sobą, z bólem żegnając się z poprzyklejanymi naklejkami, kiedy nie było mu dane zabrać mobilnego regału; czy może raczej nie pomyślał, aby o niego spytać. Za to mógł winić jedynie siebie, a zarazem dziękować, że najważniejsze rzeczy dalej były z nim; w samochodzie albo w jednej z szuflad w pokoju, oczekując na odnalezienie odpowiedniego miejsca.
    Spowalniał nieznacznie kroku, aby móc przyjrzeć się wymienianym pomieszczeniom, jeśli akurat drzwi były otwarte, a zarazem słuchał w miarę uważnie Yongsuna - między innymi zapamiętując, które ze stanowisk należałoby do niego, przynajmniej większość czasu. Miał już skrytą nadzieję, że na stałe.
    Na jego usta cisnęły się pośpieszne przeprosiny, kiedy wydźwięk własnego pytania do niego dotarł i zwrócił uwagę na to, jak inwazyjnym mogło być. Został jednak wyprzedzony przez, tak naprawdę nieoczekiwaną, odpowiedź. Odpowiedź, która przywróciła ścisk żołądka, ten z duszącego sortu.
    Najpierw przy wymianie kluczowego wieku, który dalej mógł jakoś wyjaśnić. Tak samo z przeprowadzką, choć ta zdołała zapalić w jego głowie masę czerwonych lampek. Ostatnim gwoździem do jego trumny było przyznanie się przez Yongsuna do tego, dlaczego się tutaj przeprowadził. A wszystko to, co było przecież ciągle pod jego nosem, zaczęło się łączyć w jedną, bolesną i uparcie od siebie odpychaną, całość. Bo przecież to nie było możliwe.
    A jednak znajome brzmienie imienia miało teraz sens. Tak jak rysy twarzy, jednak teraz bardziej wyostrzone, dojrzalsze i podkreślone piercingiem.
    Ten Yongsun, z którym dorastał i spędzał niemal każdą godzinę aż do ósmego roku życia. Ten Yongsun, który po adopcji nigdy więcej się do niego nie odezwał, mimo niekontrolowanych łez, jakie spływały strużkami po policzkach małego Minjae noc przed jego wyjazdem, jak i niezliczoną ilość razy, kiedy siedział w pokoju samotnie, nie dając rady odnaleźć się pośród pozostałych dzieci w sierocińcu. Ten Yongsun, którego imię wybrzmiewało zgorzkniale w jego głowie, a jeszcze ciężej na ustach, kiedy bezdźwięcznie wypowiadał je sam do siebie. Może w dalszej próbie przekonania siebie, że to nie była prawda, a może w tej desperackiej, starającej się znaleźć w tym sens
    — Dopiero od dwóch lat jestem w LA — przytłaczająca, nagła suchość w ustach ledwo pozwoliła mu na wypowiedzenie tych kilku słów, a na ustach ledwo widniał nieobecny, zbolały uśmiech.
    Bo Yongsun nawet go nie pamiętał.

    yet it still hurts

    OdpowiedzUsuń
  11. Minjae po części wie, czuje, że nie powinien niczego oczekiwać. Nie po takim czasie. Nie po takiej odległości, jaka ich cały ten czas dzieliła i była niemożliwa do przekroczenia samotnie większość życia. Nie znał, jak tak naprawdę wyglądała jego rodzina adopcyjna; jakie panowały tam zasady i jak malowało się życie - możliwe że chciał, a nie mógł się skontaktować, prawda?
    Mógłby przekonywać w tym siebie samego, ale nie potrafił. Jak mógł, kiedy resztę wolnego czasu, spędzoną samotnie w sierocińcu spędzał czy to przy wejściu, jak akurat była pora na dostarczenie listów, czy przy telefonie, bo mogła być szansa, że ktoś zadzwoni. Na rysowaniu abstrakcyjnych kształtów, które jednak w jego oczach miały tak wyraźny kształt i sens, a teraz dumnie, choć niepozornie, prezentowały się w jego portfolio, skrywając głęboko w sobie to, co ze sobą niosły. Pierwszą osobą, którą chciał poinformować o zostaniu zaadoptowanym był Yongsun, a jednak nie mógł tego zrobić. Nie mógł stać na miejscu tej osoby, która opuszczała sierociniec i z lekko rozdartym sercem żegnała się z resztą dzieciaków, czy zajmowanym dotychczas pokojem. Chwilami marzył, choć to zbyt nacechowane słowo, o tym, że to Yongsun znalazłby się na jego pozycji - na obserwowaniu, jak ośmioletni Minjae bezpowrotnie opuszcza sierociniec, zostawiając go z kruchym uśmiechem na pożegnanie i niewyjaśnionym wtedy bólem serca, walczącym z poczuciem radości, bo w końcu coś układało się w życiu jego przyjaciela.
    Siła zdrowego rozsądku, była zwyczajnie za mała. Nie dawała rady uświadomić go w fakcie, że spełnienie ich młodzieńczych marzeń było zwyczajnie niemożliwe, że zachowanie tej przyjaźni było czymś nie do wykonania. Zostawała mu zgorzkniałość i najwidoczniej niewyleczone w nim rany, które teraz zostały rozdrapane na nowo. Mocniej i agresywniej, niż kiedykolwiek mógł się tego spodziewać.
    Przez to szedł teraz w ciszy za nim, starał się zachować równie ambitny krok, co wcześniej, lecz towarzyszył mu ledwie zauważalnie zwiększony dystans. Malujący się na twarzy uśmiech nabrał nieprzyjemnej, zakłamanej barwy, którą miał szczerą nadzieję, że był w stanie zakryć. A palce zaciskały się na portfolio, dopóki skóra nie zaczęła tracić koloru, jakby w marnej próbie zachowania pozornego nieprzejęcia.
    Zaangażowanie groziło zastraszająco prędkim ulotnieniem się, lecz kurczowo się go trzymał. Nie mógł sobie pozwolić na to, aby choćby krzta rozterki została zauważona przez tatuatora, jeśli chciał podtrzymać ten zaskakująco pozytywny odbiór. Zależało mu na tatuowaniu. Zależało mu na tej pracy, niesamowicie obiecującej i oferującej mu tak wiele. I musiał zdać się akurat na łaskę Yongsuna.
    Zerknął więc do środka przedstawionego mu pomieszczenia, wcześniej kiwając lekko głową i zapamiętując imię drugiego tatuażysty - możliwe że tego, którego wypytywać będzie częściej. Wybrał posłusznie przypadkową szafkę, nie zwracając zbytnio uwagi, na którą faktycznie się zdecydował, niewiele go teraz interesowała. Zresztą zazwyczaj nie przywiązywał do tego zbyt wielkiej wagi, dopóki miał wydzielone dla siebie miejsce, nawet jak chodziło o coś prostego, jak pokój socjalny
    — Wygodnie — powędrował markotnie wzrokiem w kierunku sufitu i przyznał cicho na wzmiankę o tym, jak mieszkał. Bardzo wygodnie, przeszło mu przez myśl, kiedy przypomniał sobie męczącą drogę samochodem, jaką przebył nie tak dawno temu, aby trafić na miejsce. Drogę, którą będzie jeździł niemal codziennie, a tym samym wstawał przynajmniej godzinę wcześniej, aby się wyrobić i ogarnąć samego siebie, aby przebrnąć przez resztę dnia. Nie chciał nawet myśleć, jak połączy się to z rzeczywistością i masą pokrzyżowań, jakie mogły spotkać go, jak i innych wraz z mijającymi godzinami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Opuścił na ulotny moment wzrok na wyciągniętą w jego kierunku rękę, jak i wysłuchał słów mężczyzny z nieodłączną teraz dla niego goryczą. I nie spodziewał się, że z takim trudem przyjdzie mu złapanie dłoni, wraz z dziarskim zaciśnięciem i przekonaniem samego siebie do swojego uśmiechu. I choć z zewnątrz mógł prezentować się nienagannie - z łagodnym uniesieniem kącików i pewnym chwytem, tak od środka miał wrażenie, jakby ktoś żywcem zdzierał z niego skórę i niemal każda komórka w jego ciele chciała wyjść z salonu. Odmówić i uznać, że zmienił zdanie, poszuka czegoś innego. Byleby trzymać się od niego z daleka
      — Mam nadzieję, że będzie nam się dobrze współpracowało — naprawdę miał taką nadzieję. Tylko problemem było to, że kompletnie w to nie wierzył.


      M.

      Usuń